Pasyjnie, żałobnie i… weselnie
Koncerty pasyjne Sinfonii Varsovii w Konkatedrze Matki Bożej Zwycięskiej na Grochowskiej stały się już tradycją. Oryginalny program już po raz kolejny ułożył Łukasz Strusiński.
Koncert prowadziła dyrygentka-rezydentka SV, Zofia Kiniorska, zaraz po powrocie z Londynu, gdzie ostatnio brała udział w półfinałach prestiżowego konkursu Donatella Flick (co ciekawe, w dziesiątce półfinalistów znalazło się czworo dyrygentów z Polski, w tym trzy kobiety – ale to mężczyzna, Jakub Przybycień wszedł do finału. Ostatecznie wygrał włosko-niemiecki dyrygent Nicolò Foron). Bardzo akuratna, o plastycznych gestach.
Niezwykły program był mostem między epokami odległymi od siebie aż do ośmiu niemal stuleci: najstarszy motet w programie pochodził z XIII w., najpóźniej, bo w 1999 r., powstał wykonany na zakończenie utwór The Bridegroom Johna Tavenera. Istotny bowiem udział w koncercie miał Ensemble Peregrina, który wykonał po parę antyfon i motetów na początku i w środku koncertu, a w końcu przeszły na tył kościoła, by zaśpiewać w dziele Tavenera. Teksty w większości wywodziły się z Pieśni nad pieśniami. Trochę może ryzykowne było wstawienie pośrodku Muzyki żałobnej Lutosławskiego i Symfonii f-moll „La Passione” Haydna (ta ostatnia nazwa zresztą nie pochodzi od kompozytora), za to bardzo pasowała krótka, anielska Trauermusik na altówkę i orkiestrę smyczkową Paula Hindemitha ze znakomitą Katarzyną Budnik jako solistką – i równie anielski, choć inaczej, Tavener (ze swoją powtarzalnością – bardziej w typie Arvo Pärta).
Kościół został wybudowany w okresie międzywojennym, w stylu modernistycznym, ale akustyka jest bodaj taka jak w wielu innych tego typu wnętrzach, czyli z przodu słychać (ale brak dystansu), z tyłu nie bardzo. Jednak ludzie chętnie przyszli – wszystkie ławki były wypełnione. Widać było zainteresowanie muzyką zapewne dla wielu z nich niecodzienną. Jeżeli SV, jak tu ostatnio napisał Gostek Przelotem, staje się bardziej instytucją kulturalną (edukacja, popularyzacja muzyki), to myślę, że to bardzo dobrze.
Komentarze
Piątkowy koncert w Auditorio de Tenerife jak to zwykle tam. Lampka wina w foyer z przeciągiem od wieczornego wiatru znad oceanu. Debussy i Obrazki z wystawy Musorgskiego w orkiestracji Ravela. Ostatnia, dziesiąta część to Wielka brama Kijowa. Odczytałem tytuł neutralnie, bez podtekstu. Łatwo się tu zapomina o rzeczach złych. Pamiętam orkiestrację Szostakowicza Chowańszczyzny Musorgskiego w Albert Hall sprzed sześciu lat, czyli wojnę temu. Pięć bitych godzin w jaskółce pod dachem z ilością artystów w pewnym momencie równą chyba tym co na sali. Piękne wspomnienie.
Co do SV i jeszcze wątku dyrygenckiego z poprzedniego wpisu o tej orkiestrze, to tak rozmawialiśmy z Ł. w Amsterdamie, że ta orkiestra powinna jakąś młodą dyrygentkę/dyrygenta sobie znaleźć. Kogoś, dla kogo takie stanowisko byłoby prestiżowym początkiem.
Byliśmy w Concertgebouw na koncercie CBSO z Mirgą Gražinytė-Tylą i choć mi się akurat jej ruchy nie podobały – gęste, ale wydelikacone, nieco pretensjonalne, przeciwieństwo Tar:-), (ale ja też się nic na dyrygentach nie znam, więc proszę się nie sugerować), to orkiestra brzmiała pięknie i potężnie. A jak było słychać…:-) Program ambitny, bo na początek symfonia Mietka W., z czego CBSO już chyba słynie, potem koncert wiolonczelowy Szostakowicza z Julią Hagen, a w drugiej części suity z Romea i Julii Prokofiewa. Uff, to było tak intensywne, że na koniec brakło mi oddechu:-) Podobało mi się bardzo!
