Wokół harmonii sfer
Bardzo pięknie był zaprojektowany program dzisiejszego koncertu Royal String Quartet w Filharmonii Narodowej. Szkoda tylko, że wykonanie nie w pełni dorównało pomysłowi…
Ten zespół ma już 17 lat! Trudno uwierzyć. Jest więc zasłużony, dorobek ma niemały. Potrafił się znakomicie wypromować, zdobył sobie pozycję w Wielkiej Brytanii, organizuje w Warszawie festiwale Kwartesencja, zamawia utwory u kompozytorów. Dla znanej (i odważnej, jeśli chodzi o repertuar) firmy Hyperion nagrał cztery płyty z muzyką polską: pierwszą z kwartetami Karola Szymanowskiego i Ludomira Różyckiego, drugą z kwartetami Góreckiego, trzecią z utworami Pendereckiego i Lutosławskiego, a teraz czwartą – z całą muzyką na kwartet Pawła Szymańskiego oraz z II Kwartetem Pawła Mykietyna. I to właśnie w związku z tą ostatnią płytą został skonstruowany program tego koncertu.
Zaczął się bowiem od zamówionych przez zespół Czterech utworów na kwartet smyczkowy Pawła Szymańskiego, napisanych dwa lata temu; Royal String Quartet wciąż jeszcze ma na ten utwór wyłączność, zdaje się, że do jesieni. To utwór trochę przypominający poprzednie Pięć utworów na kwartet smyczkowy z 1982 r. (poświęcone malarzowi Jerzemu Stajudzie), o ile jednak tamte miały ową genialną zwięzłość aforyzmu, to te mają szerszą narrację, zwłaszcza pierwszy, najdłuższy. Najbardziej intrygujący jest może drugi, składający się jakby z konstelacji pojedynczych dźwięków. W różnych utworach powtarzają się długie glissanda, które są jednym z motywów często powracających u Szymańskiego, a także motywy tercjowe, które momentami kojarzyły mi się… z początkiem II części Sinfonietty per archi Pendereckiego. Analogia to zresztą powierzchowna.
Kompozytor twierdzi, że zespół jest bardzo dokładny w wykonaniu. Ja jednak cały czas sobie wyobrażałam, jak by ten utwór brzmiał w wykonaniu kwartetu klasy Apollon Musagète, nie mówiąc o np. Belcea Quartet… Mam nadzieję, że wejdzie do repertuaru wielu zespołów – tak jak pozostałe kwartetowe dzieła Szymańskiego, zasługuje na to.
Było tam też wiele „niebiańskich”, przenikliwych dźwięków, które powracały w kolejnych utworach – taki motyw „harmonii sfer”. W zagranym jako drugi króciutkim Memento Jamesa MacMillana mamy wyłącznie takie dźwięki: przenikliwe i szkliste, wnoszące nastrój kontemplacji. Dobre to było połączenie z utworem Mykietyna, gdzie nastrój też jest transowy, jednak trochę inny (choćby ze względu na ćwierćtony nadające tej muzyce specyficzny koloryt jakby z innego świata, w stronę cichego szaleństwa jak w muzyce na harmonikę szklaną). A jednocześnie ów MacMillan był jakby dalekim nawiązaniem do Pieśni dziękczynnej uzdrowionego z Kwartetu a-moll op. 132 Beethovena, który wypełnił całą drugą część koncertu.
Niestety, Beethoven zabrzmiał po prostu niedobrze: był sztywny (zwłaszcza partie skrzypcowe), zbyt wiele było fałszów, powiem rzecz szokującą mnie samą: przy tym jednym z moich ulubionych kwartetów po prostu chwilami się nudziłam. Jeśli chodzi o Beethovena, to… na pewno nie jest to Belcea Quartet. Na bis jednak muzycy wrócili do Pawła Szymańskiego i zagrali jeden z Pięciu utworów – też ten najbardziej „niebiański”.
Dobrze jednak, że zespołowi udaje się tak intensywnie działać. To chyba zresztą w ogóle jest specyfiką naszych kwartetów: swój festiwal od wielu, wielu lat ma Kwartet Śląski, ma go też np. znakomity Meccorre String Quartet (linkował do niego pod poprzednim wpisem legat8). I świetnie, że dzięki naszym muzykom tyle się dzieje.
