Zaczął od Bacha
Dawno Sokolov go tu nie grał. Mozarta i owszem, ale inne utwory. Z dzieł tych dwóch kompozytorów składał się program niedzielnego wieczoru w FN.
Muszę powiedzieć, że coś, co mnie absolutnie zachwyciło, znalazło się na samym początku koncertu. To były Cztery duety BWV 802-5, wydane w 1739 r. w zbiorze Clavier-Übung III. Nie wiem, czemu tak rzadko się je grywa, bo są po prostu niezwykłe. Znajoma w przerwie stwierdziła, że to dla niej muzyka zbyt matematyczna, ale ja właśnie taką kocham – warto podkreślić, że ta „matematyczność” zawiera się w dwóch tylko głosach, stąd tytuł duety. I fakt, można w tym usłyszeć całą polifonię, tak jakby tych głosów było więcej. To jakby zapowiedź kanonów z Kunst der Fuge. Sokolov chyba gra je od niedawna, bo choć zwykle mnóstwo jest spiratowanych nagrań wykonywanych przez niego utworów, to tego akurat nie ma. Można znaleźć różne wykonania, od Nikołajewej przez Schiffa po Frisch, ale wykonanie Sokolova zaciekawiło mnie zwłaszcza dlatego, że każdy z duetów był zagrany inną barwą, jakby ze zmienianymi rejestrami jak na klawesynie. Wspaniała kontrola nad brzmieniem.
Bezpośrednio przeszedł do Partity c-moll i było to bardzo dziwne połączenie: całkowita zmiana nastroju, przejście od subtelności do sztywnej kanciastości, ceremonialności, ale jakiejś płaskiej, bez emocji. Niby patos, ale sztuczny. Po wstępie było już zupełnie inaczej, normalniej, ale ogólnie Partita była cięższa i masywniejsza od filigranowych duetów.
Równie dziwne było połączenie w drugiej części. Sonata B-dur KV 333 Mozarta jest sama w sobie dość pogodna, z liryczną drugą częścią, którą można by sobie wyobrazić zagraną przez zespół instrumentów dętych. A po tym bezpośrednio przesmutne Adagio h-moll – znów całkowity zwrot. I w pierwszej, i w drugiej części tonacje niepasujące (a-moll – c-moll, B-dur – h-moll). Jakby pianista celowo chciał wywołać zgrzyt. Być może rzeczywiście chciał, podobnie jak chciał, by skończyło się smutno. Jak w życiu.
Sześć (jak zawsze) bisów to był po połowie barok i Chopin. Nieśmiertelny Danse des sauvages Rameau (z Les Indes galantes), Preludium Des-dur i Mazurek a-moll op. 68 nr 2 Chopina, znów Rameau – Le tambourin, znów Chopin – Mazurek f-moll op. 63 nr 2 i na koniec Chaconne Purcella. Mazurki jak zwykle nie były nawet kujawiakami, a barokowe miniatury były subtelne i koronkowe.
PS. Wracając do Callas, podesłano mi dziś zabawną rzecz. Zacytowany jest tu komentarz Roberta z mojego blogu z podziękowaniem dla Piotra Kamińskiego za artykuł o Callas, opatrzony wstępem: „Niedawno na blogu Doroty Szwarcman przeczytaliśmy taki oto komentarz”. To „niedawno” to niemal równo dekada, bo chodzi o komentarz pod tym wpisem, który, żeby było jeszcze śmieszniej, dotyczy „Ruchu Muzycznego”. Niby to prawda, że „niedawno przeczytać” można coś, co ukazało się dawno temu, ale niezłe qui pro quo wyszło.
Komentarze
A to nie jest tak, że redaktorzy RM po prostu wchodzą na bloga dowiadywać się różnych rzeczy w trakcie pisania artykułów, (jeżeli ktoś chce szukać też słów-kluczy w komentarzach, to wystarczy zamiast w wyszukiwarkę Polityki, wrzucić zapytanie w google’a; ten konkretny komentarz wyskakuje dość nisko, ale jak się robi risercz do wydania magazynu, to chyba nie za nisko), lub też hmm po prostu tego, co tu się pisze na temat samego RM? Mi pokazuje się od razu ten wpis, jak wrzucam „Ruch Muzyczny” w wyszukiwarkę Polityki, co równie dobrze może sugerować, że to właśnie ktoś młody, a nie starszy, z zespołu czytał sobie, no i tu faktycznie niedawno, wpisy z bloga na temat swojej redakcji i się podzielił z resztą, bo akurat było na temat. Jakoś mi to się wtedy klei bardziej, a i byłoby to całkiem urocze. Ot takie spekulacje. Na pewno najzabawniej byłoby tak, jak to Pani sama zasugerowała.
