Moniuszko okiem Brytyjczyka
David Pountney podkreślił już w kilku rozmowach, że zabierając się za reżyserowanie Strasznego dworu musiał najpierw zrozumieć, o czym to właściwie jest. To widać. Ale gorzej z wykonawstwem.
Polska opera narodowa, która jest trudno zrozumiała dla obcokrajowca – a reżyserem był Brytyjczyk, scenografem również, autorką kostiumów londyńska Rumunka, dyrygentem Ukrainiec. Taki zestaw jest normalny dla dzisiejszych czasów i tylko chorzy tzw. prawdziwi Polacy mogą się na to oburzać. A że może nie wszystko zrozumieli? Pamiętam wiele czysto polskich realizacji tego dzieła, także na naszej scenie narodowej, których realizatorzy zrozumieli jeszcze mniej.
Co mamy w wersji Pountneya? Przed premierą dużo się mówiło o tym, że reżyser przenosi akcję do lat 20. Nawet on sam tłumaczył, dlaczego: ponieważ w operze mowa jest o czasie, gdy w Polsce nie było wojny, a takim czasem były też lata międzywojenne. W praktyce trudno stwierdzić, czy rzeczywiście to, co widać na scenie, to poetyka lat 20. – raczej jest taka ponadczasowa. Zresztą Miecznik jest ubrany w coś w rodzaju kontusza, a w finale nawet wręcz w kontusz. Damazy też, jak w tekście, ma frak, tyle że z jakąś wściekle kolorową koszulą. Najbardziej spektakularne pomysły kostiumowe mamy podczas mazura – królują różnego rodzaju wzory biało-czerwone (podobno wcześniej były też wzory nawiązujące do białoruskich, także w tych kolorach, wyszywanek – reżyser przeczytał, że Moniuszko urodził się na Białorusi; później jednak z tych wzorów zrezygnował), które mnie osobiście skojarzyły się z symbolami kibolskimi (również czerwone rogi na głowach niektórych panów). Ogólnie jednak jest efektownie i mazur – kolejny zrealizowany przez Emila Wesołowskiego – tak się spodobał, że sala się rozwrzeszczała i zażądała bisu. Można by to zinterpretować jako dowód wzmożenia patriotycznego ostatnich miesięcy, ale słyszę, że prawdziwi pisowcy byli niezadowoleni, bo podobno damskie sukienki za krótkie (do kolan – zgroza), zatem mazur został sprofanowany…
Co poza tym? Niestety, bałagan na scenie. Ważnym, wręcz kluczowym elementem spektaklu jest eksploatacja „żywych obrazów”, co oczywiście można zrozumieć w kontekście pamiętnego obrazu z prababkami, ale też tych obrazów było zbyt dużo i wciąż były popychane na scenie nie wiadomo czemu. Popychał je nawiasem mówiąc tłum kamerdynerów ubranych na czerwono jak z pudełka Mozartkugeln. Też nie wiadomo, dlaczego.
Co jednak było najbardziej przykre, to nie było związane z reżyserią, lecz ze stroną wokalną i w ogóle muzyczną. Andriy Yurkevich dawał takie tempa, że soliści się gubili, chórzyści zresztą też (dyrygent pozbył się ostatnio w sposób nieprzyjemny szefa chóru Bogdana Goli). Zrozumienie tekstu było prawie niemożliwe, dobrze, że były polskie (i angielskie) napisy. Prawie całość pierwszej obsady cierpiała na tę samą chorobę totalnego braku dykcji, np. Edyta Piasecka w arii Hanny owszem, pokazała, że ma kawałek głosu, ale o czym śpiewała, tego nie dało się zrozumieć. Podobnie odtwórca roli Stefana, Tadeusz Szlenkier, który lata temu nieźle się zapowiadał, ale dawno przestał (a w arii z kurantem był po prostu pod dźwiękiem). Rafał Siwek był lepszy, ale zbyt królewski jak na rolę zwykłego żołnierza Zbigniewa. Jedyną osobą, co do której nie było wątpliwości, o czym śpiewa, był tradycyjnie Adam Kruszewski jako Miecznik, który śpiewając swoją słynną arię ma w pamięci w sposób widoczny swego wielkiego poprzednika, Andrzeja Hiolskiego.
Podobno we wtorek spektakl z drugą obsadą może być lepszy. Rzeczywiście skład jest obiecujący: Zbigniewem będzie Wojtek Gierlach, Stefanem – młody tenor z Łodzi Dominik Sutowicz, którego już tu wcześniej chwaliłam, Cześnikową Anna Lubańska, Jadwigą Anna Bernacka, a Miecznikiem Stanisław Kuflyuk.
Bardzo to jest smutne, że polskich śpiewaków w polskich szkołach nie uczą porządnie śpiewać. Nie uczą emisji ani dykcji. Przerażające to jest wręcz. Ale co tu narzekać na szkolnictwo muzyczne, jeśli w ogólnym jest jeszcze gorzej, co ostatnio coraz częściej widać, słychać i czuć.
Komentarze
Na razie kolysanka urodzinowa 56
https://www.youtube.com/watch?v=iJETtWr47PY
Za wielu na pobutke 😮
Pobutka urodzinowa No 1
https://www.youtube.com/watch?v=yz8n2tVyGwc
Poniedzialek rano, cos razniejszego 🙂
Pobutka 2 i 3 (najwyzej poczeka – obaj panowie calkiem leciwi 😉 – nigdzie im sie nie spieszy.
https://www.youtube.com/watch?v=Xmr4N1U0TkA
https://www.youtube.com/watch?v=wR6ejMHVvl8
Gwoli sprostowania, Hannę śpiewała Edyta Piasecka, a Jadwigę Elżbieta Wróblewska.
Bitwa pod Ossowem
Ksiądz Ignacy Skorupka z krzyżem w ręku
Bóg, honor, Ojczyzna
wartości prorodzinne (9 córek)
polskie najlepsze (niech kontusza ni żupana nie zamienia w obcy strój)
więc jak to się mogło nie podobać pisowcom. może to jakaś frakcja a nie prawdziwi, bo ich prawie naczelny (w loży dyrektorskiej) pierwszy się porwał do stojaka
A poza tym całkowicie i absolutnie się zgadzam z Panią Kierowniczką
Bogdana Golę zauważyłem na widowni. Wydawał się zniechęcony
Dzień dobry 🙂
Oczywiście Piasecka, poprawiłam.
Bitwa pod Ossowem… ale Matka Boska z góry zagrzewająca do boju – przycięta. Jak to tak? Fe. A nawiasem mówiąc strasznym kiczarzem był ten Jerzy Kossak.
No i jeszcze motyw samolotu, który jest na obrazie, a potem nadlatuje podczas mazura, co miało być albo nawiązaniem do tegoż obrazu, albo aluzją do zbliżającej się II wojny światowej, ale i tak wszyscy pomyśleli o Smoleńsku 😈
Dzień dobry;
I Rzeczpospolita i przeczucia jej zmierzchu to chyba jednak nie lata 20. XX w. i lat tych uczucia… W całej naszej 1000-letniej historii przeżyliśmy na pewno wiele wzlotów i upadków, a przecież i już jej początek był szczególny. Szczególna była też I Rzeczpospolita. Szczególny był roku 1918, wyrażający się w powrocie na mapy polityczne nazwy Polska. Szczególną gwarantką naszej własnej myśli, narodowej samodzielności i nieodzownym czynnikiem zachowania własnego bytu państwowego było np. wielkie pisarstwo (np. Prus, Norwid, Słowacki, Mickiewicz, Wyspiański), które rodziło z czasem grupę inteligencji (choć niejednolitą) mającą podjąć walkę o nasz kraj. I nikt wtedy na pewno nie myślał o PISie! 🙂 Teatr ma oczywiście do spełniania także funkcję wywoływania debat wokół rzeczy, które muszą podlegać różnego rodzaju interpretacjom. Pełna zgoda. W całym tym zabiegu „przenosin czasowych” dyr. Dąbrowski podkreślał, że chodziło również o to, by sprawdzić szansę na międzynarodową karierę „Strasznego Dworu”… Tylko, że ja cały czas nie wiem, jak się ta kariera może potoczyć i co o naszej historii może się dowiedzieć odbiorca zagraniczny tegoż spektaklu właśnie? U mnie broni się i to bardzo (tak jakoś często przez nas samych bagatelizowany w rodzaju… „Matejko, czy tam Fredro naszej muzyki”) Moniuszko. Choć wykonawczo, pełna zgoda z PK, broni się niestety nie zawsze tak samo mocno. Ważne zadanie ma więc do spełnienia i Akademia Operowa. PS W mazurze ja doświadczyłem akurat „efektownej bezmiejscowości”… Bis nic tu nie zmienił… 🙂 pa pa m
Najkrótsza recenzja pana siedzącego za mną, który po pierwszym akcie tak podsumował do swojej towarzyszki: „Desperacka próba sprzedania tego w świat” 🙂
Niemożliwe, żeby Tadeusz Szlenkier źle śpiewał. Wiele razy go słyszałam – zwłaszcza jako Jontek i Rodolfo był świetny. Jako Stefana jeszcze nie miałam okazji. Ostatnio stworzył bardzo sympatyczną rolę w spektaklu Krystyny Jandy „Maria Callas. Master Class”.
