Dwie strony Tomasza Stańki
W tym roku obchodziliśmy 80. urodziny zmarłego 4 lata temu wielkiego trębacza. Z tej okazji – dopiero pod koniec roku, ale lepiej późno niż wcale – wyszły dwie płyty.
Jedna z nich, Wooden Music I (Astigmatic Records), to nagranie, które przez równo pół wieku spoczywało w archiwach Radia Bremen. Był to świetny muzycznie czas dla Stańki i dla polskiego jazzu w ogóle. Miał swój legendarny dziś kwintet, w którego skład poza liderem wchodzili: Zbigniew Seifert (początkowo jako saksofonista), Janusz Muniak (saksofon tenorowy), Bronisław Suchanek (kontrabas) i Janusz Stefański (perkusja). W Polsce zespół wydał dwie płyty: Music for K (1970), poświęconą oczywiście pamięci zmarłego rok wcześniej Krzysztofa Komedy, i Purple Sun (1973). Wooden Music plasuje się w czasie pomiędzy nimi. Była to jedna wielka free-jazzowa improwizacja, ale nie bezładna, przeciwnie – wydaje się wspaniale zakomponowana i rozplanowana. Skąd tytuł? Stąd, że Zbigniew Seifert przerzucił się właśnie na skrzypce, więc w zespole były już dwa instrumenty wykonane z drewna, doliczono też do nich perkusję. Saksofon jest oczywiście metalowy, ale pod względem sposobu wydobywania dźwięku należy do kategorii instrumentów dętych drewnianych. Tylko trąbka się tu „wyłamuje”, ale przecież to lider, więc gdy wchodzi, wznosi się zwykle ponad pozostałe instrumenty. Tu jednak też nie ma reguły – w ogóle trąbka pokazuje się dopiero w środku drugiego numeru! W pierwszym, i później jeszcze w paru, Seifert szaleje na skrzypcach w swoim charakterystycznym „coltrane’owskim” stylu. Pozostali też mają swoje mocniejsze momenty. A wszystko razem jest wspaniałym „tripem” (choć, jak wiadomo, i inne tripy się wówczas muzykom, zwłaszcza liderowi, przytrafiały). Z tego składu żyje jeszcze Bronisław Suchanek, a wszyscy recenzenci cytują jego wypowiedź, więc zacytuję i ja: „Przyjeżdżaliśmy na koncert, zaczynaliśmy grać i nie wiedzieliśmy, dokąd pojedziemy. Jedyne, co nas prowadziło, to wspólna i psychiczna zgodność, zrozumienie, przyjaźń i respekt w tej podróży muzycznej. (…) Jeśli są tam momenty, które wydają się zaaranżowane, to wynikają z tego, że graliśmy razem przez kilka lat, wieczór po wieczorze, jeżdżąc z klubu do klubu. Znaliśmy się lepiej niż znali nas nasi rodzice, mieliśmy do siebie totalne zaufanie – dzięki temu ta muzyka zaistniała w taki sposób”. To słychać, a ponadto jest w tym jeszcze wspaniała, młodzieńcza energia. Stańko, który wówczas miał trzydzieści parę lat, jest rozpoznawalny w stylu gry, ale dźwięk jego nie miał jeszcze wówczas tych wszystkich wyrafinowanych kolorów, wypracowanych przez niego później, jest po prostu jasny, mocny i pełny. Płyta się kończy w momencie, w którym muzyka w sposób widoczny jeszcze się nie kończy – i nie dziwi, że z pozostałego materiału będzie jeszcze Wooden Music II, która pojawi się w pierwszej połowie przyszłego roku. Już czekam – to fascynująca muzyka. Płyty nie mam, ale odsłuchałam ze Spotify.
