Między dwoma festiwalami
Dzięki temu, że na Chopiejach koncert był dopiero o 21., mogłam wrócić na chwilę na WarszeMuzik.
Ostatnie koncerty festiwalu, w reakcji na prognozę pogody, zostały przeniesione pod dach. I tak dzisiejszy odbył się w miejscu, gdzie kiedyś istniało kino „Czary” (została tam zrekonstruowana sala kinowa), czyli na Chłodnej 31, w kompleksie, w którym znajduje się Winosfera (obecnie w remoncie). Jutrzejszy koncert Ani Karpowicz, Anny Kwiatkowskiej i Mikołaja Pałosza (w programie Morton Feldman, Roman Haubenstock-Ramati, György Ligeti i Tilo Medek) odbędzie się w tym samym miejscu. Uwaga: wejście do kina jest od strony ul. Mieczysława Wajnberga – jak miło podawać taki adres!
Marek Bracha zagrał ciekawy program poświęcony żydowskim mazurkom – i może szkoda, że nie powiedział, że niektóre z nich powstały zaledwie o parę ulic dalej. Bo przecież Maria Szymanowska, z domu Wołowska, mieszkała na roku Waliców i Grzybowskiej, a Mieczysław Wajnberg, jako 14-letni zaledwie Mietek, czyli kiedy napisał swoje dwa mazurki – na Żelaznej 66. Warszawiakiem z urodzenia był też Edward Wolff, o 4 lata młodszy od Chopina, który również wyemigrował do Paryża; dodam ciekawą informację, że był on rodzonym wujem Henryka Wieniawskiego.
O ile więc mazurki Szymanowskiej (8 z cyklu 24) były prościutkie, salonowe, to te Wolffa są bardziej wyrafinowane harmonicznie, pisane najwyraźniej pod wpływem Chopina; pianista dla porównania zagrał po nich Chopinowskie op. 17 nr 4. Potem także zmieniał się wciąż styl. 3 mazurki Aleksandra Tansmana z lat 20. opatrzone są typowymi dla niego harmoniami zbliżonymi do jazzowych. Pochodzący ze Lwowa Tadeusz Zygfryd Kassern zastosował harmonie bardziej cierpkie i szorstkie. Dziecięce mazurki Wajnberga nic w sobie dziecięcego nie mają, są całkowicie dojrzałymi próbami. I na koniec mazurek gettowy Władysława Szpilmana – wspominałam kiedyś dzisiejszemu wykonawcy o jego historii, czyli o tym, że pierwotnie powstał jako część słynnego walca-monodramu Jej pierwszy bal, śpiewanego przez Wierę Gran z akompaniamentem kompozytora, na temat walca z operetki Ludomira Różyckiego Casanova (temat tego walca pojawia się w środku mazurka), ale chyba tego nie zapamiętał. Znalazłam nagranie w powojennej, zorkiestrowanej wersji; początek zwrotki z mazurkiem 10:36.
Wieczorem – Gesualdo, V Księga madrygałów, przerywana kilkoma utworami lutniowymi, dopasowanymi pod względem wyrafinowanych harmonii (Piccinini, Kapsberger). Sześcioro śpiewaków z Collegium Vocale Gent (wymieniających się, bo to madrygały pięciogłosowe), dyrygujący Philippe Herreweghe oraz lutnista Thomas Boysen (który również towarzyszył śpiewakom w madrygałach, ale kompletnie nie było go słychać). Wszystkie te niesamowite zwroty harmoniczne, te gesty wokalne oddające jęki, westchnienia i krzyki, które nie są przecież łatwą obrazowością, choć mieszczą się w pewnej konwencji epoki – wykonane zostały po prostu po mistrzowsku. Niezwykły, wspaniały koncert. Czekamy na kolejne występy maestra – ja zwłaszcza na wielki finał w Operze Narodowej.
Komentarze
Ja miałem dokładnie tę samą marszrutę i w zasadzie takie same wrażenia. Koncert „żydowskich mazurków” naprawdę ciekawy. Mogły jeszcze dojść do tego 3 mazurki na fortepian Rathausa z 1928 r., są też chyba Mazurki Wertheima, wydaje mi się, że też coś takiego napisał Ryszard Sielicki, no ale wszystkiego na raz się zagrać nie da, z pewnością będą kolejne edycje. Swoją drogą fajnie byłoby nagrać taką płytę.