Do Warszawy nie pojadę, bo się na razie nie składa, ale na pewno sprawdzę sama jak się udał lub nie udał ten „Straszny dwór”, bo będzie transmisja 19.11.2015 na The Opera Platform: http://www.theoperaplatform.eu/en/opera/moniuszko-straszny-dwor
David Pountney lubi stylistykę groteski, postaci, rekwizyty są „nadmuchane” – ciekawe jak będzie tym razem. Widziałam jego „Simpliciusa” i „Bal maskowy” z Zurychu – dla mnie bardzo interesujące, ale nie wszyscy byli zachwyceni.
No właśnie, zapomniałam wspomnieć o tej transmisji – to rzeczywiście wydarzenie, pierwsza taka transmisja z naszego teatru.
Tadeusz Szlenkier ma dane, żeby dobrze śpiewać, ale dykcję jakąś w jego wykonaniu było słychać tylko podczas arii – pewnie dlatego, że musiał się już jej wcześniej uczyć. W innych momentach był raczej dramat. Ponadto nabrał jakiejś maniery, trudno mi nawet ją określić… no i niestety miewa kłopoty z intonacją.
Żałuję, bo naprawdę swego czasu ładnie śpiewał i już myślałam, że i on wyfrunie szybko z Polski.
Pani Doroto,
czytając dzisiejszy „wstępniak” uśmiałem się serdecznie. Nie wiem czy było to zamierzone przez Panią czy nie, trudno. 🙂
Piotr Gliński??
A u mnie ,w grajdołku,niegdyś ,zgubiono akt trzeci.
Wyjście w Świat to zawsze ryzyko.
Np wyjście w Świat Z Halką w Mediolanie na Dominikanie.
Jak to zgubiono akt trzeci? To czym się to skończyło? 😯 I w którym „grajdołku”?
Wkurzają mnie nowe emotikony. Już i tak udało mi się załatwić, że są trochę większe, żebyście nie ślepili. Ale są po prostu brzydkie i niekoniecznie oczywiste – to, co w poprzednim komentarzu, to dawna „oczata kufa”.
Ach, te apgrejdy…
No i zapgrejdowali nam ministerstwo kultury o socjologa. Cieszmy się, że nie robimy w wojsku. Ale i z nim ładnie się zaczyna. „Nie będzie pan tak milczał przez cztery lata” 😆
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1329,title,Piotr-Glinski-nie-chcial-rozmawiac-z-dziennikarzami-nie-moge-odebrac-plaszcza,wid,17963064,wiadomosc.html?ticaid=115e9d
A ta powyższa mordka to miał być śmiech. Skąd ma być wiadomo, jak się nie śmieje?
Nie wiem, czemu nowy pan od kultury tak uparcie teraz milczy, ale pamiętam, że jak się dawniej rozgadywał (okres circa about premiera technicznego), to popełniał żenujące błędy językowe, zwłaszcza jak na – choćby i dość świeżego wtedy – profesora nauk humanistycznych. 👿 Ale najwidoczniej w resorcie kultury kultura języka nie jest wymagana…
A te poprawione mordki rzeczywiście są do niczego; aż się odechciewa wstawiać.
A wracając do dworu – trzy akty smakowite, czwarty – dla mnie – jarmarczny koszmarek. I trudno zrozumieć dlaczego Hanna, Stefan i Maciej (u innych nie zauważyłam) śpiewali mikroportach. Żeby było głośniej? Czy może to jakiś nowy trend w teatrze operowym PK?
Naprawdę śpiewali na mikroportach? 😯 Nie zauważyłam. Ale też się nie wpatrywałam. Jeśli tak było, to skandal.
Tak było. Głosy brzmiały jak dzwony, nie do uwierzenia. Coś mi nie grało przy tych głosach i kiepskiej akustyce teatru. Na trzeci akt przeniosłam się więc z góry na wolne miejsce w trzecim rzędzie parteru i wszystko stało się jasne. Ta trójka śpiewała w mikroportach.
Dżizas. To po prostu upadek.
Byłem w październiku na „Wycince” w Teatrze Polskim we Wrocławiu – całe towarzystwo 5 godzin kłapało do mikroportów! W teatrze muzycznym w Gliwicach czy musical czy opereta – toć samo. I te himalaje bezwstydu w klejeniu kabelka na policzku… Upadek zaiste, PK…
A w poprzednim wpisie towarzystwo wymyślało coś o różnicach w ocenie niemczyzny śpiewaków – ludzie, wy doceńcie fakt, że zrozumieliście w jakim języku śpiewacy podają tekst.
Pobutka no 1 – ta (po)wazna (urodziny 347) 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=Hj33HliB5v0
I ta druga – mniej powazna, ale moze tytul lepiej pasuje do wpisu 😉
https://www.youtube.com/watch?v=AFa1-kciCb4
(urodziny 87, cca 500 filmow 😯 )
Przede wszystkim – czy ktoś może mi wyjaśnić, czego to mianowicie niesposób zrozumieć w Strasznym Dworze? Przecież to nie Dziady, tylko prościutka, klasyczna intryga komediowa, bez żadnych „guseł szczepowych”, z których się Gombrowicz nabijał. Nie chodzi chyba o tę, uniwersalnie zrozumiałą, wkładkę patriotyczną (że gotowość bojowa i zdrada narodowa)?
Przenoszenia akcji w lata 1920 już się nawet komentować nie chce. Argument o „eksporcie” przecież na nogach nie ustoi.
Czy rozumienie cudzych utworów, tekstów, myśli i uczuć upadło już tak nisko?
Równie nisko, co dykcja – bo tę skutecznie eliminuje się z nauczania wszelkiej sztuki scenicznej. I to nie tylko w Polsce. Już się udało wmówić nawet bardzo dobrym śpiewakom, że dykcja szkodzi emisji. To nie jest proste lenistwo i zaniedbanie, to jest całkiem świadomie wdrażana aberracja. Zdarzyło mi się raz podsłuchać, jak pewien wybitny chórmistrz „wygaszał” mi za plecami moje błagania o prawdziwą, sceniczną, wyrazistą i zrozumiałą dykcję, nakazując swoim podwładnym chórzystom, żeby się nie wygłupiali, bo najważniejszy jest „piękny dźwięk”.
Dzień dobry w ten smętny dzień…
Panie Piotrze, David Pountney sam z siebie powiedział to, co powiedział. A my jesteśmy zbyt blisko tych treści, nawet ich może do końca nie zauważamy, bo to dla nas naturalne. Jednak dla obcokrajowca wiele rzeczy może być niezrozumiałych – oczywiście nie w samej intrydze komediowej, ale w przeróżnych odniesieniach, będących swoistym narodowym szyfrem.
Co zaś do dykcji, to rzeczywiście już jest choroba. Kiedyś posprzeczałam się z moim przyjacielem SL, który namówił pewną znakomitą niemiecką śpiewaczkę do śpiewania Chopina po polsku bez rozumienia treści (tj. oczywiście w pewnym stopniu tak, ale nie słowo w słowo), i nie przeszkadzało mu nawet, że pewien akcent pozostał (choć dziewczyna naprawdę bardzo się starała), bo przecież ona tak pięknie śpiewa.
Tylko gdzie tu jest akurat ten narodowy szyfr? Chyba nie bardziej tajemniczy dla cudzoziemca, niż „con onor muore” koleżanki Butterfly? Tego właśnie nie łapię. I co tu poprawiają lata 20? Bo jak Pountney widzi kontusz, to głupieje, a jak Downton Abbey, to rozumie? Chyba nie jest aż tak źle.
A o tamtym Chopinie z Dorotheą Mields to już kiedyś rozmawialiśmy. Ja tego nie pojmuję. Każdego pianistę przesłuchujemy pod kontem „zakorzenienia” i „świętego idiomu”, ale masakrowanie ojczystego słowa w tym samym Chopinie już jest sexy?
