Trzy fortepiany i altówka
Mieliśmy we wtorek możność zetknąć się z trzema typami pianistów – oczywiście licząc oba koncerty, popołudniowy i wieczorny.
Ekscentryk – Evgeni Bozhanov. Od czasu konkursu, z którego go pamiętamy, czyli przez dziewięć lat, dorósł i okrzepł – już nie jest elegancikiem o przesadnych gestach, lecz brodatym panem przy kości w luźnej czarnej bluzie, który przestał gestykulować – czasem tylko dyskretnie łapką machnie – i całą swoją ekscentryczność już całkowicie wrzucił do samej gry. Właśnie zajrzałam do opisu jego recitalu sprzed czterech lat – i wówczas rozpoczął od sonat Scarlattiego, wtedy czterech, dziś aż dziesięciu, i znów określiłabym je bardziej jako sonaty Bozhanova-Scarlattiego. Też głównie z tych mniej znanych i chwilami trudno było w ogóle dostrzec jakąś muzykę za tym interpretacyjnym chaosem. Maniera wciąż ta sama – delikatne piana, nagłe akcenty i wybijania fraz, nie zawsze uzasadnione, czasem chyba przypadkowe. Fantastyczna technika palcowa, umiejętność cyzelowania barwy, która nie służy budowaniu formy, tylko pokazaniu, że się to umie. Niestety z Zeszytu dziecięcego op. 16 Mieczysława Wajnberga zagrał jedynie cztery z planowanych ośmiu utworków (to ten sam cykl, z którego w maju w Gdańsku słyszałam trzy fragmenty w wykonaniu… innego dawnego konkursowego ekscentryka, Georgijsa Osokinsa), czego bardzo żałuję, bo to nie jest muzyka, którą często się słyszy, a te akurat utwory stosunkowo najmniej zniekształcił, podobnie jak zagraną bezpośrednio po nich II część I Symfonii Brahmsa w transkrypcji Maksa Regera (ja mam niestety skrzywienie, bo od razu przypomniały mi się studia i zajęcia z czytania partytur, nazywanego przez nas partaniem czytatur, na których przerabiałam także tę symfonię; polegało to właśnie na tym, że stawiając sobie partyturę na pulpicie trzeba było ją grać na fortepianie). Najgorsze czekało na nas w drugiej części recitalu: Sonata h-moll Liszta, z którą zrobił coś podobnego jak cztery lata temu z Sonatą b-moll Chopina – pozbawił ją wszelkiego dramatu i demoniczności. Jego przesadna artykulacja sprawiała, że co i rusz chciało mi się śmiać, ale monotonia tego wszystkiego spowodowała, że w połowie zaczęłam zerkać na zegarek i jakże się zdziwiłam, kiedy pianista skończył i na sali rozległa się owacja. Hm… Bisy były dwa: Polonez B-dur Chopina, który w ogóle siebie nie przypominał, i fortepianowa transkrypcja pieśni Richarda Straussa Morgen (ale nie wiem, czyja).
Młody zdolny obiecujący – czyli Piotr Alexewicz. Z Sinfonią Varsovią pod batutą tego samego, co dwa dni temu, Tatsuyi Shimono, wykonał Andante spianato i Wielkiego Poloneza Chopina. To utwór błahy i salonowy, w którym niewiele można pokazać, ale zagrał go ładnie mimo kilku potknięć, choć pokazał się naprawdę dopiero w bisie – ślicznej Sonacie A-dur Scarlattiego; ta wersja zdecydowanie bardziej przypominała Scarlattiego niż te Bozhanova.
I wreszcie wielki muzyk – Nelson Goerner. Tym razem także jako wirtuoz. Osławiony w dziedzinie swej karkołomności Rach 3 pod jego palcami sprawiał wrażenie prostego i łatwego, paluszki same leciały, ale wszystko służyło muzyce, wyrazowi. Pięknie! Orkiestra niestety odstawała poziomem, ale on był w stanie całkowicie nas zabsorbować sobą. Nie mam pojęcia, co zagrał na bis, ale brzmiało mi to po latynoamerykańsku. [Dopisek późniejszy: i słusznie brzmiało, bo, jak się okazuje, było to Bailecito Carlosa Guastavino (1912-2000)]
Co do orkiestry, to myślę, że przed koncertem przygotowywała się głównie do Harolda w Italii Berlioza – jest to w końcu symfonia koncertująca. W altówkowej partii solowej pokazał się tu Ryszard Groblewski, grając pięknym dźwiękiem i ekspresją. Wszystkie rafy berliozowskich dziwności zostały tym razem pokonane. I szkoda tylko, że nasz nieczęsto się ostatnio w takiej roli pokazujący solista był jedynym tego wieczoru, który nie bisował. Ale cóż, było już wpół do jedenastej.
