Kinga Zygma (1957-2015)
W sobotę po południu w Viersen w Nadrenii-Westfalii odeszła od nas wielka przyjaciółka tego blogu, wielu naszych blogowiczów, moja – i w ogóle ludzi, zwierząt, świata. Była osobą wyjątkową, mądrym, dobrym i utalentowanym Człowiekiem. W internecie podpisywała się imieniem swojego pieska – Bobik.
Kiedy zaczynała swoją wędrówkę w sieci – a pierwszym jej aktywnym miejscem były blogi „Polityki”, poza moim – Owczarka Podhalańskiego i Piotra Adamczewskiego – prawdziwy Bobik był jeszcze szczeniakiem. Taka metafora własnej postaci bardzo jej pasowała, bo szczeniak to ktoś wiecznie zdziwiony światem, ale otwarty na nowe doznania, ktoś, kto kocha się bawić – no i, jak to pies, przywiązuje się i jest wierny, „do ludzi”. Pierwsze szczeknięcie blogowego Bobika rozległo się trochę ponad pół roku od zainicjowania przeze mnie tego blogu (przezwanego później Dywanem). Od tego czasu Bobik towarzyszył nam dowcipnymi komentarzami, często wierszykami. W tych czasach byliśmy na blogu bardzo rozwierszykowani i Bobik trafił do swojego naturalnego środowiska.
Bo talent do wierszyków miał zupełnie niesłychany. Na blogu muzycznym należy powiedzieć, że wynikał on również z muzykalności i poczucia rytmu. Ile razy np. pojawiał się wierszyk, który miał być podłożony pod jakiś utwór, wszystko się idealnie zgadzało. Mimo iż Bobik deklarował, że nie zna się na muzyce, to przecież taka zgodność musiała świadczyć o znakomitej jej znajomości (o czym świadczą choćby fragmenty jej autorstwa z naszej rozkosznej głupawki pt. opera chopinowska; oto przykład). W dawniejszych jednak czasach przyszły Bobik pisał wiersze naprawdę poważne, wydał kilka tomików pięknych wierszy, zadebiutował mając zaledwie dwadzieścia parę lat.
Później tu pokazywał się rzadziej, ponieważ coraz więcej czasu zajmowało mu prowadzenie własnego blogu zwanego Koszyczkiem. A stał się on zjawiskiem niezwykłym. Mówiło się tam o wszystkim, na wesoło i na bardzo poważnie. O polityce, o świecie, o duperelkach, o życiu w ogóle. W tym ciepłym miejscu Bobik odgrywał rolę – jak to nazywał – oświeconego Psatrapy, moderując dyskusję, przedstawiając głos rozsądku, patrząc z różnych stron, rozsiewając swoje pyszne poczucie humoru. A jego wpisy były albo satyrycznymi wierszami, albo filozoficznymi przypowiastkami, cienkimi i dowcipnymi, ale zawsze noszącymi wyrazisty morał.
To o mądrości, ale wspomniałam też o tym, że Kinga była człowiekiem dobrym. W życiu codziennym jej pracą było zajmowanie się uchodźcami, co w Niemczech od dawna jest problemem, a u nas zapewne też będzie. Ileż mogłaby nauczyć tych, co będą tym się zajmować w Polsce… Jej empatia i otwarcie sprawiało, że zaprzyjaźniała się ze swoimi podopiecznymi, a oni zapraszali ją nawet na swoje święta. Marzeniem Kingi, spełnionym raz, ale na krótko, była też praca z młodzieżą szkolną w dziedzinie edukacji kulturalnej – miała świetne pomysły programowe; niestety nie udało się jej tej pracy kontynuować. Ślad zdjęciowy w internecie został tutaj (Kinga druga od prawej).
W ostatnich latach skupiła się bardzo na Koszyczku, który stał się wręcz instytucją. A czas jej choroby stał się również czymś wyjątkowym. W ostatnich dniach całkowicie świadomie zainicjowała z nami, swoimi blogowiczami, swoisty eksperyment socjologiczny, o którym jeszcze w środę mówiła tak. I okazało się po raz kolejny, że internet jest globalną wioską, że tak, jak kiedyś na prawdziwych wioskach odchodziło się będąc żegnanym przez społeczność, tak może być i dziś. Towarzyszyliśmy Kindze do końca, było to bardzo trudne, ale byliśmy razem.
Ja osobiście mam wiele pięknych wspomnień wielu naszych spotkań w realu w Krakowie, Duesseldorfie, Londynie, Brukseli… Parę więc obrazków. Tutaj pisałam o naszym pierwszym krakowskim spotkaniu. Z tego samego spotkania pochodzi to zdjęcie. To jest z późniejszego spotkania, także krakowskiego. A tu, na lotnisku w Duesseldorfie, „trzej przyjaciele z boiska”: od prawej Kinga, Bobik i ja.
Tak bardzo smutno…
PS. Kinga, wielbicielka jazzu we wszelkiej postaci (choć Miles zawsze był na pierwszym miejscu), mawiała, że chciałaby mieć pogrzeb nowoorleański. Trochę więc autentyku.
Komentarze
Bobik potrafił bardzo wiele. Często wskakiwał w sam środek gorącego sporu z tak mądrym, eleganckim i wyważonym szczeknięciem, że trudno się było nie zawstydzić swojego ludzkiego zacietrzewienia. I nikt nie umiał rozbrykać Dywanu z takim wdziękiem, jak on, nie nadeptując przy tym na nagniotki szanownemu merytoryzmowi.