Wydaje mi się, że umieszczenie akcji w okresie międzywojennym mogło być pomysłem niezłym, wszak to ostatni okres kiedy istniała jeszcze w Polsce kultura związana ze dworem (strasznym, czy nie tak strasznym). Szkoda tylko, że reżyser nie zapoznał się z tym, czym właściwie ta kultura w naszym kraju była i jakie zachowania, gesty były jej właściwe, o meblach już nie wspominając. Jak widać, nawet nikt nie podrzucił reżyserowi np. Aftanazego do przeglądnięcia… Można było inteligentnie zabawić się w konwencję, a powstał raczej infantylny plac zabaw…
@ Atrox – witam. To już trzeba byłoby rzeczywiście głębszych studiów, na które zapewne pan reżyser, a zarazem dyrektor teatru w Cardiff, nie miał czasu. W sumie wyszła trochę chałtura.
Wydaje się, że… że tak zacznę moją ulubioną wielce frazą 🙂 że z punktu widzenia zagranicznego odbiorcy wszystko, co w naszej historii i kulturze wydarzało się przez te setki lat jest niezrozumiałe… Ale tylko do czasu w którym tę historię i kulturę zechce ów poznać, poznawać…
A w zasadzie ta nagląca konieczność poznawania dotyczy przecież i „najprawdziwszych Polaków” 🙂 Ja tam myślę, że jeśli np. o wolności (rozumianej również, jako naturalny sposób naszego bytowania) rozmawia się jedynie w kontekście gen. Jaruzelskiego, albo współczesnych „Gender, Marks i Engels” – a więc znacząco zawężając kontekst 🙂 to ani o naszych narodzinach (jak to określa prof. Samsonowicz – „wyłonieniu się z całkowitego niebytu”), ani o Rzeczpospolitej Obojga Narodów, ani o ostatnim z Jagiellonów, ani o znaczeniu słów Warszawianki, ani o świetlistych frazach Norwida, ani o filmach Barei, nie powie się (ani tam światu, ani nam tu) za dużo… Pountney, który jest na pewno twórcą wielce inteligentnym, rzekłbym wyraźnie ironizującym, powinien wiedzieć, że nic innego tylko kultura i nasze dziedzictwo, no… jeszcze niedawno 🙂 były rozstrzygającą wartością i najbardziej dynamiczną siłą w naszej pielgrzymce w czasie… I to, co jest napisane wprost i to, co nie jest napisane wprost (a co przechodziło powyżej ograniczeń cenzury – carskiej, czy tam komunistycznej – rangą swojej symboliki) jest po prostu nieodmiennie wciąż ładne i zacne. Siłą tajemnicy. Siłą ciągłości naszej kultury, jej podmiotowości… A nieraz (i to nawet często) siłą uśmiechu… Nie warto z tego i „że to stąd!” nas kastrować… Tyle… I znów… zgodzę się, że są w naszej kulturze historie zupełnie nieprzetłumaczalne – np. Białoszewski (z racji kompletnie autonomicznego języka w jakim pracował). Ale „Straszny dwór” taką historią chyba nawet na pewno 🙂 nie jest… pa pa m
Zupełnie off topic ale a propos Aftanazy (patrz przypisy) i nie tylko
https://pl.wikipedia.org/wiki/Kukiz%C3%B3w
Zgadzam się z Panią, na głębsze studia reżyser nie miał czasu i w ten sposób zlekceważył polską widownię. Szkoda tylko, że stało się to w związku ze spektaklem jubileuszowym. Dostrzegłem w związku z tym w dokonaniach reżysera właściwe wielu ludziom na Zachodzie désintéressement co do spraw dotyczących kultury polskiej. Np. to, że panienka ze dworu pewnych rzeczy nie robi (nie pije z gwinta), zaś we dworze nie kładzie się nóg na stole, choćby nie wiem co (i chyba nawet w Kukizowie tak nie robiono). Było to dość żenujące i ciekawe dlaczego reżyserowi do głowy nie przyszło, że gesty, które obce były np. elitom brytyjskim, przed wojną obce były również ziemiaństwu polskiemu (czy żeby to zrozumieć trzeba mieć babcię wychowaną we dworze?). W przypadku innych pomysłów, eksploatuje je w nieskończoność – do znudzenia – ile razy mamy oglądać żałosną makietę dworu, w którym w okienku pali się światełko i dym leci z komina? (brakowało jeszcze tylko, żeby z makiety dobiegał dźwięk zegara starego), ile razy mamy oglądać kroki foxtrota gdy słyszymy krakowiaka? Odnosząc się tylko do tego drugiego – za pierwszym razem było to zabawne, ale nie za każdym możliwym! Reżyser w ten sposób pokazał swoją nieudolność nie tylko w kwestii zgłębiania kultury ziemiaństwa polskiego, ale na płaszczyźnie o wiele bardziej ogólnej.
Szanowna Pani (@Saba), nasi śpiewacy zostali wyposażeni w mikroporty służące do nagrywania dźwięku, a nie jego nagłaśniania. Zaistniała taka potrzeba, ponieważ w związku z planowaną na 19 listopada transmisją „Strasznego dworu”, w naszej reżyserce cały czas trwają próby. Dzięki nim będziemy mieć pewność, że publiczność, która będzie oglądać spektakl na żywo w Internecie, też usłyszy te „głosy jak dzwony”.
Jednocześnie przypominamy, że 19 listopada o godzinie 19:00 odbędzie się premiera TWON Platform – platformy streamingowej Teatru Wielkiego – Opery Narodowej. Pierwszym transmitowanym spektaklem będzie „Straszny dwór” w reżyserii Davida Pountneya. Zapraszamy!
Tak, za nowe kufy ktoś powinien beknąć 🙄
Chopin Mields podoba mi się – tam gdzie jest śpiewany po niemiecku. Takie spojrzenie z innej perspektywy, gdy znaczenie, tekst stają się mniej ważne, a na plan pierwszy wychodzi muzyka, melodia – no, miejscami okazuje się jakby banalna 🙂
Fajne koty znalazłem
http://www.photoline.ru/critic/picpart/1391/1391320747.jpg
He he, wystarczyło pogrozić i oczata kufa się pojawiła. To może i reszta znormalnieje. Chociaż poprzednie i tak były ładniejsze.
Ten kot z prawej wygląda, jakby mówił: he, he…
W związku z nieprawdziwą informacją umieszczoną pod wpisem „Dwie twarze Góreckiego”, dotyczącą publikacji przez „Ruch Muzyczny” wiersza Kingi Zygmy (9/2015), chcemy poinformować, że publikacja ta nie odbyłaby się bez zgody Spadkobierców. Prosimy o zamieszczenie stosownego sprostowania.
Z wyrazami szacunku,
redakcja „Ruchu Muzycznego”
Szanowny (@TW-ON – oficjalne konto, 15:02), jeśli tak, to gratuluję tych polskich „dzwonów” i chciałabym słuchać ich częściej w „Narodowej” zamiast obcogłosów. Ale skoro to prawda (?), nie jestem pewna, czy taka ważna premiera to odpowiednia okazja do przymiarek w reżyserce. Było pewnie wystarczająco dużo prób i będzie spektakli przed transmisją na takie eksperymenty, by na premierze nie mieszać już ludziom w głowach, oczach i uszach zwłaszcza.
Spektakl Strasznego woru zobaczę we czwartek więc nie moge sie wypowiadać co do szczegółów, ale temat „niezrozumiałości” Strasznego dworu jako specyficznie polskiego zwala mnie z nóg od lat. A taki „Iwan Susanin” zrozumiały jest na świecie? „Borys Godunow” ze sceną polską i specyficznie rosyjską figurą jurodiwego? Co do przenoszenia w czasie i kostiumu jako takiego, to czy sami wolimy oglądać bardziej „egzotyczne” dzieła operowe w szynelach i garniturach, czy tez wolelibyśmy najpierw zobaczyć je w kostiumie narodowym lub historycznym właściwym dziełu i epoce? Cóż tak wstydliwego i niezrozumiałego jest w kontuszu i żupanie gdy cała Europa zaooglądała sie w tureckim serialu „Wspaniałe stulecie” a w rosyjskich operach przykładnie tańcuje się poloneza? 😉
STRASZNEGO DWORU oczywiście – ach, ta klawiatura 😉
„Woru” też brzmi dobrze. Tylko co w nim musiałoby być, żeby był straszny? 🙂 Szczerze mówiąc nie mogę się doczekać transmisji SD na platformie VOD.
