Dzień romantyzmu

Po południu wiolonczelowy Chopin i jego okolice, wieczorem Brahms razy dwa, ten sam, ale inaczej. Ciekawie.

Steven Isserlis to nawet miał bardzo romantyczną fryzurę – burzę szpakowatych loków, którymi artystycznie potrząsał. Ale nie ma co się nabijać. Koncert był naprawdę piękny. Wiolonczeliście towarzyszył ten sam pianista, który grał z nim na festiwalu cztery lata temu (częściowo też we trójkę z Joshuą Bellem), ale tym razem na erardzie z 1849 r. I świetnie sobie na nim radził.

Zupełnie nie znałam utworu Hummla Variazioni alla Monferrina, bardzo wdzięcznego i mało typowego – nie poznałabym kompozytora. Niestety nie było obiecanego poloneza wiolonczelisty Josepha Merka, z którym Chopin muzykował; zastąpił go króciutki Romance oubliée Liszta. Dziełem największego kalibru w pierwszej części była Sonata c-moll op. 16 nr 2 George’a Onslowa – naprawdę ładna, trochę jakby już zapowiadająca tę późniejszą, Chopinowską, choć jeszcze w stylu brillant. Onslow to jeden z tych niesłusznie zapomnianych. Po tym poważnym utworze Introdukcja i Polonez C-dur Chopina zabrzmiały radośnie i młodzieńczo.

Przyszła jednak w końcu i kolej na sonatę Chopina, poprzedzoną jeszcze krótkim nokturnem autorstwa jego przyjaciela i adresata dedykacji, wiolonczelisty Auguste’a Franchomme’a. A sonata – znakomicie znów wykonana. To bardzo szlachetne granie, bez cienia pretensjonalności, bez rozbuchania, a przy tym głębokie. Ujmujące są momenty, gdy wiolonczelista gra liryczną melodię, jakby nucił ją bez słów, tak po prostu. I w ten sposób właśnie zagrał na bis opracowanie Chopinowskiej Dumki.

Wieczorem w FN po raz trzeci i ostatni pojawiła się orkiestra z Trondheim, by dwa razy zagrać Koncert skrzypcowy Brahmsa. Ten pierwszy raz miał imponującą solistkę – Soyoung Yoon po raz kolejny udowodniła, że należała jej się wygrana na Konkursie im. Wieniawskiego. To fantastyczna skrzypaczka, pełna temperamentu, ale jednocześnie zdyscyplinowana, precyzyjna, ale zarazem bardzo emocjonalna.

Drugie wykonanie było wersją z fortepianem, opracowaną przez Dejana Lazicia i przez niego wykonaną. Cóż, nie jestem nią zachwycona (tutaj fragment). Zwłaszcza faktura w wielu miejscach była zupełnie niebrahmsowska, niektórych współbrzmień i zwrotów Brahms by na pewno nie użył. Ale Lazić znów pokazał, że jest ciekawym pianistą, co jeszcze bardziej było widoczne w bisie: Abschied z Waldszenen op. 82. Teraz chciałoby się go posłuchać w „normalnym” repertuarze. Choć może już nie w Chopinie.