Żegnałam się z Kingą przez cały miniony tydzień, teraz będę ją długie tygodnie opłakiwać i już zawsze będzie mi jej brakowało. Kiedy odchodzi ktoś taki, pozostaje ogromna wdzięczność, że się go spotkało, barwny album ciepłych, dobrych wspomnień i bolące puste miejsce.
Dzięki, Doroto.
Piękne wspomnienie o pięknym Człowieku, Pani Kierowniczko. Wszyscy, którzy Kingę poznali, będą za nią bardzo tęsknić i nigdy nie uwierzą, że nie ma ludzi nie do zastąpienia. Kingi nie sposób zastąpić.
Tak, doznaliśmy wielkiej straty.
Wszyscy.
Trudno jeszcze o tym mówić.
Dzięki, Kierowniczko kochana.
Dziękuję, Doro
Smutno.
Bardzo, bardzo dziękuję…
R.I.P.
Dziękuję Doro …
Hej, frędzelki
U Bobika smutne liczko,
żal, żal, za Kierowniczką,
ona już na Ukrainie,
a psu mokre z oka płynie…
Hej, hej, hej Frędzelki,
wiem, że i wasz smutek pewnie wielki,
bo na taki typ smuteczku
nie pomoże żadna broń.
Ona gdzieś pod Żytomierzem,
a tu biedne szlocha zwierzę,
pasztetówki żreć nie raczy,
póki P.K. nie zobaczy…
Hej, hej, hej Frędzelki,
wiem, że i wasz smutek pewnie wielki,
wsącza się on po troszeczku,
aż posiwieć może skroń.
Wina, wina, wina dajcie
i na trombach mi zagrajcie,
akcja mi potrzebna taka,
bym się na śmierć nie zapłakał…
Hej, hej, hej Frędzelki,
wyciągajcie tromby i butelki,
dziś dłoń z jakąś piersióweczką,
to pomocna bardzo dłoń.
Dopiero od niedawna zacząłem poznawać także poetyckie tomiki Bobika. Znakomite wiersze, ogromnie mi bliskie. Nie sposób nie płakać.
A nie, to jeszcze nie Bobik, to Kinga Zygma. Ona pisala wiersze od dziecka, wspomina o tym pisaniu swej piecioletniej coreczki w jakims wierszu Jej Ojciec, krakowski poeta Zdzislaw Zygma.
Dziękuję, bardzo cenny wpis.
Żal i bezsilność.
Jedno możemy.
Czytac wiersze Kingi
http://www.wowil.coldlight.pl/kinga/dom.php?tomik=czary&wiersz=8
http://www.wowil.coldlight.pl/kinga/dom.php?tomik=czary&wiersz=14
Dziękuję Helenie za informację o ojcu Poetki.
Dziękuję za to wspomnienie p. Szwarcman, Bobika brak strasznie.
Człowiek ogromnej, moralnej odwagi, samoświadomości i empatii. Ubył jeden z najprawdziwszych dobrych ludzi.
O Boże – nie,
Spłakałem się
Na moja prośbę tłumaczyła – genialnie – teksty chorałów z Orgelbuchlein.
Ale juz nie miała siły skończyć…
in memoriam
oby znalazla spoczynek w ogrodzie Eden – przeto, o Panie milosierny, skryj ja w cieniu
Twych skrzydel po wszystkie czasy
—
https://www.youtube.com/watch?v=wZKsmwvQuhE
Roy Buchanan, ” The Messiah Will Come Again”
Sprzed czterech lat:
Do kraju tego… Tam, gdzie teraz,
spienioną falą obłęd wzbiera,
fanatyzm dziarsko pręży szpony,
gdzie tłum skanduje rozjuszony
“łapy od krzyża precz, ubecy!”,
gdzie trudno wyprostować plecy,
bo narodowy garb przygniata
jak w znanych tylko z książek latach,
pogardy bat niewiernych chlasta,
a Żyd obelgą jest i basta…
Do kraju, gdzie podłością wrażą
pomyśleć nie tak, jak ci każą
strażnicy myśli od Maryi,
gdzie prawo wciąż powodem chryi,
kiedy chce prawem być i koniec,
miast iść po jednej słusznej stronie,
gdzie danse macabre, trumienny portret,
Piłsudski, Dmowski et consortes
z zaświatów, gestem dyrygentów,
bełtają ciągle wśród zamętu,
upiorne wywołując echa,
nad jeszcze jedną trumną – Lecha…
Do kraju, gdzie tak mała wola,
żeby Polaka pojął Polak
i gdzie po rozum pójść do głowy,
najlepiej z kołkiem osikowym.
Do kraju, w którym aż się boję
rzec: ten jest też z ojczyzny mojej,
bo wiem, że jam dla niego świnia,
a między nami cień Katynia,
komuchy, krew na rękach, zdrada,
zatęchłych akt zaciekły badacz,
ksiądz proboszcz, kruchta, konfesjonał,
niezrozumienia głucha zona,
z przeciwnych krańców to, co święte,
gdzie żółcią, zamiast atramentem,
spisywać przyjdzie nowe dzieje
widząc z goryczą, że nie dnieje…
Do kraju, gdzie endecki zaduch,
gdzie ponoć moralnego ładu
wyrazem burdy są uliczne,
gdzie szczytem myśli politycznej
zdrowaśka i chocholi taniec…
…komu tak bardzo tęskno, Panie?
Na tej stronie z wierszami Kingi jest też strona poświęcona Jej ojcu:
http://wowil.coldlight.pl/zdzygma/index.php?tekst=nota.txt&marg=foto
W piątek dostałem maila z niezwykle eleganckim pożegnaniem. Nie miałem pojęcia, że to nie tygodnie i miesiące, ale parę dni zostało.
