W osiem lat po konkursie

Dwoje pianistów, którzy podczas Konkursu Chopinowskiego 2010 należeli do ulubieńców publiczności, rzadko już dziś występuje w Polsce – szkoda, bo wciąż są znakomici i się rozwijają.

Po wczorajszym recitalu Leonory Armellini można dziś było w Kościele Ewangelickim wysłuchać Nikolaya Khozyainova (organizatorzy dopisali mu w programie polską pisownię nazwiska: Mikołaj Chozjainow). Był to zupełnie inny koncert, bo też jest to artysta o zupełnie innej naturze niż bezpośrednia, żywiołowa Leonora. Ona nie przejmowała się nietypowymi warunkami i pogłosem i grała po prostu tak jak zawsze. On próbował się czynnie z tą trudną akustyką zmierzyć. Efektem tego było stosunkowo powolne tempo początku Ballady g-moll, który dzięki temu zabrzmiał bardzo poetycko. Także oba nokturny – cis-moll i c-moll były zagrane z wyraźną myślą o niosącym się pogłosie, a już idealny był on dla Berceuse. Trudniejsza sprawa z Polonezem As-dur; tu trudno było zagrać wolniej czy ciszej. Bardzo rozsądna interpretacja Sonaty h-moll, co szczególnie zauważalne było w Scherzu, zwykle zapędzanym, a w tym wypadku zagranym w tempie dość umiarkowanym, a przy tym bardzo selektywnie. Piękny był nastrój Larga, po dramatycznym wstępie. Finał także był bez szaleństwa; ciekawa jestem, jak pianista go gra w normalnych warunkach.

Potem zaczęły się bisy. Najpierw niewinnie: Pożegnanie ojczyzny Ogińskiego. Potem nagły, skrajny zwrot: Piano Rag Music Strawińskiego, utwór niezwykle trudny (napisany dla Artura Rubinsteina, który nie chciał go grać) o cierpkich harmoniach, a wreszcie już zupełne wariactwo: autorskie wirtuozowskie opracowanie uwertury do Wilhelma Tella Rossiniego. Wyglądało na to, że na koniec pianista zapomniał o pogłosie i instrumencie, który też zdaje się go nie w pełni zadowalał.

Po koncercie i kolacji (zajrzałam na powtórzoną prośbę Pani Ewy) młodzież poszła w Warszawę. (Jutrzejszy samolot Leonory został odwołany, ale ona się jakoś tym niespecjalnie przejęła…) Zakumplowali się z dawnym kolegą; widzieli się chyba pierwszy raz od czasu serii koncertów pokonkursowych. Jest między nimi zaledwie miesiąc różnicy – to byli najmłodsi uczestnicy. Dziś każde idzie swoją drogą. Leonora poza występami solowymi chętnie uprawia kameralistykę, próbuje też kompozycji. Nikołaj, który próbował szczęścia w różnych konkursach po naszym (czasem z sukcesem, czasem nie), kontynuuje studia uzupełniające w Hanowerze u Ariego Vardi. Oboje na pewno warto śledzić.

PS. Byłam dziś też na WSJD i to był chyba najbardziej rozczarowujący dzień. Po rozstaniu z młodymi pianistami wróciłam jeszcze tam na chwilę, żeby posłuchać Johna Scofielda, ale nie zachwyciłam się jakoś. Kiedy zaś ze znajomym wsiedliśmy do metra, ogarnął nas tłum w koszulkach z wiadomym wywieszonym ozorem. Można było się poczuć trochę jak wśród szalikowców, ale to towarzystwo nie było tak agresywne i nabuzowane. No i przekrój wiekowy szeroki. A jeszcze dziś na Nowym Świecie spotkałam ścichapęka, jak szedł z koncertu Midori. Działo się…