(„dobrze” nie znaczy „poprawnie”, rzecz jasna:))
Co do Pountneya jest to taki właśnie trochę chalturnik, o czym świadczy nie tylko straszny dwór, ale właściwie wszystkie premiery, które wystawił w Warszawie. Jego estetyka już nieco traci myszką – była dobra na wyspach brytyjskich 30 lat temu. Tak więc żaden z niego Patrice Chereau czy Romeo Castellucci . Dlaczego więc on dostał propozycję realizacji Strasznego Dworu? Obawiam się, że był to jedyny w miarę znany reżyser, który miał ochotę i trochę czasu by zająć się taka polską extravaganza. W przyszłym sezonie ma zostać wystawione mniej znane polskie cudenko – Goplana Żeleńskiego, a w kolejnych sezonach Halka w reżyserii Trelinskiego. Tak więc nowy minister kultury powinien być kontent. Swoją droga ciekawe czy będziemy mieć powtórkę z 2006 r. gdy Ujazdowski wymiotl całe kierownictwo tw-on i wsadził na to miejsce zaufanego Pietkiewicza. Moim zdaniem najlepiej byłoby żeby obecna dyrekcją spokojnie skończyła kadencję za te swoje cztery lata, ale potem przydalyby się zmiany bo dyrektor artystyczny naprawdę trochę za bardzo zmonopolizowal repertuar swoimi produkcjami. Najgorsze że nie ma dla nich przeciwwagi – przez ostatnie prawie siedem lat jedynymi godnymi uwagi realizacjami (poza niektorymi trelinskiego) były Matsukaze, Katia Kabanowa, Sprawa Makropulos i Zaglada Domu Usherow. Dlaczego nie ma kolejnych realizacji świetnej Barbary Wysockiej czy Warlikowskiego? Poza tym repertuar – brak opery barokowej i xix w. opery włoskiej, nie mówiąc o repertuarze francuskim.
Nie poszłam na drugą obsadę, ale spotkałam wybierającą się silną grupę: babilas z małżonką i legat8. Liczę na jakieś recki… 😉
@ Ruch Muzyczny
Sprawdziłam u źródła – faktycznie taki mail poszedł zaraz po śmierci Kingi, adresat dopiero z opóźnieniem się zorientował, od kogo ten mail wyszedł, ale głupio byłoby się wycofywać. Zwłaszcza że rzecz i tak wisi w internecie. Jedno z pewnością: Kinga swoich parodii nigdy nie podpisywała imieniem i nazwiskiem. Wyłącznie pseudonimem: Pies Bobik. Albo po prostu Bobik, jeżeli na blogu, swoim lub moim (jeśli chodzi o muzyczne, z których zresztą nie wszystkie poszły u mnie).
@gamzatti! Uwielbiam gamzatti! Podpisuje sie kopytami pod gamzatti!!! I jeszcze dodam, ze jak polska delegacja przyjechala do Paryza, zeby negocjowac kandydature Henia III/IV Walezego na tron polski, przez trzy lata o niczym innym nie mowiono. I zrozumieli na ponad 300 lat.
A sorry, jak to jest, ze w japonskim filmie powiewajaca przez kwadrans w zakochanej dloni chusteczka do nosa ma 100000000000 znaczen, ktore wlasnie przemijaja i wszyscy usilujaq to zrozumiec, a nudza sie jak mopsy?
IMHO Straszny Dwor jest swietna opera i w swiat powinien pojsc w wersji historycznej. Eksperymentowac to mozna sobie pozniej. To tak jakby nagle odkrywac Romea i Julie i jako nowka sztuka nie smiganka robic premiere w wersji poddaszowej i w kontekscie dwoch wrogich sobie koncernow naftowych (tez mozna, nie?)
No dobra, nie widzialam, milcze jak grob, a w grobie trup.
Pobutka urodzinowa profesora matematyki (EA) 😯 (132) , spokojna, taka na listopadowy poranek
https://www.youtube.com/watch?v=PiBjMmLpovg
oraz dla tych, ktorzy maja wiecej czasu
No 2
https://www.youtube.com/watch?v=VD0hRujAVfU
PS Nie udalo mi sie znalezc dostepnej u mnie wersji Le tombeau de Couperin z Ansermetem, ktora, w swietle wczorajszych urodzin Couperina bylaby na miejscu 🙂
Dzień dobry 🙂
Bardzo miłe obie Pobutki. Miałam kiedyś „fazę na Pulcinellę” i słuchałam tego w kółko…
Widzę jeszcze jeden skutek apgrejdu, poza paskudnymi mordkami: Łotr zaczął przepuszczać więcej niż jedną linkę w poście! Może to w związku ze skuteczniejszymi sposobami na likwidację spamów.
A ja pozwalam sobie zaraz ruszyć na południe, bo dawno nigdzie nie wyjeżdżałam 😉 Kierunek – Bielsko-Biała.
Po kilku dniach od premiery SD dochodzę do przekonania, że lepiej byłoby wystawić w wersji historycznej.
Oprócz portów zdziwiła mnie ilość młodzieży, lokajów i innych w jednym małym skromnym dworku. Rozumiem, że z okolicznych sadyb przybywały dziewczęta by wspólnie haftować, świętować, lać wosk ale w którymś momencie na scenie było pewnie z 200 osób.
W SD – pan Damazy, w Onieginie – Mr. Triquet.
Czy to było jakąś tradycją zatrudniać Francuzika do organizowania zabaw, nauki języka ?
ad gamzatti:
Polskowo
Francuscy guwernerzy czy guwernantki pracowali w polskich dworach. W Rosji tez tzw. wyzsze sfery mowily po francusku. Ale Damazy nie byl Francuzem 🙂
Jeszcze słowo a propos tej recenzji. Po jej przeczytaniu coś mnie gryzło, ale nie wiedziałam, o co tak dokładnie chodzi.
A dzisiaj już wiem. Wybieram się do Krakowa na „Króla Rogera” i przed chwilą przeczytałam wywiad z Michałem Znanieckim: http://www.opera.krakow.pl/pl/aktualnosci/wywiad-z-michalem-znanieckim. Pisze w nim, że po przyjeździe z Argentyny musi się tydzień przyzwyczajać do naszej polskiej atmosferki – czyli wzajemnego negatywnego nastawienia. Ten tekst tutaj, pani Doroto, to dla mnie niestety klasyczny przykład jak „podgrzewać” to nasze polskie piekiełko nawet, kiedy pisze się o operze. Ktoś zawsze musi „be” – np. a to bo z PISu, a to bo z PO i tak w nieskończoność … i jad się sączy. (Nie wiem też o co tutaj toczy się wojna z „Ruchem Muzycznym”, bo nie jestem z branży i w ogóle mnie to nie interesuje, ale widzę, że też nie ma zmiłuj). Kto oglądał „Ghost Busters” pamięta taką scenę, jak w kanałach Nowego Jorku kotłowała się taka zielona, magmowata zła energia. Coś i tutaj jest na rzeczy 🙁
PS. Dodam, że nie jestem entuzjastą żadnego z wymienionych ugrupowań – nie widzę specjalnie różnicy. Chodzi mi po prostu o to, że powinniśmy się nareszcie nawzajem szanować!
@ ewa_b – cóż, jeśli ktoś nie widzi różnicy między tymi ugrupowaniami, to rozmowa na tematy polityczne jest bezprzedmiotowa. Jeśli zaś chodzi o sztukę, jestem zwolenniczką uczciwego prezentowania swojego zdania. Uczciwa ocena nie jest „robieniem atmosferki”. Pan Michał Znaniecki zapewne obawia się krytyki – zdarzyło mu się, jak wielu innym artystom, popełnić obok przedstawień ciekawych trochę kiksów. Jeśli jego Król Roger mi się nie spodoba, uczciwie to napiszę, jeśli spodoba – też. Ja widzę wśród Polaków o wiele bardziej niepokojący objaw: nieumiejętność przyjmowania krytyki. I to jest dopiero brak szacunku – dla cudzych opinii, które przecież nie muszą być takie same jak delikwenta.
Dopiero przeczytałam zalinkowany wywiad i muszę przeprosić Michała Znanieckiego, bo on WCALE nie powiedział tego, co sugeruje wyżej ewa_b, której niepotrzebnie uwierzyłam. Nie ma tam nic o żadnej atmosferce i negatywnym nastawieniu, reżyser tylko mówi, że musi się przez tydzień przyzwyczajać do Polski, bo tu ludzie nie są tak wylewni jak w Argentynie.
