Inteligentna muzyka dla mas?
Tak wyrażono się w programie na temat tego, co gra nowojorskie trio The Bad Plus. Ja bym powiedziała wprost przeciwnie: elementy z kultury masowej erudycyjnie wplecione w muzykę dla inteligentnych słuchaczy. Która oczywiście sprawia też przyjemność.
Kiedyś trochę enfants terribles, obecnie, po ponad 15 latach wspólnego grania, są to już prawie klasycy. Ich stylistyka, łącząca najprzeróżniejsze elementy w spójny stop, pełna niespodzianek, stała się z czasem modna i pojawiło się więcej działających w podobny sposób zespołów. A oni jakby stali się bardziej szacowni. W Polsce grali cztery i pół roku temu na Warsaw Summer Jazz Days z Joshuą Redmanem – fajny to był koncert; grali też wcześniej, nie jestem teraz w stanie umiejscowić w czasie ich poprzedniego występu, ale pamiętam, że był jeszcze fajniejszy. Miewają najprzeróżniejsze pomysły; jednym z nich było nagranie… Święta wiosny Strawińskiego. Widziałam nawet dziś tę płytę na stoisku w bielskim Beceku i zastanawiałam się nad nią, ale po przesłuchaniu kawałka – chyba raczej się na nią nie skuszę, choć szacun za odwagę.
W Bielsku na Jazzowej Jesieni grali głównie utwory ze swojej zeszłorocznej, dziesiątej w dorobku płyty Inevitable Western. Znajdują się na niej kompozycje autorstwa każdego z trójki muzyków – pianisty Ethana Iversona, basisty Reida Andersona i perkusisty Davida Kinga. Muzycy grają ze sobą tak długo, że nawet tworzą podobnie. Zasada jest taka: wziąć proste elementy i wykorzystać je przełamując tę prostotę a to cierpką harmonią, a to nieregularnym rytmem, ogólnie skomplikować, ale w sposób na tyle wyrazisty, by jednak wciąż pewna prostota była w nich dostrzegalna. Przy tym zdarzają się wcale nierzadko cytaty. Ja mam to obciążenie, że nie znam się na tyle na tradycji rockowej, żeby je wszystkie łapać i rozpoznawać, wiem tylko, że bis był z Nirvany (i nie z tej płyty The Bad Plus, tylko z o wiele dawniejszej). Może z powodu tych cytatów autor omówienia w programie użył określenia „inteligentna muzyka dla mas”? Nie wiem, co na to masy, ale bielska publiczność była entuzjastyczna, a mnie też się bardzo podobało. Bo inteligentną muzykę, a przy tym z charakterem, zawsze lubię.
Okazuje się, że większość chyba tej płyty jest na tubie. Warto posłuchać. Np. tutaj i tutaj, te utwory były na dzisiejszym koncercie, a wiszą tam i takie, których nie było. No i inne płyty. Ogólnie warto posłuchać – na poziomie się nie zawiedziemy.
Nowojorskich kolegów odwiedził dziś na koncercie kwartet Tima Berne’a, który wystąpi jutro. Bardzo miło z jego strony.
Komentarze
Wczoraj matematyk, dzis chemik 🙂
Pobutka (urodzinowa – 182) – zamiast przewidywalnego #2 😮 cos inteligentnego 😉
https://www.youtube.com/watch?v=QvgjJKn51Cc
No 2 – jak Pani Kierowniczka zauwazyla teraz puszczaja dwa – a moze i wiecej? 😯
https://www.youtube.com/watch?v=au0vkiWuy1Y – dla tych ktorzy maja wiecej czasu.
PS do poprzedniego komentarza – co za nietakt pytac dame o wiek! 😡
Zakupiłem przed kilku laty płytę ze „Świętem” w interpretacji The Bad Plus i… podobnie jak Dorota mocno się zawiodłem.
Sam pomysł zrealizowania tej partytury przez klasyczne jazzowe trio wydał mi się interesujący. Kultowy utwór Strawińskiego zawiera wiele nośnych motywów melodyczno-rytmicznych, które mogłyby świetnie się sprawdzić w swobodnej jazzowej improwizacji. Mieliśmy już w historii jazzu ciekawe nawiązania choćby do stylu bartókowskiego (Chick Corea). Tutaj jednak wykonawcy przyjęli koncepcję wiernego trzymania się wyciągu fortepianowego oryginału, a w interpretacji „The Bad” zabrakło czynnika „Plus”. We wszystkich fragmentach bruitystycznych zdecydowanie brakuje mocy, ostrych akcentów. Zamiast dźwiękowej orgii mamy ciepłe kluchy, zamiast barbarzyńskiego, dzikiego, pogańskiego obrzędu — spotkanie trzech gentlemanów przy popołudniowej herbatce. 😉
Dzień dobry 🙂
No właśnie… Rozczarowało mnie to tym bardziej, że znam inne dokonania zespołu. Nawiasem mówiąc, Bartók też nie wydaje im się obcy, tak słuchając.
The Bad Plus to chyba taki soft jazz. Lubię ich starsze płyty, melanże międzygatunkowe, zwłaszcza, że kiedyś byłam raczej słuchaczem Nirvany, a nie jakiejś tam poważki:-) Ale nie o tym chciałam. Wczoraj rozpoczął się festiwal „Kwartesencja”. Koncerty są w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Z jednej strony pochwalam zamysł popularyzatorski. MSN ma swoją hipsterską, licealno-studencką publiczność, która by pewnie do żadnego Studia nigdy nie przyszła. Ale… Royal String Quartet jest świetny. „Kunst der Fuge” Bacha było zapierające dech w piersiach. Jednak… wolałabym słuchać tego w Studiu, w którejkolwiek z warszawskich przestrzeni koncertowych. Szkoda tej muzyki, w tak znakomitym wykonaniu. W MSNie po prostu brzmiało tempo. No bo jakby miało brzmieć w sklepie meblowym:-) Ach ten warszawski modernizm, komu to się podoba:-) To jeszcze inny temat. Ale zahaczę przy okazji. Nie podzielam zachwytów wielu nad warszawskim modernizmem i chęcią zachowywania wszystkich budynków za wszelką cenę. Modernistyczny to jest Gulbenkian w Lizbonie. Tam jest idealne połączenie formy i funkcji.
