Opera z product placementem

I w końcu doszło do finalizacji projektu, o którym słyszeliśmy od paru lat: w Teatrze Wielkim w Łodzi odbyło się prawykonanie opery Człowiek z Manufaktury Rafała Janiaka. Pod batutą kompozytora, który jest też dyrygentem.

Łódzka publiczność częściowo towarzyszyła powstawaniu dzieła. Odbył się konkurs ogłoszony przez teatr w osobie poprzedniego dyrektora Pawła Gabary (dobrze, że obecny przynajmniej go w przemówieniu przed spektaklem wymienił) i Manufakturę. W jego ramach kompozytorzy mieli napisać fragment oceniany przez jury (przewodniczył Krzysztof Penderecki) oraz publiczność po wykonaniu. Libretto stworzyła Małgorzata Sikorska-Miszczuk, a że Manufaktura była współinicjatorem, to stała się też poniekąd bohaterem. Pierwszy akt nawiązuje do życia twórcy fabryki, Izraela Poznańskiego, drugi odnosi się do czasów bardziej współczesnych, gdy fabryka upadła, ale ostatecznie budynki ocalono i dzięki śmiałej wizji pewnego biznesmena stworzono w niej to, co mamy tam dziś: ms2, hotel, centrum handlowe.

Do półfinału dostało się czworo kompozytorów, do finału dwoje – publiczność nagrodziła Katarzynę Brochocką, a jury Janiaka. Ciekawe, że w wystawieniu tych fragmentów wziął udział Wojciech Pszoniak, dla którego została napisana jedyna partia mówiona. Na prapremierze całości wystąpił już jednak ktoś inny – aktor Michał Barczak, młody gniewny, grający agresywnego antysemitę i terrorystę w akcie I, a w II akcie – prokuratora. I wtedy, i dziś główną rolę kobiecą śpiewała Małgorzata Walewska, jak zwykle znakomita również aktorsko.

Powiem szczerze, że libretto wydało mi się tu najsłabszym ogniwem. Pierwszy akt zwłaszcza sprawia wrażenie oderwanych scenek; niektóre elementy są zagadką, jak np. powtarzany przez bohaterkę motyw o kościele w Auvers i obrazie Van Gogha, albo enigmatyczna postać Konia-Marynarza – Jan Jakub Monowid przebrany efektownie za białego centaura w niebieskie paski (i świetnie śpiewający). to tylko parę drobiazgów, ale jest ich więcej; w II akcie pojawia się postać Dyrektora nawiązująca do postaci Poznańskiego, która tu jest zarazem byłym dyrektorem zakładów Poltex, w które za komuny przekształcono fabrykę Poznańskiego. W operze to on jest również twórcą szalonego konceptu ożywienia tego upadłego miejsca. W rzeczywistości było trochę inaczej: wymyślił to szwajcarski biznesmen, Lodzermensch z pochodzenia, ale tak samo jak bohater opery stanął za to przed sądem.

Miejscowy kolega muzykolog stwierdził, że treść będzie zapewne niezrozumiała dla ludzi spoza Łodzi. Bo ja wiem? Każdy jakoś tę legendę miasta liznął, choćby poprzez Ziemię obiecaną. A kompozytor z trudnego zadania wybrnął sprawnie, tym bardziej, że miał na jej napisanie w sumie dwa lata. Ciekawe, że to akt I ma stylistykę bardziej nowoczesną (duża rola perkusji oddającej odgłosy maszyn tkackich), choć też chyba nie wychodzącą poza – powiedzmy – Berga. Akt II pobrzmiewa chwilami impresjonizmem, a gdy mowa o koncepcji centrum handlowego Manufaktura, pojawia się nawet swing.

Poza rolą Walewskiej do zauważenia jest oczywiście partia głównego bohatera, czyli najpierw Poznańskiego, później Dyrektora – Stanisława Kiernera, który zresztą jest łodzianinem, więc dobrze czuje kontekst. Efektowna była scenografia i kostiumy – jak zwykle w przypadku tandemu Marii Balcerek i Waldemara Zawodzińskiego, który wraz z Janina Niesobską zajął się też reżyserią. Powstało barwne widowisko – ciekawe, jak to będą odbierać łodzianie. Nie jest to jednak łatwa muzyka.

W maju ma zostać pokazane w formie megawidowiska na Rynku Włókniarek Łódzkich w Manufakturze.