Wyższy poziom pianistyki

Kiedy obcuje się ze sztuką takich pianistów, jakich słyszeliśmy we czwartek na ChiJE, o różnych rzeczach już w ogóle nie trzeba rozmawiać.

Marc-André Hamelin jest właśnie kimś takim. Problemy techniczne dla niego nie istnieją, po prostu macha palcami z lekkością akrobaty i wszystko jakby robi się samo ze swobodą i w pełnym luzie. Z tego poziomu perfekcji w ogóle zupełnie inaczej się patrzy na wykonywaną muzykę. Można się oczywiście nie zgadzać z jakimiś aspektami interpretacji danego utworu, ale tylko z powodu różnicy estetyk. Nie ma dyskusji, czy coś wyszło, czy nie wyszło, bo że wyszło, i to fantastycznie, to się rozumie samo przez się.

Tym efektowniejsze było jego wykonanie błyskotki w stylu brillant, jaką są Wariacje na temat „Non più messo” Henriego Herza, dobrze znanego Chopinowi paryskiego pianisty, kompozytora, pedagoga i budowniczego fortepianów. W tym zabawnym, wirtuozowskim utworze z ducha Rossiniego (temat pochodzi z Kopciuszka) potrzebne jest tylko właśnie machanie paluszkami i nic więcej, ale na to, w jaki sposób to się odbywało, było wręcz przyjemnie popatrzeć. Z tej perspektywy również miło się słuchało rzeczy dość prostych, jak trzy utwory Marii Szymanowskiej: melancholijny Polonez f-moll, trochę szkolna Etiuda C-dur i Nokturn B-dur przypominający Fielda i w tym wdzięcznym wykonaniu wcale od niego nie gorszy. Pierwsza część została zamknięta Polonezem-Fantazją i Scherzem E-dur Chopina i znów Fryc w swoim otoczeniu zalśnił jak brylant. Polonez był ciekawy, bo z ekspresją, ale bez gorączki (choć mnie gorączka bardziej tu pasuje, ale trzeba umieć ją pokazać i wiedzieć, o co chodzi), a Scherzo – tak chochlikowe, jak powinno.

Ciekawostka, że dwóch kanadyjskich pianistów o nazwisku Hamelin wybrało do swojego programu Fantazję C-dur Schumanna. I były to dwa zupełnie różne utwory. Charles Richard-Hamelin grał łagodnie, poetycko, eksponując wiośniane uczucie – i to poniekąd jest zgodne z emocjami leżącymi u podstaw tego utworu. Natomiast przez te wszystkie lata różnych interpretacji nabudowało się w naszym imaginarium wiele najróżniejszych pomysłów. Marc-André Hamelin patrzy na Fantazję z dystansu, racjonalnie, a nie romantycznie; choć wszelkie romantyczne gesty pozostały, są właśnie gestami, w gruncie rzeczy nie opowiadając już np. o tęsknocie Roberta za Klarą. To jest już wyższy poziom abstrakcji, ale muzyce to nie szkodzi, wręcz wydaje się bardziej inspirująca. Bisy były dwa. Pierwszy – Toccata on „L’homme armé” samego Hamelina, napisana jako utwór obowiązkowy na zeszłoroczny Konkurs Vana Cliburna (ciekawe, czy ktokolwiek dorównał wykonaniu, jakie usłyszeliśmy), drugi – Impromptu As-dur Schuberta, łagodne wyciszenie na koniec.

Garrick Ohlsson też jest tego rodzaju pianistą, który problemów technicznych raczej nie ma, choć bywa w lepszej i gorszej formie. W tym roku chyba jest w lepszej – nie słyszałam jego występu kameralnego (chwaliliście go tutaj), ale Koncert Paderewskiego był bez zarzutu, lecz z dystansem, chłodno, jakby ponad. I to też dobrze. Mnie się to przynajmniej podobało. A zagrany na bis Nokturn Fis-dur Chopina już był bez dystansu, bardziej osobisty.

Royal Philharmonic Orchestra pod batutą Grzegorza Nowaka – dobry zespół, świetna sekcja dęta (mało która polska orkiesta poradziłaby sobie np. z Symfonią „Odrodzenie” Karłowicza). Preludium symfoniczne „Polonia” Edwarda Elgara – utwór typowo okolicznościowy. Głównym tematem, co ciekawe, jest Warszawianka, ale nie ta z 1831 r., lecz ta druga, socjalistyczna, łączona z 1905 r., choć powstała ćwierć wieku wcześniej. Jej marszowy charakter dobrze służy zagrzewaniu do boju. Mamy tu jeszcze kolejno Z dymem pożarów, temat z Fantazji polskiej Paderewskiego, Nokturn g-moll op. 37 nr 1 Chopina oraz, ma się rozumieć, Mazurek Dąbrowskiego. Istne potpourri. Znamy ciekawsze utwory Elgara, ale cóż, taki był moment historii. Wspomnianego dzieła Karłowicza słucha się z trudem – to utwór młodzieńczy, nie umywający się do późniejszych poematów symfonicznych. Wreszcie na koniec jedyna zachowana część z Koncertu fortepianowego Elgara i tu pojawił się Benjamin Grosvenor, który zagra również na koncercie finałowym. I on ma ogromną swobodę w grze, a dziełko jest niemal rozrywkowe. Na koniec orkiestra zabisowała uwerturą do Rusłana i Ludmiły Glinki, ale na tempo nie wygrałaby z żadną rosyjską orkiestrą…

Co do dyrygowania Nowaka – temat, który wypłynął w koleżeńskich rozmowach – mnie też zdumiało, co się z nim dzieje, że macha rękami jak wiatrak, obszernymi gestami, czy forte, czy piano. Orkiestra jednak jakoś wiedziała, jak ma grać – może na niego nie patrzyła? Ale przed bisem zatupała mu, więc wygląda na to, że dobrze im się pracowało. Choć może to gest uprzejmości – kto wie.