A brat przyjaciółki był na Sokolovie i bardzo zadowolony; też zwrócił natomiast uwagę na początek Partity. Coś musiało tam być niespecjalnie wykoncypowane chyba.
Było bardzo czysto, dokładnie, selektywnie, z niezwykle zróżnicowanymi rodzajami brzmienia. Ale zupełnie bez emocji, z dystansem i na chłodno. Także nieprzyjemnie przyciemnione oświetlenie i sztywne zachowanie pianisty nie dodały ani kalorii ciepła. Publiczność zachowywała się komicznie: jak na komendę po każdym bisie wstawała i siadała. Groteska.
Sokołow zachowywał się też o tyle komicznie, że przed każdym bisem wychodził i wracał, rozumiem że to taki rytuał, ale już mógłby tylko na bisy wracać. Moja towarzyszka wyraziła przypuszczenie, że może mu lekarz nakazał dużo kroków dziennie robić.
Proszę o objaśnienie idei : miał longiem zagrać 6 bisów??
Tak, on bisuje co drugie wyjście, to też należy do rytuału. Ten rytuał jest ustalony od lat. Jedno, co się zmieniło, to że nie chowa przy wyjściu lewej łapki z tyłu, widać już mu niewygodnie to robić.
@ Zympans – oczywiście, że to wyszło z guglania, ale ciekawe, co do tego gugla zostało wrzucone.
@zos – ależ nie, mógł wyjść i po powrocie ukłonić się i zagrać, a nie jeszcze raz wychodzić i dopiero wracać na bis. Ale jak pisze Gospodyni – taki rytuał. 🙂
Nie rozumiem tego dzikiego czepialstwa, a już zwłaszcza mędrków, którzy (najwyraźniej) pierwszy raz byli w FN na Sokołowie – i już się brzydko popisują.
Mnie się wszystko wczoraj OGROMNIE podobało (Mozart nawet znacznie bardziej niż przed laty, zwłaszcza że wtedy na warsztacie były w przewadze dzieła wcześniejsze). Teraz siedziałem wszakże, dodajmy, znacznie dalej niż na wszystkich dziestu poprzednich recitalach artysty – co jakoś również mogło wpłynąć na odbiór.
@ścichapęk
No więc już nie chciałem tego pisać, ale no tak. Trudno się nie zgodzić, chociaż pewnie można by sympatyczniej w formie!
@PK
No jak się szuka na Pani stronie „Callas. Primadonna stulecia”, to jest to pierwszy z dwóch wyników w Google. Przy samej „Callas” dwudziesty któryś. Więc to raczej to pierwsze zapytanie.
Mnie też męczyło to jego podwójne wychodzenie przed bisami (zwłaszcza, że i on i my z góry wiemy ile bisów zagra), no ale to może przeszkadza tylko nieszczęsnym, którzy nazajutrz po koncercie muszą wstać do pracy o 5 rano. Może też przez tą przeklęta robotę na Mozarcie prawie zasnęłam a na Bachu rozmyślałam o Excelu. Wierzę wam na słowo, że było ładnie.
@ścichapęk
Na odbiór dzieła muzycznego wpływają różne elementy, nie tylko sama kreacja wykonawcza. Oświetlenie też, podobnie jak i mowa ciała muzyka, a także zachowanie publiczności. Nie był to mój pierwszy kontakt z Sokołowem, bardzo go cenię, ale nie należę do sekty.
Żadne dzikie czepialstwo ani mędrkowanie. Wyrażanie opinii. Nie wolno? Trzeba tylko na kolanach? Może by jednak pozbył się Pan pozy besserwissera?
Ciepłem i życzliwością Sokołow obdziela hojnie każdego, kto zechce stanąć w naprawdę długiej kolejce by po koncercie uścisnąć dłoń pianisty, pogratulować mu czy poprosić o podpis. Nie znam drugiego artysty, który z taką serdecznością i cierpliwością potrafi wysłuchać wrażeń publiczności nie odmawiając nikomu uwagi. I tak, te spotkania po koncercie też część rytuału, która jest jak słodki deser po wytrawnych daniach.
I – zapomniałem dodać – wtedy można zobaczyć Sokołowa uśmiechniętego, rozpromienionego wręcz.
