80. rocznica gettowa – Teatr Wielki

Dziwna to była impreza. Ale przynajmniej można było mieć satysfakcje muzyczne, choć poza tym momentami budziła niesmak.

Zwłaszcza niektórymi przemówieniami, w tym ministra, tego samego, który wspiera Bąkiewicza i Rydzyka. Na sali było wielu przedstawicieli obecnej władzy, ale też przedstawiciele „drugiej strony”, a w tym wszystkim goście zagraniczni, ocaleni i potomkowie ocalonych i reprezentanci środowisk żydowskich. Na jeden wieczór nastąpił egzotyczny sojusz dla idei. Dobre i to, choć nie ma co się łudzić – rocznica minęła, sojusz się skończył.

Wymowne, że najbardziej efektowne obchody pozostawiono w tym roku Muzeum Getta Warszawskiego, instytucji, którą powołano w konkurencji do Muzeum POLIN, a która jeszcze nie istnieje naprawdę. Tak pisano o niej parę lat temu. Władza postrzegała POLIN wrogo (jak pisał Wildstein do Morawieckiego, „podstawowy problem, który mamy w stosunkach z Żydami polega na tym, że kontakty z nimi monopolizują nasi wrogowie”). Dziś rada każdej z rywalizujących instytucji została wymieszana – i np. do tej POLINU wszedł rzeczony Wildstein, ale za to w tej MGW jest Marian Turski czy rabin Michael Schudrich.

W każdym razie MGW, które miało na dobre ruszyć w tym roku, a teraz mówi się o 2026 r., było oficjalnym organizatorem tego koncertu, który sam w sobie był bardzo dobrym pomysłem, ponieważ angażował młodzież muzyczną z Warszawy (Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina), Wrocławia (działający przy NFM Polski Narodowy Chór Młodzieżowy) i Jerozolimy (Konserwatorium Akademii Muzyki i Tańca). Bardzo też dobrze, że poprowadziła ten koncert Anna Sułkowska-Migoń, bo zrobiła to z właściwą sobie werwą i zaangażowaniem.

Co zaś do samej muzyki – w pierwszej części dokonano prawykonania nowego utworu Elżbiety Sikory Tenebrae na alt, tenor, chór i orkiestrę (Natalia Darkowska – alt, Pavlo Tolstoy – tenor). I tu, przyznam, mam kłopot – wiem bowiem, że kompozytorka musiała utwór skrócić o 10 min. (podano w programie, że jest to wersja skrócona), czyli o jedną trzecią, i trudno powiedzieć, jaki to miało wpływ na budowę całości, czy przypadkiem to właśnie skondensowanie nie wywróciło w pewnym stopniu formy. Są tu momenty bardzo sugestywne, jeśli chodzi o instrumentację, natomiast co do tekstu, powiem szczerze, że niespecjalnie byłabym tu zwolenniczką wykorzystywania – zwłaszcza w śpiewie – dramatycznych relacji świadków zbrodni w obozie na Majdanku (kompozytorka użyła ich już wcześniej w innym swoim utworze, Szóstym przykazaniu, ale po francusku). Wydaje mi się, że całość byłaby bardziej spójna, gdyby zostały użyte tylko wiersze Paula Celana. To tego typu kłopot, jaki miał swego czasu Penderecki ze swoim Dies irae. Ale to już mój odbiór.

Z wykorzystywaniem wokalnym mocnych tekstów wielu ma kłopoty i dlatego też nieraz spotkałam się z nienajlepszym zdaniem o Kwiatach polskich Mieczysława Wajnberga nawet u słuchaczy, którzy poza tym są admiratorami jego twórczości. Ale nie wszyscy tak to odbierają. Dyrygentka – rozmawiałam z nią, kiedy próby się zaczynały, a to było parę miesięcy temu – przyznała, że zakochała się w tej muzyce, i było to widoczne. Zdaje się, że przybyła nam kolejna znakomita artystka z „wajnbergozą” – wspaniale. Muzycy bardzo się przyłożyli; soliści tym razem byli inni: Aleksandra Florek i Dominika Kazimierska z chóru (śpiewają w duecie, tylko jeden numer) oraz tenor Rafał Żurek. (O samym utworze pisałam tutaj). Ale wątpię, by co poniektórym na tej sali dały do myślenia słynne słowa z Modlitwy: „niech prawo zawsze prawo znaczy, a sprawiedliwość – sprawiedliwość”… choć powinny.