Kompletnie się nie znam na muzyce, ale czy w muzycznej rozmowie o „stopie” nie przydałoby się pojęcie eutektyki? 😉
Z innej beczki.
Właśnie lokalna stacja WFMT-FM zbiera pieniądze na życie. Jest to aktualnie jedyna w rejonie Chicago stacja nadająca muzykę poważną. Zamiast reklam, których nadają bardzo mało i bardzo rzadko, mają model zarabiania na swoje utrzymanie poprzez organizowanie kilka razy w roku radiowych zbiórek od słuchaczy.
Przed chwilką, w ramach przerywnika, nadali fragment koncertu jakiegoś śpiewaka, który wykonał tradycyjną żydowską pieśń „Rodzynki i orzechy” i zaprosił widownię do przyłączenia się mówiąc: „please join me in a second course”.
Niestety niewielki procent polonijnych słuchaczy chwyciłby ten żart. Polonia stworzyła często obecny w ogłoszeniach o pracę zwrot „angielski do porozumienia”.
Otóż angielski do porozumienia nie pomoże w zrozumieniu żartu śpiewaka 🙁
Ale żeby aż „recital mistrzowski”. Duży kredyt zaufania daje młodemu pianiście organizator katowickiego recitalu 🙂
http://www.nospr.org.pl/pl/koncerty/468/recitale-mistrzowskie-georgijs-osokins
Frajde
Co do Gulbekiana: to muzeum jest modernistyczne tylko w formie, ale jego treść jest tradycyjna. I dobrze!
@jakowalski
Tak, muzeum Gulbenkiana jest tradycyjne i zgadzam się, dobrze:-) Ale tam też jest sala koncertowa, która, mimo że formalnie modernistyczna, jest piękna: z przeszklonymi ścianami otwartymi na zieleń. Może niefortunnie porównywać Emilkę z salą koncertową z prawdziwego zdarzenia. Ale skoro już koncert miał miejsce w modnym modernistycznym wnętrzu:-) Chciałam powiedzieć, że jest modernizm i modernizm.
Frajde
Tak, Portugalia ma trochę (super)nowoczesnych sal koncertowych, n.p. Gulbekian w Lizbonie czy też Casa da Música w Porto, ale to jest, niestety, luksus, na który Portugalii nie jest dziś stać, tak samo jak Polski nie jest dziś stać na luksusową filharmonię w Szczecinie czy nawet na teatr operowy w Łodzi (przypominam, że ze Szczecina do Berlina czy też z Łodzi do Warszawy to jest dziś godzina jazdy). To są takie same zbyteczne luksusy jak np. port lotniczy w Radomiu.
Moim zdaniem poziom kultury danego narodu wyznaczają nie tyle filharmonie czy też teatry operowe, ale takie codzienne, „nudne” sprawy jak n.p. wygląd zwyczajnych ulic, stacji kolejowych czy też domów. A z tym w Portugalii jest dziś wręcz tragicznie, czasem nawet gorzej niż w Polsce. Nie dość ze prawie wszystkie domy w większych miastach (tu Lizbona i Porto), a szczególnie stacje kolei a nawet i metra są „upiększone” bohomazami udającymi graffiti, to problemem są także wszechobecne śmieci, nieczynne windy i schody ruchome oraz generalnie zaniedbanie przestrzeni publicznej. Jak to powiedział Wieszcz: „Nie czas żałować róż, gdy płoną lasy” (Lilla Weneda).
Pozdrawiam!
@ jakowalski – do filharmonii w Szczecinie chodzą tłumy zupełnie nowych słuchaczy, tak że jak widać po coś ona była potrzebna. I z Niemiec regularnie przyjeżdżają do niej wycieczki. Teatr operowy w Łodzi nie ma od dawna szczęścia do kierownictwa, dlatego jest tam tak kiepsko. Natomiast lotnisko w Radomiu w istocie jest nikomu niepotrzebne.
Co zaś do „upiększania” przestrzeni publicznej bohomazami lub śmieciami, mamy pod tym względem podobne problemy jak Portugalia.
Ach jakowalski, wiele jestem w stanie wybaczyć Lizbonie. Pan tam rozumiem bardziej na stałe, zazdroszczę. W Warszawie staram się nie patrzeć wokół. Nauczyłam się żyć wyspowo – poruszam się od wyspy do wyspy. Takimi wyspami-przystaniami jest filharmonia, są biblioteki, ulubione kafejki. Racja, że poziom kultury wyznacza dbałość o zwyczajną przestrzeń miejską, ale postaw troski o nią nie wykształci się w jednym pokoleniu. Niemieckie miasta są dzisiaj czyste i zadbane. To spuścizna dziewiętnastowiecznego, bardzo kulturowo rozwiniętego mieszczaństwa. Jeszcze trochę czasu musi minąć. Pozdrawiam również.
Internet chodzi dziś jakby chciał, a nie mógł, więc szybko, póki się znów nie zbiesi, napiszę już po prostu w komentarzach, co było dziś na Jazzowej Jesieni.
