Pożegnanie Tadeusza Wieleckiego

Wiele było przemówień po zakończeniu ostatniego koncertu Warszawskiej Jesieni. Najcieplej pożegnano szefa festiwalu, który odchodzi po 18 edycjach.

Trzeba powiedzieć, że to była wyróżniająca się kadencja i następca – Jerzy Kornowicz – nie będzie miał łatwo chcąc jej sprostać (mam jednak nadzieję, że się uda). Tadeusz poprzez swoją niewzruszoną świadomość tego, czym Jesień jest, i umiejętność łączenia pokoleń stworzył, a właściwie stymulował – co jest jego największą zasługą – nową młodą publiczność. Dziś widziałam chłopaka (chyba młodego muzykologa), który miał na sobie zrobioną własnym przemysłem koszulkę: widziało na niej zdjęcie Wieleckiego, a pod nim napis: Pokolenie TW. (I z pewnością nie chodzi o tajnych współpracowników…) Wzruszyłam się.

A wracając do „adremu”, czyli Jesieni, co było w ostatnie dwa dni? Było koncertowo, wydobyliśmy się w końcu z oparów opery. W piątek najpierw w Studiu im. Lutosławskiego wystąpił European Workshop for Contemporary Music pod dyrekcją Rüdigera Bohna. To wspaniała edukacja dla naszej muzycznej młodzieży. Program mieli ciekawy: najpierw bardzo uduchowiony utwór Oczekiwanie Marcina Bortnowskiego z udziałem wiolonczeli solo (Andrzej Bauer), potem sonorystyczna, trochę sciarrinowska muzyka półszeptów i szmerów – ni Marka Andre. Po przerwie znany już z poprzedniej Jesieni Ondřej Adámek, młody zdolny prażanin, który studiował też w Aarhus u Simona Steena-Andersena i to słychać: ma podobne poczucie dźwiękowego humoru i błyskotliwość. W Karakuri – Poupée mécanique zarówno solistka Shigeko Hata (sopran), jak i towarzyszący jej zespół instrumentalny zabawnie oddawały proces powstawania mechanicznej lalki (a najzabawniejsze były teksty po czesku). Wreszcie prawdziwy Sciarrino, Introduzione all’oscuro, utwór bardzo fizjologiczny, oddając szmery ciała, co też jest częstym motywem u tego kompozytora.

Na Uniwersytecie Muzycznym zagrał świetny Grauschumacher Piano Duo (nazwa od połączenia nazwisk pianistów), którzy jednak nie grali tak po prostu, lecz uruchamiali dźwięki preparowane, wzmacniane i przekształcane w dwóch utworach: świetnym efektownym Key of Presence niemieckiej kompozytorki Brigitty Muntendorf oraz The Message Piotra Peszata, młodego zdolnego z Krakowa, jakie jednak przesłanie miał na myśli, trudno było się zorientować. W drugiej części zespół wykonywał m.in. na kuchennych akcesoriach (ale też na paru instrumentach) Trash Music Wojciecha Błażejczyka – z tym utworem miałam podobny problem co z poprzednim (fajnie, tylko o co chodziło?), zwłaszcza, że była też solistka interpretująca dość przypadkowy zlepek tekstów. Tak po prostu – trash, czyli kosz na śmieci, i już?

Dziś na koncercie finałowym NOSPR pod batutą Emilio Pomarico – już skrótowo – zaczęło się od kolejnego Sciarrina (Shadow of Sounds), zagrano też Koncert skrzypcowy Aureliana Cattaneo, który niespecjalnie jakoś utrwalił się w pamięci, Kompozycję z ruchomym tłem (a raczej obszerny symfoniczny frewsk) Zofii Dowgiałło, która była wykonana na poprzednim Festiwalu Prawykonań, wreszcie rzecz najlepsza i – paradoks – najstarsza: Polla ta Dhina Xenakisa, zwięzła i dobitna. Pochodzi z 1962 r., była wykonana na Jesieni w 1970 r. Ale brzmi, jakby powstała wczoraj. Xenakis wciąż ma moc.