Druga płyta za to, też dopiero co wydana, przyszła do mnie fizycznie: Tomasz Stańko. Listy Chopina. Improwizacje (NIFC). To zapis live koncertu na festiwalu Chopin i Jego Europa z 2014 r. – wspomniałam o nim w końcówce tego wpisu. Z trębaczem wystąpili tu trzej muzycy, z których każdy grał z nim wcześniej w innym zespole: pianista Marcin Wasilewski w tzw. polskim Kwartecie Tomasza Stańki (obecnym na płytach ECM: Soul of Things z 2002 r., Suspended Night z 2004 r. i Lontano z 2006 r.), kontrabasista Arild Andersen był w składzie płyty Bluish (1992), a perkusista Olavi Louhivori – płyty Dark Eyes (2009). Ten sam trębacz, a jakże inny. Wspólny jest wolny duch, ale tu już brzmią te wszystkie jego piękne chrapliwości, cieniowania, tryliki. Za to ogólnie ta muzyka jest dużo „grzeczniejsza” niż tamta młodzieńcza. Tam by się nie uchowały takie słodkie akordy czy łagodne ballady, które są trochę takim piętnem ECM-owskim. Ale też czasem jakiś bies zza nich wyłazi – inaczej Stańko nie byłby sobą. Są tu utwory znane z innych płyt, nawet z pamiętnego Freelectronic (Euforila; pojawiła się też na Leosi) i Bluish (Daada), ale też ze świeższych Suspended Night czy Dark Eyes. Lider jeszcze swój poprzedni koncert na tym festiwalu, w Roku Chopinowskim 2010, zatytułował nie „Tomasz Stańko gra Chopina”, tylko „Tomasz Stańko gra w hołdzie Chopinowi”. Tak też było i z tym. Tak więc mimo że utwory są także na płycie przedzielone listami Chopina czytanymi przez Andrzeja Chyrę, nie mają z tymi tekstami nic wspólnego, choć może trochę uzupełniają się nastrojami. Oczywiście same te utwory za każdym razem brzmią inaczej – tutaj można zobaczyć, na czym polegały ich partytury. Faktem jest jednak też, że nie było to granie w reakcji na tekst, jak w przypadku duetu Szymborska-Stańko, w którym trębacz solo improwizował jakby w odpowiedzi na kolejne czytane przez poetkę wiersze. Tak czy siak, Chopin był w tym przypadku jedynie pretekstem, by zagrać swój koncert – za to bardzo dobry.
Komentarze
„Jeśli są tam momenty, które wydają się zaaranżowane…”
Mam nadzieję, że porównanie do King Crimson nie jest nie na miejscu, ale na ich płytach również są fragmenty, które wydają się być rozpisane, a właśnie są improwizowane (i na odwrót).
Miara telepatii pomiędzy muzykami – jak stado ptaków czy ławica ryb zmieniających kierunek jednocześnie.
Tomasz nieraz powtarzał, że pracuje w znacznej mierze intuicyjnie. I pewno takich muzyków szukał. Nieraz spotykał. Podoba mi się więc to porównanie ze stadem ptaków. Zwłaszcza, że w takim nieuchwytnym stadzie nie znajdziemy przecież ani jednego takiego samego pierzastego 🙂 Bardzo też wciąż lubię właśnie te kontrasty u niego… A w zasadzie ich naturalną syntezę… Jak u Góreckiego np. Też niby trochę dziwne porównanie. No i niedekoracyjność i tej muzyki… Muzyka z archiwum na której nie odkłada się kurz. pa pa m
Gral free jazz.Zwykle na haju.Czesc jego pamieci z zaznaczeniem,ze wiekszosc fanow, np na Zadymce w Bielsku,tez byla na haju,tak by sie polaczyc z mistrzem.
No, to z Bielskiem to akurat nieprawda. Na Zadymce grał w jej początkach, w 1999 i 2001 r., z Simple Acoustic Trio (późniejszym Marcin Wasilewski Trio), a potem miał już swoją Jazzową Jesień. Ale w tych czasach był już absolutnie czysty, i to od dobrych kilku lat.
No i to już nie był wtedy całkiem free jazz.
Pamiętam go jeszcze z Chodzieskich Warsztatów Jazzowych, które zaczęły się chyba w 1969 albo 1970 . Mój najstarszy brat był jednym ze współorganizatorów tej imprezy i wielu spośród tych naszych jazzmanów poznał wtedy.
