Ablogin!

Ogromnie się cieszę, że dyrekcja festiwalu docenia tego artystę ewidentnie skrzywdzonego przez jury Konkursu Chopinowskiego na instrumenty historyczne.

W poprzedniej wersji tegorocznego programu Dmitry Ablogin miał wystąpić z orkiestrą. Stało się inaczej i ja jestem z tego bardzo zadowolona, bo pianista znów mógł pokazać nam wachlarz swoich możliwości. On najlepiej jednak wypada w monologu, gdy sam przykuwa uwagę – a potrafi, i to jak. A ponadto otrzymał okazję, by „obejść” Rok Beethovenowski.

Na początek jeszcze Andante cantabile e presto agitato Mendelssohna, drobiażdżek poprzedzony jeszcze improwizowanym preludium, jak to Ablogin ma w zwyczaju. Zarówno ten utwór, jak parę dzieł Chopina – Etiuda cis-moll op. 25 nr 7, Nokturn Des-dur i Polonez-Fantazja, zabrzmiały na erardzie pięknie i subtelnie. A później pianista przesiadł się do grafa i już bez żadnych wstępów rozpoczął danie główne tej uczty: Wariacje na temat walca Diabellego Beethovena.

To było drugie w historii festiealu wykonanie tego utworu na instrumencie historycznym – dziesięć lat wcześniej usłyszeliśmy go w interpretacji Andreasa Staiera (wówczas jeszcze w znakomitej formie), ale był on w o tyle lepszej sytuacji, że grał w Studiu im. Lutosławskiego, a ponadto na erardzie, więc brzmienie było donośniejsze. Ablogin ambitnie wybrał instrument bliższy epoce powstania dzieła – z początku jak zwykle przez chwilę musiałam się do brzmienia przyzwyczajać, ale później zaczęłam doceniać, ile on jest w stanie z tym dźwiękiem zrobić. I nie tylko z dźwiękiem, ale też z nastrojami. Technikę ma taką, że wszystko przychodzi mu z lekkością, ale to przecież niejedyny walor tej gry – cechuje ją przede wszystkim wielka subtelność i wrażliwość. I umiejętność zabawy kontrastami, która jest w tych wariacjach szczególnie potrzebna. Na bis był też Beethoven: Rondo C-dur, z którego Ablogin zrobił rozkoszny bibelocik.

Wciąż nie jestem w stanie pojąć, co właściwie stało się na tamtym konkursie, że jeden z nielicznych pianistów, którzy w ogóle wiedzieli, o co chodzi w graniu historycznym, został tak potraktowany. Ale cóż, konkursy są dla koni, jak mawiał Bartók.