Od Mendelssohna do… Mendelssohna

Tak, zupełnie przypadkiem zresztą, ułożył się program kolejnego dnia festiwalu, choć z dwóch zupełnie różnych koncertów.

Fabio Biondi uwielbia znaleziska – nieraz już mieliśmy do czynienia z jego kolejnymi odkryciami o rozmaitej wartości muzycznej. Należą też do tej kategorii dziecięce dzieła Feliksa Mendelssohna – kiedy je pisał, wyglądał mniej więcej tak; widać, że poważnie podchodził do życia i pisania. Tych utworów się nie grywało, przez wiele lat nie były zresztą publikowane, lecz traktowane jako uczniowskie wprawki. I tym w istocie są, a słyszalne w nich są upodobania jego berlińskiego nauczyciela, Carla Zeltera – miłość do muzyki rodziny Bachów, która zresztą została mu na całe życie (choć na twórczość później już nie miała wpływu). Trzy symfonie na orkiestrę smyczkową, a także fugi, parę utworów z fortepianem (Paola Poncet) i Salve Regina (ze świetną Ewą Leszczyńską) – wszystko to zdradza wpływy zarówno Johanna Sebastiana, jak CPE Bacha. Z wykonanego zestawu grywa się tylko czasem Koncert skrzypcowy d-moll (solista – oczywiście Biondi) głównie chyba ze względu na skoczny finał z chwytliwym tematem. W sumie – ciekawostki, przyczynki, ale na swój sposób wzruszające, kiedy się pomyśli, że zaledwie parę lat później, w wieku 16 lat, Felix napisze genialny Oktet, a mając 17 – jeden ze swoich największych przebojów, czyli uwerturę do Snu nocy letniej.

Późniejszym jego fragmentem z muzyki do tejże sztuki Szekspira, zwiewnym Scherzem w transkrypcji fortepianowej Rachmaninowa, zakończył z kolei swój wieczorny występ Nikolai Lugansky. Ale zaczął zupełnie inaczej. Kwitując Rok Beethovena, włączył do programu dwie jego sonaty, w których niezbyt mi się spodobał – były jakieś zimne, a co więcej, forte było nieładne, krzykliwe, można powiedzieć przesterowane. Tylko chorałowy temat z ostatniej części op. 109 był całkiem ładny.

Za to Chopin bardziej satysfakcjonował – zarówno Barkarola, jak Nokturn Des-dur, a także większość Ballady f-moll, tylko sama końcówka została „zakrzyczana” znów nieładnym, ostrym dźwiękiem. Ale publiczność lubi, jak jest szybko i głośno, więc była zadowolona. Preludium, chorał i fuga Francka to utwór, za którym nie przepadam z powodu jego nastroju beznadziejności, ale muszę przyznać, że został zagrany bardzo przyzwoicie. Ale i tak najbardziej podobało mi się wykonane na pierwszy bis Preludium fis-moll Rachmaninowa. Jakoś najbardziej lubię Luganskiego w muzyce tego kompozytora.

PS. Świetnie, że nowowiejska zapisała się na wyjazd do Pragi – pozdrawiam i, miejmy nadzieję, do spotkania w drodze! Tylko jeszcze z parę osób by się do tej niewielkiej kulturalnej grupki przydało. Podsyłam jeszcze raz na wszelki wypadek link. Wycieczka rusza z Ostravy, a z Katowic tam jest rzut beretem; blisko dworca jest tam podobno duży, tani parking, gdzie samochód może przeczekać weekend.