Parę lat temu próbowałem Ją wciągnąć w pewien mglisty, za to ambitny projekt. Podesłała mi próbkę, od której przysiadłem z wrażenia. Była w tym wirtuozeria klasy Barańczaka, mistrzostwo. Projekt upadł, a ja teraz myślę o tym wszystkim, czego nie zrobiła i pomstuję.
Co to za taki świat, gdzie nie ma Bobika. Zwracać pieniądze.
A to jest przeklad na moje zamowienie (przyslany po pol godzinie od zlozenia zamowienia):
Philip Larkin
Jebią ci życie tata z mamą,
choć może nie chcą, ale jebią,
wciskają pełnię win ich samych,
dodając ekstra coś dla ciebie.
Ale ich zrobił też na szmaty
w niemodnych płaszczach durniów tandem,
autorytarno-dupowaty,
skaczący sobie wciąż do gardeł.
Przechodzi z rąk do rąk nieszczęście
jak szelf przybrzeżny w głąb wciąż leci.
nie tkaj już tej materii gęściej
i nie miej swoich własnych dzieci.
This Be The Verse
They fuck you up, your mum and dad.
They may not mean to, but they do.
They fill you with the faults they had
And add some extra, just for you.
But they were fucked up in their turn
By fools in old-style hats and coats,
Who half the time were soppy-stern
And half at one another’s throats.
Man hands on misery to man.
It deepens like a coastal shelf.
Get out as early as you can,
And don’t have any kids yourself.
I do mnie Bobik prawie co dzień zaglądał. Więc na tę długą drogę i ode mnie dostanie wierszyk. Ode mnie i Ruth Benedict. Jeszcze nie na teraz, ale na zaniedługo.
Oto nadeszła pora uporczywych deszczów,
Co wypłukują z grobów zmarniałe szkielety,
Któreśmy pochowali na pastwę zgnilizny;
Wichrów, które z otchłani, gdzie słońce nie sięga,
W górę kości dźwigają przez nas opłakane.
Oto nadeszła pora, by skończyć żałobę,
Trupi odór zapomnieć, wreszcie się nacieszyć
Pięknem szczątków zbielałych. W końcu nasze smutki
Mogą odejść w niepamięć, minął czas rozkładu,
Nic już nie jest umarłe, tylko doskonałe.
Chodźcie prędko, a z kości zrobimy piszczałki,
Niech się serca radują tam, gdzie pasł się robak.
Bedziemy zbierali komentarza w ktore wplatala pisane od reki wiersze jak serwetki na ktorych kiedys przy kawie poeci zapisywali swoja poezje.
Trudno mi uwierzyc, ze juz nie ma Kingi.
dzieki p. Doroto za wspanialy wpis.
JW
Trudno uwierzyć, że Bobik już nie zaszczeka z dobrego serca i nie narozrabia rymami. Piesek wielki duchem i talentem, to i pustka po nim wielka. Kiedy wybrzmi pierwsze tęskne „Boobiiikuuuu” bez odpowiedzi, będzie trzeba przyciąć żywopłot, mimo wszystko:
http://wowil.coldlight.pl/kinga/dom.php?tomik=wypo&wiersz=26
Co to za świat, w którym bezkres talentu i mądrości, ciepła i życzliwości Kingi Zygmy istnieje w świadomości i ku zachwytowi gości dwóch blogów?
Co to za świat, w którym radość czytania i bycia z Nią musi przynależeć do trybu dokonanego?
A jednak… pięknym jest świat, w którym możemy płakać za Człowiekiem, który żyjąc gdzieś tam, daleko – był i jest nam bliski swoim rozumem, niewyobrażalnym poczuciem humoru (idącym przy tym w parze z ostrością widzenia).
Teraz będzie może dalej piękny, ale już inny.
Przepraszam, ale trzeba się w kącie po cichu wypłakać.
Pozwole sobie podrzucic jeszcze jeden, my all-time favorite posrod „bobikow”. Oniemialam z zachwytu gdy go zobaczylam, to bylo na samym poczatku po zalozeniu blogu. Uwazalam wtedy, ze ten wiersz powinien znalezc sic sie w wypisach dla szkol postawoych. Wtedy tez zaczelam namawic Bobika do wziecia udzialu w konkursie na ksiazke dla dzieci – konkurs byl na rozne grupy wiekowe, Po licznych klotniach i wymienieniu niezliczonych emaili i telefonow, to KInga zadeydowala co chce zaproponowac do tomiku wierszy Bobika. Najczesciej sie z Nia nie zgadzalam. Jej upor doprowadzal mnie do rozpaczy. Uwazalam, ze tomik musi byc odredagowany przez kogos innego. W koncu to Kinga postawila na swoim. Tomik przepadl wsrod innych nadeslanych na konkurs prac. Ale wciaz uwazam, ze jesr posrod Jej spuscizny wiele wierszy, ktpre nadawalyby sie na wymarzony przze mnie przedmiot szkolny – wychowanie obywatelskie. Miala nieskazitelny sluch do tych rzeczy – jak byc obywatelem i czlowiekiem.
A wiersz sie nazywa Imie psa:
Choć się w to może nie chce wierzyć
albo się uzna to za chore,
znacznie jest łatwiej psa uderzyć,
gdy bezimiennym jest on stworem.
Łatwiej go kopnąć, wdeptać w trawę,
zarzucić mu okropne czyny,
jeśli się nie wie o nim nawet,
kiedy obchodzi imieniny.