A Gesualdo? Cóż – okazuje się, że że książę Venosy i hrabia Conzy jest ulubionym kompozytorem tzw. warszawki, bo takiego tłumu chyba nawet Blechacz i Awdiejewa nie wygenerowali, sporo było „światowej” publiczności płci obojga w tzw. kreacjach (nie wiedziałem, że do marynarki można sobie przypinać TAKIE broszki). Miałem nawet, jak to ja, złośliwą satysfakcję, że dopiero się oni wszyscy na tym Gesualdzie umordują, ale tym razem najwyraźniej zawiodłem się w kalkulacjach, chyba wspaniałość wykonania bliska absolutnej doskonałości spowodowała, że ta jakże trudna, a zarazem do cna arystokratyczna sztuka przemówiła do wszystkich. Bo na tej wypchanej sali było, jak na coś takiego, cicho, publiczność była skupiona raczej, i na koniec była naprawdę szczera owacja – jak widać wielka sztuka jest w stanie porwać masy. I bardzo dobrze. Dla mnie Gesualdo to kompozytor szczególny, jak miałem kilkanaście lat, to przeczytałem powieść Laszlo Passutha p.t. „Madrygał”, obszerną sfabularyzowana i mocno chyba skonfabulowaną biografię kompozytora. Potem trudno mi było dotrzeć do nagrań, a zacząłem nie od madrygałów, ale od Responsoriów, pamiętam, że to chromatyczne rozrywanie się „Velum templi” słuchałem w kółko. Później już, jako historyk sztuki i wykładowca często (jak mi się jeszcze chciało robić takie rzeczy) omawiając zwrot pomiędzy tym, co umownie nazywamy manieryzmem i tym co równie umownie nazywamy barokiem, a także nakładając na to problem tzw, późnego stylu u Michała Anioła czy El Greca, puszczałem młódzi fragmenty Responsoriów i późnych Madrygałów Gesualda, bo to jest dokładnie ten sam fenomen. Ta gwałtowna żarliwość, która zarazem jest chłodna w tym niebywale kunsztownym uformowaniu struktury, stanowi jakby oksymoron, który odpowiada tym niezliczonym oksymoronom w warstwie poetyckiej. A zarazem, jak słusznie zauważono w omówieniu, jest to jednak podporządkowane słowu i idącym za nim emocjom, co już przecież odpowiada seconda pratica. Dlatego to takie trudne wykonawczo – nie można „przegiąć” w żadną ze stron, bo takie wykonanie, zbyt skupione na strukturze, albo zbyt folgujące afektom – będzie jak niedobra reprodukcja obrazów El Greca, które najczęściej na tych reprodukcjach wyglądają dość koszmarnie, a na żywo zwalają z nóg. Ale im się udało absolutnie wyważyć wszystko i dlatego było to tak wyjątkowe przeżycie. Wielkie brawa dla Dyrekcji Festiwalu, że Europę Chopina odważyło się pokazać z aż tak odległej chronologicznie perspektywy. A zresztą wcale nie jest to tak ни при чем – jak się słuchało np. Poloneza-Fantazji w wykonaniu Awdiejewej i potem tych madrygałów Gesualda, a w poprzednich edycjach późnych kwartetów czy Grosse Fuge Beethovena – to przecież jak na dłoni jawi się tu pokrewieństwo późnego stylu wielkich kompozytorów ponad nieistotnymi w istocie barierami epok, stylów i środków kompozytorskich, a zarazem objawia się wraz z tym ogrom problemów wykonawczych, jaki zawsze ów późny styl generuje.
Zmarła Teresa Żylis-Gara…
Pani z wielką klasą.
