Co słychać u MACV

Właśnie byłam na ostatnim z koncertów Musicae Antiquae Collegium Varsoviense w ramach Festiwalu Mozartowskiego. Było ich w tym roku siedem (plus wcześniejszy trochę mozartowski prolog w Studiu im. Lutosławskiego), ponadto zespół grał też w spektaklu Apollo et Hyacinthus, a w środku festiwalu miał podróż do Estonii. Dużo się działo.

Dla porównania zerknęłam do programu ostatniego festiwalu, który odbył się za dyrekcji Stefana Sutkowskiego. Wówczas MACV miało koncertów sześć, wszystkie pod dyrekcją Kaia Bumanna. Ten już z Warszawską Operą Kameralną dawno się rozstał. W tym roku każdy niemal z koncertów był prowadzony przez innego dyrygenta.

Wspomniany spektakl oraz dwa koncerty – prolog i jeden z występów w Teatrze Stanisławowskim – poprowadził Przemysław Fiugajski, Zbigniew Graca zadyrygował jednym z koncertów na Zamku Królewskim oraz Wielką Mszą c-moll, a po jednym z koncertów mieli Władysław Kłosiewicz, Benjamin Bayl, Tadeusz Karolak i Marcin Sompoliński.

Ten dzisiejszy prowadzony był przez tego ostatniego (program: Muzyka do pantomimy KV 446, Koncert waltorniowy KV 417 bardzo przyzwoicie wykonany przez Krzysztofa Stencla i Symfonia D-dur KV 133). I on, podobnie jak Zbigniew Graca, o którym tu wcześniej wspominałam, zetknął się z tą orkiestrą po raz pierwszy, ale dla niego nie był to debiut z „dawniakami”, lecz raczej, jak sam to określił, powrót do źródeł. Znany dziś przede wszystkim z sympatycznych edukacyjnych Speaking Concerts (kiedyś, w początkach tego cyklu, byłam na jednym z nich, co opisałam tutaj), poznański kapelmistrz rozpoczynał swoje życie koncertowe wraz ze swoimi krajanami z Arte dei Suonatori, a nawet był kiedyś na kursie mistrzowskim u samego Johna Eliota Gardinera. Zadeklarował, że chętnie by dalej powspółpracował; orkiestrze też najwyraźniej było miło.

Czy taki dyrygencki płodozmian jest dobry, czy zły? Na pewno dobry dla tych dyrygentów, którym się to spodobało – może się zarażą i jeszcze rozwiną w tej współpracy. Dla zespołu to także z pewnością nauka i doświadczenie zetknięcia się z różnymi postawami artystycznymi. Dobrze jednak, jeśli zespół ma szefa. Władysław Kłosiewicz jest przede wszystkim wspaniałym klawesynistą, w o wiele mniejszym stopniu dyrygentem, ale merytorycznie, jeśli chodzi o znajomość samej muzyki dawnej i mechanizmów nią rządzących, jest z tego zestawu bezwzględnie najlepszy. Dlatego dobrze, że to on pozostaje szefem artystycznym i dobrze będzie, jeśli będzie miał jak najwięcej do powiedzenia. A jest nadzieja, że będzie miał. Teraz układa programy cyklu koncertów, które będą organizowane w Studiu im. Lutosławskiego razem z radiową Dwójką (pod opieką Jacka Hawryluka). Myśli też o wznowieniu za jakiś czas Monteverdiego – choć w obecnej sytuacji należałoby mówić raczej o wystawieniu go na nowo, ponieważ i skład orkiestry się zmienia, i soliści. Zobaczymy. W każdym razie dobrze, że doceniono, że jest to jedyna regularnie (w miarę) działająca orkiestra instrumentów historycznych w Warszawie.