Od Bacha do Bacha
Mistrz i uczeń, czyli klawesyniści Pierre Hantaï i Aapo Häkkinen, z Helsinki Baroque Orchestra (wbrew nazwie – razem z Aapo Häkkinenem pięć osób) zaczęli dzisiejszy wieczór od Bacha. Zespół Stylus Phantasticus poświęcił koncert Buxtehudemu, ale Bacha zagrał na bis i tak powstała piękna klamra.
Pierwszy z wykonanych przez pięcioro Finów i jednego Francuza utworów – Koncert c-moll BWV 1062 jest przeróbką znanego Koncertu na dwoje skrzypiec d-moll i od razu słychać, że nie był pisany pierwotnie na klawesyny, ponieważ partie solowe gubią się w stosunkowo gęstej fakturze zespołu. Koncert C-dur BWV 1061 to już zupełnie inna sprawa – klawesyny są na pierwszym planie, wirtuozowskie i efektowne. Podobnie zagrany na koniec występu Koncert c-moll BWV 1060, choć sądzi się, że to również transkrypcja utworu na inne instrumenty solowe.
Pomiędzy nimi pojawił się utwór Wilhelma Friedemanna Bacha – Koncert F-dur na dwa klawesyny, zagrany zresztą nieskończenie lepiej niż w zalinkowanym przykładzie. Soliści wykonali go sami – podobno tak również grywało się Koncert C-dur Bacha-ojca. Instrumenty rozćwierkały się jak tysiąc świerszczy, a precyzja zgrania muzyków przy tylu ornamentach była wręcz zaskakująca. W pozostałych utworach zespół godnie im towarzyszył, z właściwą, nie przesadną energią.
Drugi koncert przyniósł wiele zaskoczeń. Zespół Stylus Phantasticus jest właściwie efemerydą, pojawia się wtedy, gdy jego członkowie mają na to czas; na co dzień robią zupełnie inne rzeczy i mieszkają w różnych miejscach. Gambistka Friederike Heumann (motor zespołu) mieszka w Monachium, klawesynista Dirk Börner wykłada w Schola Cantorum Basiliensis (gdzie zresztą cała czwórka studiowała), a argentyńscy członkowie zespołu, czyli lutnista Eduardo Egüez i skrzypek Pablo Valetti, również mają swoje życia muzyczne. Pierwsza trójka grała już na tym festiwalu, Valetti dotarł teraz i on właśnie był jednym z zaskoczeń dla mnie. Otóż w kwietniu miałam w związku z nim przykre przeżycie – koncert zespołu Café Zimmermann, na którym skrzypek ten wypadł po prostu okropnie. Cóż za odmiana! Dziś można było sobie przypomnieć, że to rzeczywiście znakomity solista, z wyczuciem frazy i rytmu, o pięknym dźwięku (Guadagnini), no i grał absolutnie czysto. Cóż jednak znaczy rutyna, a raczej jej brak. Czwórka, która dziś się spotkała w Poznaniu, grywała ze sobą jeszcze na studiach w Bazylei i była między nimi chemia. Wciąż jest.
Kolejnym zaskoczeniem było, że sonaty Buxtehudego – a nie słuchałam ich chyba nigdy w takiej masie, artyści zagrali ich aż sześć (z klawesynowym preludium w przerwie) – są właśnie w masie tak piękne. Zwykle słucha się pojedynczych utworów, tym razem można było bliżej spojrzeć na postać i nie dziwić się, że dwudziestoletni Bach przebył 400 km z Arnstadt do Lubeki, żeby się z nim spotkać (choć jemu chodziło głównie o sztukę organową idola). Piękne te sonaty zostały wykonane z precyzją, pokorą i duszą po prostu. I na koniec, jak już wspomniałam, Bach – opracowanie finału gambowej Sonaty G-dur. Trudno było się rozstawać.
Trudno mi też rozstać się z Poznań Baroque, ale cóż, pora wracać. Będzie tu jeszcze kilka prawdziwych atrakcji i mam nadzieję, że jakąś relację tu przeczytamy.
Komentarze
Przepraszam, że wpis nie na temat, ale to chyba dość ważna informacja dla wielbicieli Aleksandry Kurzak : 16 sierpnia 2016 roku weźmie udział razem z Roberto Alagna na koncercie będącym częścią programu „Wrocław – kulturalna stolica Europy” (chyba przekręciłam nazwę tego przedsięwzięcia?.)
