Dziś tylko Chopin

Pierwszy i jedyny na tym festiwalu dzień, a właściwie jeden koncert, całkowicie poświęcony patronowi. Nietuzinkowo.

Zawsze mówię, że solistom dobrze robi kameralistyka od czasu do czasu, możliwość usunięcia się czasem na bok, posłuchania kogoś innego i dopasowania się doń. Świetnie więc, że Szymon Nehring zagrał w duecie, a potem w trio. Oczywiście niemało też zależy od partnerów, ale pod tym względem trafił bardzo dobrze. Marcin Zdunik to wiolonczelista z wyobraźnią i inwencją, znamy przecież jego zamiłowanie do muzyki współczesnej, ale też do rozmaitych niezwykłych transkrypcji, a nawet własnych prób twórczości. Tym razem transkrypcji żadnej nie było, ale bez wątpienia pokazał swoją osobowość. Sonatę wiolonczelową zagrali bardzo romantycznie, z dużą dawką rubato, choć Nehring trochę się chował – brakło mi trochę śmiałości z jego strony. Ale technicznie grał leciutko i swobodnie, a tam są przecież naprawdę piekielne momenty dla pianisty. Mniej piekielności jest, wbrew tytułowi, w Grand duo concertant na temat z Roberta Diabła Meyerbeera. Taki salonowy utwór, z zakrętasami, żadnej głębi nie skrywa, więc można tylko się popisywać.

Bardzo interesującym eksperymentem było zastosowanie do Tria altówki zamiast skrzypiec. Zwłaszcza w wykonaniu nie byle jakiego altowiolisty, bo Ryszarda Groblewskiego. Bardzo dawno go nie słyszałam, pamiętam jego sukcesy sprzed lat na licznych konkursach z genewskim i ARD na czele, daliśmy mu zresztą wtedy nominację do Paszportu „Polityki”. Jest od 2009 r. członkiem-solistą Zürcher Kammerorchester, ale też gra wiele muzyki kameralnej z różnymi instrumentalistami. Trio z jego altówką nabrało zupełnie innych kolorów, nie tylko dlatego, że ten instrument sam w sobie ma ciemniejszy dźwięk od skrzypiec, ale także dzięki osobowości artysty. Dwaj smyczkowcy więc nieco zdominowali dziś pianistę, ale pomyślałam sobie, że gdyby grali na instrumentach historycznych, proporcje byłyby podobne.

Bardzo udany więc w sumie wieczór, a publiczności było nadspodziewanie wiele. Zapewne przyciągnął ich Nehring, ale satysfakcję, myślę, przynieśli im wszyscy. Był też mały bis – fragment drugiej części Tria.