Bo bez imienia jak bez twarzy,
bez twarzy zaś jak bez istnienia –
pojęciem jest się tylko wrażym,
bez ciała psem z krainy cienia.
Ale już lepiej bez imienia
w niepewne losu tłuc kowadło
niż tegoż losu złym zrządzeniem
dostać to imię, co podpadło.
Z takim imieniem podpadniętym
jesteś jak worek treningowy
i walą w ciebie wszystkie męty,
nie bacząc na twój ból i skowyt.
Bij psa! Zasłużył on na baty!
Po co nazywa się tak wrednie?
Toż to moralny imperatyw,
żeby takiego prać, aż zblednie,
aż się nakryje kopytami,
(nieważne już, czy je posiada),
aż się posoką własną splami…
Huzia na Józia! Dorwać dziada!
Tak… Jak już jakieś imię ma się,
to lepiej z takiej kategorii,
która w słoneczku, na tarasie,
grzeje się w chwale oraz glorii,
wcale nie prosząc się pod obcas,
wcirze nie pchając się w ramiona.
A Bezimienny, Nienasz, Obca…
Nie, to niedobre są imiona.
Czy to wolno „podać dalej”?
Kinga pisała, że wiersze zamieszczone na blogu już nie są prywatną własnością. Należą do świata. Cieszyła się, kiedy podawano je dalej.
Ooo, tak, z pewnoscia. Bobik sie zawsze cieszyl, gdy moj bl.p. Kotek Mortechaj albonjego asystent lapal wierszyk w zeby i roznosil po roznych forach.
Rodzinie i bliskim Kingi przesylam kondolencje.
Zalaczam Burgundy Street Blues, jedna z tradycyjnych kompozycji wykonywanych podczas procesji zalobnych w Nowym Orleanie.
RIP, Bobiku.
George Lewis, Burgundy Street Blues
https://www.youtube.com/watch?v=tKL-RJDPH3w
Przysiądę tu na chwilę, bardzo spłakany frędzelek.
Dobry wieczór.
Nie odzywałam się dziś cały dzień ani tu, ani w Koszyczku. Potrzebowałam milczenia. I ciszy.
Wieczorem jednak dałam się namówić przez wiolonczelistę Tomka Pokrzywińskiego, o którym nieraz tu wspominałam, na zajrzenie do Studia im. Lutosławskiego na występ Kwartetu Arte dei Suonatori (małżeństwo Golińskich i małżeństwo Pokrzywińskich) z wybitną fortepianistką węgierską Petrą Somlai, którą Tomek mi szczególnie zachwalał. Dziewczyna rzeczywiście rewelacyjna. Było m.in. to:
https://www.youtube.com/watch?v=fj0Gy_AOQKM
i „salonowa” transkrypcja Symfonii g-moll KV 550 Mozarta (flet, skrzypce, wiolonczela, fortepiano), której melancholijny nastrój mi dziś przypasował. Nie znalazłam w takiej wersji, więc wrzucam bardzo piękne wykonanie pod batutą Wielkiego Nieobecnego, zmarłego rok temu. Jego brak był bardzo widoczną wyrwą na tegorocznych Chopiejach.
https://www.youtube.com/watch?v=ps1GsP_7TvY
🙂
http://www.blog-bobika.eu/?page_id=2629
Arie znane zebrane:
http://www.blog-bobika.eu/?page_id=2631
A jeszcze byla jedna taka strona dzialalnosci Blogu Bobika, ktora nazwalabym spoleczna. Czasami gdy cos nas dokumentnie wkurzylo postanawialismy „cos z tym zrobic”, zainteresowac innych, poprosic o dolaczenie swego glosu do naszego protestu czy interwencji. W ciagu tych siedmiu lat istnenia Blogu Bobika zebralismy w sumie kilkadziesiat tysiecy podpisow w roznych sprawach: gdy zabiegalismy by Komisja Etyki Poselskiej ukarala Osla Gorskoego w Sejmie za rasistrowskie uwagi, gdy stanelismy murem ( a z nami ponad 6 tysiecy ludzi z calego swiata, w tym setki polskich intelerualistow, ludzi kulrury i nauki) w obronie Wydawnictwa Znak nastpwanego za jakas kolejna ksiazke Jana Grossa, czy gdy bilismy na alrem dobijajac sie do drzwi parlamentarzystow w obliczu lamania w Polsce praw dziecka (odbieranei dzieci rodzinom z powodu ubostwa lub niezaradnosci zyciowej), gdy zebralismy ponad 16 tysiecy podpisow w liscie do Rzymskiej Kurii w obronie ks. Wojciecha Lemanskiego (duzo nam to przynioslo! 🙁 ) , czy kiedy pisalismy plomienny apel do kapituly Nagrody im. Ks. Stanislawa Musiala, proszac by rozwazyla naszego kandydata LW (naiwnie nie zdawalismy wowczas sobie sprawy z faktu, ze w Kapitule zasiada sporro osobistosci duchownych, ktrore nie byly skore do „wychylania sie” w sprawie kaplana bardzo zle widzianego przez arcybiskupa Hosera). Nawet angielskie tlumczenie rekursu ks. Lemanskoego do Watykanu, bardzo koscielno-techniczne – moge chyba juz to zdradzic, wykonane zostalo w ciagu jednej nieprzspanej nocy w Londynie o w Massachussetts w czterosobowym gronie „transatlantyckim”, a nad ranem pieknie to rozmiescil na stronie Maz Kingi, Pan Adminstrator Blogu, jak go nazywala. On wlasnie zajmowal sie cala techniczna strona naszych szalonych przedsiewziec i spedzal przy nich nie mniej czasu niz sama Kinga.