No tak, ale trzeba lubić koncerty stadionowe.
http://www.wroclaw.pl/aleksandra-kurzak-i-roberto-alagna-koncert-we-wroclawiu
Zawtóruję Kierowniczce, bo trudno coś dodać w sprawie poniedziałkowego wieczoru na Poznań Baroque. Bach, Buxtehude, błogostan. Jestem oczarowana Stylus Phantasticus – każdym z osobna i wszystkimi razem. Takie koncerty mają tylko jedną wadę – kiedyś się kończą.
A teraz nie śpię, bo słucham nowej płyty Le Poème Harmonique:
https://soundcloud.com/outhere-music/charpentier-miserere-mei-deus-le-poeme-harmonique-vincent-dumestre
Pobutka.
No, tu to jest prawdziwa orkiestra 😀
Ktoś był na koncercie warszawskim? Podobno też wyszło pięknie, ludzie się tłoczyli w sali kameralnej FN, ale za to dobrze brzmiało.
A Le Poème Harmonique już za miesiąc na Actus Humanus:
http://www.actushumanus.com/program
Ja natomiast pomału się zbieram, jeszcze śniadanie i w drogę. Trochę żałuję, że w tym roku ominie mnie to:
https://picasaweb.google.com/110943463575579253179/SwMarcin2013
ale w domu czeka robota, niestety.
Z polskimi rogami zresztą ta orkiestra 🙂
Byłam na koncercie w Warszawie, rzeczywiście był tłok i rzeczywiście dobrze brzmiało. Panowie dali czadu na klawesynach. 😉 Jakoś mi się jednak nie udało popłynąć z tą muzyką, zwłaszcza w pierwszej części koncertu – ona płynęła, a ja stałam trochę z boku i się przyglądałam. Może potrzebuję oswoić się z takim składem orkiestry – klawesyn było słychać bardzo dobrze, ale za mało mi było pozostałych instrumentów. Ale i tak była to duża, choć pasywna, frajda. Całe szczęście, że koncert był w Sali Kameralnej – do Koncertowej, po wcześniejszych doświadczeniach, po prostu bym się nie wybrała.
Pani Beato, bardzo dziekuję za rekomendację „poetycznej harmonii”. Clerambault, wczesniej nie byl mi znany, tak jak i ten wspanialy zespol. Pod wzgledem wokalnym sa oni bardzo podobni do Huelgas E. Czy mogla by mi Pani polecic inne plyty LPH? – szczegolnie te dostepne do „zrzucenia” z: https://itunes.apple.com/fr/artist/le-poeme-harmonique/id399734308
dziekuje,p.
Preludku, z przyjemnością – to jeden z moich ulubionych zespołów. Zjawiskowy moim zdaniem przede wszystkim w repertuarze francuskim (w rekomendacjach będzie tylko jeden włoski wyjątek) i wszechstronny, co – mam nadzieję – wyniknie z poniższego niewielkiego wyboru:
1. Nie ma na iTunes, bo to DVD. „Le Bourgeois gentilhomme” w oryginalnej muzyczno-teatralnej wersji Moliera i Lully’ego. Uważam, że tym nagraniem zapiszą się w historii wykonawstwa historycznego. Wyrafinowane, urzekające połączenie słowa, muzyki i tańca, przygotowane z dbałością o najdrobniejszy szczegół.
2. Michel-Richard de Lalande „Tenebrae”. Połączenie kontemplacji, prostoty i … wirtuozerii. Szybujący sopran Claire Lefilliâtre. Od jej ozdobników może się zakręcić w głowie.
http://youtu.be/lmyLYKmcd_o
3. Emilio de Cavalieri „Lamentations”, „Lamentacje Proroka Jeremiasza”. Mroczny przystanek w drodze między renesansem i barokiem. W tym wykonaniu to mrok olśniewający.
4. „Aux marches du palais”, tradycyjne pieśni francuskie, „pieśni korzeni”, w najstarszych zapisanych wersjach (wcześniej długo były w obiegu w tradycji ustnej), m.in. „Une jeune fillette”, „Le Roi Renaud” czy Réveillez-vous, belle endormie”.
5. Charles Tessier „Carnets de voyages”. Urozmaicona, pełna wdzięku podróż muzyczna z francuskim kompozytorem i lutnistą żyjącym w drugiej połowie XVI wieku. Słychać echa Włoch, Francji, Niemiec, Hiszpanii, Turcji.
