Hopsasy w Makowicach

Copyright oczywiście by ew_ka (pod poprzednim wpisem). Ale obie części koncertu były jednak w kościele, tylko w przerwie odbył się regularny piknik.

Z powodu zmiennej pogody zrezygnowano – wbrew tytułowi – z wykonania Lieder im Freien zu singen Mendelssohna w plenerze (a tak miło się ich swego czasu słuchało w Lasku Wolskim…). Kwartet solistów (śpiewaków związanych z Capellą Cracoviensis) zaprezentował je w makowickim kościółku, w którym często odbywają się inauguracje świdnickiego Festiwalu Bachowskiego. Za każdym razem niemal są tam deszcze, jednak miejsce jest tak piękne, że wciąż się do niego wraca. Dobrze się tam ponadto w ogóle słucha muzyki, nawet kiedy jest burza.

To, że ostatecznie muzykowano w kościele, było ze względu na akustykę i dobrze, i źle – z powodu wilgoci (lało tu w ciągu dnia) wciąż się rozstrajało. Na pewno było trudniej śpiewać Mendelssohna, bo każda niedoskonałość była ponad miarę słyszalna. Dzielny jednak kwartet dał radę śpiewać w tych warunkach przez godzinę – opuszczając kilka części cyklu, ale niewiele. Miałam z początku wątpliwości, czy ta muzyka, świecka jednak, będzie pasować do wnętrza kościelnego. Jednak niektóre pieśni mają chorałowy charakter, a ogólnie są pochwałą świata i natury, więc nawet dało się to przypasować.

Piknik w przerwie miał miejsce w parku należącym do sąsiadującego z kościółkiem pałacu. W tym pałacu mieści się obecnie tzw. dom weselny; tym razem mieli inny „iwent”. W programie napisano: „mile widziane kosze piknikowe z ulubionymi przekąskami”. Rozbrajający jeszcze bardziej jest odnośnik: „sugerujemy wino, wodę, kawę, herbatę, szklane kieliszki, porcelanowe naczynia, metalowe sztućce, marynarki; uprzejmie odradzamy piwo, wódkę, kolorowe napoje gazowane, plastikowe i papierowe naczynia, spodnie do kolan”. Widać było, że wielu ludzi posłuchało organizatorów, a nawet przywiozło kosze piknikowe i podkładki do siedzenia na trawie (choć były i stoły z ławami).

Po rozluźnieniu winem (była m.in. degustacja wyrobów miejscowej winnicy) łatwiej być może słuchało się ludziom Verklärte Nacht Schönberga (a słuchali w skupieniu) – choć trudniej się grało: już w pierwszych taktach skrzypaczce pękła struna i trwało kilka minut, zanim udało się ją wymienić… Sekstet występujący pod nazwą Franz Marc Ensemble składał się głównie z członków starej Capelli Cracoviensis, którzy jednak do tego stopnia się wczuli w nowe wcielenie orkiestry, że nawet Schönberga grali na strunach jelitowych… Zresztą za jego czasów jak najbardziej się na nich grywało.

Zaczęło się więc w tym roku romantycznie i ekspresjonistycznie. Ale od jutra przez trzy kolejne dni – Bach. Choć nie wyłącznie.