Wielka śpiewaczka. Zjawiskowa Desdemona w „Otellu” Verdiego w tym nagraniu z Choregies D’Orange. I Octavian u boku Montserrat Caballe jako Marszałkowej z festiwalu w Glyndebourne i Donna Elvira, że brak słów…
Oczywiście to wszystko z nagrań często tzw. „piratów”, bo wytwórnie płytowe chyba jakoś nie miały w tamtych czasach zaufania, że warto inwestować…
Ciekawy jest wywiad (dla dysponujących językiem niemieckim) jaki z Maestrą przeprowadził August Everding w swoim legendarnym programie „Da Capo”
https://www.youtube.com/watch?v=ZQP8fXpa3E4
Nie będę robiła specjalnego wpisu o recitalu Alexandre’a Tharaud, bo właściwie szkoda czasu. Kolejne rozczarowanie po tych dwóch:
https://szwarcman.blog.polityka.pl/2013/11/20/lutoslawski-mimochodem/
https://szwarcman.blog.polityka.pl/2015/08/16/rosyjski-chopin/#comment-253400
Pianista wybrał tym razem Zamek Królewski chyba po to, by swoje wciąż brzydkie forte i cherlawe piana utopić w sosie pogłosu. Częściowo mu się to udało i w ogóle może był trochę mniej zimny niż te kilka lat temu, ale i tak był to męczący koncert. Więcej nie chce mi się już pisać, może tylko zacytuję pianofila, który po Sonacie b-moll Chopina powiedział: „Ciszej nad tą trumną” 😆
Popołudniowy recital Mateusza Kowalskiego opuściłam z powodów rodzinnych, ale słyszałam go w tym repertuarze i wiem, że jest dobry. Trochę żałuję, ale mogę sobie za to puścić płytę 😉
A my się na WarszeMuzik wybieramy jutro, czyli w niedzielę, na finał. Jakoś nie potrafię łączyć dwóch wydarzeń muzycznych jednego dnia. Nie mam w sobie tyle emocjonalnej przestrzeni. Wczoraj wybrałam zatem Gesualda. I przyłączam się do zachwytów. Z publicznością, o czym pisze Pianofil, coś jest na rzeczy, bo spotkałam na tym koncercie, niespodziewanie, znajomych z różnych kręgów. Ciekawe, to nie jest muzyka łatwa w odbiorze. Bardzo mi pomogła zachęta z książki programowej, by śledzić równocześnie słowa tekstów. To jest faktycznie muzyka i tekst i jedno bez drugiego jest niepełne. A Pan, który koło mnie siedział był jeszcze ambitniejszy, bo miał pełne nuty madrygałów i wnikliwie za nimi podążał. Zastanawiałam się, czy może sam jest śpiewakiem. To był wyjątkowy wieczór.
W repertuarze pieśniarskim, do którego też miała wielki dar, miałem szczęście słyszeć Ją w FN w lutym 1987 roku – aż trudno uwierzyć, że był to debiut Artystki w tej instytucji.
Jeden z najpiękniejszych głosów świata. Tym bardziej żal, że nagrań zostało tak niewiele.
A co do Tharaud… Gdzie się podział subtelny i romantyczny Alexandre, którego znam z płyt… To był pierwszy koncert na żywo tego pianisty, w którym uczestniczyłam. Bardzo na niego czekałam, bo Tharaud ciekawi mnie też pozamuzycznie. Ma bardzo intrygującą, tajemniczą stronę internetową:
https://alexandretharaud.com, podobnie profil na Instagramie. Miałam poczucie, że skoro tak analitycznie podchodzi do swojej profesji, bycia pianistą, to nie ma możliwości, żeby dobrym pianistą nie był. Ale okazuje się, że to się może wykluczać. Można być wyśmienitym muzykiem i nie być inteligentnym. Można być inteligentnym i frapującym człowiekiem i nie tak bardzo utalentowanym artystą.
Jestem nieutulona w żalu. Ale muszę się pogodzić z faktami. Wyszłam z nieco bolącą głową. Muszę sobie znaleźć więcej ulubieńców, żeby uniknąć rozczarowania. Powinnam sobie teraz posłuchać tych „Impromptus” Schuberta w wykonaniu Marii Joao Pires. To by było ukojenie. Myślę, że dzisiejszy koncert to też moje rozstanie z Zamkiem Królewskim. Już chyba nie jestem w stanie słuchać tamtego dudnienia. Może jeszcze ewentualnie kameralistyka, ale na pewno bez fortepianu.
W październiku zeszłego roku na Zamku grała Kate Liu i mimo tej akustyki był to koncert niesamowity.
https://szwarcman.blog.polityka.pl/2020/10/19/po-prostu-kate/
Czyli można.
Frajdo, pomijając niewdzięczną akustykę Sali Balowej itp., nasze wrażenia byłyby pewnie zupełnie inne, gdyby pianista zdecydował się pokazać chociażby utwory z ostatnio wydanej płyty „Versailles”.
Na marginesie: jedną ze składanek w Erato zatytułowano „Alexandre Tharaud – Le poete du piano”. Po tym, co właśnie usłyszeliśmy (dwie d-mollki na bis, poprzedzone jednak totalną demolką b-mollki – a i reszta w sumie poniżej oczekiwań), brzmi to jak baaardzo ponury żart.
Nie wiem Ścichapęku, nie jestem pewna. „Impromptus” Schuberta to też mogą być utwory delikatne. On je teraz nagrał na płycie. Ciekawa jestem, jak ta płyta zabrzmi w porównaniu z koncertem.
Bardzo mi cały czas smutno po wczorajszym koncercie. Również dlatego, że odrobinę straciłam zaufanie do nagrań. Czy aż tyle można w nich ukryć. Czy to Sokolov ma rację, uważając, że prawdziwy kunszt pianisty, można dojrzeć jedynie w żywym nagraniu.