Ale o Mirgę mi chodzi. Ta młodość, ta świeżość! Taka osoba przyciąga też podobną wiekowo publiczność. Znów, ku mojej radości, było na widowni bardzo międzypokoleniowo. To też pewnie zasługa swojego rodzaju luzu, który daje się odczuć w holenderskich salach koncertowych. Można wpaść, ot tak sobie z ulicy, z kurtką pod pachą. Nie ma tego filharmonicznego zadęcia, które czasem lubię (wówczas koncert staje się świętem), a czasem, częściej, mi przeszkadza (no już na pewno Panie w powłóczystych sukniach, które pewnie dziś znów zawitały do FN, chyba że się mylę…)
Zatem, gdyby SV znalazła podobnego formatu dyrygentkę/dyrygenta, mogłaby ożyć i jednocześnie zdobyc nową publiczność!
Nie widzialam dotąd jak dyryguje Mirga Gražinytė-Tyla , dlatego poszukałam jej na youtube. Dyryguje płynnie, ale nie ma w tym najmniejszej pretensjonalności (podobnie robi to Barbara Hannigan). A efekt ich współpracy z orkiestrami jest fenomenalny. Przy okazji szukania natrafiłam na ciekawostkę związaną z Mirgą 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=wUXv6uTsIfI
Widzę też , że Mirga Gražinytė-Tyla zadebiutuje z orkiestrą Concertgebouw 19, 20 i 21 kwietnia. Poprowadzi z nimi również Weinberga, a solistką będzie Gabriela Montero z Czajkowskim. Pojadę 🙂
Doskonale zatem, cieszę się, że się mylę, bo brzmienie CBSO, mnie laikowi, bardzo przypadło do gustu. A Barbarę Hannigan słyszałam dwa dni temu w BBC 3 jak dyrygowała LSO, równie udanie. Myślę, że fakt, że to są kobiety-dyrygentki, to również magnes dla publiczności, spragnionej odmiany (tak szukam cały czas dobrego rozwiązania dla SV…). Concertgebouw była pełniutka i stojak był i atmosfera świetna.
Mała Mirga bardzo zdolna i taka refleksyjna już jako dziecko… Myślę, że miała szczęście, że dorastała już po upadku ZSRR, mogła szybko wyfrunąć w świat i w tym świecie zaistnieć. Gdy będę miała więcej czasu, pooglądam o niej filmy na YT, bo przyciąga mnie do niej chociażby fakt, że zdecydowała się promować Wajnberga… Poza Polską to jednak dość odważne i niszowe.
Mirga pięć lat temu dyrygowała w FN, już wtedy wywarła na mnie duże wrażenie: https://szwarcman.blog.polityka.pl/2018/03/01/piorunujaca-dyrygentka/
Później przyszła jej fascynacja Wajnbergiem i jej płyty w DG, z którym podpisała kontrakt jako pierwsza kobieta-dyrygentka.
Świetnie, to koniecznie proszę napisać parę słów! Z Concertebouw, to będzie może jeszcze pyszniej i znów Wajnberg, cudnie.
Chociaż przyznam, mam obawy co do Gabrieli Montero. Słyszałam ją raz na Chopiejach (2020) i miałam podobne wrażenia, jak niektórzy blogowicze tutaj. Tu w komentarzach o tym koncercie: https://szwarcman.blog.polityka.pl/2020/08/28/dzis-tylko-chopin/. Do dziś pamiętam, jak wówczas zabębniła dosłownie Schumanna, a właściwie wszystko grała na jedo kopyto i to mnie ostatecznie do tej pianistki zniechęciło. Jedynie improwizacje się broniły. Ale obym się znów myliła 🙂
@PK jak to dobrze, że się uchowało to archiwum bloga! Przeczytałam. Szkoda, że wtedy nie poszłam, gdy jeszcze niewielu o Mirdze słyszało. Myślę, że mogła mnie zniechęcić dzwiność programu 🙂
Gabriela Montero to absolutnie nie moja bajka. Ale pojadę dla Weinberga z Mirgą i z amsterdamską orkiestrą 🙂
Bardzo cieszy wysoka frekwencja w sobotę. Co do słyszalności, to rzeczywiście: siedziałam w środkowej nawie, ale raczej z tyłu i w utworach orkiestrowych miałam wrażenie, że idzie na mnie masa dźwięku, ale przykryta grubą płachtą. W tej sytuacji trudno się sensownie wypowiedzieć na temat poziomu orkiestry – ale z przyjemnością patrzyłam na Zofię Kiniorską i z przyjemnością (jak zawsze) słuchałam Katarzyny Budnik. Natomiast najmocniejszym punktem programu były dla mnie utwory wokalne w wykonaniu Ensemble Peregrina. Nie udało mi się dotąd posłuchać Agnieszki Budzińskiej-Bennett solo – teraz wreszcie nadarzyła się okazja, żeby być na koncercie jej zespołu.
Zgadzam się z Panią Redaktor, że program złożony z trochę nieprzystających do siebie elementów – ale dla mnie eklektyzm był jednak bardziej zaletą niż wadą. Najmniej satysfakcji dał Tavener – dla mnie nudnawy.
To są tzw. zestawienia odważne 🙂