Komentarze
A propos konkursow, laureat wielkiej nagrody konkursu i.m. Czajkowskiego w czerwcu
https://tch16.medici.tv/en/replay/#filter?slug=first-round-with-alexandre-kantorow-
(trzeba wlaczyc dzwiek na dole po lewej)
Sinfonia Varsovia zagrała tak, jak potrafi. Od lat uważam ten zespół za zmarnowaną szansę stworzenia w Polsce orkiestry symfonicznej na poziomie europejskim – przy tak wspaniałych muzykach nie dopracowano się spójnego, wyrazistego brzmienia. Błąd tkwił w wyjściowym w założeniu, że ci świetni muzycy nie potrzebują dyrygenta, który szlifowałby z nimi jakość dźwięku (a przydałby się im jakiś Currentzis albo Sochijew, oj przydał…). I dlatego wczoraj zamiast olśniewającego feerią barw koncertu Rachmaninowa mieliśmy dwa światy oddzielne: niezrównanego, zachwycającego pianisty oraz cokolwiek akademickiego zespołu orkiestrowego. „Harold” był lepiej przygotowany, prawda, ale przecież i tu nie sposób było odnaleźć cudów berliozowskiej kolorystyki. Wspaniały altowiolista zagrał ze średnią orkiestrą, która bardzo się starała.
A z krytyczną oceną PK dotyczącą występu Bozhanova nie mogę się zgodzić. Sonata Liszta nie musi chyba koniecznie być demoniczna, by element dramatyzmu i spójności ekspresyjno-formalnej mógł się uwydatnić. Mefisto nie zawsze pokazuje ogon, co nie znaczy, że przestaje być diabłem. I nie mogę uwierzyć, że PK spoglądała na zegarek – mnie ta interpretacja sonaty wciągnęła głęboko i zachwyciła subtelnością odcieni brzmieniowych oraz precyzją techniczną.
Co do wizualnej metamorfozy Bożanowa – można by powiedzieć, ze z czasem energia przechodzi w masę. Jego ekscentryczność jednak jest ewidentna – niski stołek Fazioli, ale przed nim Steinway (czyżby taka konfiguracja miała mówić, że fortepiany ma Fazioli w…).
I ten strój, chyba mający maskować to i owo. No dobra, to są tzw. „pierdolety”.
A co do oceny tzw. „wykonu”, to była skrajna polaryzacja.
1. młody krytyk M. zerwał się jak struna i w ekstazie bił brawo, bił brawo, bił brawo… Zachwyt!
2. doświadczony pianista postawił piana, dynamikę i w ogóle pianistyczną jakość ponad Sokołowem i całą resztą 🙂
3. inna pianistka była niezbyt zachwycona, w każdym razie niekoniecznie jej się to szalenie podobało.
4. ścichapęk niech sam napisze.
5. reszta znajomych, łącznie ze mną i PK – niekoniecznie…
Tak więc ja się w znacznej mierze mogę podpisać pod tym co wyżej napisała PK. Dla mnie jest to pianista o wielkich możliwościach, ale – niestety – bez sensownej koncepcji i z dużą dozą narcyzmu. Jeśli już, to miniaturzysta – jakakolwiek większa forma topi mu się jak masło w upale, choć i w tej sonacie było kilka wyjątkowo pięknych momentów. Ale nie taką Sonatę h-moll lubię. Nie koniecznie wszyscy muszą od razu to grać jak Richter w Sofii, ale jednak musi być tam właśnie dramat i konflikt, a do tego żelazna logika, dzięki której ta ogromna rapsodia się nie rozlatuje na kawałki. A on nawet w fugato, granym zresztą w imponującym tempie (jak Bieriezowski), bez sensu nagle zaczął zabawiać się wyciągając jakieś linie, nie wiem po co?
A Poloneza B-dur można zagrać tak, że jest tam wszystko to, co jest było u Bożanowa, a w zasadzie jeszcze więcej, jednak dodatkowo jest też POLONEZ, a nie jakiś pijany kadryl:
https://www.youtube.com/watch?v=lBkKzcEiPGw
Nie zgodzę się natomiast z opinią, że Wielki Polonez Es-dur „To utwór błahy i salonowy, w którym niewiele można pokazać”. Otóż można tam pokazać to, co wczoraj się niestety nie pokazało, a co pokazują np. Hofmann, Horowitz, Fiorentino, Cherkassky, Benedetti Michelangeli, Katsaris a nawet Zimerman. Po prostu słuchając tego chce się czuć jak w sklepie „Brylanty Jakucji” przy Newskim Prospekcie w Petersburgu (moje koleżanki, z którymi byłem ostatnio nad Newą zaciągały mnie tam bezustannie) – błyski, błyski, błyski, z każdej strony błyski, po prostu BRILLIANTE! A do tego, w charakterze gablotek dla tych błyskotek, konsekwentny rytm poloneza, ale nie mechaniczny, tylko posuwisty, z figurami… Jest to wspaniała muzyka, jeśli gra się to np. tak:
https://www.youtube.com/watch?v=crG_sRwDsu0
Cieszę się ogromnie, że „nasz” Goerner znowu jest we wspaniałej formie (bo dwa poprzednie koncerty solowe, które słyszałem w zeszłym roku, były dobre, ale jak na niego jednak trochę poniżej oczekiwań) . Orkiestra, po tych hybrydowych hiroszimskich eksperymentach, naprawdę znów odzyskała swoje oblicze. I japoński dyrygent okazał się bardzo sprawnym kapelmistrzem, jednak w tym Rachu nie było tragedii, nic się nie posypało, a Berlioz poszedł naprawdę fajnie.
