Znów o Prokofiewie

Koncert symfoniczny w Filharmonii Narodowej (przesunięty na sobotę i niedzielę, bo w piątek były tam urodziny Chopina) przypadł na parę dni przed kolejną rocznicą śmierci Prokofiewa, więc dobrze, że Alena Baeva zagrała jego II Koncert skrzypcowy.

O wieczorze nie będę się rozpisywać – solistka grała pięknie (na bis jeszcze wykonała pierwszą część V Sonaty Ysaÿe’a), orkiestra pod batutą Jacka Kaspszyka kompetentnie towarzyszyła, a w drugiej części poczułam się przytłoczona IX Symfonią Brucknera (nie powiem, muzycy się postarali, a dyrygent na koniec wytrzymał jeszcze dłuższy czas w milczeniu, ale ja po prostu nie jestem odporna na takie ciężary). Pozostanę przy Prokofiewie, który się ode mnie nie może odczepić jeszcze od koncertów Berlińczyków.

II Koncert skrzypcowy – to końcówka europejskiego życia kompozytora, dzieło jeszcze dość pogodne i łagodne, choć owiane nutką melancholii. Potem był powrót do ZSRR, do reżymu, który ostatecznie go złamał, także zdrowotnie. Jemu teoretycznie nic się nie stało, poza tym, że w pewnym momencie (1948) został potępiony, ale szybko napisał samokrytykę i od tej pory całkowicie już wpadł w socrealizm. Ale jego rodzina przeżyła tragedię i on nie był tu bez winy. Będąc na wakacjach, dał się osaczyć młodszej od siebie dwa razy niezbyt udanej poetce, która zapragnęła też być jego librecistką. Ostatecznie odszedł od rodziny – wiadomo, młoda służka i podnóżek (nie piszę tego z pogardą, ona sama się w takiej roli ustawiła) jest wygodniejsza niż żona, która wymaga, oraz dwaj nastoletni synowie. Nie poszło to zresztą szybko, nawet chciał wrócić do żony, ale dziewczyna zagroziła samobójstwem, więc uległ szantażowi. Od tej pory nic już nie szło dobrze także dla niego, mimo że zaczął pisać wiernopoddańcze dzieła.

Ale nie tylko. Choć w życiu codziennym był egocentryczny (mawia się o nim, że być może miał coś na kształt zespołu Aspergera), jego prawdziwe uczucia ujawniały się w muzyce. Jak w słynnych „wojennych” sonatach fortepianowych – VI i VII (o pierwszej z nich wręcz mawia się, że to portret Stalina; finał drugiej wszyscy znamy, jego nieubłaganą straszną maszynerię), czy w I Sonacie skrzypcowej op. 80 (zwłaszcza dzikość II części). No i w rzeczonej V Symfonii, która może na pierwszy rzut ucha sprawiać wrażenie wspomnienia Romea i Julii, ale w każdej części otwiera się jakaś szczelina grozy: monumentalne zakończenie I części, demoniczna repryza scherza, w kulminacji trzeciej, początkowo lirycznej, części potworny krzyk, jakby przeczucie wielkiego bólu, wreszcie końcówka finału, ten pociąg w niszczącym wszystko pędzie.

Prawykonanie odbyło się w Moskwie w 1945 r., dyrygował kompozytor. Po czym dostał wylewu. Od tej pory musiał się oszczędzać, a z czasem przyszły kolejne ataki. Szczególnym zwrotem w życiu osobistym był rok 1948: Prokofiew zwrócił się do żony Liny o rozwód, ona odmówiła, ale władze stwierdziły, że ich małżeństwo jest nieważne – nie dość, że ona jest cudzoziemką (z ojca Hiszpanko-Katalonką, z matki Polko-Ukrainką), to jeszcze ten ślub został wzięty w Bawarii i nigdy nie potwierdzony w ZSRR. W związku z tym Prokofiew stał się wolny i ożenił się z partnerką, Mirą. Co sprawiło, że Lina nie miała już żadnej osłony przed reżymem, który mógł ją w końcu aresztować (podobno pierwsze słowa, jakie wypowiedział kompozytor, gdy synowie przynieśli mu straszną nowinę, brzmiały: „Co ja zrobiłem?”). Łubianka, Lefortowo, Gułag – wyszła w 1958 r., kiedy Prokofiew już nie żył. W ostatnich latach życia kompozytor bardzo cierpiał, wedle słów Miry powtarzał, że „boli go dusza”. Zmarł 5 marca 1953 r. – tego samego dnia, co Stalin. Nie było więc dla niego nawet kwiatów ani miejsca w gazetach na nekrologi.

Lina okazała się niesamowicie silną osobowością. Wytrzymała więzienie i zsyłkę dzięki zaangażowaniu w działalność kulturalną (była śpiewaczką, ale jej nagrania się nie zachowały). Po wyjściu przewalczyła anulowanie unieważnienia swego małżeństwa, zdobywając prawo do spadku dla siebie i synów. Do 1974 r. nie wypuszczano jej z kraju, wreszcie się udało. I ona, i synowie znaleźli się na Zachodzie; tam założyli fundację poświęconą dziedzictwu Prokofiewa. Lina dożyła 91 lat (Mira zmarła dużo wcześniej, w 1968 r., na zawał). Jej postać zaczęła fascynować biografów. Tutaj solidna książka na ten temat; dopiero ostatnio dowiedziałam się, że powstało też romansidło autorstwa niejakiej Reyes Monforte, wydane także w Polsce pod kiczowatym tytułem Rosyjska namiętność; na stronie fundacji można przeczytać, że ta pani ściągała z istniejących monografii ile wlezie. Nieładnie. Lepiej przeczytać książkę Morrisona i zajrzeć na stronę fundacji.