Poznań nie tylko Baroque

Dziś na Poznań Baroque można było usłyszeć ni mniej ni więcej, tylko kaprysy Paganiniego. Nie na skrzypcach – na flecie. Wszystko przez to, że Cezary Zych namówił Alexisa Kossenkę, żeby ten dał recital tym razem na flecie współczesnym.

– Możecie się zdziwić, że po 14 latach grania w Poznaniu na flecie barokowym, drewnianym, staję przed wami dziś z fletem złotym, współczesnym – tłumaczył się artysta. Podkreślił też, że każdy instrument mówi innym językiem, więc gdy za namową Cezarego wrócił do fletu, na którym grał w młodości, a na którym dziś już właściwie nie grywa (a przecież można powiedzieć, że wciąż jest młody), próbował wrócić do języka tego instrumentu, zarazem mając na uwadze język, dla którego zostały napisane utwory barokowe – czyli język traverso. Pierwszą część recitalu bowiem poświęcił barokowi właśnie: zagrał dwie Fantazje Telemanna, fis-moll i h-moll,  oraz Partitę a-moll Bacha. I rzeczywiście ukształtowanie dźwiękowe, artykulacja, wszystko to było wyraziste i retoryczne.

Ale prawdziwym przebojem okazała się druga część koncertu, w której Kossenko wyszedł poza barok. Główną jej zawartością był wybór ze skrzypcowych Kaprysów Paganiniego we fletowej transkrypcji Julesa Hermana. Tutaj próbka w wykonaniu Patricka Gallois, który nagrał z nimi płytę, ale w porównaniu z nim Kossenko zaprezentował w tych utworkach nie tylko czystą wirtuozerię, ale po prostu wspaniałą muzykę – śpiewał na flecie może nawet piękniej niż niektórzy skrzypkowie na swoich instrumentach. Co więcej, przeplatał te kaprysy etiudami duńskiego flecisty i kompozytora Joachima Andersena, którego wcześniej nie znałam, a który okazał się prawdziwym poetą fletu (niestety na tubie nie znalazłam tych, które Kossenko grał, np. wariacji na temat pieśni szwedzkiej – op. 21 nr 4, albo Pastorale – op. 21 nr 13). I to wszystko, ten długi program, wykonał tak pięknie muzyk, który rzeczywiście niemal nie tyka się dziś współczesnego fletu, a zresztą po prostu nie ma na to czasu: przede wszystkim prowadzi Les Ambassadeurs (najnowsza płyta otrzyma prawdopodobnie Diapason de l’année), a jak już gra, to wciąż na cichutko i skromnie brzmiącym traverso. Po prostu jest genialny. We Francji miałby przechlapane, bo stanowiłby zbyt wielką konkurencję dla tłumów flecistów w tym kraju, więc bardzo dobrze, że początki kariery miał w Polsce (dzięki Cezaremu Zychowi, za co mu chwała) – teraz mu nikt nie podskoczy.

Koncert był rejestrowany przez radio, więc zapewne zostanie odtworzony. Miejmy nadzieję, bo tego występu słuchało już stosunkowo mało ludzi – weekendowy entuzjazm poznaniaków wystarczył na jeden koncert, ten o 18., no i prawdopodobnie dziwna polityka biletowa wielu zniechęciła, tak jak Beatę. Jednak i na pierwszym koncercie były pojedyncze wolne miejsca, choć rzeczywiście mało. Grał młodziutki zespół Nevermind (w Filharmonii Narodowej zagra 19 lutego); kiedy koleżanka z Radia Merkury spytała znanego nam już klawesynistę Jeana Rondeau, dlaczego taka nazwa, odparł: bo my jesteśmy jeszcze takie nic. Wszyscy rzeczywiście mają po dwadzieścia kilka lat – poza klawesynistą gra w nim jeszcze flecistka Anna Besson (powiedziała publiczności, że z języka polskiego zna tylko „dzień dobry”, „dziękuję” i „jestem nienormalna” – o ile te dwa pierwsze zwroty poznają wszyscy, to ten ostatni się wyróżnia), skrzypek Louis Creac’h i gambista Robin Pharo. Grali Couperina (François), Rameau, Marina Marais i Telemanna i było to granie może jeszcze trochę szkolne, ale świeże – widać, że młodych muzyków to naprawdę bawi i że już są świetnie zgrani. Jutro (a właściwie już dziś) zagrają Bacha.