Z kręgu Zorna

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Jazzowa Jesień to festiwal w większości spod znaku ECM. Ale dzisiejsze koncerty były z innego świata.

Chociaż Bill Frisell, który grał pierwszy, to i owo z firmą Manfreda Eichera miewał wspólnego w latach 80. – nagrał tam swoje pierwsze trzy albumy, obecny jest także na płytach Paula Motiana i innych wybitnych muzyków. Ale od lat nagrywa przede wszystkim dla firmy Nonesuch i paru innych, w tym Tzadika – jednym z muzyków, z którymi wielokrotnie współpracował, był John Zorn. Parę lat temu wrócił do ECM płytą Small Town z Thomasem Morganem, znanym nam z nowojorskiego składu Stańki, a najnowszy album, Music Is (Okeh), nagrał solo. Dzisiejszy, także solowy koncert miał jakoś nawiązywać do tego materiału, nie do końca chyba jednak to wyszło – to były takie sobie luźne dywagacje, opowiastki starszego pana, który czasem gubi się w dyskursie, choć to i owo ma do powiedzenia. Pomagał sobie elektroniką multiplikując własne brzmienia, wplatał od czasu do czasu popularne tematy (np. bis był oparty na You Only Live Twice, temacie z Jamesa Bonda; stwierdziłam, że trudno sobie wyobrazić tak niemrawego Bonda). Owszem, można było się zrelaksować, a nawet przysnąć.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Mocne canadiano

Nowy premier Kanady Mark Carney jest chodzącym wzorcem wszystkiego, czego Donald Trump nienawidzi najbardziej. Czy będzie też prorokiem antypopulistycznej reakcji?

Łukasz Wójcik

Po przerwie wszedł na scenę skład młodszy – projekt Dave’a Douglasa UPLIFT. Douglas to trębacz wszechstronny, kojarzony ze składami Zorna (zwłaszcza Masadą), ale także Urim Cainem (grał np. na pamiętnej płycie Urlicht poświęconej Mahlerowi; wydali też razem płytę w duecie, z której materiał pokazali kiedyś w Katowicach); nie stronił i od poważnej muzyki XX wieku, jak Strawiński czy Webern. Obecny projekt jest zaangażowany, jest demonstracją polityczną – lider wygłosił ze sceny, że są przeciwko Trumpowi i robią to, co w ich mocy, żeby jakość wyjść z tej idiotycznej sytuacji, w jakiej znalazł się kraj. I nie, to nie tyle jest polityka, co sprawy świata, w którym wszyscy żyjemy. Każdy z utworów miał odnosić się do którejś z amerykańskich organizacji pozarządowych zajmujących się ochroną praw człowieka. Wypowiedzi trębacza wywoływały entuzjazm wśród młodej publiczności, ale odbierała ona także żywiołowo zaprezentowaną muzykę, ostrą i energetyczną, hałaśliwą chwilami w stylu Zornowskim właśnie, momentami jazzrockową. Ciekawe były duety trębacza z saksofonistą Jonem Irabagonem, sekcja gitar – Mary Halvorson i Rafiq Bhatia (mniej zaznaczył się gwiazdor Bill Laswell, wyraźnie nie w formie) i perkusista Ches Smith. Bisowali dwa razy.

Jutro po raz pierwszy w historii festiwalu zostaję na „dniu jazzu tradycyjnego” – bo będzie inny niż zwykle, ciekawszy.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj