Belcea i Katsaris

Nie miałam jakoś lepszego pomysłu ma tytuł. Dwa koncerty, które nie miały nic ze sobą wspólnego poza tym, że były fascynujące i że wystąpiły na nich wielkie osobowości.

Belcea Quartet i Beethoven – przerabiamy to już od 2013 r. na Festiwalu Beethovenowskim, ale to się znudzić nie może. Zespół spędził z tym repertuarem wiele czasu, nagrał go na płyty, teraz zapewne będzie wszędzie z nim zapraszany w związku z przyszłym Rokiem Beethovena. Rok temu Kwartet B-dur op. 130 połączył z Kwintetem fortepianowym Brahmsa z Elisabeth Leonską; w tym roku daje u nas dwa koncerty całkowicie Beethovenowi poświęcone. Na każdym z nich łączy jeden z wczesnego opusu 18 – tym razem był to trzeci, D-dur, z którymś ze średniego okresu (dziś op. 59 nr 2) i późnym (dziś ostatni, op. 135).

Nie było jednak chronologicznie i ten ostatni został zamieniony ze środkowym. I chyba całkowicie słusznie. Op. 135 – po paru poprzednich, zupełnie odjechanych – jest jakby pewnym powrotem do normalności, jeśli chodzi o formę (cztery części dość typowe: allegro sonatowe, scherzo, część wolna i finał, tyle że ten ostatni ze słynnym wstępem Muss est sein?). Dlatego bardziej pasował do zagrania po Kwartecie D-dur, o formie również standardowej, jednak zupełnie innym charakterze – pogodnym, dowcipnym, młodzieńczym. Natomiast kwartety z op. 59 poświęcone księciu Razumowskiego są bardzo specjalne, pojawiają się w nich już różne dziwności, pomału stające się zasadą, no i cytaty z rosyjskich pieśni jako gest w stronę adresata dedykacji. W tym kwartecie w środkowej części scherza rozbrzmiewa temat, który znamy z… Borysa Godunowa, tyle że tam śpiewają go potężne chóry podczas sceny koronacji (można go jeszcze usłyszeć w Kwartecie a-moll Antona Areńskiego i w jednym z duetów fortepianowych Rachmaninowa). Finał, zwłaszcza jego końcówka, był zupełnym szaleństwem: trudno uwierzyć, że można grać tak szybko, precyzyjnie i intensywnie zarazem. A potem zagrać na bis Cavatinę z op. 130, pełną nostalgicznej kontemplacji. I znów było trudno nastawić się na kolejny koncert – wielu poszło już sobie, bo na dobrą sprawę po czymś takim nie powinno się już słuchać niczego.

Ale jednak zostać było bardzo warto. Cyprien Katsaris dał przeuroczy koncert muzyki wydawałoby się marginalnej i przyczynkarskiej, ale mającej swoiste wdzięki. To zresztą była dla nas lekcja historii i kolejne potwierdzenie, że Chopin był jeden. Bo pierwsza część poświęcona była twórczości uczniów lub przyjaciół Chopina: Juliana Fontany, Thomasa Tellefsena, Adolfa Gutmanna, Karola Mikulego i biednego Carla Filtscha, cudownego dzieciaka, który zmarł nie ukończywszy nawet 15 lat, ale to, co zostawił, każe się zastanawiać, co by było, gdyby dane mu było żyć dłużej… Były mazurki naśladujące Chopina, nokturny mające w sobie jeszcze cień Fielda, przezabawny galop Gutmanna, pod którego kankana można by tańczyć, ale największą niespodzianką było dla mnie opracowanie ludowych pieśni rumuńskich Karola Mikulego, brzmiące niemal jak z Bartóka. Znalazłam mały przykład. W ogóle nie miałam pojęcia, że był autorem czegoś takiego.

Drugą część pianista poświęcił Moniuszce: kilka oryginalnych utworów fortepianowych, parę transkrypcji autorstwa kompozytora (mazur z Halki) i kilku innych twórców (wygląda na to, że pieśni wydane w Paryżu rzeczywiście zdobyły pewną popularność), wreszcie owa Fantazja na tematy z „Halki” Józefa Nowakowskiego, której wersję na dwa fortepiany bez powodzenia usiłowali parę dni temu wykonać Koch z Olejniczakiem. Wreszcie można było ją docenić. Imponowała wirtuozeria i humor pianisty (tym bardziej, że podobno miał kłopot z palcem). Dwa razy więcej utworów Moniuszki i okołomoniuszkowskich można wysłuchać na niedawno wydanej płycie NIFC. Na bis Katsaris zagrał improwizację na tematy filmowe, dedykując ją pamięci niedawno zmarłego Michela Legranda – ale wykorzystując nie tylko jego muzykę; pod koniec zabrzmiały… Dwa serduszka, które świat poznał dzięki Zimnej wojnie. I była jeszcze ciekawa transkrypcja pieśni Chopina Leci liście z drzewa, dokonana przez zaprzyjaźnionego z pianistą prof. Karola Pensona, fizyka i muzyka (mieszkającego w Paryżu, urodzonego w Warszawie, emigracja ’68). Katsaris wykonał ją właśnie po raz pierwszy.