A więc wielki powrót do ECM. Pablo Márquez, gitarzysta argentyński, dał recital solowy. Poświęcony był w większości utworom jego rodaka, Cuchiego Leguizamóna i właściwie w ogóle nie był to koncert jazzowy. Trochę poważkowy, trochę folkowy, i bardzo przyjemny. Parę przykładów:
https://www.youtube.com/watch?v=zoGFe6nrzuE
https://www.youtube.com/watch?v=iBKZZIS19lU
Głównie były to samby argentyńskie, a właściwie zamby, które nie mają nic wspólnego z sambami brazylijskimi.
Ale była też milonga Piazzolli, no bo jakże bez niego, z recytacją specjalnie napisanego do niej tekstu Borgesa:
https://www.youtube.com/watch?v=a5VHkym6_lc
No i znakomity Ginastera na koniec.
W drugiej części wystąpił saksofonista Tim Berne w swoim najnowszym kwartecie, w którym uczestniczył basista Michael Formanek – razem grali już tu cztery lata temu:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2011/11/21/stanko-staro-nowy/
Tym razem wystąpiło z nimi dwóch muzyków młodszego pokolenia: gitarzysta Ryan Ferreira i perkusista Ches Smith. Też, jak poprzednio, było dość chłodno i przemądrzale, ale były też momenty znakomite, ciekawe pomysły brzmieniowe; w każdym razie nie było łatwo, czego skutkiem był z jednej strony eksodus dużej części publiczności, a z drugiej – entuzjastyczne reakcje tych, co pozostali. Przyznać trzeba, że muzycy byli bezkompromisowi w tym, co robili.
Jutro rano wracam do Warszawy. Ale kusi mnie, żeby wrócić tu w sobotę, kiedy będzie grał Tomasz Stańko w nowym składzie i projekcie, a po nim kolejny znakomity gitarzysta – Egberto Gismonti.
Tu dużo młodszy Márquez z Ginasterą:
https://www.youtube.com/watch?v=vH8rEuoT4T8
Dobranoc 🙂
Zmarł Robert Craft.
Wyglada na to, ze dzisiejsze (13 XI) urodzinowe pobutki dzis musze zaczac jubilatow z 14 XI – bo wszystkich, ktorych chcialbym przypomniec nie da sie wcisnac jednego dnia – embarras de richesses 😯
No 1 (76) W. Carlos https://www.youtube.com/watch?v=zi5-WRgA5GI u mnie na plycie jeszcze Walter 😮 Na oryginalnym moogu kazdy glos byl nagrywany oddzielnie.
No 2 (68) Buckwheat Zydeco – pobutka w rytmie na 3/4 ? https://www.youtube.com/watch?v=dnE5hUQ7eH4
Dzis pojdziemy na calego
No 3 ( 115) A. Copland https://www.youtube.com/watch?v=oLVyRvp2Qbg
PS: Na jutro i na pojutrze zostala jeszcze cala Могучая кучка – wszyscy z 14 XI 😀
A to ciekawe – może właśnie dlatego ta kuczka była taka moguczaja? 🙂
Robert Craft… no to żył o trzy lata dłużej niż przeżył jego Mistrz.
Frajde
Lizbona, a generalnie Portugalia jest fajna dla turystów, ale to nie jest kraj do życia dla zwyczajnych ludzi. Sami Portugalczycy w nim zresztą nie wytrzymują: uciekali z niej, i to daleko (Afryka, Ameryka Południowa a nawet India i Chiny), gdy tylko opanowali oni technologię budowy dalekomorskich żaglowców. Uciekali oni masowo z Portugalii najpierw do Brazylii (w XIX pewnego króla, który tam uciekł z Portugalii przed Napoleonem, nie dało się nawet „końmi” ściągnąć z powrotem do Portugalii), do kolonii w Afryce (z których uciekali masowo w roku 1974), a po wejściu Portugalii do UE – głównie do Szwajcarii i Luksemburga (zajmując tym samym Polakom dobrze opłacane miejsca pracy w tych państwach i „skazując” nas tym samym na marnie na ogół opłacane, jak na Zachód, miejsca pracy w UK).
Prawda jest taka, że w Portugalii panuje, jak się nieco lepiej ją pozna niż parotygodniowy gość, powszechna niemoc i beznadzieja, wyrażana między innymi w muzyce w stylu fado – saudade, czyli tęsknotą, dokładnie zresztą nie wiadomo za czym – najprawdopodobniej za jakimś ‚deus ex machina’, który by rozwiązał problemy, z którymi Portugalczycy nie potrafią sobie od początku swego istnienia poradzić. I tak do doszliśmy do muzyki, a więc jesteśmy w temacie tego blogu! Nie zrozumie nikt „duszy” Portugalczyka ten, kto nie słyszał nigdy fado…
Wystarczy zresztą porównać Portugalię z sąsiednią Hiszpanią, z która łączy je to samo położenie geograficzne, podobna, iberyjska (‚latynoska’) kultura, właściwie ten sam skład etniczny ludności a nawet i język. Nie oszukujmy się: portugalski to jest przecież jeden z dialektów języka hiszpańskiego (dokładniej kastylijskiego), mówiony zresztą nie tylko w Portugalii, ale także w Hiszpańskiej Galicji, gdzie oficjalnie nazywa się go „galicyjskim” (galego). Kontrast pomiędzy biedną, zacofaną także i mentalnie Portugalią, a dynamiczną, nowoczesną Hiszpanią jest zaś dziś olbrzymi: podczas gdy Hiszpania ma nowoczesną, konkurencyjną gospodarkę (zgoda, ma ona dziś spore bezrobocie, ale głównie dla tego, że ma bardzo nowoczesny przemysł, wymagający niewielkiej ilości pracowników „na produkcji”), największą i najnowocześniejszą w Europie sieć szybkiej kolei oraz piękne, zadbane miasta (polecam szczególnie Sewillę, Kordobę i Grenadę), to Portugalia wpadła w generalny marazm, w poczucie, że „nic się nie da zrobić”, że trzeba się zdać na łaskę (a raczej niełaskę) losu. Pomimo problemów ekonomicznych, Hiszpania się dalej rozwija, podczas gdy Portugalia się „zwija”, tnąc wydatki, w tym na utrzymanie usług komunalnych i przestrzeni publicznej, przez co coraz trudnej się w niej żyje, a więc, tak jak z Polski, uciekają z niej jej mieszkańcy: głównie młodzi i przedsiębiorczy, więc ci, którzy decydują o jej przyszłości (tu raczej o jej braku).
Zgoda, można żyć wyspowo, ale trzeba się jednak od czasu do czasu poruszać od wyspy do wyspy, a wtedy rzeczywistość jest nie do uniknięcia. Co do niemieckich miast, to nie są on już tym, czym były one dawniej. Ponieważ Niemcy (na początku NRD, a od lat 1980tych także i zachodnie landy) odwiedzam dość regularnie, to obserwuję, jak w nich spada jakość wspólnej przestrzeni, szczególnie zaś w śródmieściach większych miast (powiedzmy ponad 100 tys. mieszkańców). Nie da się ukryć, że głównymi powodami są tu pauperyzacja zwyczajnych Niemców, szczególnie na skutek zjednoczenia Niemiec i związanych z tym olbrzymich kosztów, także społecznych (przede wszystkim spadające płace realne oraz wysokie bezrobocie, ukrywane jednak przez manipulowanie statystykami) oraz opanowanie centrów większych miast niemieckich przez imigrantów z Azji i Afryki – początkowo Turków, a dziś właściwie przez cały tzw. III świat. Ale tu już zbyt daleko odeszliśmy od muzyki.
Pozdrawiam!
Pani Doroto,
Tak, do do filharmonii w Szczecinie chodzą tłumy zupełnie nowych słuchaczy, ale głównie dla tego, że to jest nowość i że bilety do niej są wysoko subsydiowane. Prawdziwi szczecińscy melomani jeżdżą zaś od dawna do Berlina albo Poznania, gdzie kultura muzyczna od dawna kwitnie, i to w jak najbardziej naturalny sposób. Wycieczki z Niemiec przyjeżdżają do Polski, gdyż u nas jest taniej. Poza tym, to taka nowa filharmonia zawsze wzbudza ciekawość. Ale mnie chodzi o to, że Szczecina nie jest dziś stać na taki luksus, podobnie jak Porto nie jest stać na jego supernowoczesną Casa da Música.
Teatr operowy w Łodzi od początku nie miał zaś sensu, ze względu na bliskość Warszawy. Piszę to jako rodowity Łodzianin, który wie, że Łódź, z której przecież w ostatnich latach uciekły setki tysięcy mieszkańców, potrzebuje przede wszystkim odbudowy jej przemysłu, czyli uczciwie opłacanych, produktywnych miejsc pracy, a nie opery, która przecież z definicji nie ma szans w konkurowaniu z warszawską. Nie oszukujmy się: kierownictwo łódzkiej opery jest marne, gdyż nie jest tej opery stać na dobre kierownictwo, a nie jest jej stać na dobre kierownictwo, gdyż jest to marny teatr operowy. I tak się to „zaczarowane” kółko nam zamyka. Jedyna rada to jest więc zamknąć Operę Łódzką jako samodzielną scenę i przeznaczyć jej budynek na miejsce, gdzie będą gościnnie występować opery a generalnie teatry z innych miast, a nawet na salę kinową. Nie oszukujmy się: w Polsce wystarczą teatry operowe i filharmonie w największych centrach o znaczeniu ponadregionalnym, czyli w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Poznaniu i być może w Trójmieście. Pozostałe polskie miasta są za małe i zbyt ubogie, aby było je stać na takie luksusy jak tetry operowe czy też filharmonie. Podobnie jest zresztą także z uniwersytetami i politechnikami: one też maja sens tylko wielkich, ponadregionalnych centrach, czyli w Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Poznaniu i być może jeszcze w Toruniu i Lublinie, a politechniki i wyższe uczelnie ekonomiczne oraz rolnicze dodatkowo jeszcze w Łodzi, Katowicach, Trójmieście, Szczecinie i być może w Bydgoszczy. Niestety, ale źle rozumiany lokalny patriotyzm prowadzi do takich wynaturzeń jak filharmonia w Szczecinie, teatr operowy w Łodzi, uniwersytet w Siedlcach oraz port lotniczy w Radomiu.
I zgoda, że co do „upiększania” przestrzeni publicznej bohomazami lub śmieciami, mamy pod tym względem podobne problemy jak Portugalia, a wynikają one z tego, że oszczędza się w tych krajach na utrzymaniu tej wspólnej przestrzeni aby mieć środki na budowę i utrzymanie tych jakże przecież zbędnych przybytków kultury czy tez nauki w miejscach, gdzie nie są one w stanie same się utrzymać, gdzie są one tymi, przysłowiowymi „kwiatkami do kożucha”. Niestety, ale dawno już temu przestrzegano nas przed rzucaniem pereł przed świnie (proszę jednak nie brać tej metafory zbyt dosłownie).
Co do Portugalii, niestety jest pewna stagnacja i beznadzieja. Zawsze myslalam, ze nostalgia fado bierze sie z bliskosci oceanu. Ale odkad jezdzac po tym kraju lokalna komunikacja autobusowa zobaczylam mnostwo ludzi starych i chorych, z powykrecanymi przez zmiany reumatyczne rekami, zrozumialam, ze ten ocean jest tez przeklenstwem. Portugalczycy przez swe polozenie czuja sie na uboczu wszystkiego. A dodatkowo euro strasznie im dalo w kosc – bylam przed i po.