Dobry wieczór! Wczorajszą wigilię Święta Niepodległości obchodziliśmy (z dość bliska) wizytą w TW-ON na ‚Strasznym Dworze’. Na zewnątrz wojsko trenowało defiladę, policja i służby porządkowe grodziły już dostęp do Placu Piłsudskiego, więc trochę atmosfery świątecznej się i nam udzieliło.
Zacznę od samej inscenizacji, która jest bardzo nierówna. Duże wrażenie robi I akt, zwłaszcza scena „koszarowa”. Zazwyczaj zabiegi reżyserskie polegające na przeniesieniu akcji opery w inne czasy pozostawiają widza w pewnym niesmaku, nie zgadza się kontekst historyczny, nie pasują rekwizyty (solista śpiewa ‘mia spada’, a w ręku trzyma kałasznikowa) i ogólnie trzeszczy w szwach. Manewr pod tytułem ‘Straszny Dwór w Downton Abbey’ przynajmniej nie stwarza wrażenia brutalnego gwałtu na libretcie: można dyskutować z pomysłem reżysera przeniesienia akcji w lata 20 XX wieku, ale nie wykręca to rąk i nóg postaciom: było wciąż ziemiaństwo, nadal za mundurem panny sznurem i jak najbardziej „dla swej ziemi macierzystej na skinienie oddać krew”.
Później jest gorzej: akt drugi i częściowo trzeci jest zepsuty chaosem na scenie. Sam pomysł z tableaux vivants jest dobry, ale nadmiernie eksploatowany zaczyna być nużący, jak wuj, który przy rodzinnych obiadach opowiada wciąż ten sam dowcip. Poza tym reżyser każe te prostopadłościany z obrazami suwać bezustannie i bez powodu po całej scenie, co pogłębia wrażenie galimatiasu i braku innych sensownych pomysłów na to, co na tej scenie ma się dziać. Po scenie kręci się mnóstwo ludzi (wnosząc z ilości lokajów i pokojówek Kalinowo musiało być sporej wielkości pałacem, zresztą archetypowy polski dworek jest tylko symboliczną makietą na scenie), którzy też nie mają dobrego reżyserskiego pomysłu na to, co ze sobą zrobić, więc na wszelki wypadek snują się bez sensu od prawej do lewej kulisy i z powrotem.
Spektakl ożywa na nowo w akcie czwartym. U nas nie bisowano mazura (choć brawa były długie i gęste), ale zrozumiałem, dlaczego bisowano na premierze: oto wreszcie coś się zaczęło sensownego dziać na scenie, pojawił się jakiś uporządkowany ruch i światło, a nadto – jak uczy klasyk – ludziom podobają się te melodie, które już kiedyś słyszeli. Nam kostiumy tancerzy nie skojarzyły się w ogóle z kibolstwem, raczej poszliśmy tropem innym, bardziej dla nas oczywistym: polskość, czy raczej „polszczyźnianość”, jako maskarada.
Twórcy przedstawienia dość ambitnie zaproponowali solistom zadania choreograficzne podczas mazura – te podrygiwania wyszły momentami humorystycznie, zwłaszcza na tle profesjonalistów. A samolot, którego cień pojawił się nad tańczącymi, wyleciał z obrazu Kossaka – choć oczywiście trudno zabronić skojarzeń tym, którym się wszystko z jednym kojarzy. Gdy Miecznik śpiewał „A Bóg im dał dziewięć cór”, ktoś w sąsiedztwie szybko porachował i podzielił się (szeptem scenicznym) wynikiem: „I cztery pińcset na rękę!”
Teraz parę słów o wrażeniach muzycznych. Dyrygent zaproponował tempa szaleńcze, skutkujące tym, że momentami soliści znajdowali się na pograniczu uduszenia, a innymi momentami spektakl galopował tak, że nikt już za niczym i nikim nie nadążał. Oczywiście, to jest dobre prawo kierownika muzycznego narzucać tempa takie jak „mu w duszy gra i co w swoich widzi snach”, ale twórca powinien się chyba trochę liczyć z możliwościami i ograniczeniami tworzywa. Moniuszko napisał takie fajne przeplatające się chóry (w I akcie i potem w II akcie – „Siedzi sobie zając pod miedzą, pod miedzą…”) – na scenie TW-ON nic się nie przeplatało, wszystko się zlało w jeden bełkot. Bełkot, bo dykcja, a w zasadzie dykcji brak. Podobno statystyczny Polak chodzi do opery raz na 70 lat. Gdyby taki dziarski siedemdziesięciolatek przyszedł wczoraj do teatru bez znajomości treści sztuki, to bez napisów byłoby mu bardzo trudno zorientować się, o czym traktuje sztuka. Można oczywiście zaklinać rzeczywistość i mówić o trudnej akustyce warszawskiej opery, co jest oczywiście prawdą, ale nie ma nic wspólnego z żenującym brakiem poprawnej artykulacji, zarówno wśród chóru, jak i – przynajmniej niektórych – solistów.
Co do solistów – gwiazdami wieczoru byli Anna Lubańska (Cześnikowa) i Stanisław Kuflyuk (Miecznik), ale przyjemnie się słuchało zarówno Zbigniewa (Wojtek Gierlach), jak i młodych tenorów: Dominika Sutowicza jako Stefana oraz Aleksandra Kunacha jako Damazego. Skołuba (Włodymir Pankiv) w porządku, ale akcent tak śledzikowaty, że aż przeszkadzał.
I jeszcze na koniec mała anegdotka wokół „Strasznego Dworu”, opowiedziana nam przez jednego z solistów TW-ON. W IV akcie Maciej śpiewa (według libretta) „Bryka zaszła na podwórze…”, na co Miecznik odśpiewuje „Więc jesteście chyba tchórze!”. W którymś z szeregowych przedstawień poprzedniej inscenizacji Maciej ‘ugotował’ spektakl, zmieniając tekst na „Bryka z wolna podskakuje…”, czym zmusił Miecznika do rozpaczliwego poszukiwania rymu. Se non è vero, è molto ben trovato…
A ja jednak się zatrzymam przy kwestiach politycznych. Bo ogromnym smutkiem i niepokojem napawa mnie fakt, że przez Wrocław przeszła dzisiaj duża demonstracja narodowców z pochodniami skandująca m.in „Precz z brukselską okupacją”, „Polska dla Polaków” i takie tam ryczane przez „patriotów”. Co się z tym miastem (i krajem) znowu porobiło? 🙁 Jaki to tworzy obraz ESK i co z promocyjną dźwigną Wrocka jako miasta dialogu kultur ? 🙁
Ale przede wszystkim nie wiem jak z tymi ludzmi konstruktywnie dyskutować i szanować ( co postuluje @ewa-b) ich zdanie oraz ogląd świata. Ja nie szanuję, bo są zagrożeniem. A do PO mam wielki żal i pretensję, że poniekąd swoją nieudolnością w pewnych sferach doprowadziła, że to co niedawno w Polsce było jakimś marginesem teraz zaczęło być niemal głównym nurtem.
Ps. A propos „Strasznego dworu” (na który się wybierałem, ale chyba poprzestanę na transmisji internetowej) podejrzewam, że kierownictwo muzyczne Ewy Strusińskiej w dalszych spektaklach będzie się nieco różnić od Jurkewicza i mam przeczucie, że bardziej przyjazne śpiewakom. Ciekawe czy tak będzie…
Jasne, Robercie2, wszystko wina Tuska.
Wobec takiego dictum, też mi się nie chce gadać z Waszeci.
Niestety, Siodemeczko, poniekad „wina Tuska” tez – przez zlekcewazenie i zaniechanie. Oczywiscie podsycal ktos inny, ale czy nie bylo naprawde narzedzi, zeby to swinstwo zdusic w zarodku? A teraz musze w swieto narodowe wyjezdzac jak najdalej od mojego miasta, ktore dzis stalo sie stolica nazioli. Co za wstyd na caly swiat. I to w kraju, ktory byl pod hitlerowska okupacja. O zachowaniu obecnego prezydenta juz w ogole nie chce mi sie mowic 👿
Pozdrawiam z Bielska, gdzie zaraz bede sluchac fajnego jazzu, zeby choc na pare godzinek o tym zapomniec.
Kierowniczko, przecież sama wiesz, kto dżina wypuścił z butelki, nobilitował do grona prawdziwych patriotów, zaciągał warty i rozkładał kramy na Krakowskim Przedmieściu w obronie łysych pal.
Nieszczęściem demokracji jest wolność, która posunęła się zbyt daleko.