muzon: oczywiście, że SV nie jest zespołem takim, jak najlepsze z najlepszych w skali globalnej. Nie wiem jednak, czy stały dyrygent by coś tu zmienił (vide orkiestry polskich filharmonii ze stałymi dyrygentami). Może tak, ale musiałby to być stały dyrygent z tych najlepszych. Ci jednak podpisują kontrakty z orkiestrami, które już są najlepsze, ze względu na 1. prestiż, 2. warunki finansowe. 3. warunki pracy. 4. kontrakty płytowe. To samo dotyczy zresztą i muzyków orkiestrowych, w końcu – z wyjątkiem tych, którzy chcą mieć bazę w Polsce z przyczyn sentymentalnych, patriotycznych, rodzinnych etc, najlepsi i najambitniejsi mogą szukać zatrudnienia w zespołach najlepszych i wielu Polakom się to udaje. Wbrew tzw. „afirmacyjnej” narracji miłościwie nam panujących, Polska była i jest krajem peryferyjnym i trudno oczekiwać, że akurat w tej dziedzinie będzie wyjątek.
Myślę, że nawet by można wyprowadzić wzór na idealną orkiestrę, nie jestem „ściślakiem”, wiec nawet nie będę próbował, ale mogę pokusić się o zestawienie kilku parametrów:
– poziom bogactwa kraju i poziom życia mieszkańców (PKB per capita, inne czynniki, którymi określa się poziom bytu). To ważne, ale nie najważniejsze, bo np. w Australii czy Nowej Zelandii, a nawet Danii i Norwegii nie ma aż tak znakomitych orkiestra, a w takiej Holandii jest Concertgebouw. Są kraje bogate, gdzie nie ma orkiestr najlepszych,m ale nie ma w zasadzie krajów biednych, gdzie takie orkiestry są, pewnym zaburzeniem możne być Rosja, ale to jeszcze inna sprawa, tam bowiem państwo ma pieniądze i dysponuje nimi w celu budowy prestiżu, a ludziom zasadniczo żyje się nieciekawie. Dlatego decydująca jest;
– TRADYCJA. Nie tylko w sensie kultury muzycznej w danym kraju i mieście, nie tylko w kwestii ciągłości tradycji zespołu (niektóre orkiestry to 150, 200 lat ciągłości), a le też kultury w ogóle. Taki Amsterdam jest znakomitym przykładem. Ciągłość jest ważna.
– otwartość na inność, innowacje – jakoś najlepsze z najlepszych orkiestry nie są w krajach homogenicznych, ksenofobicznych, zamkniętych.
– Warunki pracy – stała siedziba, wyrobiona stała publiczność, wysokie pensje i rożne przywileje dla muzyków. Jakość instrumentów, zwłaszcza smyczkowych.
– by były te pieniądze musi być bogaty kraj, gdzie albo z przyczyn ideologicznych lub prestiżowych daje wielką kasę państwo, albo jest wielki biznes chcący to sponsorować. No i zasobna publiczność lokalna + publiczność z całego świata bijąca się o bilety.
– kultura pracy. Dotyczy to w ogóle przede wszystkim kultury pracy w danym kraju, a oczywiście do tego kultura pracy w samym zespole ma znaczenie. Musi być wyważona kwestia konkurencji, presji na trzymanie nieustannie najwyższego poziomu z odpowiedzialnością, solidarnością, koleżeństwem (też głównie rozumianym jako odpowiedzialność względem kolegów).
– zarówno wymienione wyżej tradycja, jak i kultura pracy wynikają w ogromnej mierze z tzw. kultury mieszczańskiej, czy kultury miejskiej. Zjawisko orkiestry symfonicznej to coś wyrosłego na tym gruncie. Oczywiście w sytuacji dużych pieniędzy możliwe jest zasysanie muzyków do krajów bogatych, a nuworyszowskich, tak było kiedyś w przypadku USA, którym dodatkowo pomógł antysemityzm w Europie Wschodniej i potem pomogła II wojna, przez co „zassały” multum fantastycznych muzyków.
– to wszystko powoduje coś, co nazwałbym „kumulacją prestiżu”. Ponieważ te orkiestry są najlepsze, to przyciągają najlepszych muzyków, występują z najlepszymi dyrygentami i solistami, w najlepszych salach, przed najbardziej wymagającymi audytoriami, przez co utrwalają tylko ową „najlepszość”. To samo dotyczy większości innych dziedzin, na przykład poziomu uczelni, nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że parametry w tzw. Listy Szanghajskiej (ARWU) są nie do końca adekwatne i uczciwe, to i tak żaden polski uniwersytet nie stanie się Oksfordem czy Harvardem.
Są to wszystko banały i tzw. prawdy oczywiste, ale czasem dobrze sobie takie kwestie powtórzyć.
