AUKSO gra Wajnberga

Dziś znów wolałabym się rozdwoić, bo NOSPR właśnie w Warszawie pięknym programem zainaugurował Łańcuch XVI – festiwal twórczości Witolda Lutosławskiego (acz nie tylko). Ale nieczęsto się zdarza, żeby tak dobra orkiestra jak AUKSO występowała z programem wyłącznie Wajnbergowskim. Pojechałam więc do NOSPR.

Z czterech Symfonii kameralnych na smyczki, będących w większości (poza czwartą) przeróbkami wczesnych kwartetów (dokonanymi w latach 80.), zespół Marka Mosia zagrał tylko dwie – szkoda, bo interpretacyjnie i pod względem perfekcyjności można by to postawić wyżej od znanego nagrania Kremeraty Baltiki. Co więcej nie wiem też, czemu z Trzeciej, która wyrosła z V Kwartetu z 1945 r., zagrano tylko pierwszą część. Ludzie zaczęli klaskać, ja już chciałam zaprotestować, że to przecież jeszcze nie koniec, ale oni rzeczywiście dalej już jej nie zagrali, przechodząc od razu do Koncertu klarnetowego. Ta pierwsza część symfonii stanowiła więc jakby motto – dziwna to muzyka, niepodobna do niczego, Wajnberg miał zupełnie wyjątkową umiejętność sprawienia, że utwór w tonacji durowej, w którym wyeksponowana jest łagodna melodia, nie brzmi bynajmniej pogodnie, lecz niepokojąco. W jeszcze większym stopniu jest tak na początku IV Symfonii kameralnej – pierwszy jaskrawy akord durowy jest jak słońce w wielki mróz.

W Koncercie klarnetowym (1970) znakomicie pokazał się młody solista Andrzej Ciepliński, absolwent tutejszej AM, który teraz studiuje w Bazylei. Utwór wymaga dużej wirtuozerii i iście klezmerskiego zacięcia, choć dokładnych cytatów z klezmerskiej muzyki tu nie ma, a szybkie fragmenty są skontrastowane z refleksyjnymi. Na bis jednak muzycy przygotowali wspólnie prawdziwy klezmerski numer (nie wiem czyj, nie miałam kogo spytać).

Klezmerski za to, i podobnie wirtuozowski, jest I Koncert fletowy (1961), w którym błyszczała z kolei artystka uznana – Jadwiga Kotnowska. Zwłaszcza pierwsza część utworu jest żywiołowa, żydowskie motywy pojawiają się we wszystkich częściach, choć mimo ogólnie pogodnego nastroju nie brak i bardziej melancholijnych zwrotów. I na koniec I Symfonia kameralna – wbrew temu, co zostało napisane w omówieniu programu na stronie NOSPR, nie jest ona opracowaniem przedwojennego I Kwartetu smyczkowego jeszcze z czasów warszawskich, z 1937 r., tylko II Kwartetu z roku 1940, czyli z okresu studiów u Zołotariowa. To uroczy utwór, najczystszy przykład neoklasycyzmu. Pierwsza część wprowadza mozartowskie nastroje, druga nawiązuje do barokowej arii, trzecia, dziwny, pełen melancholijnych ukłonów taniec na 5, spełnia rolę scherza, a na koniec żywiołowy finał z energią pozytywną, której nie powstydziłaby się Grażyna Bacewicz.

Piękny koncert. Zostaję jeszcze na jutrzejszy kameralny – grają Linus Roth, Janusz Wawrowski i José Gallardo.