Dystopia z muzyką Gounoda

Odważna to była decyzja nowej dyrekcji łódzkiego Teatru Wielkiego pokazać jako pierwszy własny spektakl właśnie „Fausta”.

Jest to, jak wiadomo, dzieło niełatwe, więc nie za często grywane mimo pozornej popularności. Przede wszystkim trudna jest rola tytułowa, do której potrzeba naprawdę mocnego tenora – w Polsce nie mamy nikogo, kto by na Fausta się nadawał, trzeba było więc sprowadzić kogoś z zagranicy. Gruzin Irakli Murjikneli, którego dziś oglądałam w ramach drugiej obsady, nie wydawał się zbyt dobrym wyborem: śpiewał ze ściśniętym gardłem, co zwłaszcza w górze brzmiało dramatycznie (a i podobno Nazarii Kachala z pierwszej obsady też zbytnio nie olśniewał).

Jednak w tym spektaklu Faust, od II aktu oczywiście (a właściwie nawet od trzeciego), staje się bohaterem pobocznym, bo na główną bohaterkę wyrasta Małgorzata. Muszę powiedzieć, że jest to w koncepcji reżyserskiej Ewy Rucińskiej mocno uzasadnione. Ta reżyseria jest przykładem, że można odbiegając od właściwej treści zbudować coś, co ma sens i nie kłóci się z oryginałem, a przy tym nagle staje się bardzo współczesne.

Rzecz dzieje się w niedalekiej przyszłości – za 12 lat – w dystopijnej rzeczywistości, wyjałowionym z natury i uczuć świecie rodem z Orwella, Huxleya czy Margaret Atwood. Jak w Gileadzie, mamy piekło kobiet, ubranych konserwatywnie i tak samo, poddanych mężczyznom w mundurach, zahukanych, wchodzących w aranżowane małżeństwa. (Co ciekawe, sceny obyczajowe z tej wersji Gileadu oglądamy w ostatnim akcie przy muzyce do skróconej Nocy Walpurgii.) Małgorzata więc, idąc za miłością do Fausta, jest nieledwie rewolucjonistką. To pada w tekście opery – bohaterka stwierdza, że przecież nie zrobiła nic złego. Potępia ją jednak sterroryzowane fałszywą moralnością społeczeństwo, co szczególnie widoczne się staje w scenie w kościele, a gdy pojawia się Mefistofeles, który rzuca w jej stronę słowa potępienia, aż trudno uwierzyć, że to autor stoi za ukazaniem, że w kościele rządzi diabeł…

Małgorzata w drugiej obsadzie – Aleksandra Orłowska – jest prawdziwą gwiazdą tego przedstawienia. Głos ma mocny i ekspresyjny. Faust także jako postać jej do pięt nie dorasta, podobnie zresztą jak Mefisto (Grzegorz Szostak), jak też Walenty (ładnie brzmiący Arkadiusz Anyszka), dla którego zachowanie Małgorzaty jest plamą na honorze. Tak było kiedyś, ale może być znów: opresyjne reżimy istnieją, a piekło kobiet mamy i w naszym kraju. Recenzentka łódzkiej „Wyborczej” naśmiewała się, że pisowski marszałek na premierze oklaskiwał „z szerokim uśmiechem” tę wersję „Opowieści podręcznej”. Ale niewykluczone, że ta wizja mogła mu się po prostu podobać.