Dzień polski

Dziś zarówno występująca po południu carillonistka Monika Kaźmierczak, jak kierująca {oh!} Orkiestra Martyna Pastuszka, dziękowały szefowi festiwalu za zadany repertuar.

Na instrumencie tym razem w kościele św. Katarzyny zabrzmiało dziewięć różnych dzieł Jana Pieterszoona Sweelincka – preludia chorałowe, fantazje, pawana, toccata. Sweelinck, mistrz muzyki klawiszowej, na carillonową klawiaturę nie pisał, co nie znaczy, że nie można jego utworów na niej zagrać. Brzmienie to zresztą bardzo pasuje do tej niezwykłej, krystalicznej, uduchowionej muzyki. Do przykościelnego ogródka dotarli tylko najwierniejsi bywalcy festiwalowi, ale chyba nie żałowali, choć po raz pierwszy w historii tych koncertów były kłopoty z przekazem wideo z wieży, a to na pewno element uatrakcyjniający – nie każdy przecież wie, jak się gra na carillonie. Byli więc tacy, którzy się tym zniecierpliwili i poszli, ale to też taki rodzaj koncertu, którego nie musi się słuchać w jednym miejscu, najlepiej chyba spacerować i sprawdzać, jak to brzmi z różnych miejsc.

Wieczorny występ {oh!} złożony był głównie z sześciu Concerti grossi op. 7 Francesca Geminianiego. Liderka w komentarzu wyznała, że zadanie, jakie zespół otrzymał od Filipa Berkowicza, było niezwykle trudne i rozwiązywało się je jak sudoku – padły też porównania do lego i innych klocków. I rzeczywiście, a im dalej, tym bardziej – pierwszy koncert jeszcze w miarę „normalny”, później pojawiały się coraz częściej nietuzinkowe harmonie, a potem również eksperymenty formalne. Ostatni z koncertów składa się z aż 14 krótkich części! Wykonawcy też czasem dodają coś od siebie, co sprawia, że każde wykonanie jest trochę inne. {oh!} podszedł do tego bardzo energetycznie, niemal teatralnie, z fantazją. Zdarzył się jednak moment, w którym fantazja poszła już za daleko. Między koncertami pojawiło się parę przerywników – Martyna Pastuszka zagrała utwór Nicoli Matteisa, który również jak Geminiani działał w Wielkiej Brytanii, ale wcześniej, a wiolonczelistka – Japonka Mime Yamahiro Brinkmann, która grywała już w różnych zespołach muzyki dawnej – Preludium z III Suity C-dur Bacha. Tyle że trudno było ten utwór rozpoznać: solistka zagrała go groteskowo szybko z równie groteskowymi gestami muzycznymi; myślałam, że to ma być żart, parodia, ale zdaje się, że nie. Nawet nagrała wszystkie suity Bacha. Cóż, może teraz taka moda?

PS. Dziś miałam też dzień wystaw – odwiedziłam retrospektywę Wojciecha Fangora w oliwskim Pałacu Opatów (wiele ciekawych obrazów, których nie znałam) oraz wystawę Teresy Pągowskiej w PGS Sopot (zawsze była sobą, od lat 60. do nowego wieku malowała właściwie w tym samym stylu, snując swoją opowieść). Obie bardzo warte obejrzenia – jeśli ktoś będzie w pobliżu w okresie okołoświąteczno-noworocznym, zachęcam. Fangor do 5 lutego, Pągowska do 8 stycznia.