80. rocznica gettowa – POLIN

Od początku tygodnia obchodzę 80-lecie wybuchu powstania w getcie warszawskim. W poniedziałek i wtorek w POLIN, we środę wybieram się do Opery Narodowej.

Wystawa „Wokół nas morze ognia” miała wernisaż w poniedziałkowy wieczór i można już ją zwiedzać, ale niekoniecznie trzeba się spieszyć – będzie czynna aż do 8 stycznia przyszłego roku. Robi wrażenie. Po raz pierwszy spojrzano na powstanie nie z zewnątrz czy też od strony bojowników, ale od strony ukrywających się cywilów. Oparto się na zachowanych tekstach wspomnień: prowadzi nas przez ten straszny czas kilkanaście osób, nie wszystkim nazwiska i los znamy, kilkoro przeżyło, w tym 91-letnia dziś (ale wygląda dużo młodziej) Krystyna Budnicka, czyli Hena Kuczer, obecna w tym filmie i w reportażu w „Wyborczej”. Scenografia, opracowana przez Małgorzatę Szczęśniak (tę od Warlikowskiego) i Saskię Hellmann, znakomicie oddaje klaustrofobiczną atmosferę piwnic i bunkrów, większych i mniejszych, na ścianach są cytaty z owych wspomnień, ale najcenniejsze są zdjęcia, w tym te niedawno odkryte, robione potajemnie przez polskich sąsiadów, oraz przedmioty znalezione na terenie, na którym obecnie stoi muzeum. Także „dziennik Marylki”, anonimowej młodej kobiety z warszawskiego getta, który został znaleziony na Majdanku i właśnie teraz wydany, po tych 80 latach. Na zakończenie wystawy idzie się jeszcze do góry, by z telebimu wysłuchać słynnego przemówienia Mariana Turskiego o XI przykazaniu.

To jednak nie wszystko – warto przy wejściu wziąć aparacik ze słuchawkami, który tym razem nie pełni funkcji audioprzewodnika, lecz służy uzupełnieniu o dźwięk. Są tu więc szersze cytaty, jak również inne dźwięki – trochę muzycznych, a trochę odgłosów strzałów i ognia, ale stłumionych, jakby słuchanych właśnie w bunkrze. A na moment pojawia się ta sama muzyka, którą słychać w wyżej zalinkowanym filmie, przypominająca na początku wolną część z I Symfonii Mahlera – to utwór małej pianistki-kompozytorki z getta – Josimy Feldschuh (pisałam o niej kiedyś tutaj). Całą tę ścieżkę dźwiękową opracował Paweł Mykietyn.

Josima pośrednio była obecna również na wtorkowym koncercie (powtórzenie w czwartek) Sinfonii Varsovii pod batutą Anny Duczmal-Mróz. A to w tytule nowego utworu Hani Rani (która też grała partię solową), rodzaju koncertu fortepianowego, który nazywa się po prostu Dla Josimy. Nie ma tu jednak cytatów, jest to, co zawsze, czyli muzyka repetycyjna, ni to filmowa, ni to ambient, łagodna i prosta. Tak się zastanawiałam, jaki związek można dostrzec między nią a Josimą, i stwierdziłam, że utwory obu autorek można zaliczyć do kategorii sztuki naiwnej, choć każda wychodziła z innego punktu i do innego zdołała dojść.

Zaczęłam jednak od końca, bo to była druga część koncertu. A w pierwszej? Na początku prześliczna i narkotyczna Kołysanka Andrzeja Panufnika, napisana zaraz po wojnie, a jeszcze przed wprowadzeniem socrealizmu, rozkosznie wyrafinowana i prosta zarazem. Później dwa utwory, które można uznać za eskapistyczne. Szymon Laks napisał Poemat na skrzypce i orkiestrę w 1954 r., więc po dekadę po Auschwitz (był szczęściarzem, bo prowadził tam orkiestrę), i choć niedługo miał uznać, że pisanie muzyki po tym wszystkim nie ma sensu, w tym danym momencie próbował wrócić do przedwojennych stylistyk: początek z harmoniami jak z Szymanowskiego, później klimaty jak z Hindemitha, ale wszystko bardzo miłe w słuchaniu. Pięknie zagrał partię solową Jakub Jakowicz. Jeszcze ciekawszym przykładem eskapizmu jest Concertino na fortepian i orkiestrę Władysława Szpilmana, pisane w 1940 r. w getcie, ale gdyby ktoś nie wiedział, nigdy by nie zgadł – utwór brzmi po prostu jak z Gershwina. Marek Bracha świetnie „czuł bluesa”, ostatnią kadencję nawet trochę podkolorował po swojemu, zachowując jednak ogólny kształt. I w sumie, mimo tragicznej rocznicy, mieliśmy koncert lekki, łatwy i przyjemny.