Jej rola w tym wszystkim jest nie do przecenienia. Nigdy nie trzeba bylo Jej prosic dwa razy. I to jej piorem i talentem formulowane byly wszystkie nasze interwencje spoleczne, obywatelskie. Nie zawszw udawalo sie nam zmienic swiat na lepszy, ale uwazalismy ze kazdy nasz krok, chocby nie wiem jak beznadziejny w sensie wymiernych skutkow, owocuje zmiana serc, postaw. pokazuje jak powinno funkcjonowac spoleczenstwo obywatelskie.
Kingo, jestem Ci tak nieslychanie wdzieczna za to wszystko co moglismy robic wspolnie. Nie udalo sie nam, Szwester, uratowac Lemanskiego, ale to dzieki Tobie i nam skupionym wokol Ciebie tysiace ludzi odzyskiwaly odwage i determinacje, ze nalezy „cos z tym zrobic”. I jeszcze nie pwoiedzielismy ostatniego slowa.
W tej dziedzinie również mnie Kinga i jej mąż byli pomocni. Nie będę się na ten temat rozwodzić, ale parę akcji zrobiliśmy wspólnie.
Dobranoc.
Niech Jej to wszystko bedzie policzone, na ziemi, nie w niebie, w ktore nie wierzyla.
Dobranoc.
Heh, niemożliwy ten Bobik.
Te wiersze i arie…
Przecież nie można płakać i śmiać si jednocześnie.
Kielo myśli – jo nie zlice,
Nomieniła na strapione
Wieść, ze Kinga i Bobicek
Prześli hań, na tamtom strone.
A za nimi pohybały
Mądre treści, celne słowa,
Ftóre jesce cas niemały
Fcieli dlo nos furt ryktować.
Panta rhei, wiem to, ale
Nazbyt sybko cas ten zniknął,
Kie bawiła nos wytrwale
Para ta twórcościom piknom.
Ba tak myśle, ostomili,
Ze kie barzo by sie fciało,
Kiebyśmy sie wysilili,
Moze by sie nom udało
Przez granice światów cienkom
Dojrzeć choć na jeden moment
Kinge, jak nom macho rękom,
A Bobicek swym ogonem.
Owczarku, ja sobie solennie przysiegalam, ze bede plakac tylko do godziny 18 w niedziele, a potem juz sie biore w garsc, the life must go on, te rzeczy, takie wiecej anglo-saskie, a nie jakies zydowsko-slowianskie.. I Ty mi rozwalasz caly plan na zycie.
Co sie odwlece, to nie uciece. Weźmiemy sie w gorzć, Helenecko. Domy rade! Zreśtom… juz Bobicek by nom pedzioł, kiebyśmy nie dali. Ocywiście pedziołby nie w jakisi zwycajny sposób, ba oryginalny Bobickowy.
Dzień dobry (jednak z 🙂 )
To pewnie zdrowiej się wypłakać. Ja nie jestem w stanie. Tylko chodzę przymulona, jakbym miała kaca. Choć w ostatnich dniach także na alkohol nie mam ochoty.
Każdy przeżywa po swojemu.
Łączył nas z Kingą racjonalny stosunek do życia. Ona zachowała go do końca. Ja nie wiem, czy potrafię. Nikt nie wie.
Łączył nas też „redaktorski” punkt widzenia – wśród naszej korespondencji szczególnie wiele maili dotyczyło spraw odpowiedniego zredagowania tego czy owego. Ten wątek był też jednym z tematów naszych ostatnich, środowych listów – Kinga radziła się, czy dobrze będzie umieszczać wiersze w działach właśnie na blogrollu, i pytała, czy może tam też w dziale wierszy muzycznych zamieścić wiersze z Dywanu. Odpisałam, że oczywiście! Miałam tu kiedyś zrobić archiwum twórczości blogowej, ale jakoś nigdy nie było na to czasu… Może jeszcze kiedyś do tego wrócę.
Tak więc u Bobika będzie – a zresztą częściowo już jest – kawałek Dywanu.
Piękny wiersz, Owczarku. Moja kolej, żeby złamać – który to już raz? – daną sobie samej obietnicę, że nie będę już więcej marnować chusteczek (ekologia, estetyka, te rzeczy).
W przedostatnim mailu do mnie podpisała się: „Kinga. Bobiczek.”.
Zwykle podpisywała się po prostu „K.”.
The life must go on. Muszę do roboty.
@Helena
Myślę, że Pan Bóg (jeżeli jest taki, jak być powinien), z pewnością nie jest aż tak małostkowy, żeby odpytywać Bobików z tego, czy w Niego wierzyli. Ma ważniejsze pytania. I tu jakoś jestem dziwnie spokojny o tego akurat Bobika.
@mt7
Można. Powiedziałbym nawet – trzeba.
Bardzo smutno.
Żegnaj, Bobiku!
No to popatrzmy na nią jeszcze raz.
Latem 2012 r. porwałam ją do Lasku Wolskiego na imprezę Capelli Cracoviensis. Na tym filmiku od 0:07 do 0:16 widać, jak idziemy we trójkę, jeszcze z Mateuszem Borkowskim.
https://www.youtube.com/watch?v=yKNJTFRJY0A&feature=youtu.be
ech, sypie się nasza pierwsza brygada…
dziękuję Pani Kierowniczko za ten wpis. i za formę.
