3, 3, 2, 4

Czterech znakomitych kameralistów w różnych kombinacjach – koncert finałowy Salonu Jesiennego w Studiu im. Lutosławskiego był prawdziwą atrakcją.

Wbrew obawom trochę ludzi przyszło – tak z kilkadziesiąt, co może nie jest liczbą imponującą, ale w salonie też zbyt wiele osób się nie mieści; tym bardziej w momencie, gdy kolejna covidowa fala ostro przybiera. Jednak część z nas jest już w jakimś stopniu odporna i mam nadzieję, że dzięki temu życie muzyczne w najbliższym czasie nie zamrze, bo wiele ciekawych imprez się zapowiada. Zobaczymy.

Muzycy, którzy dziś wystąpili, są charyzmatyczni, ale przy tym umieją się słuchać. Jakub Jakowicz i Andrzej Ciepliński regularnie występują zarówno jako soliści, jak też jako kameraliści; Marcel Markowski tak samo, ale jest też koncertmistrzem wiolonczel w Sinfonii Varsovii. Łukasz Chrzęszczyk muzykę kameralną stawia na pierwszym planie i jest w tym świetny, ale również grywa jako solista.

Pierwsza część koncertu to było dwa razy trzy: Trio op. 11 młodego Beethovena na klarnet, wiolonczelę i fortepian – jeden z tych utworów, który poprawia humor, oraz Kontrasty op. 111 na skrzypce, klarnet i fortepian Bartóka – utwór bardzo węgierski, mający w sobie coś dzikiego, ale przy tym, jak to u tego kompozytora, niezwykle logiczny (z wyjątkiem ciągłych zmian instrumentów – i skrzypiec, i klarnetów, co trochę zakłóca bieg muzyki).

Nie znałam dotąd Duetu C-dur na skrzypce i wiolonczelę Beethovena – i nic dziwnego, bo to prawdopodobnie nie Beethoven. Ale wszystko jedno, kto to napisał, jest to po prostu bardzo przyjemny utwór do muzykowania domowego – czy też salonowego właśnie. I na koniec cała czwórka się spotkała, by wykonać – po raz pierwszy w Polsce – Fantasie per quattro Stanisława Skrowaczewskiego z 1984 r.. Wielki dyrygent był też interesującym kompozytorem, choć w tej roli był niedoceniany (podobnie jak Jan Krenz). Skomponował całkiem niemało, ale są to głównie dzieła orkiestrowe lub koncerty solowe z orkiestrą. Utworów kameralnych napisał niedużo, zaledwie kilka, i o ile te orkiestrowe jeszcze udawało mu się włączać do prowadzonych przez siebie koncertów (choć organizatorzy nie zawsze byli chętni), to kameralnym było trudniej się przebić zwłaszcza w Polsce, co właśnie jest nadrabiane. Na pierwszym z trzech koncertów tegorocznego Salonu Jesiennego dokonano pierwszego polskiego wykonania innego, o kilka lat późniejszego utworu Skrowaczewskiego – Fantasie per tre na flet, obój i wiolonczelę, a w zeszłorocznej edycji – jeszcze późniejszej Musica a quattro na klarnet, skrzypce, altówkę i wiolonczelę. Do wykonanego dziś utworu wracając – trudno właściwie określić, w jakim jest stylu, słychać w nim cienie neoklasycyzmu, ale przy tym głęboką melancholię, przerywaną od czasu do czasu żywszymi passusami. Zdecydowanie jest to muzyka, do której warto wracać. A wygląda na to, że będzie można – koncert był nagrywany.

PS. Ryzykuję i jutro jadę na trzy dni do Tychów. Tfu tfu. Ale cel bardzo interesujący – Auksodrone.