Komentarze
Pozostając w temacie, wczoraj w tej samej sali fantastycznie zagrał Danish String Quartet (dawniej: Young DSQ); w programie godzinnego występu znalazły się dwa z czterech kwartetów tegorocznego (okrągłego) jubilata Carla Nielsena – pierwszy i ostatni. Dzieła (wcześniejsze nawet bardziej, co w końcu nie dziwi) mocno osadzone w beethovenowsko-schumannowsko-brahmsowskiej tradycji, acz na swój sposób wielce interesujące, zwłaszcza że trudno sobie wymarzyć lepsze wykonanie…
Przypomnę jeszcze tylko (bom już o tym pisał), że w listopadzie 2012 Duńczycy (podczas late lamented MGB) też zagrali na koniec XV Kwartet op. 132. I była to jedna z najwspanialszych interpretacji tego utworu, jakie zdarzyło mi się słyszeć – i na żywo, i w ogóle.
Dobrze więc, że ci (wciąż młodzi) artyści chcą ponoć wspólnie grywać aż do 2060 r., bijąc po drodze wszelkie rekordy kwartetowej długowieczności. Przy okazji wyznacza to nad wyraz ambitny cel nienajmłodszym wielbicielom zespołu 🙂 , ale wierzmy w rosnące możliwości medycyny – oby tylko panowie chcieli nas często odwiedzać.
Pobutka.
Dzień dobry ! Jak można określona czasem wyłączność na jakiś konkretny utwór ?
Jak można UZYSKAĆ oczywiście… Przepraszam za brak tego słowa powyżej.
PAK zmienił nick 😯
Dzień dobry!
Panie Krzysztofie, oczywiście, że można uzyskać wyłączność na wykonanie utworu, jeśli się ten utwór zamówi. Dokładniej, Cztery utwory na kwartet smyczkowy Pawła Szymańskiego zamówiła Fundacja Kwartesencja dla Royal String Quartet. W tego typu umowach można zawrzeć podobne zastrzeżenia.
Właśnie tak. Kwartet Mykietyna brzmi, jakby go grano na obręczach kieliszków. To był zdecydowanie najlepszy punkt wczorajszego programu.
Rozczarowany natomiast jestem (i to bardzo) brzmieniem kwartetu. Suche, sztywne, nosowe. W pierwszej połowie jeszcze można to było wziąć na karb specyfiki utworów, ale w Beethovenie stało się po prostu nużące. Jak powiedziała Gostkowa, zagrali tego Beethovena technicznie, bez krztyny romantyzmu.
Drugim problemem w Beethovenie był brak narracji. Kolejne części utworu były jak posklejane luźno kartki, bez żadnej ciągłości. Bardzo tego nie lubię.
Kwartet Mykietyna bardzo pięknie wykonuje Lutosławski String Quartet.
Zespół brzmiał bardzo selektywnie, ale jednak nie jak jeden instrument.
Dziękuję za informację. Nie wiedziałem, że istnieje taka możliwość… Myślałem, że zamówiony utwór prawykonuje zamawiający lub osoba/zespół przez niego wskazane i tyle… Potem utwór jest już „wolny” z zachowaniem praw autorskich oczywiście. Mam nadzieję, że gdzieś o tym w przypadku konkretnego utworu można się dowiedzieć, bo to pewnie grozi sprawą sądową gdy tą wyłączność się naruszy…
Ba, słyszałam o takich chytrych przypadkach nawet w dziedzinie reżyserii operowej. Np. nie wiem, jakim prawem kaduka David Pountney zastrzegł sobie, że od czasu scenicznej premiery Pasażerki Weinberga przez pięć lat można wystawiać tylko tę inscenizację dzieła. On jest w ogóle jakiś bardzo zręczny w tych sprawach. Inscenizację Króla Rogera sprzedaje na wszystkie strony (za parę lat będzie nawet w Chicago) i widzowie przyzwyczają się do tej farby spływającej tonami w drugim akcie, łbów zwierzęcych i morderstw…
Kronos Quartet też na dość długi czas miał wyłączność na wykonywanie kwartetów Góreckiego. Dopiero potem mógł się zabrać za nie np. Kwartet Śląski, który dopiero naprawdę zrozumiał, o co w tych utworach chodzi.
ścichapęku
dzisiaj też gra Danish – aczkolwiek nie Nielsena – spróbuję dotrzeć na 18tą
—-
Royali słyszałem po raz drugi – poprzednio chyba przed 12 laty – na pewno są dobrze zgrani, uchybień intonacyjnych było nie tak znowu dużo.
Kwartet Mykietyna wydal mi się jakiś taki przedobrzony, przeintelektualizowany; dla mnie najjaśniejszym punktem był Szymański
Dlaczego prawem kaduka? Wyłączność jest jak najbardziej wymierna, więc nie widzę problemu, w przypisaniu do niej konkretnej wartości w umowie. Anne-Sophie też miała wyłączność na utwór Gubaiduliny.
