Partnerstwo w muzyce

Myślę, że prof. Jerzy Marchwiński, autor określenia zastosowanego w powyższym tytule, ucieszyłby się, gdyby był na dzisiejszym koncercie Aleksandry Kuls i Marcina Koziaka.

Młodzi muzycy są naprawdę wspaniale zgrani. I aż miło spojrzeć, jak słuchają się i wyczuwają nawzajem, choć skrzypaczka gra z bardzo młodzieńczą swobodą, siłą rzeczy wysuwając się na pierwszy plan. Ale pianista nie jest akompaniatorem, choć śledzi każdy jej gest muzyczny. Po prostu – współpracują.

Ola Kuls grywa też z innymi pianistami. Pierwszą płytę dla firmy DUX, która ma niedługo wyjść, nagrała z córką swojej pani profesor, Justyną Danczowską. A teraz właśnie ukazała się płyta z rejestracją gali z okazji otwarcia Muzeum Historii Żydów Polskich, na której solistka grała Koncert skrzypcowy Ignatza Waghaltera. Zarówno ten jej występ, jak też dzisiejszy czy na operowych Preludiach przedpremierowych, wynika z tego, że jej grę polubił dyrektor ChiJE Stanisław Leszczyński, no, a Marcin Koziak to przecież uczestnik ostatniego Konkursu Chopinowskiego. Dostali więc od festiwalu zadanie: nauczyć się Sonaty Ignacego Jana Paderewskiego.

Nie jest to jakiś wybitny utwór; po prawdzie to dzieło młodzieńcze, Paderewski popełnił je mając 22 lata. Słucha się jednak miło tych słowiańskich, rozlewnych tematów, choć dłużyzn jest tu niemało. Muzycy poradzili sobie jednak znakomicie z tą formą i myślę, że dodali utworowi jakości. Mają go nagrać – i bardzo dobrze. Dla uzupełnienia wspólnego programu zagrali jeszcze Legendę i Poloneza D-dur Wieniawskiego i o ile pierwszy z tych utworów, choć tak oklepany, zabrzmiał pięknie, nietuzinkowo, to pod koniec Poloneza widać było już pewne zmęczenie solistki. Za to mógł zauroczyć bis – Pieśń kurpiowska Szymanowskiego.

To była druga część dzisiejszego koncertu. W pierwszej pokazał się sam Marcin Koziak, ambitnie wykonując cały pierwszy zeszyt Preludiów Debussy’ego. Nie wiem, czy może brzmiało to tak z mojego VIII rzędu pośrodku, ale w tych cichszych, spokojniejszych preludiach, jak Voiles czy La cathedrale engloutie, odnosiłam wrażenie, że pianista trochę nadużywa lewego pedału – całość wydawała mi się zbyt cicha i mało zróżnicowana. Natomiast w preludiach bardziej charakterystycznych, jak Le danse de Puck czy Minstrels, ich nastrój został o wiele lepiej wydobyty. Ogólnie jednak wrażenia pozytywne. Dawno nie słyszałam go solo; rozwinął się od tego czasu i to na pewno nie jest jego ostatnie słowo.