Powrót do fortepianu

I już po operowej wycieczce – dziś znów trzech pianistów, z orkiestrą (Sinfonia Varsovia pod Jackiem Kaspszykiem) i bez. Za to kochamy ten festiwal.

Także za pokazywanie dzieł mało znanych – nawet przyczynków, nawet ramot, ale wnoszących coś do historii muzyki. W tym roku z przyczyn oczywistych słuchamy całej kolekcji utworów z Mazurkiem Dąbrowskiego w treści. Kolejnym było dziś Intermezzo „Salve Polonia” Liszta z nigdy nieukończonego oratorium o św. Stanisławie. Autor omówienia w programie określił ten utwór jako genialny; osobiście byłabym daleka od takiego określenia. Owszem, zręcznie tu zostały splecione motywy Boże, coś Polskę i Mazurka, przy czym pierwszy motyw tego drugiego okazuje się odwróceniem tego pierwszego, ale jak na Liszta jest to utwór dość banalny. (Ciekawostka: tenże autor omówienia określił Boże, coś Polskę jako pieśń nabożną, ale początkowo pieśń ta przecież była śpiewana na chwałę cara.)

Vadym Kholodenko pokazał nam się wreszcie znów solo. Niestety grał Koncert fortepianowy fis-moll op. 20 Skriabina, napisany przez 22-letniego kompozytora ślepo zapatrzonego w Chopina; to miłe dla nas, ale słuchając trudno uwierzyć, że minie 18 lat i powstanie Vers la flamme, który to utwór pianista zagrał na bis. Że jest w tym wspaniały, wiemy już od zeszłego roku, gdy część swojego recitalu poświęcił właśnie Skriabinowi i dodał ten sam bis. Tym razem jakby chciał przypomnieć, że to właśnie za to kochamy Skriabina, a trochę mniej za ten koncert – choć wysłuchać było warto.

Ponad cztery lata temu w Filharmonii Narodowej dokonano po prawie półtora wieku prawykonania Koncertu fortepianowego h-moll Maurycego Moszkowskiego. Dziś wykonał go znów odkrywca rękopisu Ludmil Angelov, ale dla orkiestry i dyrygenta było to pierwsze zetknięcie się z tym utworem. Nie wiem, czy to może również kwestia sali, czy też może ogarniającego już powoli (przynajmniej mnie) zmęczenia, ale dziś słuchało mi się tego ciężej i odnosiłam wrażenie, że skrócenie o połowę nie zaszkodziłoby utworowi. Moszkowski nie upierał się, żeby to wydać – dlatego koncert przez długi czas był uznawany za zaginiony – być może z samokrytycyzmu. Ale jest to z pewnością dzieło warte wysłuchania; po prawykonaniu, jak widzę po moich zapiskach, byłam bardziej entuzjastyczna. Ludmil Angelov zagrał na bis Chopina – ten nokturn, o którym mawiam, że pianiści dają nim do zrozumienia, że więcej bisów nie będzie… Ale dobrze, że choć przez chwilę przypomniał się jako chopinista, bądź co bądź swego czasu osiągał sukcesy wykonywaniem wszystkich dzieł Fryderyka.

Bohaterem drugiego koncertu był Dang Thai-Son, który tym razem grał wyłącznie Paderewskiego. Cała pierwsza część, recitalowa, poświęcona była owym salonowym drobiazgom z wczesnych opusów, które są w większości dość dobrze znane. Najbardziej podobała mi się Elegia b-moll, zamglona i nokturnowa. Ale muszę powiedzieć, że moim zdaniem w wykonaniu Krakowiaka fantastycznego ten zwycięzca Konkursu Chopinowskiego nie dorównał zwyciężczyni – Yuliannie Avdeevej.

Po przerwie był Koncert fortepianowy, ale poszłam już do domu: rano wypuszczam się na parę dni wagarów od festiwalu. Ale te wagary też będą muzyczne, więc opowiem, gdziem była i com usłyszała. A was, jeśli będziecie chcieli się podzielić wrażeniami z kolejnych dni Chopiejów, oczywiście zapraszam. Ja wracam we czwartek.

PS. Właśnie zaczął się również Festiwal Singera, na co już kompletnie nie mam czasu, ale już teraz zupełnie prywatnie zapraszam na prezentację płyty, którą z siostrą i siostrzenicą nagrałyśmy na prośbę czytelników wydanego dwa lata temu śpiewnika W poszukiwaniu złotego jabłka. Została ona wydana również przez wydawnictwo Austeria. A prezentacja – 2 września o godz. 11 w Austriackim Forum Kultury.