Czy przypadkiem takie praktyki nie sięgają XIX wieku? Czy jakiś skrzypek nie miał wyłącznych praw na wykonanie jakiegoś koncertu?
Prawem kaduka, bo rzecz dotyczy inscenizacji opery napisanej dawno temu. Po prostu nikt inny nie mógł przez ten czas wystawić Pasażerki, choć nie była pisana dla Pountneya 😛
Ja dziś idę nie do FN, ale do S1. Posłucham sobie argentyńskiej cyji, czyli Chango Spasiuka 🙂
Szymański to struktury. Mykietyn to brzmienia. Często zdarza mi się przedkładać to drugie nad to pierwsze 🙂
Tylko raz słyszałem ten kwartet na żywo, kiedy grali Szymanowskiego (nie Szymańskiego 🙂 ). Wiało arktycznym zimnem, sztucznością, każdy dźwięk na swoim miejscu, tylko osobno. Wykonywali, nie grali, oto jest ich problem. Więcej słyszeć nie chcę, bardzo dziękuję. Publiczność była zachwycona (znakomity kwartet znany w świecie i rozsławiający imię naszej, polskiej kameralistyki – czegóż trzeba publiczności więcej?) . 🙄
No cóż. Ja ich dawno nie słyszałam, kiedyś też odnosiłam takie wrażenie jak WW, potem jakoś ciągle mi coś wypadało w czasie tych Kwartesencji czy innych ich występów… Poszłam wczoraj z nadzieją, że może coś się zmieniło, przecież tyle fajnych rzeczy robią. Ale się nie zmieniło.
@Pani Kierowniczka:
O_O zmieniłem nick O_O
W zależności od logowania mogę być PAK, albo PAK4, a logowanie może być zależne od komputera, z którego się loguję…
I inna stronka jest podpięta 😉
Ja tam bym aż tak na Królewskich nie narzekał, bo jeśli nawet zdarzają im się słabsze występy, to jednak bywa też dobrze, a do tego często występują w Warszawie. Np. najostatniejszy kwartet Beecia na, niezbyt zresztą dawnej, Kwartesencji wypadł całkiem, całkiem (choć wspólny występ z Wunderem już nie…). Z nowszej muzyki m.in. Trzeci Góreckiego, znany i z płyt, również należałoby docenić.
Swoją drogą, czy to sprawiedliwe, że Poznań stać na kwartetowy festiwal z prawdziwego zdarzenia (aż osiem koncertów, w dodatku niebiletowanych!), a stolicę – poza coraz skromniejszą Kwartesencją – nie… Z obiecującej poznańskiej oferty na kwiecień ciekaw byłbym zwłaszcza młodego Armida Quartet, nb. zwycięzców konkursu ARD z 2012 r.
O co chodzi z tym Michałem Dworzyńskim?
http://www.radiokrakow.pl/wiadomosci/krakow/o-co-chodzi-w-sporze-miedzy-dyrektorem-i-dyrygentem-filharmonii-krakowskiej/
Podobno to świetny młody dyrygent (choć ja go nigdy nie słyszałem w akcji). W Szczecinie broniła go dyrekcja, ale nie chciała orkiestra. W Krakowie nie chce go dyrekcja, ale broni orkiestra grożąc strajkiem. W sumie ta druga opcje jest chyba lepsza i jakoś komplementująca dyrygenta choć z drugiej strony facet ma pecha w tych polskich filharmoniach…
Już tu wrzucałam temat kilka dni temu.
Myślę, że to (m.in.) spór dwóch samców alfa. Żaden z nich nie chce podporządkować się drugiemu. Tyle tylko, że dyrektor naczelny ma realną władzę, a główny dyrygent (bo przecież nie ma w ogóle wg przepisów funkcji dyrektora artystycznego) nie ma nic do powiedzenia. Co zresztą w instytucji muzycznej jest chyba trochę jednak absurdem.
Ale Dworzyński to naprawdę dobry dyrygent.
