Festiwal pieśni się rozpoczął

„Beethoven i pieśń romantyczna” to podtytuł tegorocznego Festiwalu Beethovenowskiego, ostatni, w którego projektowaniu brał jeszcze udział prof. Mieczysław Tomaszewski. Pieśń była jednym z jego najważniejszych tematów, a teraz stała się także jego pożegnaniem.

Czy jest możliwe, że festiwal zaczął się od najlepszego koncertu? Nie będzie łatwo przeskoczyć tak wysoko ustawionej poprzeczki jak na koncercie popołudniowym na Zamku Królewskim. W późniejszej rozmowie zdania mieliśmy z lekka podzielone (ścichapęk był zachwycony jak ja, muzon – zdegustowany, ale też siedział chyba w złym miejscu). Ja jednak byłam naprawdę pod wrażeniem, choć to nie był pierwszy raz, kiedy słyszałam na żywo Christiana Gerhahera. Ale wtedy, siedem lat temu w Berlinie (śpiewał Pieśni wędrownego czeladnika Mahlera) wystąpił z orkiestrą – Filharmonikami Berlińskimi pod Simonem Rattle. Teraz wystąpił ze swoim stałym pianistą, Geroldem Huberem. Czytam właśnie, że razem już w czasach studenckich uczęszczali na kursy pieśniowe. Współpracują ok. 30 lat, więc nic dziwnego, że rozumieją się wpół gestu, słowa, nuty. Kolaboracja kongenialna.

Ich Winterreise to było zupełnie innego rodzaju przeżycie niż np. pamiętny występ Christopha Prégardiena z Andreasem Staierem. Gerhaher sprawia wrażenie raczej człowieka słowa niż popisu wokalnego. Wszystko poddane jest tekstowi, a jednocześnie każda nuta jest trafiona w punkt, tylko że słuchając nawet nie myśli się o nich, tylko o treści. Kosmita – pomyślałam patrząc na niego – skąd się taki wziął? Nie ma przecież śpiewaków, którzy ani przez chwilę nie pysznią się urodą głosu. Ale też kiedy śpiewał forte, nie obniżało to jakości dźwięku. Skala dynamiczna była duża; w kilku pieśniach zastosował taki chwyt formalny, że – zgodnie z tekstem zresztą – na końcu robił kulminację czy też nagły wzrost napięcia. I wtedy rolą pianisty było obniżenie nastroju, dopowiedzenie i zamknięcie formy. Robił to fantastycznie. Przy niektórych pieśniach po prostu ciarki przechodziły, np. tej o wronie czy drogowskazie. A ostatniego Lirnika Gerhaher zakończył jakby w nawiedzeniu.

Nie za bardzo chciało się potem słuchać jeszcze czegoś innego, ale trzeba było. No więc w Filharmonii Narodowej Sinfonia Varsovia tym razem pod Lotharem Zagroskiem. Pierwsza część – beethovenowska, najpierw Coriolan (który się pod koniec niestety rozlazł), potem Koncert potrójny z dwoma laureatami Konkursu im. Czajkowskiego – skrzypkiem Yu-Chien Tsengiem i wiolonczelistą Pablo Ferrándezem oraz Szymonem Hehringiem. Z tej trójki najgorzej wypadł skrzypek; wiolonczelista lepiej, ale też raz w górnym rejestrze sfałszował, tylko Nehring był bez zarzutu. Chyba mało to ćwiczyli i mało razem grali. Przypomniałam sobie, jak siedem lat temu też ten sam koncert grała cała trójka laureatów Konkursu im. Czajkowskiego (Sergey Dogadin, Narek Hakhnazaryan i Daniil Trifonov) i było to naprawdę znakomite. Jednak można.

W drugiej części Hector Berlioz – w tym roku przypada 150-lecie jego śmierci. Co do uwertury do Benvenuto Cellini, nie jest to uwodzący urodą utwór, więc nic dziwnego, że nie gra się go często. Inaczej z cyklem pieśni Les Nuits d’été do tekstów Theophila Gautiera, lubianym przez mezzosopranistki, także polskie (Ewa Podleś, Małgorzata Walewska, Anna Radziejewska). Ten cykl, z początku niewinnie romansowy, później wpadający w tony żałobne, wykonała tym razem francuska śpiewaczka Stéphanie d’Oustrac (ponoć wywodząca się z rodziny Francisa Poulenca), obdarzona głosem o ładnej barwie i emisji, choć nie zawsze dla mnie był słyszalny tekst (może na parterze było lepiej słychać, ja siedziałam tym razem na balkonie), no i emisyjnie też było trochę zachwiań. Ale ogólnie wrażenie raczej pozytywne.

Na marginesie: dobrze, że wreszcie nie przemawiali żadni oficjele, tylko wyszedł p. Piotr Krasnowolski, by zręcznie wszystko zapowiedzieć po polsku i angielsku na przemian. Polityków pojawiło się zresztą i owszem, trochę (ze strony partii rządzącej dużo mniej, ale jednak paru reprezentantów przyszło; ministerstwo kultury reprezentowała Wanda Zwinogrodzka). Tak więc żadnego skandalu nie było i bardzo dobrze.