Sinfonia Varsovia raz gra lepiej, raz gorzej, jest, moim zdaniem, po NOSPRZE i obok OSFN, najlepsza w Lechistanie. I chyba – póki co – na nic znacznie lepszego liczyć nie możemy. A jest wiele krajów, gdzie jest o wiele, o wiele gorzej i też jakoś muszą z tym żyć 🙂
nie chcąc się tu przebierać
w żadne damskie ubranka
nieraz sam się już czuję
jak pianofilofanka
🙂
(Dość bliska i mojemu czytaniu muzyki ta malutka uwaga odnośnie Wielkiego Poloneza Es-dur Chopina np. z dziś). A bis Nelsona skojarzył mi się jakoś z prostolinijną, ale rosyjską-romans nutą… Dobrze jest co rok o tej właśnie porze roku (choć zawsze nieco spóźnionym) wyjść od natury do kultury 🙂 pa pa m
@pianofil
Trudno się nie zgodzić z całym (akademickim) wywodem, dzięki za systematyczne wypunktowanie. Ale można jednak wskazać przykłady średnich orkiestr, które dzięki mozolnej pracy z zaangażowanym dyrygentem-wizjonerem przebiły się do pierwszej ligi. Dziwne, że nie spróbowano tego z Sinfonią Varsovią. I szkoda.
Co tu gadać: uwiódł mnie Bożanow tym Scarlattim (a także Wajnbegiem, Brahmsem-Regerem i Straussem-?) jak 12-letnią pensjonarkę. Z miejsca wybaczyłem mu wszelkie licencje – bo kto jeszcze potrafi dziś wydobyć z fortepianu tak słodkie i subtelne brzmienia, tak wzruszająco na nim zaśpiewać?
Ani jednak po h-mollce (przekombinowanej jak rzadko), ani po wydziwaczonym Polonezie ręce jakoś nie chciały mi się złożyć do konwencjonalnych choćby oklasków. Jeśli nawet w Liszcie – a i w Chopku przecież – zdarzały się pianiście ciekawe pomysły, to niestety tonęły w zalewie pomysłów złych i jeszcze gorszych. Można więc powiedzieć, że jeśli nawet przed przerwą mocnośmy się rozjechali w opiniach z Szanownym Kierownictwem i pianofilem, to Liszt nas jednak pogodził – jako i pierwszy bis.
Widzę jednakowoż, że młody krytyk M. nie jest wcale jedynym admiratorem wczorajszej sonaty Liszta 😉 Nawiasem mówiąc, wstając i krzycząc z zachwytu (z pierwszego rzędu), krytyk ów przynajmniej zademonstrował, że JEST na koncercie; ostatnio bowiem (ze sporym poślizgiem) przeczytałem w RM jego miażdżącą recenzję katowickiego recitalu Trifonowa, na którym nie tylko NIE BYŁ, ale nawet nie uznał za stosowne powiadomić o tym czytelników. No właśnie, po co młody krytyk ma się fatygować na koncert, skoro przecież można posłuchać czy to transmisji, czy jakiejś darowanej PT krytykowi taśmy, a potem – udając, że się było – pryncypialnie dowalić i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku udać się do kasy po honorarium.
Z popołudniowego koncertu zapamiętam więc z pewnością pierwszą część oraz ostatni bis.
Wieczór natomiast to dla mnie przede wszystkim Ryszard Groblewski w Haroldzie (słyszałem go w tym już kilka lat temu – z równym zachwytem!). Przy okazji: Filharmonia Narodowa wczoraj zamieściła na FB anons, z którego wynika, że R.G. jest pianistą. Nie jest.
Wcześniej najpierw umarłem z nudów (Chopek), a potem rozbolała mnie głowa (Rach). Nie mówię o wykonaniach, to po prostu muzycznie stanowczo nie moje klimaty. Dobrze przynajmniej, że młodszy z pianistów bisował Scarlattim. Całkiem przyjemnie zresztą – i na szczęście dla niego niewielu chyba trzy godziny wcześniej słyszało Bożanowa 😀
Wajnbergiem uwiódł, coby było jasne, nie żadnym tam Wajnbegiem 🙂
Tzw. głupia sprawa. Ścichapęk poruszył tu bardzo już przebrzmiałą kwestię związaną z katowickim recitalem Trifonowa. Dla mnie ten passus był zaskoczeniem, bo z kolegą, ktory ma nieco inny gust niż ja, ale wiele pasji i niewątpliwie wiele kompetencji sprawę wyjasnilśmy pół roku temu. Kolega, ktorego nazwisko tu nie padło (więc go nie podam, kto wie o kogo chodzi jest adresatem tego co poniżej, a jak nie wie, to nie potrzebuje sprostowania, zresztą wszyscy tu, poza PK występujemy pod nickami) przysłał mi mai z prośbą o sprostowanie i umieszczenie go tutaj. Prawdę powiedziawszy zdziwiłem się, bo nie czytałem przedtem komentarza ścichapęka. Nie czuję się więc adresatem, bo naprawdę nie odpowiadam za to, co piszą tu inni, ale nie widzę powodu, by tego sprostowania nie umieścić. Mam nadzieję, że dobrze się skopiowało, bo korzystam ze smartfona z jego tycim touchpadem i siedzę już w Sali Kameralnej, gdzie cała ta burza dopadła mnie, kiedy otworzyłem pocztę, by wyświetlić bilet. Tak więc:
„Kolejny raz czytam na blogu Co w Duszy gra o swojej jakoby ignorancji związanej z nieobecnością na recitalu Trifonova i późniejszą recenzją napisaną wyłącznie w oparciu o nagranie transmisji.
