Z kręgu Zorna

Jazzowa Jesień to festiwal w większości spod znaku ECM. Ale dzisiejsze koncerty były z innego świata.

Chociaż Bill Frisell, który grał pierwszy, to i owo z firmą Manfreda Eichera miewał wspólnego w latach 80. – nagrał tam swoje pierwsze trzy albumy, obecny jest także na płytach Paula Motiana i innych wybitnych muzyków. Ale od lat nagrywa przede wszystkim dla firmy Nonesuch i paru innych, w tym Tzadika – jednym z muzyków, z którymi wielokrotnie współpracował, był John Zorn. Parę lat temu wrócił do ECM płytą Small Town z Thomasem Morganem, znanym nam z nowojorskiego składu Stańki, a najnowszy album, Music Is (Okeh), nagrał solo. Dzisiejszy, także solowy koncert miał jakoś nawiązywać do tego materiału, nie do końca chyba jednak to wyszło – to były takie sobie luźne dywagacje, opowiastki starszego pana, który czasem gubi się w dyskursie, choć to i owo ma do powiedzenia. Pomagał sobie elektroniką multiplikując własne brzmienia, wplatał od czasu do czasu popularne tematy (np. bis był oparty na You Only Live Twice, temacie z Jamesa Bonda; stwierdziłam, że trudno sobie wyobrazić tak niemrawego Bonda). Owszem, można było się zrelaksować, a nawet przysnąć.

Po przerwie wszedł na scenę skład młodszy – projekt Dave’a Douglasa UPLIFT. Douglas to trębacz wszechstronny, kojarzony ze składami Zorna (zwłaszcza Masadą), ale także Urim Cainem (grał np. na pamiętnej płycie Urlicht poświęconej Mahlerowi; wydali też razem płytę w duecie, z której materiał pokazali kiedyś w Katowicach); nie stronił i od poważnej muzyki XX wieku, jak Strawiński czy Webern. Obecny projekt jest zaangażowany, jest demonstracją polityczną – lider wygłosił ze sceny, że są przeciwko Trumpowi i robią to, co w ich mocy, żeby jakość wyjść z tej idiotycznej sytuacji, w jakiej znalazł się kraj. I nie, to nie tyle jest polityka, co sprawy świata, w którym wszyscy żyjemy. Każdy z utworów miał odnosić się do którejś z amerykańskich organizacji pozarządowych zajmujących się ochroną praw człowieka. Wypowiedzi trębacza wywoływały entuzjazm wśród młodej publiczności, ale odbierała ona także żywiołowo zaprezentowaną muzykę, ostrą i energetyczną, hałaśliwą chwilami w stylu Zornowskim właśnie, momentami jazzrockową. Ciekawe były duety trębacza z saksofonistą Jonem Irabagonem, sekcja gitar – Mary Halvorson i Rafiq Bhatia (mniej zaznaczył się gwiazdor Bill Laswell, wyraźnie nie w formie) i perkusista Ches Smith. Bisowali dwa razy.

Jutro po raz pierwszy w historii festiwalu zostaję na „dniu jazzu tradycyjnego” – bo będzie inny niż zwykle, ciekawszy.