Czy zas Szczecina nie stac na filhamonie – pozwalam sobie sie nie zgodzic. Z Lodzia sytuacja jest bardziej skomplikowana – miasto jest ubogie, ale jest w nim wielu obywateli glodnych kultury, a nie zawsze stac ich na jezdzenie do Warszawy, wiem o tym.
@jakowalski,
jaki „luksus”? Teatr, filharmonia w dużych miastach jak Łódz czy Szczecin?
A Warszawa nie jest z gumy podobnie jak Berlin. Poza tym co to za kraj i jego równomierny rozwój w którym wszystko się lokuje w stolicy (między Szczecinem a Warszawą jest pół tysiąca km to gdzie Pan chce stamtąd wysłać melomanów na koncert a młodzież po edukację muzyczną? Wszyscy mają przejść na niemiecki i jechać do Berlina?) I skoro są w UE fundusze operacyjne, regionalne i in. na inwestycje kulturalne to kraj członkowski ma wręcz obowiązek z nich skorzystać. I to nie ma nic wspólnego z chodnikami i drogami. Nawet nie chcę myśleć jak by wyglądała teraz Polska i np. jej życie kulturalne gdyby nie była członkiem UE.
Jeśli idzie o Szczecin to jest o tyle specyficzny, że jest transgraniczny. Po II wojnie światowej Pomorze Przednie zostało przecięte i największy ośrodek tego obszaru, czyli Szczecin, pozostał po stronie polskiej. Ale Niemcom z regionu Vorpommern wciąż zależy na tym, żeby to był stosunkowo mocny ośrodek, bo chcą z niego korzystać (handel, usługi, kultura). Nie wszyscy mają ochotę na każdy koncert, operą itp. jeździć do czasem dalej położonego i może niektórych przytłaczającego Berlina.
Jeśli idzie o samych szczecinian to z tego co wiem Filharmonia jest tam chyba pierwszą zbudowaną od podstaw przez Polaków w polskim Szczecinie siedzibą instytucji kultury więc może to nie jest taki luksus? Może jednak konieczność?
Sam mieszkam w Berlinie (i bywam w Szczecinie) i obserwuję, że, nie wiem czy z ciekawości czy z powodu programu, ale i berlińczykom zdarza się tam jechać na koncert (prawdziwe pielgrzymki wybierają się na K. Schulze, bo to ponoć jego jedyny od lat i ostatni koncert). No i pewnie przyciąga oryginalny budynek.
Tak więc nie generalizujmy, bo każde miasto ma swoją specyfikę i kontekst. Przypomnę, że 200 tysięczny Strasburg ma filharmonię, renomowaną Operę i co tylko. Może w tym kierunku powinniśmy iść? A mała Lubeka, która jest pod Hamburgiem i ten fakt nie przeszkadza mieć sali koncertowej na kilka tysięcy, świetnych festiwali muzycznych itp. Ale to są standardy niemieckie. I chyba zle na tym społeczeństwo i gospodarka tego kraju nie wychodzi.
PS.
Panie jakowalski, jak mogłem Pana nie skojarzyć. Głosi Pan swoje „opinie” na przeróżnych forach i wiem z doświadczenia, że wszelka dyskusja jest bezproduktywna. Śnij Pan dalej. Dobranoc.
Ps2. Do innych z Uczestników dyskusji.
Grono szczecińskich melomanów od pewnego czasu znam (w wciąż poznaję). Są w różnym wieku i profesji. Nie zauważyłem, żeby na koncerty jeździli tylko do Berlina (choć się zdarza, ostatnio spotkałem grupę na występie Zimermana w Filharmonii Berlińskiej) czy nawet Poznania. Wręcz przeciwnie: uważają, że w ich mieście dzieje się coraz więcej ciekawych rzeczy. Są wśród nich też melomani, którzy zaczęli chodzić w Szczecinie na koncerty właśnie dlatego, że wreszcie jest dobra sala koncertowa z dobrą akustyką. Dawna sala w Urzędzie Miasta była, podobno, fatalna.
Robert
Widzę, że nawet tu są aktywne osoby, które używają „argumentacji” typu ad personam. 🙁
Prosze, nie napadajcie na siebie, bo bede zmuszona interweniowac. Co do meritum, zgadzam sie w pelni z Robertem2. Takze pod tym wzgledem, ze stara sala w Szczecinie byla fatalna. Bylam, moge potwierdzic.
Pani Doroto
Biednej Polski nie jest stać na fanaberie typu filharmonii w Szczecinie, opery w Łodzi, lotniska w Radomiu czy też uniwersytetu w Siedlcach. Zgoda, fajnie jest mieć filharmonię czy też operę za rogiem, ale pomyślmy nie tylko o swojej własnej wygodzie. Zgoda też, że nie każdego jest stać na pójście do opery, ale to jest temat raczej na inny blog.
Poza tym przypominam osobom takim jak Robert, że UE jest pomysłem z góry skazanym na niepowodzenie, że to poleganie na owej pomocy” unijnej do niczego dobrego nie prowadzi, co widać jest choćby na przykładzie Portugalii, której wejście do Unii nic dobrego przecież nie dało.
Strasburg czy też Lubeka są zaś bogatymi zachodnioeuropejskimi miastami o znaczeniu ponadregionalnym. Nie porównujmy ich ze zmarginalizowanym, zubożałym w stosunku do lat przedwojennych Szczecinem, miastem „bez duszy”, a tym bardziej z obecną łódzką beznadzieją.