Chciałbym zdecydowanie podkreślić, że dostałem takie polecenie z redakcji Ruchu muzycznego. Ponadto, wstawiłem tą adnotację do tekstu. Niestety informacja ta została wykreślona bez mojej wiedzy.
Nie jestem w stanie sprostować tego na blogu samodzielnie, gdyż założenie konta na portalu Polityka wymaga przepisania kodu z obrazka, czego nie potrafię zrobić z przyczyn ode mnie niezależnych”
Hmm. Przyznam, że pierwszy raz w swoim (dość już długim) życiu widzę sprostowanie, którego nie podpisano imieniem i nazwiskiem; wynika to zapewne z – jak najsłuszniejszej – oceny jakości i mocy przywołanych argumentów.
Nie napisałem nic o ignorancji. Uderz w stół…
Swoją drogą: ktokolwiek powierza TEMU akurat krytykowi recenzowanie występów i płyt Daniiła Trifonowa, musi pianisty bardzo, ale to baaardzo nie lubić.
Dzień dobry 🙂 Sorry, że nie odzywałam się po wczorajszym dniu, ale zostałam porwana na imprezę nie mającą nic wspólnego z festiwalem, więc na drugi koncert Japończyków nie dotarłam. Byłam tylko na recitalu fińskiego pianisty Juho Pohjonena, który mnie trochę rozczarował po zachwytach, jakie słyszałam wcześniej. Program miał bardzo ciekawie zestawiony, oparty na motywie fugi: na początek Fantazja chromatyczna i fuga Bacha, dość bezosobowa i szkolna niestety, potem Preludium, chorał i fuga Francka, które miały już więcej wyrazu, Preludium i fuga C-dur Mozarta, Fantazja „Wędrowiec” Schuberta, której ostatni odcinek też jest przecież fugą, wreszcie bardzo rzadko wykonywana Fuga a-moll Chopina. Z tego wszystkiego najciekawiej wypadł ten ostatni. Na bis Allemande z Suity a-moll Rameau i Motyl Griega. Ogólnie pianista zdolny, ale jakby czegoś mu brakowało i nawet trudno powiedzieć, czego.
Inteligencji? Wrażliwości? Pokory? Gustu? Nie odrobiłem lekcji i nie czytałem jego CV, stąd myślałem, że ma góra 18 lat – tak wygląda. Sądziłem, iż stąd taka absolutnie szkolna gra, szarżowania w tempach, w których się nie wyrabia (Schubert) i ogólnie płaskie granie, płaskie emocjnalnie, barwowo, nawet dynamicznie. A tu okazuje się, że on ma lat 38. Hm, to już inna sprawa. A na 2. koncert też nie polazłem, ktoś miał fartem dobre miejsce.
Ja też myślałem, że to student. Co za image! Za wielkie spodnie, krzywy chód, toporne ukłony. Przykre. A jego gra nie porywała, bo wciąż dominowała szkolna maniera głośniejszego wydobywania tematów fug. Tylko chorał Francka lekko mnie zaciekawił pomysłami brzmieniowymi.
Koncert drugi Japończyków słabszy niż przed dwoma dniami. Pianistka myliła się parokrotnie (raz wręcz się zatrzymała), a Collegium wyglądało na średnio zaznajomione z akompaniamentem Chopinowskiej partytury. Symfonia Mozarta dość konwencjonalnie wykonana, bez szczególnych pomysłów, zwłaszcza w finale, gdzie liczne powtórzenia motywiczne wymagałyby jakiegoś różnicowania. II Symfonia Beethovena przygotowana lepiej i zagrana „z powerem”, choć dyrygent swobodnie pozwalał sobie na zmienne tempa w ramach poszczególnych części. Oba występy japońskiego zespołu sprawiły wrażenie, że muzycy zapuszczają się w rejon repertuarowy niezbyt im pasujący.
No to nie żałuję, że nie byłam.
Dziś powinno być ciekawie.
Zdaję sobie sprawę, że Finlandia nie samymi Mustonenami stoi, jednak również ja spodziewałem się znacznie więcej. Zaciekawił mnie program, ale wobec tak szkolnych wykonów niewielka to pociecha. Kariera pianisty może więc tylko dziwić. A ponieważ i mnie ominął koncert wieczorny, musiałem zostać z tym rozczarowaniem na dłużej.
Co jest i tak lepsze od rozczarowania dubeltowego – popołudniowo-wieczornego 🙂
Szanowni Państwo,
Chcę oficjalnie sprostować nieprawdziwe informacje, które w ostatnim czasie pojawiły się na blogu „Co w duszy gra”.