Można by sobie pomyśleć, że Tharaud miał akurat zły dzień, ale ufam tutaj osądom PK, która słuchała go po raz trzeci, a nie po raz pierwszy, jak ja.
Oj, to jednak prawda, że z nagraniem można zrobić wszystko. Wiem coś o tym niestety. Jak wam wczoraj mówiłam, dziś nikt mógłby nie wiedzieć, że Florence Foster Jenkins fałszuje 😆
Dlatego Sokolov ma chyba rację. Choć nawet geniusz też nie ma zawsze genialnej formy…
No to może zamknijmy na cztery spusty wszystkie studia nagraniowe i będzie po kłopocie – żadna „boska Florence” nie będzie nam już mąciła 😉
A z zestawu funeralnego A.T. przynajmniej „ogadywanie po marszu” zabrzmiało jednak, jak lubię. Na otarcie łez. Tak czy inaczej to wyjątkowa złośliwość losu, że awaria sieci (uniemożliwiająca mi jakąkolwiek materializację posiadanego biletu) zdarzyła się akurat przed recitalem Kate Liu, a nie powiedzmy przed wczorajszym…
Dziś pierwsza część była rozczarowaniem, a druga rehabilitacją 🙂 Orkiestra Herreweghe’a w Koncercie e-moll była wciąż trochę do tyłu, a Nelson Goerner do przodu, i też trochę grał poniżej swojego poziomu. Ale Koncert f-moll był już całkiem w porządku, a i pianista się odnalazł. Bis był oczywisty, zwłaszcza po tym koncercie, a publiczność była tak zaczarowana, że przez dłuższą chwilę nikt nie wyrwał się z oklaskami 😉
Od paru dni na festiwalu tłumy jak za dawnych dobrych czasów.
Słuchałem tydzień temu Tharaud’a w Bari- zupełnie przypadkiem w ramach festiwalu muzyki fortepianowej… Program bardzo podobny…. wszystko cisnął z nutek… Miałem wrażenie, że ćwiczy przed Warszawą i, jak czytam, bez rezultatu… Dużo błędów o jakości i wyrazie nie wspomnę… ale świetnie gada po Włosku…
To, że ktoś gra z nut, to mi samo w sobie nie przeszkadza. To może być sposób na walkę z tremą, budowanie sobie, żeby użyć modnego określenia, strefy komfortu. Pytanie, oczywiście, jak gra… Swoją drogą, bardzo przyjemne, słuchać koncertu w Bari:-)
@ścichapęk
No fakt mało jest tych luksusowych nagrań pod wielkimi szyldami. Ale jak się poszpera to w sumie całkiem sporo dokumentów jej sztuki jak choćby „Manon” z Alfredo Krausem z Chicago , „Wilhelm Tell” Rossiniego z Hamburga i in, gdzieś widziałem pieśni R. Straussa. I jest jeszcze ta zjawiskowa „Anna Bolena” Donizettiego w języku niemieckim. Na YT jest dużo w sklepach internetowych mozna co nie co kupić, np. https://operadepot.com/search?type=product&q=zylis+gara
W sumie to fajnie jakby ktoś kompetentny (krytyk, publicysta) te wszystkie rozproszone rzeczy przesłuchał, opisał itp. Ale pewnie prędzej to zrobią Niemcy lub Francuzi niż Polacy.
Kiedyś, dawno temu, był taki moment, że byłam namawiana na napisanie monografii maestry. Nawet się spotkałyśmy, ona w towarzystwie menedżera. Ale to się jakoś rozmyło, ja zresztą nie miałam za bardzo czasu – no i nie doczekała się niestety swojej monografii.
@ Robert2
Z większych szyldów raptem trzy chyba (EMI, DG, Erato).
Dzięki za Bolenę, bo ta jakoś mi dotąd umykała.