Pozdrawiam z poczekalni 🙂
Ja w ogóle Was wszystkich strasznie przepraszam, ale Łotr jest nieobliczalny i nigdy nie wiadomo, który komentarz akurat wetnie. Na dobrą sprawę musiałabym cały czas siedzieć przy kompie i pilnować 🙁 Któraś z aktualizacji programu była z wadą i na razie jeszcze nikt na to nic nie poradził. Nie wiem, czy się coś może w tej materii zmienić, kiedy blog przejdzie na nową formę wpuszczania komentarzy, czyli przez logowanie. Dywan został na końcu, bo na tych bardziej odwiedzanych blogach trudniej to przeprowadzić.
Również byłem w FN na koncercie Helsinki Baroque Orchestra (choć właściwiej byłoby w tym wypadku powiedzieć: Helsinki Baroque String Quartet) z dwoma solistami. Takie totalne skameralizowanie specjalnie mi zresztą w tej sali nie przeszkadzało – ale też siedziałem zapewne bliżej niż Aga…
Ładnie skrojony program, łączący rzeczy znane, choć może raczej z innych instrumentalnych wersji, z mniej znanymi i rzadziej wykonywanymi – jak ślicznie zagrany Koncert Wilhelma Friedemanna (z gustowną i przemyślaną ornamentacją w wolnej części). Zresztą o Koncercie C-dur (BWV 1061) także nie mógłbym powiedzieć z ręką na sercu, że znam go dobrze. W sumie więc niedzielny wieczór dał mi wiele, również poznawczych, przyjemności. I jakże miło było posłuchać ponownie w Warszawie Pierre’a Hantaia (parę lat temu grał wybór z DWK na Szalonych Dniach, niestety w nieszczególnej akustyce).
Podoba mi się też formuła zwięzłych prezentacji przedkoncertowych (enterpryza jest w końcu adresowana do słuchaczy w bardzo różnym wieku; nb. owo wprowadzenie wreszcie było dobrze słyszalne…) oraz rozmów z artystami po występie – zdecydowanie popieram! A ponieważ koncert skończył się koło 20, mogli skorzystać z tej nowej możliwości nie tylko słuchacze starsi i zaawansowani, lecz nawet ci najmłodsi.
Dodam na koniec, że nigdy chyba nie widziałem aż takiego oblężenia Sali Kameralnej FN – sporo młodzieży nie weszło. Pomyślałem, że w takim Studiu Lutosławskiego pewnie łatwiej byłoby upchnąć jeszcze z 50 dusz (ponad 30 miejsc więcej + nieocenione krzesełka z tyłu). Czyby tylko wszyscy tam dojechali?
Wygląda na to, że nowe pomysły Anety Nowak chwyciły 🙂
Właśnie też wczoraj wspominałam, jak Hantaï grał na Szalonych Dniach, ale w Nantes – to był piękny pomysł szefa festiwalu, który wychodził od stwierdzenia, że Chopin zaczynał każdy dzień od grania Bacha. W związku z tym Bach był codziennie o 9 rano – a tam Szalone Dni trwają tydzień – i grał właśnie Hantaï. Też sala – nieduża – nie była najlepsza, w końcu to jest Centrum Kongresowe, ale i tak było pięknie.
Gospodyni szanowna,
wcinam się z zaległością.
Identyfikacją divy przesyłajacej całusy z balkonu przy prospekcie Szota Rustaveli tłumom wiwatujacym w grudniu 1963.
Diva przesyłajaca to Lamara Chkonia.Światowa i gruzińska od spodu.
Multum linków w Google i Wiki.
Cieszę się,że po latach pięcdziesięciu z haczykiem wiem już komu zawdzięczam ten miraż nie do uwierzenia.
From Wikipedia, the free encyclopedia
Dziękuję, bardzo ciekawe. Poszukam 🙂
Gruzińska Japonka 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=6Tb5AZ2IIxk
Kawał głosu, urody też.
Z Wiki wynika, że wciąż żyje.