W połowie stycznia 2019 r. zostałem poproszony przez redakcję Ruchu Muzycznego o napisanie recenzji recitalu Danila Trifonova z Katowic, w oparciu o nagranie transmisji radiowej koncertu. Tak się złożyło, że redakcja nie znalazła w grudniu osoby, która by się tego podjęła. (do mnie w grudniu też nikt się nie zwrócił). Przyjąłem tę propozycję zaznaczając w tekście, że jest to artykuł oparty wyłącznie o nagranie z radiowego streamingu.
Informacja ta, z przyczyn ode mnie niezależnych, została pominięta, a ja dowiedziałem się o tym dopiero po publikacji tekstu w Ruchu Muzycznym.
Oświadczam, że jeżeli w przyszłości na blogu „Co w duszy gra” zostanie opublikowany jakikolwiek podważający moje kompetencje komentarz związany z niniejszą sytuacją, wniosę do sądu sprawę o zniesławienie. Dotyczy to zarówno osób publikujących nieprawdziwe informacje na mój temat, jak i osób, które decydują o publikacji tego rodzaju wpisów na blogu.
Z wyrazami szacunku
Dariusz Marciniszyn
Panie Dariuszu,
po pierwsze, nie miałby Pan podstaw do sprawy sądowej, ponieważ Pana nazwisko nie padło, dopiero Pan sam je podał (ja np. nie znałam sprawy),
po drugie, to kolejny dowód, jak „wspaniale” redakcja „RM” pracowała pod kierownictwem Tomasza Cyza 😈 Główne pretensje więc do niego. Myślę, że Piotr Matwiejczuk takiego numeru by nie wykonał 😉
Nie napisałam w nocy wpisu, wybaczcie. Padłam od razu. Z natury nie jestem sową, choć czasem muszę ją udawać… Zaraz nadrobię zaległość.
Dzień dobry,
Dziękuję za szybką odpowiedź.
Wystosowałem tego rodzaju oświadczenie wyłącznie z tego powodu, iż Pani blog jest jednym z najbardziej liczących się muzycznych blogów opiniotwórczych w Polsce. W związku z tym, każdy czytelnik, mógłby wyciągnąć błędne wnioski na podstawie wybranych komentarzy w niniejszym wątku. Jako młody, dopiero rozpoczynający recenzencką drogę krytyk, muszę szczególnie dbać o mój wizerunek, który dopiero się kształtuje w publicznych mediach. Cieszę się, że sprawa została zamknięta. A z jedną opinią Ścichapęka się zgadzam. Ludzie, powierzający mi recenzje nagrań czy recitali Trifonova wiedzą, na co się piszą:).
@Dariusz.Marciszyn
Szanowny Panie,
Będąc skazanym na słuchanie czegokolwiek ze streamu internetowego Polskiego Radia, wolałbym tego czegokolwiek słuchać nawet przez tandetne słuchawki z radia w telefonie komórkowym. Streamy internetowe PR należą do najgorszych, jakie znam. Należy z nich korzystać tylko wtedy, gdy odbiór UKF jest niemożliwy ze względu na brak zasięgu (co skądinąd w przypadku PR2 nie jest takie rzadkie…)
Pełna zgoda. Nie mając dostępu do tradycyjnego radioodbiornika słucham radiowych audycji przy pomocy oferującej nieco lepszy dźwięk aplikacji tunein radio.
Wobec powyższego pozostaje nam tylko pokornie czekać na kolejne recenzje krytyka na dorobku z koncertów odsłuchiwanych przez komórkę. A mnie – czekać na pozew 😉
Skoro zaś już ktoś tak uporczywie i dumnie pisuje żółcią o Trifonowie, to przed wystosowywaniem oświadczeń 😀 powinien przynajmniej poznać poprawną pisownię imienia swego „idola” (w którejkolwiek z używanych tu transkrypcji).
Ale aplikacja (i wiele jej podobnych) tylko „organizuje” streamy internetowe. Jakość streamu jest przecież taka sama, jaką zapewnia nadawca?
Czuję w powietrzu pieniactwo. 🙂
Panowie, dajcie już spokój. Wypijcie coś przy okazji i żebym więcej nie widział takich rzeczy. No.
Pisuje żółcią? Jeżeli wspomniany pianista zacznie przykładać wagę chociażby do techniki lewej ręki, to streamingowy krytyk przestanie pisywać żółcią. Tylko tyle i nic więcej. Kiedy jakiś pianista jest zapraszany do największych światowych sal, nagrywa dla prestiżowej firmy, jednocześnie pozwalając sobie na tego rodzaju niechlujstwo, to coś jest mocno nie tak.
Gostku, Nie wiem, z czego to wynika, ale są aplikacje, które oferują nieco lepszą jakość streamingu od playera Polskiego Radia. Szału nie ma oczywiście, ale nawet ta minimalna poprawa to już coś.
Jasne. A jurorzy Konkursu im. Czajkowskiego, którzy przyznali mu najwyższy laur, są po prostu głusi (jak jeden mąż 😉 ) i tylko dlatego forują takich niechlujów bez techniki lewej ręki. Podobnie Martha A. – typująca wcześniej Daniiła T. na zwycięzcę Konkursu Chopinowskiego.
