Koszmar w Cricotece
Nie spodziewałam się jakiegoś wybitnego spektaklu w reżyserii Tomasza Cyza, ale też nie myślałam, że będzie aż tak źle.
Moje pretensje zresztą dotyczą nie tylko reżyserii. Nie rozumiem, jak do wykonania arcytrudnej kantaty Benedetta Marcella Cassandra, będącej wielkim monodramem trojańskiej księżniczki, dał się namówić członek chóru Capelli Cracoviensis Łukasz Dulewicz. On po prostu nie jest w stanie takich rzeczy śpiewać. Jeszcze bym rozumiała, gdyby był chory, ale w takim wypadku tym bardziej nie powinien występować. Zwłaszcza, że w drugiej obsadzie jest Helena Poczykowska, dla której ta skala jest bardziej naturalna, więc podejrzewam, że będzie lepiej. Tak więc uprzedzam, jeśli ktoś się wybiera (a można jeszcze trzy razy, w niedzielę, poniedziałek i wtorek), żeby sprawdzić, kto tego wieczoru jest w obsadzie. Jest jeszcze krótki wtręt basowy Sławomira Brosia (barwa głosu ładna, niestety kłopoty z intonacją), ale jedyny element tego występu, który może całkowicie satysfakcjonować, to klawesynowy akompaniament Marcina Świątkiewicza.
Jednak brzmiało to w sumie dość żałośnie, a tę żałość potęgowała inscenizacja, choć może to za duże słowo. W salce teatralnej Cricoteki zastaliśmy na podłodze w przestrzeni scenicznej wielki prostokąt ułożony z mnóstwa pustych butelek plastikowych po wodzie, oświetlony czerwonym reflektorem (krwawe pole?), a w głębi stoi na stelażu wielka biała suknia, jak ślubna. Solista wdrapuje się do jej wnętrza i ją „ubiera”, a później jest w niej wożony, bo stelaż jest na kółkach (to być może wzięte ze spektakli baletowych Kyliana). Jest jeszcze kilka dziewcząt-„sprzątaczek”, które co jakiś czas zamiatają te butelki wywołując taki hałas, że zagłusza to klawesynistę. A później owe dziewczyny „rozbierają” nieszczęsnego śpiewaka, aż zostaje w samym podkoszulku i gatkach, no i z czarną maską namalowaną na twarzy.
Też z przyjemnością robiliśmy hałas, depcząc owe butelki w drodze do wyjścia, by dotrzeć na drugą część wydarzenia, czyli wykonanie Just Davida Langa w hallu koło kas. Pośrodku umieszczono czarny kształt-siedzisko, złożone z żeberek, w sumie przypominające szkielet dinozaura, otoczony folią aluminiową, na której leżały jeszcze ledowe lampki choinkowe. Na tym przedmiocie siedziało sześć wokalistek, za nimi – troje instrumentalistów. Just to utwór w stylu łagodnego minimalizmu, nawiązujący w tekście do Pieśni nad pieśniami, a będący ilustracją do filmu Paolo Sorrentino Młodość. Tu już w ogóle żadnej inscenizacji nie było, za to zostało to ładnie zaśpiewane (podziwiam, że można było tego się nauczyć na pamięć).
Dlaczego akurat te utwory zostały połączone? Tłumaczenie jest dość mętne, ale cóż, równie dobre jak każde inne.
Tyle na razie mojej obecności na Opera Rara. Wracam tu jeszcze na dwa z kilku recitali.
Komentarze
To już chyba trzecie nieudane podejście p. Cyza do reżyserii w teatrze muzycznym. Była denna „Rusałka” w Łodzi, beznadziejna „Magdalena” w Poznaniu, a teraz coś kolejnego. Chyba starczy tych prób, talent się nie rozwinął.
A był jakiś?
Tego wieczoru byłem na czymś innym. Tym bardziej nie żałuję 🙂
https://www.facebook.com/filharmonia.krakow/photos/a.279641730049/10156951792525050/?type=3&theater
Też bym nie żałowała, ładny program 🙂
Czy w ramach dziennikarskiej rzetelności mógłbym prosić o korektę? Na spektaklu owszem byłem, ale jedynie w charakterze publiczności.
Grali też ładnie 🙂
Mialem sie wpisac dwa dni temu – a tu juz nowy watek!
Opera Rara – moze nie rara, ale rzadko wykonywana.
Bylismy wczoraj na Elektrze – COC production.
