Mazurka czy polska?

Właściwie po norwesku ten taniec nazywa się nie polska (tak jest po szwedzku), ale pols. Thomas Tellefsen, norwesko-paryski uczeń i przyjaciel Chopina, pisał mazurki z gestem chopinowskim, ale motywami wziętymi ze swego kraju rodzinnego.

 NIFC wydał właśnie tłumaczenie książki Ingrid Loe Dalaker Thomas Tellefsen w norweskiej i francuskiej kulturze muzycznej. To jej praca doktorska, napisana już kilka lat temu. Autorkę gościliśmy dziś na promocji tej książki; jako że mam już egzemplarz, zagłębiłam się w tę pasjonującą nie tylko dla maniaków chopinologów lekturę. W gruncie rzeczy o kontaktach Chopina i Tellefsena wiemy bardzo niewiele. Tyle co z jednego wysłanego z Anglii listu Chopina do Camille’a Pleyela, polecającego mu oddawcę – właśnie norweskiego kompozytora. A ponadto za jego aprobatą Tellefsen po jego śmierci przejął uczniów swego mistrza; on także został przezeń wyznaczony do kontynuacji nieukończonej szkoły gry na fortepianie Méthode des Méthodes, co świadczy o wielkim zaufaniu. Jednak i Tellefsen dzieła nie ukończył; szkice są ponoć w muzeum w Trondheim, rodzinnym jego mieście.

Ciekawe, że Tellefsen opuścił Norwegię w tym samym wieku, co Chopin Warszawę: mając 19 lat. I tak samo udał się do Paryża na nauki. Ale Chopin już w Polsce dał się poznać jako geniusz – i także jako kompozytor narodowy. Był to wiek, gdy świadomości narodowe budziły się w całej Europie. Tellefsen do dziś jest w Norwegii praktycznie zapomniany, choć to się trochę zmieniło w ostatniej dekadzie – powstają nagrania, część można znaleźć na YouTube. Jednak jest uważany za kompozytora drugorzędnego, epigona. Nie tylko dlatego, że był epigonem Chopina – a poniekąd był. Także, jak udowadnia pani Dalaker, dlatego, że w Norwegii został uznany za zbyt mało norweskiego, nadmiernie kosmopolitycznego. Fakt, większość jego muzyki jest parysko-salonowa, w tym utwory kameralne (one zresztą Chopina już nie przypominają).

Bardzo zaciekawił mnie w książce opis budzenia się norweskiej świadomości narodowo-kulturowej, a odbywało się to w zupełnie inny sposób niż u nas. Zwłaszcza że całkowicie odmienny był tam przekrój społeczny: praktycznie prawie nie było arystokracji, ważne było mieszczaństwo oraz chłopstwo, z tym, że chłopi zawsze byli tam wolni, nie istniało coś takiego jak pańszczyzna. Mieli więc silne poczucie własnej wartości. Kultura norweska jest właściwie kulturą chłopską, w muzyce także wszystko bierze się z ludowych pieśni i tańców, ta tradycja do dziś jest silna w krajach skandynawskich w ogóle. Przeciwstawiano więc „salonowca” i „Francuza” Tellefsena młodszemu o dekadę Griegowi. Pani Dalaker cytuje wypowiedź dotyczącą eklektyzmu Tellefsena, który norweskie motywy przeplatał z wirtuozowskimi kosmopolitycznymi ozdobnikami – w przeciwieństwie do Griega, w którego utworach norweskość była czysta, od podstaw. (Ja dodam, że i u Griega w różnych okresach jego życia różnie bywało: od konwencjonalnej słodyczy Koncertu fortepianowego i różnych kawałków z cyklu Utwory liryczne po surowe, prawie już bartókowskie piękno cyklu Slåtter op. 72.) Ciekawe, że norweskie motywy Tellefsen chętnie wstawiał do… mazurków. Przejął tę formę od swego mistrza, podobnie jak nokturny, etiudy czy polonezy. Jednak to właśnie mazurki mają specyficzny koloryt, trochę przypominający młodego Griega. Po spotkaniu mały recital dał Marek Bracha, który wykonał m.in. 4 Mazurki op. 3 – można ich posłuchać w „domowej” wersji tutaj. Zwróćmy uwagę choćby na drugi i trzeci z nich.

Jest jeszcze jedna pasjonująca sprawa związana z Tellefsenem, który był też koncertującym pianistą. Otóż był on wielkim orędownikiem muzyki baroku – Bacha (także jego synów) czy Rameau. To z pewnością zbliżyło go z Chopinem, który przecież także Bacha wielbił. Obaj zawdzięczali tę muzyczną miłość swoim pedagogom. Z tym, że – w przeciwieństwie do Chopina – Tellefsen dzieła twórców barokowych grywał chętnie na koncertach, co w tamtych czasach wcale nie było częste (później dopiero nastąpiła moda na barok). W książce są reprodukcje plakatów koncertów Tellefsena w rodzinnej Norwegii, którą od czasu do czasu odwiedzał. Np. w 1855 r. poświęcił recital dziełom Johanna Sebastiana i CPE Bacha oraz własnym. Często występował ze swoją żoną, śpiewaczką Severine, która obok modnych arii Belliniego czy Donizettiego śpiewała np. Haendla; zresztą w ogóle repertuar tych koncertów był dość mieszany (Chopin pojawiał się często, ale bywało, że tylko w jednym utworze). A i sam Tellefsen jako kompozytor inspirował się barokiem, choć w charakterystycznym romantycznym stylu – jak np. tutaj.

Będzie trochę Tellefsena na Chopiejach. A w Muzeum Chopina szykuje się ciekawa wystawa chopinowsko-norweska (z zatrąceniami o Weissa, Muncha, Przybyszewskiego…).