Dobrze, że ktoś to wreszcie zdemaskował…
Ta sama Martha A, w podobnym czasie zachwycała się niejaką Khatią B, więc akurat ten argument do mnie nie trafia. Przyznaję jednak, że w 2011 r. Trifonov grał zdecydowanie lepiej, czego przykładem może być jego interpretacja Sonaty fis-moll op. 23 Skriabina. Niestety, w kolejnych latach przestał panować nad licznymi aspektami techniki, co wyraźnie słychać chociażby na tym nagraniu: https://www.youtube.com/watch?v=Th832xdHArY
W wielu miejscach wybrane dźwięki grane lewą ręką prawie w ogóle się nie odzywają. Moim odosobnionym zdaniem rzecz jasna:).
@D.M.
Przepraszam, że drążę temat, ale bardzo mnie to ciekawi – czy jest Pan w stanie powiedzieć jaka jest jakość streamu PR2 podawana przez tunein? (w sensie bit rate).
Szanowny Panie, ja Też bym drążył w analogicznej sytuacji :). Nie posiadam danych na temat streamingu, jaki oferuje nam aplikacja Tunein radio. Osobiście, stawiałbym na coś pomiędzy mp3 128 KB/s, a mp3 160 KB/s. Ponadto, aplikacja jest bardzo prosta w obsłud.
@D.M.
Widze ze obstaje Pan przy trafnosci swoich ocen wg streamingu.
Szanowny Lisku, Nie do końca rozumiem, co masz na myśli.
@D.M.
Napisal Pan: „Jeżeli wspomniany pianista zacznie przykładać wagę chociażby do techniki lewej ręki, to streamingowy krytyk przestanie pisywać żółcią”, a jako dodatkowy dowod podal Pan link do koncertu ktory odbyl sie w Tel Awiwie (zalozylam ze nie byl Pan na nim obecny, ale moze sie myle).
Z tego rozumiem ze wg Pana mozna jednak oceniac gre na podstawie streamingu lub nagran na youtube.
Rownoczesnie Pianofil podrzucil pod nastepnym wpisem na tym blogu (Piec fortepianow) linke do sonaty Chopina/Saint-Saensa w wykonaniu duetu Valentina Lisitsa – Alexei Kuznetsoff, jego zdaniem bardzo dobrego. O Lisitsy byla kiedys mowa na tym blogu po jej wystepie w Polsce, i o ile pamietam opisy, roznica miedzy mierna jakoscia jej gry na zywo a kariera ktora zrobila poprzez nagrania na youtube byla szokujaca.
Nie jestem muzykiem ani muzykologiem, usiluje sie w tym rozeznac.
Wyjaśnię wszystko z przyjemnością. Trifonova słyszałem na żywo na czterech recitalach w latach 2011, 2012 i 2014. Już wtedy, podczas wymienionych koncertów (zwłaszcza tych z 2014 r.) zauważyłem szereg niepokojących (mnie) zjawisk związanych z aparatem gry i wykonawczą narowistością Rosjanina. Nagranie, które podesłałem to wyłącznie egzemplifikacja wspomnianego w moich wcześniejszych wpisach problemu braku kontroli nad techniką lewej ręki. Ta nieszczęsna sytuacja dotycząca Katowickiego recitalu artysty (naprawdę, gdybym wiedział, że rozpęta się taka burza, nie podjąłbym się tego zlecenia) była najzwyczajniej w świecie awaryjna. Ciężko jest mi wypowiadać się na temat gry Lisitsy. Nigdy nie rozumiałem jej medialnego fenomenu. Z uwagi na duże zaufanie, jakim darzę opinie Pianofila, chętnie zapoznam się z podesłanym przez Niego nagraniem.
Szczerze mówiąc, sam „streaming” jako taki nie musi być nadmierną przeszkodą w ocenie gry artysty – przecież recenzuje się płyty.
Przez kompresję mogą zagubić się jakieś detale, ale rys ogólny jednak pozostaje. Ten stream PR2 nie jest kompletnie nie do przyjęcia – tyle, że jest dużo gorszy od wielu znanych mi streamów z muzyką poważną na całym świecie – a słucham różnych rzeczy ciągle, na dość dobrym sprzęcie.
„Streamingowy krytyk”, jak rozumiem, to była taka drobna auto-złośliwostka 😛
Gostku, Dokładnie to miałem na myśli, określając się tak zaszczytnym mianem.
Nagrania studyjne chyba sa robione z wieksza precyzja niz streaming.
Co do nagran tubowych i zalinkowanego wystepu Trifonova w Tel Awiwie (rozumiem ze to encore bo zapowiada co zagra, mogl byc zmeczony): bylam na jego wystepie w ramach konkursu im. Rubinsteina rok wczesniej (w sumie slyszalam go szesciokrotnie) w Etiudach i zadnych usterek nie bylo, wykonanie bylo przepiekne pod kazdym wzgledem. Potem kilkakrotnie sluchalam tego samego wystepu, raz wlasnie streamingu na (nieistniejacej juz) stronie konkursu, potem na youtube, i to bylo zamazane i wyblakle echo tego co slyszalam na zywo.
