Trzecia – i niestety ostatnia

To było wydarzenie wyjątkowe, które z całą pewnością przejdzie do historii Wratislavii. Drugi występ Filharmonii Izraelskiej z Zubinem Mehtą w NFM, ale zupełnie inny od pierwszego.

Tamten sprzed czterech lat był właściwie inauguracją – Izraelczycy byli pierwszą zagraniczną wielką orkiestrą na tej estradzie. Podobnie jak dziś, Mehta wszedł wówczas na scenę o lasce i dyrygował siedząc na krześle (wtedy miał kłopoty z kolanem, więc miał jeszcze podpórkę pod nogę). I tak samo była to jedna z symfonii Mahlera, która wypełniła cały program. Ale zupełnie inna. Wówczas – Dziewiąta, wysublimowana i mistyczna, choć zawiera i drapieżne elementy, ale na koniec rozpływa się w przestrzeni.

Tym razem zabrzmiała Trzecia, która wydawałoby się jest łagodniejsza, sytuując się gdzieś pośrodku między również mistyczną Drugą a niezwykle pogodną Czwartą. I ma z sąsiadkami wiele wspólnego, także motywy. Z Pierwszą z kolei łączy ją niezwykła wręcz przyrodniczość, z odgłosami ptaków i zwierząt, ze złowrogimi burzowymi pomrukami, z nastrojami leśnej nocy. Ogromna pierwsza część, trwająca trzy kwadranse, zmienia wciąż nastrój, a że – jak mawiał Leonard Bernstein – każda z symfonii Mahlera zawiera marsz żałobny, to i tu można się go momentami dosłuchać. Nie jest więc tak pogodnie, jakby się wydawało, nawet gdy tak się na chwile staje, coś jest pod spodem, jakieś napięcie. Ale wpleciony jest w to i powolny menuet, i skupione solo mezzosopranu do tekstu Nietzschego, odpowiednik Urlicht z Drugiej (śpiewała niemiecka artystka Gerhild Romberger), i pogodna dziecięca piosenka chóru żeńskiego i chłopięcego (chóry NFM) – oczywiście rodem z Des Knaben Wunderhorn. I zupełnie niezwykły finał, rozwijający się powoli z piana, rosnący niepostrzeżenie aż do wspaniałej końcowej kulminacji.

Muszę powiedzieć, że w dzisiejszym wykonaniu Trzeciej było więcej mistycyzmu niż w owej Dziewiątej w 2015 r. A już rozegranie finału przechodziło wszystko. Mehta, mimo że na siedząco, dyrygując wciąż z pamięci kreślił obraz utworu z niezwykłą precyzją. Mimo że po południu, gdy odsłaniał przed NFM tablicę pamiątkową ze swoim podpisem, wyglądał na zmęczonego – przywieziono go i odwieziono na wózku – gdy tylko zaczął dyrygować, pokazał pełnię sił artystycznych. Na odsłonięciu tablicy zażartował, że polscy przyjaciele właśnie go poczęstowali wspaniałymi pierogami, więc żebyśmy się nie zdziwili, że symfonia może być bardziej ociężała – ale nic takiego się nie zdarzyło. Przeciwnie, usłyszeliśmy wykonanie, które angażuje słuchacza w całości.

Piękne, ciepłe brzmienie smyczków, wspaniałe solówki trąbki, oboju (niesamowity ptasi krzyk), fletu, klarnetu, puzonu, a nade wszystko skrzypiec (tym razem rolę koncertmistrza przejął David Radzynski, o którym tu wcześniej wspominałam – i jeszcze tutaj) – rozmawiałyśmy z koleżankami po koncercie o tym, że widać było, iż muzycy starają się szczególnie dla niego. Bo to jest seria pożegnań. Teraz tournée, a w październiku sezon w Tel Awiwie rozpocznie się serią koncertów jubileuszowych, kończących 50-letnią (!) kadencję Zubina Mehty jako szefa orkiestry. Maestro pokieruje kilkoma koncertami z udziałem wybitnych solistów – i odchodzi. Kończy się epoka. I tego wieczoru długo żegnaliśmy muzyków, a przede wszystkim Maestra – chyba z kwadrans.