Obrazy, obrazy

W wolny dzień chodziłam po muzeach: Prado i Thyssen-Bornemisza. Ledwie łażę po tej eskapadzie.

O Prado nie ma co opowiadać, bo przecież wiadomo, co tam jest, a jest tego tak dużo, że można się pogubić. Dla mnie było to przede wszystkim ponowne spotkanie z Goyą w różnych odsłonach, jasnej, dworskiej, złośliwej, mrocznej i strasznej. No i z Boschem, którego Ogrodu rozkoszy ziemskich żadna reprodukcja nie odda (Goyi zresztą też) – tego zaludnienia zwłaszcza środkowej części tryptyku postaciami, które w spojrzeniu na żywo wydają się przejrzyste. Właśnie spojrzałam na wirtualne Prado na stronie – można powiększać obrazy i się im przyglądać, ale faktycznie tego efektu w ogóle w tej wersji nie widać. Nawiasem mówiąc, zwróciłam tym razem na ową „Monę Lisę nr 2”, o której tu niedawno była mowa – jest mniej tajemnicza, krajobraz w tle ma inny, bardziej skalisty – no i kto wie, może to rzeczywiście namalował sam Leonardo, zwłaszcza że podobne tło było ponoć wcześniej planowane.

Potem poszłam do Thyssena, bo po pierwsze jest niemal naprzeciwko, a po drugie – tam jeszcze nie byłam (podczas jedynej mojej wizycie w tym mieście zwiedzałam Prado i Muzeum Królowej Zofii). Jak człowiek trochę malarstwa się w życiu naoglądał, to spotyka się z obrazami czy malarzami jak ze starymi znajomymi. Chociaż tam też rozrzut czasowy jest duży (od średniowiecza począwszy), to szczególnie bliski mi jest w tej kolekcji XX wiek, od którego – tak nietypowo – rozpoczęłam moje bliskie zainteresowanie malarstwem. Z tej dziedziny zresztą są tam w tej chwili dwie wystawy czasowe i je również można wirtualnie zwiedzać na stronie, podobnie jak główną kolekcję. Po pierwsze, wystawa Luciana Freuda, w której dla mnie najciekawsze były wczesne obrazy, w tym nie tylko portrety, ale niesamowity obraz surrealistyczny z zebrą w czerwone paski. Później są już rzeczy bardziej dla niego typowe, owe niepiękne i bardzo ludzkie nagie ciała.

Druga wystawa pochodzi ze zbiorów muzeów ukraińskich i dotyczy awangardy z lat 20., której ośrodkami były Kijów i Charków. Są tu nazwiska powszechnie znane i niekoniecznie kojarzone akurat z Ukrainą, jak Dawid Burliuk czy urodzona w Białymstoku Aleksandra Ekster, a także np. Sonia Delaunay (jeden, nietypowy i ciekawy obraz, ten akurat z miejscowej kolekcji), ale też postacie mało nam znane, jak Mykoła Bojczuk, Anatol Petrycki czy Wadym Meller – bardzo ważne też było dla nich projektowanie dla ówczesnego awangardowego teatru. Zaintrygowała mnie też postać Ołeksandra Bohomazowa, kubofuturysty, który nigdy nie wyjeżdżał z Kijowa poza kilkoma latami na Kaukazie. Aż pomyślałam, że jego nazwisko to pseudonim, ale jednak nie. No, a poza tymi wystawami jeszcze miłe spotkania z Georgią O’Keefe, Arshilem Gorkym, Picassem, Klee, Hopperem, Schwittersem, Dalim, Baconem, malarzami z grupy Der Blaue Reiter i wieloma innymi.