Miło, fomo, żeś się pojawił, choć przy tak smutnej okazji… 🙁
Kierowniczko Droga,
melduję się na Dywaniku i podsyłam archiwa:
http://aalicja.dyns.cx/news/Co_w_duszy_gra/Poezje/Rok_2007/
http://aalicja.dyns.cx/news/Co_w_duszy_gra/Poezje/Rok_2008/
http://aalicja.dyns.cx/news/Co_w_duszy_gra/Poezje/Rok_2009/
O kurza twarz! Tak dawno nie stąpałam po dywaniku, że aż mnie zatrzymał w poczekalni! 🙄
Przyznaję, że przykładną sekretarką byłam do czasu 🙁
jestem, jestem, już od paru dni jestem, jakby mnie coś przyciągnęło
i w całym tym smutku odnajduję pociechę, że zdążyłem, żeby razem z innymi dać Kindze trochę radości przed
Piotrku, pewnie ze PB (jesli istnieje) nie jest malostkowy i nawet Mu nie zalezy czy w Niego wieizymy. W kwestii zycia pozagrobowego, KInga byla ( i co do tego nie mam zadnych watpliwosci, bo sporo o tym mowila), znacznie blizsza mysleniu i tradycji zydowskiej niz chrzescijanskiej, choc sama z tego mogla nie zdawac sprawy. A ta tradycja mowi, ze zycie pozagrobowe istnieje jedynie w uczynkach, jakie po sobie zostawamy, w pamieci innych ludzi, Liczy sie to co robilismy na ziemi i co z tego po nas pozostanie. Dlatego napisalam: Bedzie Jej to policzone, na ziemi, nie w niebie, w ktore nie wierzyla.
Ani Ona, ani ja nie wierzylysmy w spotkanie po drugiej stronie. Ja troche mniej niz Ona, bo czasmi kolacze we mnie nadzieja, ze moge sie mylic. KInga natomiast nie miala zadnych zludzen. Byla w tej kwestii sama wobec siebie bardzo uczciwa.
A jesli sie obie mylimy i stanela wobec Oblicza Najwyzszego, to cala pewnoscia nie odpytuje jej z wiary, tylko mowi: wychowalas syna na przyzwoitego czlowieka, nioslas pomoc i nadzieje uciekinierm, pisalas wiersze, ktore sprawily radosc wielu lydziom i bylas w tym nadzwuczajnie szczodra obdarowujac kazdego kogo napotkalas, ogrod, ktory zalozylas i ktorym sie opiekowalas bedzie kwitl jeszcze dlugie lata, stralas sie naprawiac Moj spartolony w pospiechu swiat. Zostawilas tyle dobra po sobie – tak doklanie jak chcialem.
http://www.azvideos.com/videos/queen/theshowmustgoon.html
Wieczny odpoczynek racz jej dać Panie…
O moj Boze (wierzymy w niego, czy nie, nie ma znaczenia).
Rowny tydzien temu bylem w Nowym Orleanie. Gdybym wiedzial, zamowilbym w Preservation Hall cos w Jej intencji, choc byloby to za wczesnie…
jrk
Alicjo, kiedyś wpisywałaś się jako Alicja bez Ireny, to nic dziwnego, że Cię odrzuciło. Ale w końcu wpuściłam.
Ojejku, masz jeszcze te archiwa! Wzruszyłam się…
„Pijackie” dialogi na cztery plus dwie nogi… no, rzeczywiście do śmiechu i łez w oczach jednocześnie.
Tak lubiłam rozmawiać z Bobikiem wierszykami…
http://aalicja.dyns.cx/news/Co_w_duszy_gra/Poezje/Rok_2009/03.Marzec/03.Znow_opowiesci….html
Ojjjj… nie sczerwieniała cała linka. Ale można znaleźć. Tutaj 🙂
Chcę wierzyć, że każde „tam” jest lepsze niż „tu”. Cierpienie dotyka tych, którzy pozostają. Łączę się w poczuciu straty, z tymi, którzy mieli szczęście znać Bobika.
Mama opowiadała mi kiedyś, że dawno temu dostała na pół dnia od sąsiadów, pod opiekę, małego pieska.
Piesek był śliczny i kochany, ale Mama miała akurat sprzątanie i on jej strasznie przeszkadzał, bo chciał się bawić. Więc go tymczasem wsadziła na półkę na kapelusze w przedpokoju. I tylko regularnie sprawdzała, co też piesek wyrabia.
Piesek parokrotnie próbował zleźć na dół, ale było strasznie wysoko i groźnie. Więc wziął się na sposób: odwrócił się i zaczął powoli zsuwać się pupą w dół, bo w ten sposób nie widział przepaści i czuł się bezpieczniej.
Mama złapała go w ostatniej chwili.
Ja tego pieska bardzo dobrze rozumiem.
Oj, tak, Pani Kierowniczko kochana.
Pyszne to były dialogi.
Ech!
Kilka refleksji na tematy powyzsze
Rambam /Majmonides / kiedys pisal w zydowskim wyznaniu wiary „Jag Ikkarim ” (13 pni drzew) w 13 artykule (ikkar jod-gimmel) i dla kazdego wierzacego Zyda te trzynascie artykulow stanowi prawde i tego sie nalezy trzymac czyli ma religijna wartosc.