Po warsztatach, na których ci „starzy” ( w większości ok. 30-lki ) uczyli „młodych” było wspólne granie. Pamiętam występy debiutujących wtedy Krystyny Prońko czy Ewy Bem. Utkwił mi w pamięci też występ obecnego tam też Jerzego „Dudusia” Matuszkiewicza.Zagrał tam na jakimś ( nie pamiętam jakim ) ” niejazzowym” instrumencie.
Fanką Tomasza Stańki jest nasza bratanica. Gdy kilka lat temu Stańko grał w Legnicy poprosiła wujka o załatwienie jej biletu na jego występ. Po występie brat zaproponował jej możliwość osobistego poznania Tomasza . Pamiętał brata.
Niedługo potem występ we Wrocławiu no i nasza bratanica już po występie za kulisami przywitać się z nim. Po jakim czasi3 miał występ w Londynie i kto po występie wchodzi za kulisy ?
Nasza bratanica !
Tomasz myslał, że to jakaś nawiedzona wariatka jeżdzi za nim po całym świecie ale ona już od wielu lat mieszka w Anglii i skorzystała z okazji by się z nim spotkać.
Prawdopodobnie najpełniejszą (dla mnie) definicję sztuki znalazłem (nie tak znowu dawno temu) w tym skromnym zdaniu: „Piszę, bo mam w sobie głos, który nie chce zamilknąć”. Któregoś dnia chyba zrozumiałem, że w tym niedomkniętym pełnym zdaniu mieści się w zasadzie wszystko, co powinienem wiedzieć o artystach. Mieszczą się też wszyscy artyści, których lubię i cenię… I przede wszystkim ich dzieło, większe od ich losu, życia -króciutkiego albo bardzo długiego, popękań, chorób, albo nałogów. Czy w tym zdaniu jest / może być aby miejsce na „podrabianie siebie”? Dlatego też m.in. bardzo nie lubię, jak historię sztuki (albo choć jednego wydarzenia z jej historii) zaczyna się pisać (i jednocześnie -co arcyciekawe- tym samym już kończyć) od np. alkoholizmu, choroby dwubiegunowej, narkotyków, albo starych, czy też zupełnie nowych doniesień i teorii dotyczących obciętego ucha.
Ciekawa zaś ta relacja prywatna, bo te wszystkie „głosy które nie potrafią zamilknąć” są przy tym wszystkim prywatnie zazwyczaj wrażliwcami również bardzo skromnymi i bardzo ciekawymi drugiego człowieka. To jak prywatne wspomnienia, to ode mnie też drobiazg. Mój tato o niejednym artyście, którego do dziś zresztą i lubię i szanuję, mówił: Co ty w nim widzisz? O jednym mym ulubieńcu to mówił tak zawsze 🙂 A płyty Tomasza to sam mi kupował -albo na urodziny, albo na święta. Te „pastelowe”, bardziej stonowane z czasem odkrywam dziś np. jeszcze bardziej. Bo to przecież też nienudny pełny „głos, który nie potrafi zamilknąć”. pa pa m
Jedną z moich ulubionych płyt Stańki to „C.O.C.X.” Nagrana w maju ’83 (powolne wybudzanie z Wielkiej Smuty), jest cudownie zrelaksowana i niezobowiązująca. Panowie (Szczurek i Antymos Apostolis na perkusji (!) ) grają, jakby kompletnie na niczym im nie zależało – ot, spotkali się na chwilę i od niechcenia usiedli przy instrumentach.
https://www.youtube.com/watch?v=Aj9gTVcGNOM
Wiecej Cd i czarnych..z dobrym marketingiem,
I sensowna monografia.
Na blogu kazdy może.Nawet ja.
@mp/ww
Olga Tokarczuk w Czułym Narratorze drąży ten wątek w sposób uspokajający, tzn. jeśli słyszy się głos wewnętrzny, to jeszcze nie pora do lekarza, warto się wsłuchać dokładniej, z czułością 🙂
Brawo! Czułość, jako świadome, ale i przecież podświadome! (mając w pamięci również jej genialną klamrę z noblowskiego wykładu) „współdzielenie losu” – najskromniejszy klucz do drugiego człowieka… Nie widzę, nie czuję i tu linii podziału… Nie bardzo zrozumiałem tylko wprowadzenia to dyskusji „figury lekarzy”…