Trifonov na rezydencji

Nasz konkursowy ulubieniec sprzed sześciu lat jest jednym z artystów in residence na tegorocznym Kissinger Sommer. Dziś dał recital, przed nami jeszcze dwa jego występy.

Jutro Daniil zagra w duecie ze swoim profesorem, Sergeiem Babayanem, a we środę z Bamberger Symphoniker pod batutą Davida Afkhama wykona Koncert b-moll Czajkowskiego. Banał bo banał, ale w takim wykonaniu banalnie pewnie nie będzie. Za to niebanalny był program dzisiejszego popołudniowego recitalu w Sali im. Rossiniego, której audytorium na ok. 300 osób zostało dziś całkowicie wypełnione – po raz pierwszy zobaczyłam tę piękną salę w całości, ponieważ zwykle jej tylna połowa schowana jest za parawanem (na poranne koncerty przychodzi mniej ludzi). Myślę, że i dużą Salę im. Maxa Littmanna można by wypełnić na tym koncercie. Ale nie wiem, jak tam brzmiałby solowy fortepian, tu brzmiał świetnie.

Pierwszą część wypełniły transkrypcje utworów Bacha. Na początek – Chaconne ze skrzypcowej Partity d-moll, opracowana na lewą rękę przez Brahmsa. Trifonov zaczął potężnie i grał w ogóle w bardziej brahmsowskiej niż bachowskiej stylistyce, co poniekąd jest uzasadnione fakturą i rejestrem. Oczywiście fragmenty cichsze były bardziej subtelne, ale był to zdecydowanie Bach romantyczny. Przy okazji pianista zademonstrował, jaką ma świetną lewą rękę – to ciężki kondycyjnie utwór. Potem trzy fragmenty z Partity E-durPreludium, Gawot i Gigue – w opracowaniu Rachmaninowa. I tu stylistyka zupełnie się zmieniła – lżejsze uderzenie, perlisty dźwięk, wyrazistość jak w preludiach rosyjskiego kompozytora. I wreszcie Fantazja i fuga g-moll na organy BWV 542 w wersji Liszta. Znów było bardziej masywnie, ale to opracowanie różni się od typowych lisztowskich popisów wirtuozowskich – przed Bachem Liszt miał na tyle respektu, żeby mu nie dopisywać własnych ozdobników. Wszystko to Trifonov zagrał na jednym oddechu, praktycznie nie schodząc ze sceny. Potem schodził niemal na miękkich nogach – to przecież ciężka praca fizyczna, choć w jego wydaniu wszystko robi wrażenie, jakby było po prostu łatwe.

Bardziej typowy styl Liszta zaprezentował pianista po przerwie, grając cykl etiud według Paganiniego. I pokazał, że to nie tylko machanie paluszkami, ale też muzyka pełna specyficznego humoru, uroczego przekomarzania się. Ostatni punkt programu znów poważniejszy: I Sonata d-moll op. 28 Rachmaninowa, dzieło epickie, szeroko zakrojone, bez rozlewnych melodii (i bez cienia kiczu), ale niewątpliwie pełne romantycznej namiętności, którą Trifonov oddał absolutnie w pełni. Nie wiem, czy można lepiej zagrać tę sonatę. Publiczność szalała, a pianista, choć zmęczony, dał jeszcze dwa bisy, ale spokojniejsze: Preludium na lewą rękę Skriabina i jeszcze coś, czego nie rozpoznałam (a nie dosłyszałam zapowiedzi, siedziałam z tyłu) – może go jutro dopytam.

Były dziś jeszcze dwa koncerty. O 11. drugi „młodzieżowy” – wystąpiły dwie pianistki, które brały udział w zeszłorocznym Klavier-Olymp: nasza Julia Kociuban i Chinka Shizhe Shen. Znów pojawił się też Krzysztof Grzybowski: z Julią Kociuban i wiolonczelistą Danjulo Ishizaka (znanym nam z wygranej Konkursu im. Lutosławskiego w 1999 r.) grali urocze Trio B-dur op. 11 Beethovena. Przy Beethovenie zostaliśmy, słuchając Sonaty D-dur op. 12 (świetny chiński skrzypek Feng Ning i Igor Levit – wystąpią tu razem jeszcze za kilka dni). W drugiej części – Wariacje na temat słowacki Bohuslava Martinu (Danjulo i Shizhe Shen) oraz  wstrząsające Trio e-moll op. 67 Szostakowicza, znów z Igorem Levitem przy fortepianie. Wspaniały  koncert.

Jeszcze był wieczorny, wokalno-symfoniczny – sopranistka Ricarda Merbeth i mezzosopran Vesselina Kasarova plus orkiestra radiowa z Monachium pod batutą Aschera Fischa. Cóż, wstyd się przyznać – spóźniłam się, bo myślałam, że jak co dzień jest o 20., a w niedziele, jak się okazuje, rozpoczyna się godzinę wcześniej. Słyszałam więc tylko drugą część, z której wynikało, że jedna z pań ma tendencję do bycia pod dźwiękiem, a druga – nad dźwiękiem… Choć pod koniec było już lepiej. Orkiestra dobra, ale też nie zabrakło monstrualnego kiksu waltorni. Nobody’s perfect.