Elphi otwarta

„Open” – to słowo teraz wyświetla się co jakiś czas na fasadzie Elbphilharmonie, na przemian z „Hello world”. Długo się budowała, dużo kosztowała, dumnie przywitała.

Przypomnę, co pisałam, kiedy byłam na budowie w 2009 r. Wtedy padał termin oddania 2012. W rok po mojej wizycie zaczęły się schody. Dalej się teraz rozpisywać nie będę, ale faktem jest, że budowa przedłużyła się o kolejne pięć lat i podrożała wielokrotnie. To dlatego prezydent Joachim Gauck powiedział, że Elphilharmonie bywała „naszym blamażem i naszą dumą”. Dumą, bo kiedy już jest gotowa, rzeczywiście zgodnie z przewidywaniami robi wrażenie.

Można by powiedzieć, że dyskusyjne jest budowanie takiego drogiego i zbytkownego obiektu, że po co to podatnikom. Ale, jak już wspomniał pod poprzednim wpisem 60jerzy, koncerty są już wyprzedane na wiele miesięcy naprzód, więc widać komuś to potrzebne. Chociaż przecież jest w Hamburgu sympatyczna i szacowna Laieszhalle, ale ona już nie wystarcza. (Nawiasem mówiąc, szkoda, że Google mi wykasował pierwsze konto Picasy – tam właśnie były zdjęcia Hamburga z mojej poprzedniej wizyty, ale mam je gdzieś na starym maluszku, więc tak całkiem nie zginęły).

No i już Elphi jest emblematem miasta – założenie było takie, że będzie spełniać rolę Guggenheim Muzeum w Bilbao czy Opery w Sydney. I chyba się to sprawdzi. Ale jeszcze zwiedzę salę, obadam akustykę i więcej powiem. Teraz na razie o tym, co na zewnątrz – bo tylko z zewnątrz (poza hotelem, w którym mieszkam) ten obiekt oglądałam.

Mianowicie udaliśmy się stateczkiem na drugą stronę Łaby, gdzie jest teatr nabrzeżny. Na tymże nabrzeżu zgromadziły się tłumy chcące oglądać widowisko świetlne. Myśmy (prasa) mieli najlepiej, bo z okna restauracji Skyline na piętrze był wspaniały widok na Elphi, a jednocześnie mogliśmy słuchać transmisji w NDR i oglądać ją zresztą na telebimach (które niestety się co chwila psuły, ale dźwięk był cały czas). Mieliśmy więc „światło i dźwięk”. No i prawidłowo, bo ten dźwięk z muzyki się wywodzi.

Przed koncertem na fasadzie odliczały się kolejne godziny, minuty i sekundy do otwarcia; obok te sekundy odmierzał świetlny metronom. Kiedy odliczył do końca, a było to po tych wszystkich oficjałkach (i przerywnikach z Beethovena, Mendelssohna i Brahmsa), pozostał na chwilę sam metronom, potem wszystko zgasło, a kiedy rozpoczął się właściwy koncert, to się zaczęło.

System, jaki został tam zainstalowany specjalnie z tej okazji, został nazwany „Music in Sight” – bo dźwięki były „tłumaczone” na zjawiska wizualne, świetlne i barwne (abstrakcyjne; najbardziej to przypominało zorzę polarną). Wyświetlały się przede wszystkim na owej ceglanej podstawie, która jest przebudowaną pozostałością dawnego Królewskiego Spichrza, ale i na powyższej „górze lodowej” – tam, gdzie będą apartamenty (hotel jest z drugiej strony) – zapalały się reflektory i migały kolory. Trochę tego było widać w transmisji, my mieliśmy to na żywo cały czas. Wedle danych, które dostaliśmy, działało tam 28 gigantycznych projektorów wideo i ponad 800 reflektorów, a dla każdego z 11 wykonanych utworów został zaplanowany specjalny algorytm. Dostaliśmy jeszcze całą dyspozycję, jak i gdzie co było rozmieszczone, ale długo by opisywać. Uderzająca informacja: 120 osób pracowało nad tym, żeby to wszystko rozmieścić.

Można też powiedzieć, że będąc w tym momencie po drugiej stronie Łaby mieliśmy parę awantaży: nie tylko owo widowisko, ale też, że nie siedzieliśmy na baczność na oficjałce, a przemówień mogliśmy wysłuchać biesiadując. Jutro, a właściwie już dzisiaj, spokojne słuchanie muzyki. Program ciekawie ułożony, ale o tym też przy następnej okazji. Teraz muszę trochę pospać, bo trzeba wstać wcześnie na zwiedzanie.