@ jakowalski – to Pan uwaza, ze jak gdzies byla beznadzieja, to musi byc zawsze? To dziekuje za dalsza rozmowe, jest bezprzedmiotowa.
Pani Doroto
Obecna beznadzieja w Polsce i Portugalii wynika z tego, zmarnowano w tych państwach szanse na rozwój, likwidując, szczególnie zaś po wejściu do UE, swój własny przemysł, a co za tym idzie, własną myśl techniczną i własną naukę, szczególnie zaś nauki ścisłe i techniczne, bez których nie jest przecież dziś możliwy rozwój ani gospodarczy, ani też kulturalno-społeczny. Proszę zrozumieć, że muzyka, szczególnie zaś klasyczna, czy jak kto woli poważna, należy do nadbudowy, a więc bez solidnej bazy ekonomicznej nie ma mowy o rozwoju kulturalnym, zamiast się na mnie obrażać, za to, że napisałem prawdę, która niestety nie jest tu ani miła, ani też przyjemna. Po prostu biedaków nie jest stać na luksusy, na które stać jest bogaczy, a Łódź nigdy przecież nie będzie Mediolanem ani też Szczecin – Berlinem. Łódź i Szczecin nie jest dziś po prostu stać na takie fanaberie jak filharmonie czy też teatry operowe. Proszę porozmawiać na ten temat z jej zwyczajnymi mieszkańcami, a nie z przedstawicielami ich nielicznych elit, których potrzeby i opinie są przecież zupełnie niereprezentatywne.
Please, don’t shoot the messenger.
Pani Doroto,
Na pewno są sale w Szczecinie z dobrą akustyką, a poza tym, to wystarczyło by przebudować którąś z licznych sal na tamtejszym zamku. Szczecin ma dziś przecież ważniejsze problemy niż akustyka sal koncertowych. Proszę myśleć o innych ludziach, a nie tylko o własnych, wąskich interesach grupowo-zawodowych.
To nie sa moje interesy, tylko sluchaczy.
Jak Pan wczesniej zauwazyl, sale sa dotowane z UE, wiec prosze nie zalowac ludziom kultury, zwlaszcza jesli jej chca.
Przemysl w Polsce byl dramatycznie przestarzaly. Mysli technicznej w istocie szkoda.
A jesli UE mialaby upasc, byloby szkoda.
Ponadto powiedzialam wyraznie, ze mam dosc tej rozmowy, ktora niczego konstruktywnego nie wnosi.
😳 Termin “potezna gromadka” uzylem w przenosni 💡 , nie majac na mysli “rzeczywistego” skladu, tylko wielu muzykow, ktorym – w moim przekonaniu 😕 – nalezy sie happy birthday na tym blogu. 😀
Przepraszam, czy jakowalski to ten pan co sprzeciwiał się terminowi „opus” w j. polskim i majaczył coś o niemieckim? Ta sama istota?? O, przepraszam, TEN sam istota?
Berkeley special
Znów widzę na tym blogu kolejne, mało kulturalne ataki ad personam na mą skromną osobę, a więc znikam, jako że Gospodyni nic niestety robi, aby takowe się tu nie pojawiały, a raczej przyłącza się do tych ataków. Muzyka, jak widać, nie łagodzi obyczajów. 🙁
Cytuję:
„Warto, aby serwis POLITYKA.PL pozostał miejscem wartościowej wymiany poglądów, gdzie toczą się dyskusje, nawet zażarte, ale pozbawione mowy nienawiści. Zależy nam na tym, abyśmy wzajemnie traktowali się z szacunkiem. Chcemy, aby POLITYKA.PL była miejscem wolnym od radykalizmów i anonimowej, bezsensownej brutalności.
Słowem: zapraszamy serdecznie do dyskusji na naszych forach internetowych, do wyrażania opinii, polemik, do ocen, ale w formie przyjętej między kulturalnymi ludźmi. Kto chce się wyżyć – zapraszamy na inne portale. Być może to walka z wiatrakami, ale spróbujemy. Mamy dość językowych i emocjonalnych śmieci zasypujących plac wolności, jakim miał być i może być internet.”
Przecież wyraźnie napisałam (@11:41), żebyście na siebie nie napadali.
faktycznie, emocje mnie poniosły. Przepraszam więc waćpana i dziękuję niniejszym za odzew.
Berkeley special
Dodam tylko, że unijne dotacje nie biorą się z niczego, a z naszych podatków. Poza tym, to Unia nam łaski nie robi, jako że więcej na nas zarabia niż do nas dokłada – inaczej, to przecież nigdy nie byliśmy w UE. UE to nie jest bowiem organizacja dobroczynną, a polityczno-biznesową.
I skąd niby zna się pani na przemyśle? Chiny też miały 25 lat temu bardzo przestarzały przemysł, co nie przeszkodziło im zostać dziś fabryką świata. Proszę więc raczej zostać przy muzyce i znikam.
Berkeley
Odeszła mi ochota zadawać się z polskimi melomanami.
Jak ja lubię, jak ktoś wypowiada się autorytatywnie o rzeczach, na których się również ewidentnie nie zna, mówiąc innym: pilnuj szewcze kopyta. Przypomina mi się wtedy słynne: studenci do nauki, literaci do pióra, pasta do butów.
Żegnam zatem.