Nie bronie „w ciemno” – jak napisalam niedawno, pare miesiecy temu slyszalam Trifonova na zywo w V Beethovena i bylo dosc nijako, widocznie kazdemu moze sie zdarzyc. I napewno bede dalej sluchala streamingow z braku innej mozliwosci. Ale opinii, szczegolnie negatywnej, na takiej podstawie sobie nie wyrobie, ani, prosze wybaczyc, chyba jednak nie wezme na serio opinii innych wydanej na takiej podstawie. Nawet biorac poprawke na to ze muzykolog slyszy oczywiscie o wiele wiecej i lepiej niz ja.
(takze nagrania na zywo w przygotowaniu do plyty sa chyba robione z wieksza precyzja)
Słuchając PR2 przez TuneIn można wybrać 32 kbps MP3, 128 kbps WMA lub 32 kbps WMPRO. ”
https://ibb.co/GW0Q86v
Firmowy” odtwarzacz Polskiego Radia w ogóle nie daje wyboru (albo daje, ale gdzieś to głęboko ukrywa), więc pewnie wybiera sam – być może nieoptymalnie. Podejrzewam, że stąd mogą wynikać problemy z jakością odbioru.
Klasyczny embarras de richesse. Chwalona tu nieraz Catalunya Música transmituje tylko w jakości 128 kbps MP3.
To nie do końca tak – „streaming” to po prostu transmisja danych – za pomocą streamu internetowego można słuchać czegokolwiek – płyt, koncertów na żywo – jak radia. Różnice w jakości streamu to raczej jak różnice w słuchaniu muzyki przez małe radyjko w kuchni albo przez „normalny” sprzęt.
Chodzilo mi o to ze jakosc pobierania danych przeznaczonych wylacznie do transmisji jest chyba (?) inna niz tych przeznaczonych do wydania (nie pamietam na jakim konkursie to bylo, chyba przedostatnim chopinowskim, mialam wrazenie ze byly dwa oddzielne nagrania, jeden transmitowany i wiszacy na stronie, drugi przeznaczony na dysk; ale moze sie myle).
Nie wydaje mi się, żeby były różne tory rejestrowania dźwięku na scenie. To jest to samo nagranie, tylko że na płycie jest pobierane w miarę bezpośrednio z tego, co zbiera mikrofon, a zanim trafi „w eter” musi zostać poddane odpowiedniej obróbce (głównie kompresji).
@lisek
Na pewno inna. Żeby jakość strumienia audio była jako tako porównywalna z CD (pomijając wpływ kompresji) bitrate musi wynosić co najmniej 160 kbps.
@Gostek Przelotem
To nie jest sprzeczne z tym, co napisałem, a sprzęt to w ogóle oddzielna sprawa. Na słuchawkach za 8 zł z Rossmanna nawet audiofilskie nagranie z dobrego odtwarzacza będzie brzmiało równie kiepsko, jak empetrójka 32 kbps ze słuchawek B&O. W przypadku transmisji internetowej mamy jeszcze trzeci czynnik: przepływność łącza. Cokolwiek okaże się „wąskim gardłem” – zdeterminuje efekt końcowy.
Tak, ale tu już zaczynamy wkraczać w detale. Smutna prawda jest taka, że przy 128 kbps WMA, jakość dźwięku mogła być lepsza. Wiele streamów z muzyką poważną jest nadawanych z taką jakością i większość z nich brzmi dużo, dużo lepiej.
@lisek: Wątek robi się nirświeży. ale pizę, by tu został ślad: napisałem, że podlinkowana produkcja Sonaty Chopina/Saint-Saensa, to znacznie lepsze wykonanie. W ramach jednego, ktore znam z plyty, jednego z youtube (ta Lisica właśnie) i jednego, straszliwego, na żywo. Np. szkarlatyna jest LEPSZA od tyfusu, a ten jest LEPSZY od eboli. Z tych trzech produkcji Lisica z kolegą są zdecydowanie najlesi, choć np. gdyby grał – dajmy na to duet Trifonow-Babayan, to pradopodobnie byłoby ŚWETNIE. To, iż coś określamy jako znacznie lepsze, nie oznacza, że uważamy to za bardzo dobre – płyta Węgrów jest przeciętna wykonawczo, ale fantastyczna poznawczo, przez repertuar. Wykonanie Lisicy & Co. jest całkiem niezłe, choć opublikowany materiał słabej jakości.
@pianofil
Sonata Chopina/Saint-Saensa to nie jest wcale takie dno, warto to poznać we właściwej interpretacji, nim się zacznie oceniać. […] Ja to od lat znam z nagrania Węgrów, Duo Egri-Pertis, […] A tu znacznie jeszcze lepsze wykonanie, mianowicie duet Valentina Lisitsa i Alexei Kuznetsoff
Zrozumialam ze interpretacja Egri-Pertis jest ta wlasciwa, a Lisitsa-Kuznetsoff znacznie jeszcze lepsza.
Ale to co napisalam odnosilo sie do roznicy miedzy youtube a sala, bo Lisitsa odnosi sukcesy wlasnie na youtube.
Duet Trifonow-Babayan slyszalam w innym programie, Trifonow troche sie zmienial w tym zestawie, robil sie uczniowski i pelen rewerencji, bardzo uwazal by sie przypadkiem nie wybic 🙂