„Wierze bezspornie, ze nadejdzie czas wskrzeszenia umarlych, kiedy tak bedzie wola
B-ga, niech imie jego bedzie blogoslawione a Jego pamiec wywyzszona na wieki wiekow”
„Techijját hammetim” (wskrzesznie umarlych albo zmartwychwstanie cial) to jednosc duszy i ciala. W teologii judaistycznej nie ma spekulacji na temat kiedy to bedzie. Jak wyzej „kiedy taka bedzie wola B-ga”
Mam przed soba swietna pozycje ksiazkowa na tematy powyzsze Solomona Schechtera
„Aspekty teologii rabinackiej ” (Schocken Books, NY 1961). Cytamy m.in. ze Hebrajczycy pojmowali termin „techijjá” (zmartwychwstanie) bardzo doslownie jako powstanie z grobu. Prosze pamietac, ze zmarlych grzebano w pozycji siedzacej i w grotach, ktore byly przewiewne, by proces mumifikacji byl ulatwiony. Stad tez dzisiejszy zakaz w ortodoksji kremacji i ekshumacji. Sam Rambam wyjasnial, ze nawet ci ktorzy ulegli spaleniu czy pozarciu przez dzikie zwierzeta odzyskaja swoje ciala. A dusza sama, ktorej jesli beda dane odpowiednie warunki sama odtworzy cialo – czastki materialne duszy sa wzorcem dla ciala (dugmát hagguf). Kroko mowiac: wszyscy beda mlodzi i piekni. A dusze potepione nie odzyskaja swoich cial. Pozostana w ciemnosci szeolu a po Dniu Sadu
(Jom haDin) zostana wrzucone w ognista otchlan i unicestwione. I czeka sprawiedliwych gan Eden (ogrod). Wiele o tym w tzw. Trzeciej Nauce czyli Kabale – w ksiedze „Zohar”, w ktorej mowa m.in ze Pan moze nawet wydobyc dusze z szeolu i dac jeszcze jedna szanse do poprawy w smiertelnym ciele.
PS Polecam serdecznie „54 komentarze do Tory” piora Konstantego Geberta, wyd. Auesteria – lektura pasjonujaca.
Dopiero dziś się zebrałam w sobie. Nie miałam zaszczytu znać Bobika jak wielu z Was, bliżej. Ale czuję, że jakoś tam znałam. I nie mogę się otrząsnąć. I płaczę za tymi pokładami życzliwości, talentu kolosalnego i mądrości.
Co do zycia pozagrobowego w judaizmie, sprawa jest niejednoznaczna. Wg glownego nurtu prawie nic na ten temat nie wiadomo, i nie jest to temat nad ktorym sie debatuje. Judaizm zaklada ze dusze nie umieraja, i po przyjsciu Mesjasza powroca do zycia (i chyba do swoich cial). Co, i czy cos, sie z nimi dzieje w miedzyczasie jest niejasne.
Rownolegle do tego sa rozne nurty okultystyczne ktore temat bardziej rozbudowuja i maja swoje doktryny, oraz grupy przyjmujace wierzenia bardziej zblizone do wierzen ludow wsrod ktorych zyly.
Obyśmy kiedyś spotkali się”tam” wszyscy….
I popatrzyli z góry na świat, na ludzi, na ptaki i drzewa. Harmonia, tęcza, muzyka z wnętrza, niech jeden brzmi głos: ‚Anielski orszak niech Twą duszę przyjmie,
I zaprowadzi przed oblicze Najwyższego.
No, jest pojęcie szeolu, ale jest ono na tyle niejasne, że trudno coś bliższego na ten temat powiedzieć.
Jednym ze znaczeń nadawanych temu słowu jest „otchłań”.
Tu mi się od razu przypomina cytat z Miłosza:
„(…) Otchłań nie ma nogi,
Nie ma też ogona,
Leży obok drogi
Na wznak odwrócona.
(…)
Otchłań nie je, nie pije
I nie daje mleka.
Co robi? Czeka”.
(Na cześć Księdza Baki)
Jako prawdziwa pesymistka (choć pogodna z natury) w to, o czym pisze pesymista, nie wierzę.
Nie otwierają mi się archiwa Alicji. Ani jedno. 🙁
Ja tez nie wierze w spotkania po drugiej stronie. Choc bardzo bym chciala. Probowalam, nie wychodzi. Otchlan. Niebyt.
W Starym Testamencie jest rzeczywiscie pojecie szeolu, mozliwe ze zapozyczone lub ludowe – miejsca znajdujacego sie pod ziemia, najnizej, do ktorego udaja sie wszyscy zmarli (bez rozroznienia dobrych i zlych); mozna bylo takze za pomoca magii wywolac stamtad dusze. Z drugiej strony nie ma zadnego opisu zycia po smierci. Wg Kohelet „Ponieważ żyjący wiedzą, że umrą, a zmarli niczego zgoła nie wiedzą”, „i wróci się proch do ziemi, tak jak nią był, a duch powróci do Boga, który go dał” (Kohelet). Wydaje sie ze te pojecia ewoluowaly, ale nie ma okreslonej, obowiazujacej doktryny
Ozzy, nie znam zydowskich pochowkow na siedzaco. W okresie Pierwszej i Drugie Swiatyni byl pochowek wtorny – wpierw cialo do ziemi, potem kosci do wspolnego grobowca rodzinnego lub do ceramicznych pojemnikow (secondary burial). Pozniejsza forma to chowanie ciala w ziemi w pozycji horyzontalnej
(Pierwszy etap mogl nie byc w ziemi, ale nie wiem czy na siedzaco, w tych grobowcach ktore widzialam nie)
Ja nie wierzę jako prawdziwa optymistka. Wolę Nic od niewyobrażalnego Cosia.