Czy w Niemczech winą Merkel są pochody neonazistów? Konstytucje gwarantują wszystkim wolność przekonań, zrzeszania się i manifestacji.
Przyzwolenie na język nienawiści, pobłażliwość prokuratury i sądów, itp, itd…
PiS weźmie za pyski sądownictwo, prokuraturę i wszystko inne, czy tak się miało zachowywać PO?
Też przeczytałam wywiad z p. Znanieckim, który zdaje się żywi przekonanie, że publika przychodzi do Opery Krakowskiej na JEGO spektakle, a nie na Szymanowskiego czy w dalszej kolejności Kwietnia lub innych śpiewaków. To jestem wyjątkiem, bo się wybieram na Szymanowskiego i Kwietnia. A Pani Kierowniczka kiedy do Krakowa?
A w ramach kuracji uspakajającej proponuję porzucić wszelkie źródła informacji politycznych : te telewizje, internety, gazety i co tam jeszcze. Tak robię od jakichś 15 lat i czuję się zdrowiej dzięki temu. A na dzisiejszy wieczór przygotowałam sobie „Rękopis znaleziony w Saragossie” (film) i satysfakcję z tego mieć będę gwarantowaną. Czego i Wam życzę.
@mt7,
akurat w gazecie, w progach której jesteśmy, ostatnio całkiem zgrabnie wypunktowano te „winy Tuska”. I bynajmniej nikt nie mówi tu, żeby PO stosowała swego czasu „zamordyzm” w prokuraturze i sądownictwie (te atrakcje nastaną teraz). To zdaje się Tusk „nie miał z kim przegrać” czy jakoś tak. I na tym kończę z mojej strony dygresje polityczne. No, ale cóż, taki dzień.
Moi drodzy, każdy polityk ma swoje winy, tak jak i my. Ostatnio czytam o winach Piłsudskiego i Dmowskiego. Na szczęście muzyka łagodzi … 🙂
ad. ewa_b, 9 listopada o godz. 16:04
„Niemożliwe, żeby Tadeusz Szlenkier źle śpiewał.” Otóż jak najbardziej możliwe. Słyszałem Go jako Stefana w ubiegłym sezonie i mam jak najgorsze wspomnienia. Śpiewał po prostu fatalnie. Przy okazji ogłoszenia planów repertuarowych TWON wyraziłem niepokój i ubolewanie że ów Pan znowu jest przewidziany do wykonywania partii Stefana w nowej inscenizacji Strasznego Dworu. Piszę o tym dopiero teraz, ponieważ przez kilka dni byłem w miejscu odciętym od świata czyli internetu.
Ciekawe, czy ten brytyjski reżyser rozumie, o co „chodzi” w takich operach jak n.p. Nabucco czy też Turandot?
@babilasowi
serdecznie dziekuje za wysmienita relacje ze „Strasznego dworu” – przypominaja mi humor niezapomnianego Jana Kotta i jego male szkice.
Mrozkowski Stomil: „Co robic…Kiedy tragedia jest juz niemozliwa, a farsa nudzi, pozostaje tylko eksperyment”
*
mysl listopadowa/zaslyszana
o politykach polskich: tych z mania przesladowcza powinno sie leczyc a nie opisywac – a jesli na leczenie jest za pozno, to odizolowac.
Dobry wieczór już po koncercie, który osobno opiszę 🙂
@ babilas – dzięki za reckę! Potwierdziło się, że druga obsada lepsza. Potwierdziły się też moje zastrzeżenia w kwestiach temp.
@ Urszula – ja wybieram się do Krakowa 15.11.
@babilas
Sprawa dyrekcji muzycznej nad Strasznym dworem jest daleko bardziej złożona niż tylko sam dobór temp, które rzeczywiście były jak to u dyrygentów nie czujących opery: szybkie za szybkie, wolne za wolne. Miałem cały czas wrażenie, że jednak Andriy Yurkevych (jakby po polsku nie można napisać: Jurkiewicz, te transliteracje, zamiast polskich transkrypcji, wkurzają mnie okropnie) nie potrafi pójść za śpiewakiem, nie czuje jego oddechu, frazowania, nie dowierza mu, co dla dyrygenta operowego jest poważnym zarzutem. Obsada wokalnie może nie porywała, ale też nie budziła większych zastrzeżeń. Anna Lubańska (cóż za vis comica!) i Stanisław Kuflyuk wybijali się ponad ten rzetelny poziom.
Re mt7 19:15 ” kto dżina wypuścił z butelki” 😯
Tez nie wiem, ale po przeczytaniu wpisu otworzylem butelke,
(http://www.tanqueray.com/en-us/)
wypuscilem dzina, dolalem toniku, puscilem plyte i wszystko ulozylo sie jak trzeba. 😀
W Krakowie Roxaną jest Pani Oleś-Blacha. Zapamiętałem ją (to wprawdzie było dość dawno) jako lekką (i chyba krótką) koloraturę. Czyżby jej głos się powiększył i udramatycznił?
Pani Katarzyna głos ma dość duży teraz, ale nie mam pojęcia, jaką będzie Roksaną.
W tym linku od schwarzerpetera niech mnie pocałują w piętę. Podać datę urodzenia? A dalej jazda. 😛
Jednakowóż sama propozycja może i słuszna. Ja zadowoliłam się winkiem czerwonym pt. Gato negro. Takie akurat było na składzie. „Nu tak żełaju wam zdarowia”, jak to było w tym starym sowieckim dowcipie.
@gamzatti
Borys to i tak mały pikuś w porównaniu z Chowańszczyzną, w Polsce praktycznie nieznaną, za to graną na całym świecie (w tym sezonie Amsterdam, Bazylea, Stuttgart), choć bez krótkiego kursu historycznego w ogóle nie sposób się połapać, co się tam dzieje i kto jest kto.
A jeśli chodzi o przenoszenie dzieł teatralnych z jednej epoki do drugiej, moim zdaniem istotne jest tylko jedno pytanie. Nie „czy i ile na tym straciliśmy”, ale „co na tym zyskaliśmy”. Zadaję to pytanie od lat i to musi być niezłe pytanie, skoro nigdy nie udało mi się uzyskać na nie odpowiedzi.
Dzień dobry; to ja jeszcze na dwór powrócę 🙂
„Można dyskutować z pomysłem reżysera przeniesienia akcji w lata 20 XX wieku”… No właśnie od tego chyba trzeba zacząć i od tego wyszedł zresztą sam reżyser ze swym pomysłem, wizją, jak się to powiada ostatnio… No to dyskutujmy… Jeśli się zgodzimy, że „cały ten dwór” (jak i zresztą wiele innych naszych bardzo wymownych dzieł powstałych w tym bardzo szczególnym okresie historii Polski) nie mówi nam i światu nic bardziej niezwykłego od tego, że to (miejscami wzruszającą, wysmakowana, miejscami rubaszna) opowieść o kraju którego nie ma, a który jest… to to przecież nie to samo (co moim zdaniem miejscami wyraźnie ironicznie) powiada nam … Pountney, czyli:
„tego waszego umiłowanego kraju może nigdy takiego nie było, a za chwilę już może znów nie będzie”… „Mazur-maskarada”, jak dla mnie, był właśnie gorzką kulminacją takiej właśnie tezy reżysera i takim bardziej kabarecikiem Olgi Lipińskiej, a nie puentą narodowego dzieła, które „wszyscy ponoć znamy”…
Poza tym, z krainy powracającej filozoficznej ogólności, a propos tych modnych „przenosin czasowych”, powiedzcie mi Państwo: co może zabrudzić (lub jeszcze lepiej zubożyć) moją współczesność (i jej wyobraźnię) jeśli np. antyczne dramaty (jasne, że ze swymi kontekstami) pozostaną sobie w antyku, a Dyzma a międzywojniu? To, że ich wymowa może nieraz nam brzmieć bardzo „współcześnie” i znajomo (i też tylko PISu bym tu tak zawsze w to nie mieszał) 🙂 nie jest przecież sprawą jakichś inscenizacyjnych „przenosin czasowych”…
A jeśli się już takie różne przenosiny wykonuje, moim zdaniem, nie robi się tego bez celu… Choć nieraz robi się to pewno bez sensu…
Ze spraw mniej kontrowersyjnych 🙂 Wczoraj przyznano Koryfeusze: http://www.koryfeusz.org.pl
Zacne były już nominacje, Laureaci też są zacni 🙂
We fułajerze dostrzegłem, że mój ulubiony tegoroczny taneczny promyczek jest promyczkiem smukłym. Przyglądałem „mu” się badawczo, ale na spacer się już nie wybrałem… 🙂 pa pa m
„Nie robi się tego bez celu”. Ano właśnie: w jakim celu? I na to pytanie dostaję wyłącznie odpowiedzi wykrętne i negatywne (nigdy „po to, żeby…”, zawsze „po to, żeby nie…”), albo wcale.