Ech, że zawsze musi wpaść ktoś, kto wie najlepiej. 🙁
A kultura, palce lizać! 👿
Jeśli mogę się wtrącić…. jestem zwyczajnym mieszkańcem Szczecina, który bardzo się cieszy i jest dumny z nowej sali koncertowej na europejskim poziomie, jaką jest Filharmonia. Do 2014 roku nie było w Szczecinie miejsca, które spełniało by warunki potrzebne do zorganizowania koncertów symfonicznych (owszem, organizowano je w kościołach, na Zamku Książąt Pomorskich i w starej siedzibie, ale to miejsca ze zbyt małą liczbą miejsc i niezbyt dobre akustycznie). Jestem na koncertach w nowej Filharmonii dość często (3-4 razy w miesiącu) i za każdym razem sala „złota” (na ponad 900 miejsc) jest pełna, wiele koncertów jest wyprzedanych na co najmniej miesiąc przed terminem. Ma naprawdę ciekawą i świetnie przygotowaną ofertę edukacyjną, także dla małych dzieci, w tym sezonie wprowadzono zajęcia muzyczne dla dzieci w niedzielę, gdy ich rodzice są w tym czasie na koncercie (to oferta dla tych rodziców, którzy nie mają z kim i gdzie zostawić małych dzieci, super pomysł).
A co do tezy wysuniętej przez Jana Kowalskiego…. jedną rzecz trzeba zaakceptować, instytucje kulturalne nie zarobią na siebie, trzeba je w jakimś stopniu dotować i wspomagać, podobnie jak np. państwowe szkoły. Jako zwyczajny obywatel, nie zarabiający powyżej średniej krajowej, cieszę się, że mogę korzystać z kulturalnej oferty nie tylko Filharmonii, ale i teatrów, Opery na Zamku i innych instytucji, nie płacąc za bilet niebotycznej ceny.
I jeszcze jedna sprawa. Tak łatwo powiedzieć, przecież ze Szczecina tak blisko do Berlina, Warszawy lub Poznania…. Proszę jednak wziąć pod uwagę koszty takiego wyjazdu, bo to nie tylko o czas chodzi. Wielu ludzi, tak jak ja, nie ma samochodu, więc wyjazd do innego miasta, oddalonego o sto czy więcej kilometrów, to już spora wyprawa. Np. z Berlina nie da się szybko i bezpiecznie wrócić do Szczecina po godz. 22 (a koncerty w Filharmonii Berlińskiej zaczynają się o godz. 19 lub 20), więc w grę wchodzi hotel.
Jakbym chciała uczestniczyć w koncertach 3-4 razy w miesiącu – jak do tej pory – to proszę sobie podliczyć, ile więcej straciłabym czasu, nie mówiąc już o pieniądzach 🙂
Przepraszam, że tak się szczegółowo rozpisałam, ale budzą mój sprzeciw takie zadufane w sobie opinie typu „po co w Szczecinie taka Filharmonia, jak blisko Berlin”…
Jak w temacie szczecińskiej Filharmonii jesteśmy, to dziś zaczyna się 9 edycja Westivalu Sztuka Architektury w Szczecinie, gdzie można obejrzeć wystawę „EU Mies van der Rohe Award 2015”, prezentującą projekty architektoniczne biorące udział w tegorocznej edycji konkursu.
@Maatat
Ja bym tak po prasku dał slogan:
Na ch… ci filharmonia w Szczecinie jak masz lepszą w Berlinie.
A tak na marginesie przez jenternety leci Szymanowski z FN.
I na kolejnym marginesie, może rozwiązaniem jest budowanie skromniejszych sal.
Na przykład w Wejherowie (!) jest coś takiego:
http://www.wck.org.pl/nasz-obiekt.html
Kontynuujac tok myślenia:Wystarczą 4 porządne szpitale na całą Polskę i tyleż samo sądów.Jak się komuś nie chce jechać,niech spada na drzewo.
A piłka kopana mnie akurat nie obchodzi.Stadion wystarczy jeden.
@Gostek Przelotem, ależ ja nie miałabym nic przeciwko, aby być częstym gościem w berlińskiej Filharmonii 🙂
W tej jakże wspaniałej instytucji mam zamiar być w czerwcu przyszłego roku na koncercie Krystiana Zimermana (jeśli uda mi się kupić bilet :))
Zresztą, z koleżankami-melomankami wymyśliłyśmy idealną pracę marzeń: „turystyka koncertowa” 🙂
IV Koncert Beethovena! Uwielbiam. To i ja muszę na tego Zimermana… 😉
Do Szczecina całkiem zaniedługo się wybieram.
A teraz właśnie wróciłam ze słuchania na żywo tego, co Gostek słuchał z jenternetu 🙂
Mozna dlugo by sie zastanawiac nad zasadnoscia istnienia sal koncertowych w roznych miastach, ale nie przypuszczam zeby mozna bylo dojsc do jednego, ogolnego kryterium. W 1975 r przyjechalem do Windsoru, Ontario. Miasto mialo ok 200 000 mieszkancow – glownie robotnikow (trzy fabryki samochodow) i wtedy pewnie ok 5000 studentow na University of Windsor.
W miescie byla (i nadal jest) sala koncertowa i piekna galeria sztuki. Orkiestra – the Windsor Symphony Orchestra, przynajmniej wtedy skladala sie z zawodowcow i amatorow – na przyklad na puzonie gral jeden z profesorow fizyki UoW. Mozna by argumentowac poco sala koncertowa, skoro tuz za miedza, a wlasciwie za rzeka, jest duzo lepsza, mianowicie the Detroit Symphony Orchestra. Dyrygentami wtedy byli Ceccato i Dorati, teraz Jarvi, a po nim Slatkin.
Tak czy inaczej kazdy koncert byl wyprzedany, choc do Windsoru przyjezdzal tylko Mikhail Rudy, a do Detroit Horowitz. Rola wychowawcza, edukacyjna i propagandowa sali i galerii jest nie do przecenienia. Roilo sie od wycieczek szkolnych (zeby pozniej nie dziwic sie, ze na koncerty chodza tylko starsi panstwo) do grup emerytow. A to ze panstwo, czy prowincja musi troche dolozyc to w koncu nic nowego: sztuka zawsze wymagala mecenatu.