Nie mówię, że mam wiarę silną jak Abraham, ale od pewnego czasu wierzę, a niedawne szpitalne doświadczenie (nie wiem jak je nazwać – lekarze mówią, że była to śmierć kliniczna, ale ja nie lubię tego określenia ) – utwierdziło mnie, że absolutnie nie ma pustki, nie ma niebytu. Mało tego; czułem rodzaj ogromnego zawiedzenia, rozczarowania, kiedy usłyszałem pikający monitor nad głową, bo to w czym byłem wcześniej, to po prostu….
Gdybym napisał piękne, to brzmi to banalnie. Po prostu nie jest to do zwerbalizowania. Wyrwano mnie z tego brutalnie i aż do dziś boli mnie „klata”
Rozumiem taką reakcję na osobiste przeżycie. Ale proszę zwrócić uwagę, że mimo terminu „śmierć kliniczna” Pan wciąż żył. Podświadomość, wyobraźnia… to chyba źródło takiego przekonania.
O ile wiem, ozzy i lisku, o tym chowaniu w kucki to przesąd.
Tu jest archiwum Alicji, trzeba otworzyć katalog ‚Co w duszy gra’
http://aalicja.dyns.cx/news/
tylko szybko, bo to chyba linuksowe cośtam i zmienia konfiguracje.
Nic z tego, Siódemeczko.
Eee, to może ja to skopiuję i gdzieś zapiszę.
No pewnie tak… Choć z drugiej strony jak próbuję sobie powiedzieć, że to był sen, to też nie daje mi to spokoju. Miałem w życiu wiele snów, ale taki? Taki realny…? ” Najgorsze” jest to, że na początku widziałem siebie jakby z sufitu i biegających wokól mnie ludzi w sali szpitala. Kilka tygodni po wszystkim jak opowiadałem żonie, personelowi itd.kto, co mówił, gdzie stał, co robil potwierdzili wszystko z przerażeniem.
Byly iles tam lat temu przepeowadzo jakies badania o tym doswiadczeniu w stanie „klinicznej smierci”. Tunel, swiatlosc etc. Wynikalo z nich ze jest to dswiadczenie dosc czeste gdy zachodzi niedotlenienie mozgu (np w czasie zabiegu chirurgiznego) i mozna je wywoalc sztucznie bez wiekszych problemow i komplikacji.
Nie powiem, bylam bardzo zawiedziona. Ale tak to juz jest ze swiatem nauki. Grzebie, grzebie, az sie dogrzebie.
Nadal wielu spraw mi to nie wyjaśnia. Bo jak wytłumaczyć to, że niby spałem, a mimo tego byłem obecny i widziałem wszystko, co się wokół mnie działo. Nawet sobie nie wyobrażacie jakie to uczucie patrzeć na siebie i wiedzieć, że to nie jest lustro.
Alicja chyba wyjechała już do Polski i być może wyłączyła swój serwer.
Bo teraz nie łączy, a wcześniej łączył.
Pobutka
https://www.youtube.com/watch?v=PnlG7ZUArCI
Jaka piekna, Hoko.
Bardzo piękna, rzeczywiście. Dzięki, Hoko!
Dzień dobry 🙂
Rzeczywiście Alicja wyjeżdżając mogła ten serwer wyłączyć. Ale przecież wszystko jest na Dywanie… tyle, że trzeba samemu szukać.
Tylko tyle, Kierowniczko.
Dobrego dnia, Dywaniku.
„dokąd idą dusze, gdy lecą gdzieś na tamten świat?” – z tym pytaniem zostajemy w takich chwilach bardzo sami i zawsze na nie nie dość przygotowani… niektórzy z tym pytaniem, naznaczeni stratą, idą zresztą przez całe swoje życie i czas wcale niczego nie pomaga im zrozumieć, ani niczego im nie goi… śmierć to jest poważny i mocny rozdział każdego życia i jakimś nazbyt „przyjemniackim” & uśmiechniętym opowieściom o niej to nie wierzę. moim zdaniem, do pewnego stopnia w tej materii rację miał przecież i Nietzsche (do którego mojemu zdaniu 🙂 od zawsze bardzo daleko)* stwierdzając: „Bóg umarł”. ale jak mi tu więc nie dodać, że zatrzymał się chłop w swym wyznaniu jakby w połowie drogi… trudno jest mi „wierzyć w śmierć”, a może raczej bardzo łatwo… to jest trochę tak, jakby wierzyć w swój strach, albo tylko w siebie, w tym tą pewność siebie… albo w kompletnie suche pole po miesiącach upału i bez deszczu… czytając wszystkie Państwa słowa o Pani Kindze (której nie znałem), nie po raz pierwszy mogę tylko wyznać, że różniąc się nie tylko wszak w swych spojrzeniach na zagadnienia stricte muzyczne, tworzycie tu państwo wspólnotę ludzi wrażliwych, inteligentnych i dobrych. a moim wciąż zdaniem, zwłaszcza każde dobro jest jednak zdecydowanie bardziej zajmujące niż każde zło. pa pa m
Chciałbym, żeby było tak, jak u Egona Erwina Kischa we „Wniebowzięciu szubienicznej Toni”: „Każdemu jego Królestwo Niebieskie”.
Pani Kinga na swoje na pewno zasłużyła.
Dzień dobry.
Pobutka piękna.
Czy tylko ja mam skojarzenia z „Matko Najświętsza” op. 54 Henryka Mikołaja Góreckiego?
Porównam w domu 🙂 W firmie nie mam odsłuchu…
mp/ww – dzięki!
Zapraszam do następnego wpisu.