Chyba najoryginalniejsza wykładnia padła z ust p. Warlikowskiego, który wyjaśnił przed laty, iż przeniósł Ifigenię Glucka (1779) do domu starców na Lazurowym Wybrzeżu, żeby ją (cytuję z pamięci) „oczyścić z baroku”.
Laureaci Koryfeuszy całkowicie zgodnie z moimi nominacjami 🙂
Generalnie
Parę lat temu byłem w Sydney na przedstawieniu „Wesela Figara” Mozarta. Nie dość że było to śpiewane po angielsku (języku, który nadaje się doskonale do jazzu, rocka i bluesa, ale nie do klasycznych oper), to na dodatek, aby zaoszczędzić trochę dolarów, przeniesiono je do XXI wieku. Efekt był wręcz tragiczny, jako że opera w Sydney ma olbrzymią scenę, a tania scenografia przeniesiona do XXI wieku zajmowała tylko jakieś 10% jej powierzchni. Kompletna klęska. Natomiast oglądałem niedawno w TV „Pajaców” przeniesionych do lat 1930tych, do epoki Mussoliniego. Nie pamiętam, która to była scena operowa, ale efekt był znakomity, szczególnie, że na scenie pokazywały się luksusowe samochody z lat 1930tych oraz panowie i panie w eleganckich kreacjach z tej epoki. Nie komentuję tu śpiewaków czy orkiestry (choć byli oni doskonali), a scenografię: każdą operę (nawet chyba i „Nabucco” czy „Turandota” ) można przecież przenieść w inne czasy, ale nie w celu zaoszczędzenia pieniędzy na scenografii.
Piotr Kamiński
Bez znajomości Starego Testamentu, to w ogóle nie sposób się połapać, co się dzieje i kto jest kim w „Nabucco”.
Można przenieść akcję w inne czasy, jeśli ma się na to dobry pomysł. Jeśli chce się to robić tylko po to, „żeby było inaczej”, nic dobrego z tego nie będzie. Ale dobre pomysły naprawdę się zdarzają.
Chyba jednak TURANDOT, jest to raczej, w odróżnieniu od NABUCCA, imię żeńskie.
Jak najbardziej 😉
@jakowalski
Myślę, że każdy język nadaje się do wszystkiego, jeżeli dobrze nim władać. Przeniesienie Figara w jakikolwiek inny wiek, niż czasy, gdy obowiązuje prawo pierwszej nocy, a władza sądownicza należy do obszarnika, jest nonsensem.
Pajace mają też swój kontekst historyczny: ten typ wędrownego teatrzyku i ten typ dramaturgii, jaki on uprawia, istniał w pewnej epoce, a potem przestał.
Czyli bynajmniej nie każdą sztukę teatralną, mówioną czy śpiewaną, można przenieść w jakiekolwiek czasy.
W przeciwieństwie do Chowańszczyzny, Nabucco posiada w miarę precyzyjną intrygę, do której zrozumienia nie potrzeba bynajmniej znać Starego Testamentu, tym bardziej, że ma ona z Biblią bardzo niewiele wspólnego.
Pomysł to nie wszystko. Najważniejszy jest powód.
Piotr Kamiński
Nie sądzę, że każdy język nadaje się do wszystkiego. Język angielski wyraźnie nie nadaje się do oper klasycznych, ze względu na swą wymowę, jakże nienaturalną dla mieszkańców Europy Kontynentalnej, ze względu na inne akcentowanie, inną melodykę etc. niż język włoski, język dominujący przecież w operze klasycznej.
„Pajace” zaś są generalnie o doli artysty, a więc jest to dzieło ponadczasowe, w odróżnieniu od Wesela Figara, które jest wyraźną satyrą polityczna na feudalizm (proszę poczytać „Lisy w winnicy” Lion’a Feuchtwanger’a, gdzie są doskonale pokazane kulisy powstania sztuki teatralnej Pierre’a Beaumarchais’go, na której owa opera Mozarta jest przecież oparta). Innymi słowy, używając języka biologii ewolucyjnej, „Pajace” są uniwersalne, a „Wesele Figara” parochialne, a więc nie nadaje się ta druga opera do przeniesienia w inne czasy niż feudalne.
Zaś „Chowańszczyzna”, tak samo jak „Nabucco” jest bardzo dobrą operą. Ale tak samo jak nie da się zrozumieć „Chowańszczyzny” nie znając chociaż trochę historii Rosji, tak samo nie da się zrozumieć „Nabucco” nie znając historii Żydów, a tym samym Starego Testamentu – jedynego przecież poważniejszego źródła prehistorii tegoż narodu. Tyle, że na Zachodzie lepiej jest znana historia Żydów niż Rosjan czy Polaków.
Jak widzę, zgadzamy się co do najważniejszego, czyli do tego, że nie każdą sztukę teatralną, mówioną czy śpiewaną, można przenieść w jakiekolwiek czasy. A czy powód jest ważniejszy o pomysłu, czy też na odwrót, to zapytać się powinniśmy średniowiecznych filozofów. Problem z tym, że nie ma już ich wśród żywych.
Pozdrawiam!
Pani Dorota & Gucio
Oczywiście: Turandot, tak jak Kopernik, była kobietą! Na dodatek księżniczką, bardzo zresztą okrutną.
@jakowalski
Przypominam, że wszystkie opery „klasyczne” grywano i gra się nadal w angielskich przekładach, a wiele z nich skomponowano do angielskich librett, gdzie język Szekspira znakomicie się sprawdza.
Nikt nie każe słuchać tych przekładów – cudzoziemcom, ale Anglicy i Amerykanie byli z nich i są całkiem zadowoleni. Serdecznie polecam Cosi fan tutte z MET 1952, w znakomitej obsadzie, oraz Czarodziejski flet stamtąd również, pod dyrekcją Brunona Waltera (1942 i 1945), któremu przekład najwyraźniej nie przeszkadzał.
Pajace nie są dziełem „ponadczasowym” z przyczyn wyłożonych powyżej.
Wesele Figara – przynajmniej w wersji da Ponta i Mozarta – są w tylko w minimalnej mierze „satyrą na feudalizm”. Ten aspekt jest w operze zgoła drugorzędny. Jej literacki rodowód niewiele tu zmienia, gdyż libretto zostało właśnie z tego aspektu starannie oczyszczone.
Nadal trudno się zgodzić z Pańskim porównaniem Nabucca i Chowańszczyzny. Chowańszczyzna opisuje rzeczywiste zdarzenia historyczne w serii luźno ze sobą powiązanych, żywych obrazów, gdzie występuje tuzin postaci historycznych o tożsamości i powiązaniach niejasnych dla laika. Bardzo niewiele dzieje się na scenie, znajomość kontekstu historycznego jest nieodzowna, żeby się w tym połapać.
Nabucco to prosta intryga pseudo-historyczna, gdzie działają postaci fikcyjne, albo (Nabuchodonozor, Zachariasz) zredukowane do takiej kondycji, a niewola babilońska jest jedynie dekoracją romantycznego widowiska. Verdi napisał potem dwóch chóralnych bliźniaków Va pensiero w całkowicie odmiennych sytuacjach. Znajomość faktów i kontekstu historycznego jest tu całkowicie zbyteczna.
Piotr Kamiński
1. Jakie to klasyczne opery mają oryginalne libretto w języku angielskim? Proszę o przykłady.
2. Zgoda, na potrzeby Ameryki przerabiano w latach 1940tych i 1950tych libretta wielu oper na język angielski, jako że USA były wówczas dominującym, najbogatszym państwem świata. Ale czyniono to nie z powodów artystycznych a ściśle komercyjnych. Po prostu amerykańska publiczność nie dojrzała wtedy jeszcze do oper wystawianych w językach innych niż angielski. Przypominam, że to były inne USA niż dziś, z wyraźną dominacją tzw. WASPs.
3. Czym więc jest libretto „Wesela Figara” jak nie satyrą na feudalizm? Cała intryga oparta jest tu przecież na feudalnych obyczajach: w niewolnictwie Figaro nie miał by nic do gadania, a w kapitalizmie cały problem sprowadzono by do wymiarów finansowych. Poza tym, aby nie było nieporozumień – mowa była tu o libretcie „Wesela Figara”, a nie o ponadczasowej, uniwersalnej muzyce Mozarta do tejże opery..
