Jimkowy hommage à Penderecki

Rok 90. urodzin Krzysztofa Pendereckiego obchodzony jest różnymi imprezami. Właśnie odbył się specjalny koncert Orkiestry NFM w Operze Narodowej; powtórzony zostanie 29 marca we Wrocławiu w Hali Stulecia.

Siłą rzeczy przypominają się inne koncerty w tej samej Hali Stulecia, które miały miejsce w 2011 r. w związku z Kongresem Kultury Polskiej, o których pisałam tutaj i tutaj. Czyli łączenie twórczości kompozytora z odpowiedziami na nią ze strony ważnych postaci muzycznej popkultury. Ten obecny miał być jakby dalszym ciągiem: Radzimir Dębski kilka lat temu rozmawiał z Pendereckim i umawiali się na podobne, wspólne koncerty: każdy z nich miał dyrygować swoją muzyką. Niestety los chciał inaczej. Zmarłego kompozytora/dyrygenta zastępuje w tym projekcie jego wieloletni asystent Maciej Tworek.

O ile na wspomnianych koncertach inspiracją były awangardowe utwory Pendereckiego, to w tym programie pokazane są trzy jego twarze. Pokazane symbolicznie, bo utwory są dość krótkie. Na początek awangarda: Ofiarom Hiroszimy – Tren, druga była słodziutko-romantyczna Chaconne z Polskiego Requiem, trzecia – De natura sonoris nr 3, która z poprzednimi utworami z tej serii nie ma wiele wspólnego, prędzej z Ubu Królem, przypominając charakterystyczne, sarkastyczne motywy, choć już kilkanaście lat od jego powstania minęło, kiedy powstawał ten utwór. Maciej Tworek dyrygował jakby trochę asekuracyjnie, zwłaszcza miałam taką myśl słuchając Trenu, który wolę w trochę bardziej drapieżnej, wyrazistej wersji.

Muzykę „na wejście”, czyli jakby przejście od strojenia do efektów à la młody Penderecki, napisał chyba również Radzimir, ale orkiestra grała ją bez dyrygenta. Młody kompozytor-dyrygent prowadził swoje utwory właśnie jako odpowiedzi na poszczególne utwory. Po Trenie nastąpił więc Tren Warszawskiego Getta, który powstał pięć lat temu na 75. rocznicę powstania. Okazja była więc inna, ale inspiracje Pendereckim są tu ewidentne, tyle że nakładają się one na formę muzyki repetycyjnej. Zarówno ten, jak i następne utwory Dębskiego były dość długie w stosunku do tych Pendereckiego. Po Chaconne usłyszeliśmy Labirynt w formie passacaglii; utwór, który zaczyna się od tego samego, czym kończy się Chaconne, a później pojawia się długa melodia powtarzana wielokrotnie. Ostatnia, najnowsza (powstała już w tym roku) część hołdu (Hommage) ma enigmatyczny tytuł dźw. nie nazw. niewyk. najn. możl. najw. możl. i pełni rolę efektownego finału. I jeszcze był bis, ale już nienależący do tej serii: rytmiczny, bardziej jimkowy niż radzimirowy. Publiczność (głównie młoda) bardzo się ożywiła w tym momencie. Trzeba przyznać, że Radzimir świetnie czuje orkiestrę – w jego utworach jest barwna i błyskotliwa. Mogłaby to być dobra muzyka filmowa – zwłaszcza pierwszy z utworów. Ciekawe, że są one próbą pożenienia różnych stylów używanych przez Pendereckiego, czyli czerpania inspiracji poniekąd ze wszystkich, ale jednak przewagę mają motywy awangardowe. Cóż, to one są wciąż najbardziej inspirujące.