Nawiasem mowiac, w bliskim otoczeniu Windsoru sa jeszcze cztery inne orkiestry! 🙂
Osobiście, wolałabym III koncert Beethovena, ale nie będę wybrzydzać 🙂
A można wiedzieć w jakich kulturalnych okolicznościach przyrody będzie można zobaczyć szanowną Kierowniczkę w Szczecinie ?
A, jest nowe otwarcie Opery na Zamku i ma być panel operologiczny, w którym mam uczestniczyć. I premiera Balu maskowego.
Chciałam też – przyjeżdżam poprzedniego wieczoru – iść do Filharmonii 😉 ale pewnie się nie dostanę – gra Avdeeva…
Och, pamiętam poprzednią szczecińską premierę ‚Balu maskowego’ z Fiorenzą Cossotto jako Ulryką (czy jak tam się ta postać w ‚wersji szwedzkiej’ nazywała) – ale to musiało być ‚za pierwszego Kunca’, kilkanaście lat temu. Maestra wzbudziła nasz podziw dopiero na bankiecie, pałaszując trzeci kopiaty talerz fasolki szparagowej z boczkiem (dawnymi czasy to na bankietach popremierowych było prawdziwe jedzenie, a nie to, co teraz).
Z samego spektaklu natomiast najbardziej zapamiętałem dwie panie, które siedziały przede mną i nieustannie się nasładzały: „Ach, jak cudownie!”, „Jest wspaniale!”, „No po prostu niesamowicie!”. W którymś momencie zapytałem grzecznie, acz rzeczowo, gdzie jest tak cudownie i wspaniale, bo być może zmieniłbym lokal. Panie się odęły i stwierdziły, że muszę ze strasznej prowincji pochodzić, bo widać, że pierwszy raz w operze jestem.
Och, na nowe otwarcie Opery na Zamku chętnie bym się „wkręciła”, ale podobno wejście tylko na zaproszenia….:)
Na koncert Adveevej (chyba tak się odmienia) idę, szczęśliwie zakupiłam bilet w sierpniu…. Mam nadzieję, że dla Pani Kierowniczki znajdzie się „zachomikowane” miejsce, mi się takie ostatnio udało dostać na koncert Santander Orkiestra z Szymonem Nehringiem w grudniu (za sprawą przemiłych pań kasjerek, które serdecznie pozdrawiam :)) Dodam, że podobno bilety na ten koncert rozeszły się w kilka godzin.
Sprawdziłam na stronie internetowej Filharmonii, na koncert Adveevej jest jeszcze 5 miejsc wolnych….
Ja też jadę do Opery na Zamku na ten „Bal”, forum operologiczne chętnie posłucham i chyba też na recital Petibon, bo całkiem sympatyczny na wskroś francuski program. Może też w piątek dam radę na Awdjejewą – biletów nie ma, ale może ktoś ze znajomych zrobi mi niespodziankę 🙂
Jeśli idzie o Filharmonię Szczecińską to, podobno, ta sala zarabia na wynajmach ponad 3 miliony zł w sezonie- to chyba wynik całkiem dobry. Mam nadzieję, że mogą te rezerwy przeznaczać na ambitną działalność własną.
Tu jedna z pań szczecinianek wspomina, że do innych miast po 100 km itd. Tak naprawdę najbliżej was jest Berlin (jakieś 130 km) – reszta Polski jest jednak dla Szczecina dość daleko. Nawet Poznań to jest przecież 3 godz pociągiem. A zresztą jest to na tyle duże miasto, największy polski ośrodek między Hamburgiem a Gdańskiem, duże miasto po przekroczeniu granicy polsko-niemieckiej, że zasługuje na dobry samodzielny rozwój muzyczny. Zamek Książąt Pomorskich ma ładne sale na koncerty, ale małe. Pamiętam, że kiedyś byłem tam na wspaniałym recitalu Ewy Podleś. Mówiono mi, że w latach 70 bywał tam z recitalami pieśni sam Dietrich Fischer Dieskau. Krystian Zimerman kiedyś musiał zagrać…w kościele, bo ówczesna sala filharmoniczna w Urzędzie Miasta była za mała i o podłej akustyce.
Dokładnie, Panie Robercie, takie jeżdżenie po kilkaset kilometrów na koncert jest dobre raz na jakiś czas.
Rafał Blechacz, po swojej wygranej na Konkursie Chopinowskim, też grał w jednym z szczecińskich kościołów….
A z oferty repertuarowej Opery na Zamku polecam balet „Alicja w krainie czarów” z przepiękną muzyką Przemysława Zycha i choreografią Jacka Tyskiego. Można też wspomóc wydanie płyty z tą muzyką w ramach akcji „wspieram.to”
https://wspieram.to/Alicja
>>> PK: Miewają najprzeróżniejsze pomysły; jednym z nich było nagranie… Święta wiosny Strawińskiego.
Mój wpis będzie mocno spóźniony, bo przez parę dni byłem poza internetami – ale może kogoś zainteresuje.
Jeśli chodzi o nie-klasyczne, po części improwizowane podejścia do Święta Wiosny, to chciałbym zarekomendować wersję nagraną w estetyce frankokanadyjskiej „musique actuelle” (bardzo ciekawe zjawisko, nawiasem pisząc) przez zespół Quartetski kierowany przez Pierre-Yves Martela.
na youtube jest dostępny fragment:
https://www.youtube.com/watch?v=EwMNGtjngY4
na deezerze cała płyta do odsłuchania:
http://www.deezer.com/album/7284293
a tutaj do poczytania o artystach:
http://www.actuellecd.com/en/bio/quartetski_/