Jeżeli nie robiłam specjalnego wpisu o Tharaud, to o Chloe Jiyeong Mun też nie mam specjalnie powodu. Był to jedyny koncert Chopiejów w sali kameralnej FN – i to zrozumiałe, bo mimo iż pianistka utytułowana, to mało w Polsce znana i wiadomo było, że tłumów nie będzie. Widzę to po dzisiejszym wieczorze tak: dziewczyna miała niesamowite szczęście, że zrezygnowała w 2015 r. z Konkursu Chopinowskiego po tym, jak przeszła eliminacje – stało się to dlatego, że wygrała tymczasem konkurs w Bolzano. A jako że rok wcześniej wygrała również Genewę, zdobyła status gwiazdy. Gdyby zaś przystąpiła do naszego konkursu… Można było sobie wyobrazić, co by się stało, porównując jej Mazurki op. 56 z interpretacją Kate Liu (która zdobyła za nie nagrodę). Wykonanie Chloe było dość blade, szkolne. Później zagrała cały cykl Preludiów op. 28, niektóre z nich wypadły nawet całkiem ładnie, ale wiele z nich również było jakby bez wyrazu. W drugiej części oba zeszyty Images Debussy’ego i IV Sonata Skriabina – wszystko w porządku, nuty na swoim miejscu, ale wciąż: brak osobowości. Jedno trzeba przyznać: dźwięk ma naprawdę ładny, dba o jego estetykę. Dlatego też bis, choć w tym kontekście banalny (Clair de lune Debussy’ego), zabrzmiał ujmująco.
W sumie jednak potwierdził mi się odbiór z YT, kiedy napisałam, że jest w jej grze coś szkolnego. Bo jest, choćby nawet była prymuską. Ale przynajmniej uszy nie ucierpiały.
Gdybym miał wnuki, chętnie bym je wysłał do szkoły, która uczy TAKIEGO grania 😉 Mazurki jak mazurki – niech się lepiej wypowiedzą inni – ale już wszystko, co było dalej… Jakiż kontrast względem sobotniego Tharauda. Ile tutaj było poezji, pięknej nieśpieszności, ale i piekielnego szwungu, gdy trzeba. A jakości dźwięku to już chyba nikt nie zakwestionuje 🙂 Porywający, ale zarazem jakże subtelny Skriabin – z miejsca zakochałem się w tym wykonaniu. A bis może i byłby trochę banalny – podobnie zresztą jak Lento con gran espressione Awdiejewej kilka dni temu – gdyby nie to, że obie artystki zagrały swój naddatek tak fenomenalnie.
Przytoczę jeszcze jedną z opinii (nb. osoby z kręgu pianistycznego), które do mnie dotarły po powrocie: „Najlepszy fortepianowy recital tego festiwalu”. Z zastrzeżeniem, że nie wszystkich udało mi się wysłuchać na żywo – zgadzam się z taką oceną. Widać nie tylko dla mnie był to wspaniały wieczór.
A już się bałem, że moja zgodność z opiniami Pani Kierowniczki utrzyma się do samiutenkiego końca Festiwalu – to trochę było deprymujące, zważywszy na mój nerw polemiczny. Taka zgodność odbiera zresztą chęć do komentowania, bo w końcu cóż to za przyjemność wchodzić w rolę echa, albo dobierać synonimy do już użytych, i to w punkt, sformułowań. Ale wreszcie się doczekałem. Oto co napisałem w innym miejscu niecałą godzinę po zakończeniu koncertu, daję to in extenso:
„Młoda, lecz już utytułowany Koreanka, której przypadł zaszczyt zagrania ostatnich akordów fortepianowych na Festiwalu. Niezwykła artystka – wrażliwa, elegancka, całkowicie skupiona, perfekcyjna, ujmującą, bardzo dwuręczna. Tak jak Kate Liu o fascynującej ergonomii i choreografii wręcz ruchów, które jednak nie są na pokaz, lecz wydają się niezbędne dla wygenerowania dźwięku. Rewelacyjne późne mazurki Chopina, polifoniczne, całkiem inne, a jednak stylowe, z wydobytymi nieoczekiwanymi liniami i akcentami, ale w tym układzie leżącymi jak najbardziej na miejscu. Preludia również oryginalne, niekiedy wyjątkowo piękne, cykl zagrany z wewnętrzną logiką, łukami, kulminacjami. Ale „bomba” wybuchła po przerwie – dopiero w Debussy’m i Skriabinie w pełni odsłoniła karty – niebywała subtelność i czysta poezja, idące w parach z precyzją i dyscypliną, a jednocześnie feeria barw. Na bis zjawiskowe Claire de lun, mieniące się niczym najlepsze obrazy Whistlera czy Moneta. Program nie był rzecz jasna zestawiony przypadkowo – Debussy i Skiabin wyciągnęli w pewnym sensie ostateczne konsekwencje z zarodków, które w muzyce Chopina są już obecne (zarazem doskonale kompletne i pełne, jak i „rozwojowe”) – i panna Chloe w swym recitalu subtelnie i ze smakiem te paralele pokazała, oczywiście tym, którzy chcieli i umieli je dostrzec. Byli bowiem i tacy, który kręcili nosami. Może czas na wizytę u laryngologa? Ponieważ to już ostatni koncert z fortepianem na Festiwalu, prosi się o podsumowania. Przede wszystkim muzyka jest kobietą, to panie zajmują moje podium – Awdiejewa, Liu i Mun – w kolejności alfabetycznej, bo nie ma tu sensu bawić się w ustalanie, która była lepsza. Po prostu one mnie w jakiś kompletny sposób poruszyły. Panowie G – Grosvenor i Goerner są świetni, grali też bardzo pięknie, podobnie jak Cholodenko, ale nic nie poradzę, że panie mnie ujęły szczególnie. Immerseel to już całkiem inna kategoria, można powiedzieć coś poza konkursem. Z resztą różnie, czasem tak, czasem siak, czasem znakomita poprawność, jak u Hewitt czy Blechacza, czasem dziwne rzeczy jak u Tharauda czy Mielnikowa. Ogólnie jednak Festiwal w tym roku świetny, ekcytujący i inspirujący i jutrzejszy koncert raczej tylko mnie w tej opinii może utwierdzić”.