@muzon
Co to znaczy „wpływają”. To jest jakaś zasada? Staram się w takim razie nie stosować, a na pewno nie tak, żeby podbijać negatywy. Jak już byłem na Sokolovie raz, to po prostu wiem, czego się spodziewać razem następnym, a mianowicie wstawania, tak jak wiem, że aby się dostać na balkon muszę wejść po schodach: wolałbym się teleportować albo żeby mnie kto zaniósł na rękach, ale nogi w obydwu przypadkach wykonują pracę, bo lubię muzykę.
Ale przede wszystkim nie przyszłoby mi do głowy przy okazji któregoś jego kolejnego recitalu nazywać nagle zadowolonej, podnoszącej się do oklasków widowni „komiczną”. Co innego zwrócić uwagę na coś zastanawiającego, jak człowiek pierwszy raz ma jakieś wrażenia, a co innego wychodzić z jakąś „groteską” na temat innych słuchaczy, którym się podoba, czy fenomenalnego muzyka, który ma swoje dziwactwa. To jest po prostu niemiłe.
Z innej beczki: właśnie się zastanawiamy z przyjaciółką nad tymi Etiudami, jak ktoś chętny do skomentowania np. op. 10 no. 11 mojego ulubieńca, akurat z Wigmore Hall, to zapraszam, dla mnie ta melodia zaznaczona na dole jest super, ale wyobrażam sobie, że to dla kogoś może być przesada? No nic, tak sobie zostawię, dla mnie wszystkie są kapitalne, od op. 10 no. 3:
https://youtu.be/lSEus6uaMhg?si=c6tDl5D1mZIRp_51&t=1844
Mnie te rytuały trochę śmieszą, ale widać obu stronom to potrzebne – artyście i jego fanom. A w kontakcie bezpośrednim jest rzeczywiście sympatyczny.
Mam z nim nawet zdjęcie z Bad Kissingen 😉
https://photos.google.com/album/AF1QipOPl0nUpfIFTCIafmDtGQWrvUG9CXcMuIebBJE1/photo/AF1QipPxqOcmI72qke4MxxHgqcmIYAd-c-uYsPZ2sjqb
@muzon
Ogólnie zgoda, oczywiście wolno – a czasem nawet wypada i trzeba – choć trochę za mocno (i jakoś tak pozamuzycznie) wybrzmiało mi akurat to „wyrażanie opinii”, zwłaszcza w firmowym zestawie z ostatnimi peanami na cześć pewnej rozgestykulowanej gwiazdki dyrygentury…
W niedzielę odniosłem wrażenie, że publiczność była tym razem bardziej – by tak rzec – szopenowska niż barokowo-klasyczna. Na szczęście i tak dostaliśmy bisowego maksa (bo czasem kończyło się zaledwie na czterech naddatkach).
Wbrew pozorom do sekciarstwa i mnie sporo brakuje, nie do wszystkich kreacji Mistrza podchodzę z równym entuzjazmem (choć do zdecydowanej większości tak), ale w późnym Sokołowie dostrzegam również jaśniejsze strony (i nierzadko lżejszą rękę niż powiedzmy 40 lat temu).
Dodam na marginesie, że wszelkie pozy (także te u miszczów batuty) programowo odrzucam, a besserwisserstwo jest mi szczególnie wstrętne 🙂
@ Zympans
Owszem, można by 🙂 Na przyszłość się poprawię.
Wydaje mi sie ze zwyczaj bisowania co drugi powrot jest dosc powszechny, tyle ze liczba bisow u Sokolowa jest wyjatkowo wysoka, i wszyscy z gory wiedza na ile da sie uprosic.
Okropne jest to czepialstwo besserwissera, który podkreśla swoją wyższość liczoną dziesiątkami wysłuchanych tu recitali Sokołowa – tak jakby ktoś, kto idzie po raz pierwszy był pozbawiony prawa wyrażenia opinii. I jeśli jest ona niezgodna z ustaloną w sekcie, to natychmiast uruchamia obszczekiwanie. Tak, to już rytuał.
@zos To proszę sobie przeczytać tę jakże sympatyczną „opinię” – w razie potrzeby jeszcze raz (repetitio est…). Jak widać, uraziła nie tylko mnie.
A w naszej wrażej sekcie złośliwców i besserwisserów (wszelkiej maści) – jak już – raczej rytualnie obśmiewamy, niż obszczekujemy. Tutaj było nie inaczej.
Wydaje mi się, że muzon miał na myśli raczej „sektę” fanów Sokolova. Ale jednak to pewna przesada. Ja też, jak niektórzy tu może pamiętają, nie zawsze zachwycałam się tym pianistą, miał parę lat gorszych, dziś także wiele rzeczy może się nie podobać (nie lubię np. jego Chopina), ale nie wyrażałabym się w ten sposób o tych, którym się podoba.