Pani Beato, bardzo dziekuje za tak szerokie sugestie. Bede sie dzielil wrazeniami w miare sluchania i ogladania. Jestem bardzo ciekaw tego wystawienia „Mieszczanina Szlachciciem”. Wracajac jeszcze do „dzisiejszej” plyty, ‚Le Poème Harmonique’, to na okladce, ponad obowiazkowymi danymi, widnieje logo/nazwa Wersalskiej Kaplicy Krolewskiej i calkiem slusznie, bo tamtejsza akustyka jest dodatkowym „wykonawca” omawianych nagran i dobrze ze zasluguje na specjalna, o niej, wzmianke, w „rozkladzie jazdy”, wydanym przez wersalskich kuratorow. Majac wspaniala historie i taaka akustyke, (takze w innych salach) „nazwiska” pojawiaja sie czesto: Cecilia Bartoli, Philippe Jaroussky, Marie-Nicole Lemieux, Le Concert Spiritual (Hervé Niquet), Les Arts Florissants (William Christie), The English Baroque Soloists (John Eliot Gardiner), Les Pages et les Chantres (Olivier Schneebeli), Accentus chamber choir (Laurence Equilbey), Pygmalion (Raphaël Pichon), and Le Poème Harmonique (Vincent Dumestre).
Np. Cecilia Bartoli, mimo czasu, jaki spedzila w goscinie u Pana Giergiewa w Maryjskich archiwach, oraz mimo oczywistej nazwy, swojej ostatniej plyty (gdzie spiewa po rosyjsku!) pt. „St. Petersburg”, inaugurowala premiere plyty wielka impreza …. na Wersalu! Cecylia twierdzi, ze znalazla nowych, rosyjskich materialow, na: „St.Petersburg 2, 3 i 4”. W obecnym klimacie, przypuszczalnie Decca przeniesie te projekty do dzialu historycznego. p.
Może nie reagujmy tak nerwowo na wszystko, co rosyjskie? Zresztą płyty „St. Petersburg” z kolejnymi numerami już były 20 lat temu, z wytwórni Opus 111, i jakoś to nie wpłynęło na dzieje świata. A ludzie pracujący na carskim dworze nic nie winni ani wtedy, ani teraz. 😉
No to przyznaję się, też byłem na koncercie w FN i nawet się nauczyłem mówić Helsingin Barokkiorkesteri jak rodowity Fin. 😛
Uważam, że prelekcje były zbyt długie i zbyt uproszczone (wywód o ewolucji koncertu fortepianowego budził grozę, chociaż jest twardo osadzony w realiach szkolnictwa muzycznego), a sala jest w sam raz do takiego grania. Wreszcie było dobrze słychać, wprawdzie mówię z pozycji w pierwszym rzędzie, ale Aga twierdziła, że z tyłu też jest w porządku, więc spoko. Będziemy wpadać częściej. 🙂
Muzyka jak muzyka, kwestia oczekiwań. Koncert młodszego Bacha słyszałem pierwszy raz, pozostałe trzy kilkusetny, zagrane wszystko było tak perfekcyjnie, że bardziej się nie da, tylko przy końcu 1060 pomyślałem sobie, że te ostatnie wejścia smyczków jednak lepiej wychodzą w większej obsadzie. O żadnym płynięciu mowy nie było, bo to nie ta muzyka. Owszem, endorfiny się wydzielają, jest bardzo ładnie i miło, ale jeszcze milej by było słuchać tego przy jakimś udku bażanta i odrobinie reńskiego, w końcu tak było pomyślane. 😎
Cecilia Bartoli okrasza swoją pracę w petersburskim archiwum barwną narracją, jak to ona. Opowiada m.in. jak płynęła – konsekwentnie unika samolotów – z Lubeki do St. Petersburga na … lodołamaczu. Jedna z czołowych dziennikarek muzycznych z Niemiec skomentowała: „nawet jeśli to zmyślone, to zmyślone nieźle”.
Podobno jedną z pierwszych oper barokowych z rosyjskim librettem był „Herkules” niejakiego Hermanna Raupacha, klawesynisty pochodzącego ze Stralsund. Ale większość oper powstawała do librett po włosku, co znajduje odzwierciedlenie na płycie (po rosyjsku dwie arie). No i jest to oczywiście muzyka na wskroś włoska. Wspomniana dziennikarka niemiecka zauważa nie bez racji, że Bartoli znalazłaby podobne arie w archiwach Drezna, Karlsruhe, Londynu czy Sztokholmu, tyle że projekt nie byłby wtedy nawet w połowie tak nośny pod względem promocyjnym 🙂
Pobutka.