Dalszy ciąg:
http://www.dziennikpolski24.pl/artykul/3780923,krok-w-strone-kompromisu-w-filharmonii-krakowskiej-wideo,id,t.html
Chyba nawet nie trochę. To zupełny absurd 🙁
Ścichapęku, to ciekawe, co piszesz o tradycjach muzycznych Nielsena, w wykonaniu Danish String Quartet. Chłopaki, a konkretnie tenże grający na altówce (Asbjørn chyba), mówił w przerwie między utworami, że Nielsen był właśnie pierwszym, który nie próbował naśladować „these all German guys”. Dlatego udało mu się stworzyć idiom skandynawski. Te utwory była inne niż niemiecko-austriackie. Bardzo intensywne, północno-surowe, mimo, że zawierały elementy ludowe. Wymagały dużej koncentracji, ale ludowe fragmenty dawały możliwość oddechu. Lubię ten kwartet. Słyszałam ich w koncercie Bacha z Avitalem. I jeszcze w późnych kwarterach Beethovena. Myślę, że dobrze im się gra takie trudne, dynamiczne utwory. Są bardzo zgrani i jednocześnie czuje się, że łączy ich nie tylko muzyka. Ale dzisiaj nie pójdę. Jeszcze mi się eksperyment muzyczny nie spodoba:-) Wolę na razie poznawać muzykę prawdziwie klasyczną.
Ciekawa ta wypowiedz naczelnego FK z której wynika, że panowie właściwie współpracują ze sobą chyba tylko teoretycznie…
Pardon, pardon, pardon, próbuję się uczyć boldowania i miał się tylko DSC wyboldować. Jeżeli Pani Kierowniczka czuwa, to może naprawi. A ja się będę uczyć dalej:-) Ale właściwie nie wiem, co zrobiłam źle. Wstawiłam tylko przed i po „Danish String Quartet”, a nie na końcu tekstu. Nie rozumiem.
A teraz, w poprzednim wpisie, nie wstawiałam wcale. Nie rozumiem. To może ja już zamilknę, żeby nie robić zamieszania estetycznego.
Już naprawione 🙂
Przy zamykaniu nie można opuścić znaku / 🙂
Dziękuję:-)
Frajdo, ależ u rzeczonych German guys elementów ludowych też mamy przecież obfitość… W wolnej części swego Tria fortepianowego Es-dur op. 100 pewien (niewymieniony przeze mnie wyżej) genialny Austriak cytuje nawet szwedzką melodię ludową. U Beecia (choćby w op. 59), Schumanna czy Brahmsa – również wiadomo, są to rzeczy dobrze znane.
Nie odmawiam Nielsenowi ani kompozytorskiej wielkości (której dowodzi zwłaszcza w symfoniach, ale nie tylko), ani północnej idiomatyczności, swoistości, ale jednak silna zależność od genialnych poprzedników – zwłaszcza w młodzieńczym kwartecie g-moll op. 13 – mnie wydała się oczywista (niezależnie od kompozytorskich deklaracji 🙂 )
Choć, powtórzę, słuchało się tego świetnie…
Ścichapęku, prawdopodobnie będę na koncercie Armida Quartet, więc dam znać, jakie były moje wrażenia.
No to jeszcze trochę Poznania. Warszawska Jesień to to nie jest, ale coś się tam wyszuka:
http://www.wiosnamuzyczna.pl/
Będę wdzięczny, legacie. Nie wszystkie zespoły znam (co dotyczy i tych z dłuższym od Armidy stażem), ale z ciekawości wybrałbym się zapewne na większość koncertów…
Ściachapęku, ależ ja nie próbowałam polemizować, bo nie potrafię tak śledzić nawarstwień muzycznych. Ani też nie chciałam powiedzieć, że u Niemców i Austriaków nie ma elementów ludowych, bo tego zwyczajnie nie wiem. Może napisałam to nieprecyzyjnie. Zestawiłam Pana wypowiedź z wypowiedzią p. Asbjørna, z której, jak zrozumiałam, wynikało, że Nielsen nie starał się, w odróżnieniu od jego duńskich poprzedników, naśladować. I według muzyków udało mu się to. Wnioskuję teraz z Pana wypowiedzi, że nie do końca, i że jest to nieuniknione.
Frajdo, z tą ludowością to chyba jednak ja nieprecyzyjnie przeczytałem…
Może też przeświadczenie o nieinspirowaniu się (co brzmi jakoś lepiej niż nienaśladowanie 🙂 ), jeśli rzeczywiście odnosiłoby się do kwartetów, dotyczy bardziej wykonawców, w tym zwłaszcza altowiolisty, niż kompozytora – trudno to wykluczyć. Trzeba wszakże ustalić, co konkretnie poniedziałkowy komentator miał na myśli: czy Kwartet g-moll, czy też inne dzieła, np. V Symfonię – bo to postać rzeczy zmienia. Gruntownie!