Po przespaniu się z tym i opadnięciu emocji, na zimno – mogę jedynie te superlatywy powtórzyć. Ostatnim natomiast określeniem, jakie przyszłoby mi na myśl po tym recitalu, to „szkolny”, a kilku pianistów, całkiem niezłych, których niezależne od siebie opinie miałem okazję po tym recitalu słyszeć, zgodnie zauważało, że ten Chopin był tak dramatycznie odbiegający od konwencjonalnych ujęć, zwłaszcza mazurki, że na konkursie artustka zostałaby zaraz „uwalona”. Właśnie dlatego, że nie gra ani na jotę szkolnie. Szkolnie, to gra pan Cho, on jest wręcz żywą synekdochą szkolnego grania i nie wiem którym koreańskim bogom mam dziękować, że w tym roku nie zjawił się na Festiwalu on, tylko panna Mun. Jeśli to, co ona pokazała jest „szkolne”, to ciekawe w której szkole się tak uczy, rad bym tę szkołę szeroko polecać. Oczywiście, rozumiem, że ten rodzaj grania nie musi się podobać ze względu na pewien specyficzny rodzaj emocjonalności, który mi się kojarzy właśnie z azjatyckim odczuwaniem, z takimi wielkimi, okrągłymi, drgającymi oczami w japońskich czy koreańskich komiksach, z ekspresją w tamtejszym teatrze, ale też na przykład z intensywnością odbierania i przetwarzania w sztuce przyrody oraz jej zjawisk. Tyle, że panna Chloe nie jest w tym co robi kiczowata, bo kicz jest wypadkową nieszczerości, a ona jest absolutnie szczera, tak to odebrałem. To skupienie, koncentracja, nawet te małe rytuały gestów – to wszystko jest koherentne z tym, co słychać. Rzecz też jasna, że takie granie jest biegunowo odmienne np. od gry Awdiejewej. To są różnice, jak śmiem przypuszczać, wynikające z mentalności, całego backgroundu kulturowego. U Awdiejewej jest i sarkazm, i dużo pewnej goryczy, w ogóle emocje pewno są dojrzalsze i intelektualnie wszystko jest o wiele bardziej złożone. A Liu i Mun, każda na swój sposób, choć Mun chyba na sposób bardziej fascynujący, poprzez niezwykłą wrażliwość i fantastyczna koncentrację, za którymi stoi oczywiście mistrzowski warsztat, są jak media, przez które muzyka „się robi” i objawia w swej najczystszej formie, choć zarazem jest w tym wiele wyrafinowania.
PS. Sprowadzanie wczorajszego recitalu niejako do jednej kategorii z popisami p. Tharauda uważam za całkowicie niedorzeczne, ze wszelkich właściwie przyczyn, które dałoby się tu wymienić.
Przed wyjściem na koncert Chloe włączyłem na chwilę Dwójkę. Leciała akurat sonata fis-moll Schumanna – zapewne nie w całości, ale nawet ten przypadkowy kawałek (nie słyszałem zapowiedzi, dopiero wsteczną) urzekł mnie ogromnie. A grała właśnie ona 😀
Chętnie posłuchałbym płyty z wczorajszego wydarzenia (i naprawdę nie jestem w tej chęci odosobniony). Gdyby nie ta okropna niżowa czapa nad Warszawą, pewnie obyłoby się nawet bez (bardzo skądinąd nielicznych) dogrywek w Preludiach.
No i dobrze, raz możemy się pięknie różnić.