Muzycznie – fantastycznie. Wizualnie? Nie wiem czyja to wina, za postacie na scenie poruszaja sie jak z operowej farsy – wina rezysera? Dlaczego nikt na scenie nie jest w stanie PRZEJSC kilku krokow, tylko zawsze trzeba je przebiec? Mimika jest godna filmu niemego z lat dwudziestych (lornetka teatralna niestety tylko pognebia sprawe).
Role glowna spiewala Christine Goerke. Nie wiem – na razie nie guglalem – czy i jak jest znana w Europie – ale fenomenalna! Bedac amatorem mam pytanie do areopagu: dlaczego Strauss musial (?) zrobic te role tak trudna wokalnie? Co by stracila dramaturgia opery bez tych kilku wysokich tonow?
PS Dzis Carmen z Met – Polacy caly czas na czele. A. Kurzak jest Micaela.
PS2. 20 lat temu COC wystawialo Elektre. Klitajmestre wtedy spiewala Ewa Podles! Na jaki glos jest naprawde ta rola? Cholera, akurat bylismy poza Kanada!
Do Wielkiego Wodza, bo gdzieś tu chyba znów w ostatnich dniach, zdaje się przy okazji potyczek językowych, padło nawiązanie do Kaszubów. Właśnie wróciłam z filmu „Kamerdyner”. Rzecz o relacji pomiędzy pruskimi mieszkańcami Kaszub, a Kaszubami w pierwszej połowie dwudziestego wieku, opowiedziana poprzez historię jednej arystokratycznej rodziny. Nie wiem, czy Pan widział, ale jeśli nie to jednak polecam. Jednak, bo są w tym filmie słabe, zbyt ckliwe momenty, ale ogólnie cieszę się, że ktoś go wymyślił i zrealizował. Drugie jednak, że na wstępie osobny ekran z podziękowaniami m.in. dla Sellina. Ale może musi być tak, że wilk syty i owca cała – film dostał dofinansowanie PISF jeszcze za poprzedniego rządu. Innych prawo skrętnych zwrotów nie zauważyłam, a właściwie, niezamierzenie raczej, przeciwnie. Będzie spoiler. Po postanowieniu Traktatu Wersalskiego, ziemia, na której znajduje się pałac von Kraussów przechodzi w ręce Polski i przyjeżdża przedstawiciel polskiego rządu, by wręczyć informację o tym arystokracie. Przedtem jednak udaje się po radę do najbardziej poważanego i aktywnego politycznie Kaszuba. Ten jest zdziwiony takim obrotem sprawy (choć sam walczył o przyłączenie Kaszub do Polski) i mówi, że Kraussowie byli tu od stu lat i nie widzi potrzeby zabierać im czegoś siłą. Padają słowa: „Trzeba się najpierw nauczyć rządzić, żeby rządzić”, co wywołało salwy śmiechu na sali. Na to Pan z rządu stwierdza, że ten mówi nie jak Kaszub tylko jak Niemiec. Na to Kaszub, że on zatem, czyli Pan z rządu, nie wie nic o Kaszubach. I to niech będzie pointą. To, co mi się w tym filmie najbardziej podobało, to fakt że ukazuje niejednoznaczność postaw, które mogą, ale nie muszą być związane z przynależnością narodową. Wyprowadza z takiego chorego myślenia, że świat wokół nas był i dalej jest czarno-biały.
To, co mnie zaskoczyło to ilość ludzi na sali ok. 200 osób, ale pewnie też dlatego, że było potem spotkanie z twórcami, na którym nie zostałam. Ale zaskoczyła mnie też średnia wieku 40-50 plus. Pozytywnie, dlatego, że pomyślałam, że młodzi naprawdę już nie żyją przeszłością i patrzą do przodu. Negatywnie, dlatego, że to może oznaczać zbyt dużą pewność w ocenie rzeczywistości wokół i nie branie pod uwagę możliwości powrotu skrajnych nacjonalizmów i ich skutków.
@ Przemysław Bałka – witam i bardzo przepraszam za pomyłkę – nie znam Pana, a w programie był pan wymieniony jako wykonawca tej roli. Pretensja zatem do organizatorów.
@ Przemysław Bałka
To jest blog kulturalny, na tym blogu nie obrażamy się nawzajem. W związku z tym pozwalam sobie skasować ostatni pana komentarz oraz ten, do którego się odnosił. Za pomyłkę jeszcze raz przepraszam, nie została przeze mnie zawiniona.