4. Absolutnie też nie zgadzam się, że znajomość faktów i kontekstu historycznego jest całkowicie zbyteczna w przypadku „Nabucco”. Zresztą zarówno tę operę, jak tez i „Chowańszczyznę” można odbierać jako wyłącznie muzykę, nie interesując się tym, o czym śpiewają na scenie, a tylko jak śpiewają na scenie. Przecież „Chowańszczyzna” też nie jest dokładnym opisem prawdziwych wydarzeń historycznych a tylko romantycznym esejem na ich temat, dokładnie tak samo jak „Nabucco”.
1. Proponuję zacząć od Semele, jednego z arcydzieł opery XVIII wieku, do libretta wielkiego dramaturga, Williama Congreve’a. Haendel dowiódł licznymi arcydziełami, że język angielski doskonale nadaje się do muzyki. Potem może Pan przejść do Artaxerxesa Thomasa Arne. Cyganka Balfe’a (bogata twórczość włoska ii angielska) ma za bohatera Polaka. Isaac Albeniz skomponował trzy opery w języku angielskim. Blow, Purcell, Britten – to nazwiska dostatecznie dobrze znane.
2. Czy Pańskim zdaniem publiczność niemiecka również „nie dorosła”? Od XVIII wieku aż po lata 1950? Bo Mozarta grano po niemiecku w całych Niemczech prawie nazajutrz po prapremierach. Upiera się Pan niepotrzebnie przy tezach nie do obrony.
3. I znów się Pan niepotrzebnie upiera. Takich komedii z udziałem „panów i służących” było na kopy, w teatrze i w operze. Treści satyryczne komedii Beaumarchais’ego zostały z libretta wyrugowane – na korzyść treści psychologicznych. Nawet u Beaumarchais’go treści „społeczne” figurują w jednym, jedynym monologu. Tu się nie kpi z klas i z przesądów społecznych, tylko z jednostek, z ludzkich przywar i słabości. To nie gazetka ścienna.
4. Jak Pan sobie życzy.
Podtrzymuję to co napisałam. Specjalnie dałam link do wywiadu, żeby każdy mógł sobie przeczytać sam, co Znaniecki powiedział (o PiS i PO nie pisał – pisał o panującej u nas atmosferze wzajemnej nieżyczliwości. Różnicy nie widzę, ponieważ mam kolegów i koleżanki, z którymi chodziłam do szkoły średniej, albo studiowałam, z obu ugrupowań, niektórzy byli lub są obecnie parlamentarzystami i twierdzę z całym przekonaniem, że ich poglądy i postawy życiowe nie różnią się od siebie). Pani Doroto, to jest bardzo opiniotwórcza strona internetowa – czytają ją setki osób – na pewno ma Pani statystyki, jest Pani w głównym nurcie krajowego dziennikarstwa i tworzy Pani jego klimat.
@gucio & Dorota Szwarcman
Jak usłyszę T. Szlenkiera w roli Stefana, wtedy się wypowiem.
Ja generalnie staję w obronie śpiewaków, bo to bardzo kruche istoty i moim zdaniem trzeba o nie bardzo dbać. Piotra Beczałę broniłam na forach np. po tej nieszczęsnej La Scali, Mariusza Kwietnia też czasami trzeba bronić i wspierać. I Tadeusza Szlenkiera tak samo, bo dobrych tenorów jest mało i to nie tylko u nas. Konstruktywna krytyka każdemu jest potrzebna do rozwoju, ale, ludzie, nie piszcie, że ktoś „lata temu nieźle się zapowiadał, ale dawno przestał”! Po pierwsze to nieprawda, a po drugie co to jest za profesjonalna informacja zwrotna ze strony krytyka muzycznego?
Ponadto wiem, że tak Piotr Beczała czyta tę stronę, tak czytają i inni śpiewacy – chce mieć Pani Tadeusza Szlenkiera na sumieniu? Ja bym chciała, żeby on się rozwijał jak najlepiej i chcę go słyszeć jak najczęściej, bo oprócz głosu, ma też nerw sceniczny i dobrze się go ogląda.
No to zacytujmy wywiad:
„Rozpoznaję się jako Latynos, ale chodzi mi o to konkretne miejsce na mapie, jakim jest Argentyna. Panuje tam inna energia. Obcy ludzie całują się tam na przywitanie nawet w banku czy w sklepie. Kiedy przyjeżdżam do Polski zawsze przeżywam trudny tydzień. Takie podejście zmienia wiele w relacjach. Serdeczne przywitanie się jest wyrazem zaufania, przełamania strefy intymności i powiedzeniem do drugiego człowieka „bądźmy ludźmi i posłuchajmy się nawzajem”. Bardzo mi to odpowiada”.
Czy tu jest cokolwiek o jakiejś wzajemnej nieżyczliwości? Naprawdę, ta teza nie jest do obrony.
„Stawanie w obronie śpiewaków” w sensie negowania wszelkiej krytyki jest dla nich wręcz szkodliwe, ponieważ nie mają oni wtedy szans, żeby się dowiedzieć, co robią nie tak, i postarać się to poprawić. Ja też bym chciała, żeby Tadeusz Szlenkier rozwijał się jak najlepiej, i dlatego właśnie uczciwie mówię, co w jego śpiewie jest wadliwe. Inaczej nie daję mu szansy – człowiek sam siebie nie umie ocenić.
Nie rozumiem, co się nie zgadza??!
„Panuje tam inna energia. Obcy ludzie całują się tam na przywitanie nawet w banku czy w sklepie. Kiedy przyjeżdżam do Polski zawsze przeżywam trudny tydzień.” To zdanie jest kluczowe. A u nas co?! Wilkiem na siebie patrzymy, nieżyczliwie. Ciągle jakaś wojenka, nawet na blogu muzycznym 🙁
A gdzie ja powiedziałam, żeby w ogóle nie krytykować ?????!!!!!
Kiedy napisała Pani, że T.S. śpiewał ze złą intonacją w arii z kurantem, jeśli tak faktycznie było, to i my i artysta powinien o tym od uczciwego krytyka się dowiedzieć! No a jeśli uważa Pani, że drugi człon wypowiedzi jest OK – ten, który cytowałam wyżej, więc nie będę go powtarzać – to cóż … Ja bym nie miała odwagi o nikim tak powiedzieć i nie chodzi tylko o śpiewaków! Wiem, co mówię, bo pracuję z młodzieżą, taki mam zawód – prawdopodobnie nie ma Pani świadomości jakie spustoszenie robią takie słowa.
PS. Myślę, że krytyk muzyczny też potrzebuje konstruktywnej krytyki i mam nadzieję, że jest Pani w stanie przyjąć bez obrażania się to, co piszę.
Z wypowiedzi p. Znanieckiego niezbicie wynika, że przeżywa on trudny tydzień po przyjeździe do Polski, ponieważ tu – mówiąc w groteskowym skrócie – nikt się z nim w banku nie całuje na dzień dobry, a nie ponieważ ktoś z nim wojuje. Chodziło mu ewidentnie o inny, gorący, styl bycia Argentyńczyków (Południowców) i chłodniejszy Polaków (ludzi z Północy).
A z tym patrzeniem wilkiem naprawdę Pani przesadza. Jeśli o mnie chodzi, blogowicze mogą zaświadczyć, że kiedy spotykam ich w realu, nie patrzę na nich wilkiem, a i wielu artystów też – niejedna lub niejeden doczekali się ode mnie wręcz zachwytów.
Wielokrotnie tu powtarzałam, że kto podejmuje się zawodu artysty, może, musi wręcz, być wrażliwy, ale tylko i wyłącznie jeśli chodzi o sztukę. Trzeba mieć silną osobowość, bez niej nie zrobi się nic. Będą ciepłe kluchy, nie sztuka. Silne osobowości są w stanie zrozumieć krytykę, przyjąć ją i zastanowić się, czy słuszna – wnioski na własną odpowiedzialność artysty. Nie róbmy z ludzi mimoz, nie wsadzajmy ich do cieplarni, bo byle wiaterek ich powali. I to również Pani doradzam w pracy z młodzieżą.
Nie, nie obrażam się na Panią – odpowiadam tak, jak uważam.
Po namyśle stwierdzam, że ów cytat, który tak uraził ewę_b, mogę zmienić zastępując słowo „dawno” zwrotem „od pewnego czasu”. To jest w końcu wciąż młody śpiewak i ma szansę poprawy, jeśli popracuje.
Pokornie dziękuję za wszelkie rady, pouczenia, jak również za zmianę 😉