W moim sąsiedztwie zdania były zbliżone do mojego. Może to kwestia XI rzędu 😛 Ja Cho też niezbyt lubię i dawałam to tutaj nieraz do zrozumienia, ale jego gra nie jest szkolna, jest tylko wtórna, „zainspirowana” wieloma wykonaniami, co słychać (a od pewnego czasu zresztą słychać głównie hałas). Porównywać więc obojga Koreańczyków nie sposób. Jak wspomniałam, u Mun dużym plusem jest jakość dźwięku i to już coś. Ale to nie wszystko. Kiczowate to nie było, szczere pewnie było, jednak brakowało tu jakiegoś pazura, nawet nie w sensie temperamentu, bo ten pianistka od czasu do czasu wykazuje, ale jakiegoś zrozumienia idei – nawet w Debussym mnie to raziło. Różnica kultur? Zapewne tak, ale jeszcze coś.
Pouczające jest zestawienie rozmów z artystkami w radiowej Dwójce.
Chloe czuje się onieśmielona i zagubiona: https://www.polskieradio.pl/8/410/Artykul/2797751,Chloe-Jiyeong-Mun-niezwykla-osobista-wrazliwosc-i-jezyk-Chopina-oniesmielaja
Kate zanurza się w innym świecie – swoim i kompozytora: https://www.polskieradio.pl/8/8817/Artykul/2795840
Yulianna mówi o intelektualnym skupieniu i emocjonalnym otwarciu: https://www.polskieradio.pl/8/8817/Artykul/2795840
Każda z tych pianistek jest na innym zupełnie etapie. Być może więc u Chloe to jeszcze kwestia wieku. Tamte grają bez kompleksów. Pokazują muzykę, ale i siebie w niej. U Chloe nie wiem, co jest „nią”, jaka jest jej osobowość.
Ale Kate jest tylko rok starsza od Chloe…
ścichapęk, Wygląda na to, że w końcu odnalazłem bratnią duszę. Musi Pan koniecznie posłuchać, jak wspaniale Chloe odczytuje Sonatę-Fantazję gis-moll Skriabina czy Sonatę Pastoralną Beethovena. Chętnie podzielę się tymi nagraniami.
Dziś nie będę się rozpisywał, a swój zachwyt i najszczerszy podziw zamknę w jednym zdaniu.
Wczoraj po raz pierwszy w życiu doznałem katharsis!
Pani Doroto, Chloe jako jedna z niewielu artystek ma odwagę, żeby publicznie przyznać się do muzycznego zagubienia. Ona nie mówi, jak wspaniale czuje się w ojczyźnie Chopina i niestara się na siłę pozyskać przychylności słuchaczy. Chloe zawsze jest sobą.
A jak tak sobie mysle ze jest cos „nie tak” jeśli pianistom – w tym dość wybrednym!- sie podoba, a radiowcy i krytycy mają za zle,Bo to w końcu, nie oszukujmy sie, pianisci znaja te kompozycje „od podszewki” i nie bardzo zastanawiają sie, nad bladością, szkolnoscia,przeciętnością: dobre, czy doskonałe, jak w przypadku p.Chloe, wykonanie sie słyszy. Czy miałaby szanse na Konkursie? To oczywisciezalezy jak podle graliby inni i to stwierdzenie odnosi sie rowniez do obecnej tzw. polskiej ekipy chopinowski-olimpijskiej, której to szansa indywidualna (czy zespołowa….) rowniez polega na tej samej zmiennej/zależności.. Nie ukrywam, zejestem „pies” jesli chodzi o interpretacje mazurków Chopina, tych najtrudniejszych chyba jego kompozycji w których tak trudno jest przekazać „to” co sie dzieje pomiędzy dwa i trzy. Jesli wiec ja byłem zauroczony po pierwszych nutach mazurka H-dur ( i moi koledzy-pianisci rowniez) to moze nie jest tak źle?Slyszalem- nie pisze zrozumiałem!!!!!- wywiady p.Chloe w języku koreańskim i muszę zauważyć, ze równie opornie, z niepewnością i zahamowaniami wyraża sie w swoim ojczystym języku. Pani Chloe wybroni sie jednak swoim talentem bo talentu nawet w ukraińskich uczelniach nie wykładają. Ani pianofil, ani ja nie musimy byc jej orędownikami. Jest w świecie pianistyki miejsce i na nią i na pozostałe bohaterki festiwalu. Sądząc po licznych nagraniach koncertowych w repertuarze tak zróżnicowanym jak Bach, Beethoven, Brahms, Schumann, Ravel oraz koncerty Mozarta i Rachmaninowa skonstatowałem, ze moze jury konkursów w Genewie i Bolzano , które wygrała,nie bylo jednak az tak naiwne i moze raz kiedyś owi jurorzy mieli względnie szerokie horyzonty słyszenia.