Mmm… mniam, mniam, chciałoby się obejrzeć całą Pobutkę. A Marc Mauillon właśnie w Poznaniu 🙂
Poszedlem za linkiem Pani Kierowniczki na strone 🙂 gdzie caly Szekspir nasz wspolczesny i repertuar operowy, ktory powinien byc kregoslupem naszego Teatru Wielkiego (i niewielkiego). Monsieur Bobique et al – szapoba: 🙂 Pyszne.
Ale nie znalazlem Kupca Wenckiego – ? A po niedawnej premierze tez juz powinien byc w repertuarze:
Mlody: bida
Stary: pechowy
Mloda: nie da
Reszta: huzia na sterotyp!
Wrzucam szybko zanim wysypia sie komentarze na temat pana Grzechotki. Ale po tej lekturze tym bardziej jestem przekonany ze polska opera na wzor londynskiej ENO bylaby bardzo fajnym przedsiewzieciem. Kiedys redaktor Erhardt przekonywal ze ludziom nie oplaca sie uczyc tesktow po polsku, a przy innej okazji, kiedy udalo mi sie w tym temacie zlapac za guzik meastro Maksymiuka, to sie krzywil ze polski sie nie nadaje, ze to niemuzyczny jezyk. A moim zdaniem kazdy jezyk ma swoja muzyke i mozna z nia zrobic fantastyczny teatr, ktory dal by zatrudnienie tym ktorzy nie wyjezdzaja na zagraniczne turne a moze i skusil tych ktorzy nie chodza na opery bo znaja jezykow. Jestem o tym przkonany odkad po raz pierwszy zobaczylem w ENO Rigolletto Millera (Jonathana oczywiscie, nie Leszka, ale juz i to podsuwa pomysl np. na jakies SLDetto 🙂 w ktorym Duke macha marynara przed jukeboxem i spiewa na caly zycher przywolana tu niedawno Donne Mobile…. Mysle ze ludziska by taka opere kupili…?
A Poznań nadal Baroque, czyli o koncercie zatytułowanym „La Morte d’Orfeo. Mit o Orfeuszu w muzyce XVI i XVII wieku”.
Fragmenty z oper (Jacopo Peri „Euridice” 1600, Claudio Monteverdi “L’Orfeo” 1607, Stefano Landi „La morte d’Orfeo” 1619, Luigi Rossi „Orfeo” 1647) i włoskie utwory instrumentalne XVI i XVII wieku złożyły się na opowieść przywołującą ducha opery z czasów, kiedy była najmłodsza.
Spotykamy Orfeusza u schyłku życia. Dźwięk liry budzi jego wspomnienia. Przed oczami stają mu kolejno wszystkie najważniejsze momenty życia i towarzyszące im stany wewnętrzne. W uproszczeniu można powiedzieć, że to opowieść złożona z afektów. Na nowo jest zakochany, przeżywa stratę, rozpacza, odczuwa moc muzyki przezwyciężającej śmierć, znów traci ukochaną, staje na progu śmierci, schodzi do podziemi, gdzie czeka nadzieja na zapomnienie.
Stylus Phantasticus grał jak jeden instrument, przebogaty pod względem barw i subtelności. Na lirę Orfeusza złożyły się skrzypce, viola da gamba, harfa barokowa, teorba / gitara, pozytyw / klawesyn i cynk. Sonata, która opisywała moment zejścia do podziemi, zabrzmiała zza otwartych bocznych drzwi przy scenie. Opowieść snuł – kolejno w rolach Narratora, Orfeusza i Charona – Marc Mauillon, o którego wyjątkowości rozmawialiśmy już tutaj wiele razy. Nie myśli się w jego przypadku o wokalnej kuchni, że coś tam właśnie ozdobił, olśnił koloraturą, zagrał barwą głosu. Środki wokalne to u niego sprawa oczywista, narzędzia, z których korzysta dyskretnie, nie dla popisu. Celem jest głębia wyrazu. A efekt? Spektakl, który rozgrywał się przed oczami duszy. No i to, o czym pisał Le Bruyère w 1691 roku – że opera ma oczarowywać i urzekać za pomocą dźwięków i słów.
Siedzę z Łotrem w poczekalni.
Wpuściłam 🙂 Dzięki za relację – strasznie żałuję, że tego nie słyszałam. Ale i w Warszawce miałam czego posłuchać – właśnie wrzuciłam nowy wpis.
Ja też. Ale może doczekamy się przynajmniej retransmisji, skoro Marc tym razem do Warszawki nie dojechał…