Co do konkursów w Genewie i Bolzano, to wszystko zależało też od tego, „jak podle grali inni” 😛
Nie rozumiem: zagubienie ma mi się podobać?
Uściślę. Podczas słuchania Preludiów miałam wrażenie, że Chopin ją przerasta, tj. emocje w nim zawarte, ich intensywność i zmienność. Zwłaszcza w szybkich i burzliwych preludiach pewne zdezorientowanie było jak dla mnie widoczne. U Debussy’ego zabrakło… impresjonizmu, nastrojowości, świadomości rzucania plam barwnych. Może z wyjątkiem tych utworów, które miały wyraźny wschodni posmak.
Dopiero po przyjściu do domu trafiłam na ten wywiad, który moją tezę o przerastaniu potwierdził. Tak, miło z jej strony, że mówi, co myśli. I gra jak gra. Pianistycznie jest to naprawdę ok, temu nie przeczę, technika jest i dźwięk jest. A reszta… może kiedyś przyjdzie.
Sądząc po temperaturze dyskusji, jaką wywołał recital Chloe, żałuję, że się na niego nie wybrałam. Słuchałam natomiast transmisji. Muszę przyznać, że preludia bardzo mi się podobały. Niczego mi w nich nie brakowało. Były takie, jakie chciałabym usłyszeć. Mniej przekonujący, jak dla mnie, był Debussy. Natomiast nie mam żadnych wątpliwości, że to bardzo utalentowana pianistka. Gdybym poszła, na pewno odpoczęłabym po wyczynach pana Tharaud. Zestawienie tych dwóch recitali ze sobą uważam za nieco chybione.
A jeśli chodzi o podsumowania. Avdeeva hmmm. Nic nie mogę poradzić, ale ona mnie nie przekonuje. Jest zbyt perfekcyjna. Niby gorąca, ale aż tak gorąca, że aż zimna. Jest takie zadanie dla dzieci na wytrzymałość. Wykonywałam je, gdy byłam w zuchach:-) Prosi się dzieci, żeby włożyły ręce do bardzo gorącej wody i ta woda w pierwszej chwili wydaje się być lodowata. Taka jest dla mnie Avdeeva. Jej emocje do mnie nie przechodzą. Już tu kiedyś wspominałam, że ja się jej, jako kobiety, po prostu boję. Kate Liu nie słyszałam. Nie mam chyba ulubionego pianistycznego koncertu tych Chopiejów. Największe emocje wywołał we mnie jednak występ Prégardienów. To był mój koncert tego lata.
Panie Dariuszu, grzechem byłoby nieskorzystanie z tak kuszącej propozycji, braterstwo dusz to w końcu nie przelewki 🙂 Odezwę się – może po którejś z niedzielnych Pana audycji.
Śledzę ten festiwal od samego początku – i jestem przekonany, że tak zjawiskowo pięknego czarnego konia, jak właśnie panna Mun dotychczas na nim nie było. A ma przecież dopiero 25 lat (Kate Liu w maju skończyła raptem 27, czyli też kwiat młodości). Pomyśleć, ile zachwytów i wzruszeń jeszcze przed nami…
Tak sobie, Frajdo, myślałem podczas tego recitalu, że Chloe może by właśnie trafiła w Twój gust 🙂
A bodaj jedyne, czym w tym roku Awdiejewa nieco obniżyła sobie u mnie notowania, to wybór tego rach(m)atłukum (czyli kompletnie dla mnie niejadalnej II sonaty) na zakończenie recitalu. Stojakowe skądinąd. (Ktoś chyba powinien napisać pracę – co najmniej licencjacką – na temat: „Siergiej Wasiliewicz Rachmaninow jako generator stojaków”) 😀 Choć miejsca na podium bym jednak Juliannie w tym sezonie nie pożałował – zwłaszcza za II Partitę Bacha, Wajberga i niebiański bis.
To bardzo miłe Ścichapęku:-) Tak, trafiła w mój gust. Żałuję, że ominęłam ten recital.
Avdeeva w Bachu podobała mi się najbardziej, ale to chyba raczej ze względu na moje zamiłowanie do Bacha.
Ja tam mam perwersyjną słabość do Rachmaninowa (z wyjątkiem II Koncertu), jako była pianistka… Jeszcze od czasu, gdy będąc w liceum dorwałam nuty Preludiów i z przyjemnością je sobie w domu grałam. Ogólnie wolałam zawsze zapoznawać się z literaturą niż ćwiczyć to, co było zadane 😉