Zamilkł wielki głos
Prawdę powiedziawszy, zamilkł już od pewnego czasu z powodu różnego rodzaju problemów zdrowotnych, ale dziś wieczorem już na zawsze. Zmarła Ewa Podleś.
Swojego męża, Jerzego Marchwińskiego, przeżyła niewiele ponad dwa miesiące, zresztą wiadomo, że była bardzo ciężko chora. Widziałam ją ostatni raz na pogrzebie jej męża, a raczej na jego pożegnaniu w Kościele Środowisk Twórczych. Siedziała w pierwszym rzędzie, nie rozmawiała z nikim; co musiała przeżywać zwłaszcza w momencie, gdy z głośników popłynął jej własny głos śpiewający przy jego towarzyszeniu ostatnią pieśń z cyklu Schumanna Frauenliebe und -leben? Tę, która mówi właśnie o śmierci męża. Wielka, wstrząsająca kreacja obojga (już w pierwszym akordzie fortepianu zawarte jest wszystko). I myślałam o tym, czym się różni przeżywanie na scenie od przeżywania naprawdę. Że żadne kreacje artystyczne nie mogą nas przygotować na rzeczy straszne, bo są tylko kreacjami artystycznymi.
To było w ogóle małżeństwo symbiotyczne. Pamiętam, że kiedy robiłam z obojgiem wywiad-rzekę, siedząc z nimi na tarasie ich domu w Międzylesiu, uderzyło mnie, że kiedy tylko on się w jakiejś sprawie musiał oddalić, to ona jakoś kuliła się wewnętrznie, nagle onieśmielona, by znów rozkwitnąć i rozgadać się, gdy wracał. Mówił do niej Ptaku (bo śpiewa), a ona do niego Marchewko.
Jej głos był absolutnie niezwykły – ciepły i głęboki, giętki i sprawny w gimnastycznych ariach Haendla czy Rossiniego, wyrażający tak wiele w cyklach pieśni Musorgskiego czy Prokofiewa. Nie będę się powtarzać w opisach, bo dość dużo napisałam np. tutaj, przy okazji jej recitalu trochę ponad dekadę temu. Pozostały nam nagrania, do których będziemy wracać, ale nic nie odda jej kreacji scenicznych. Odeszła Historia.
Komentarze
Nie pamiętam dokładnie ok. 15 ~ 20 lat(?) temu śpiewała Haendla w Roy Tomson Hall .
Pamięć zawodzi ..
https://youtu.be/VqP0EvsYJnM?si=iyKiakru3R8rzZff
zawsze ❤️
Mialem wielka przyjemnosc, jako muzyk orkiestry, wspolpracowac z Ewa Podles podczas przedstawien Elektry w Operze Narodowej. Wielki glos (doslownie i w przenosni), wielka osobowosc. Czesc jej pamieci.
Dziękuję Ci za piękne słowa Dorota…..trudno uwierzyć, że Ich obojgu już nie ma…bardzo czarny okres
Jestem elektryczką . Ale dawno temu w technikum chodziłam do Teatru Wielkiego wiele razy i raz jeden słyszałam Ewę Podleś . Nie wiem w czym i nie wiem kiedy ale zapamiętałam . ŻAL !!!
Zostaną nagrania, na szczęście. Miałem wspaniałą okazję śledzić karierę p. Podleś od samego początku – w wieku szkolnym byłem na koncercie w Białymstoku, gdzie wystąpiła zaraz po dyplomie. Pamiętam tamtą Cavatinę Rozyny. Wtedy narodził się mój zachwyt dla Jej głosu, temperamentu i energii.
Żal.
Przez kilka lat mieszkali na osiedlu, na którym i ja mieszkam.
W zasadzie widywałam ich zawsze razem, sprawiali wrażenie bardzo sobie oddanych. Pani Ewa mówiła do męża Marchewa i na mnie robiło to sympatyczne wrażenie.
Głos miała rzeczywiście niezwykły. Mnie się wydaje, że trudno takim głosem śpiewać, ale Jej nie sprawiał najmniejszej trudności.
Ja też towarzyszyłam jej karierze od początku – studiowałyśmy w tym samym czasie…
Dla mnie głos Ewy Podleś scalił się na zawsze z postacią Polinessa z mojej ulubionej opery Haendla „Ariodante”, dzięki wzorcowemu wykonaniu, we wspaniałym nagraniu pod Minkowskim. Dodam, że w doborowym towarzystwie: m.in. Anne Sofie von Otter i Veroniki Cangemi.
Jeśli ktoś nie słuchał, wciąż na stronie radiowej Dwójki można odsłuchać dwugodzinną audycję wspomnieniową o Ewie Podleś; są i nagrania.
Tego porywającego głosu można słuchać i słuchać…
Nie było i pewnie już nie będzie innej Artystki, na którą – i wyłącznie z Jej powodu – chodziłbym tak intensywnie: dziesiątki spektakli „Tankreda”, nie mniej „Podróży do Reims” (opuściłem bodaj tylko dwa, w których nie mogła wystąpić), „Semiramida”, Gluckowski „Orfeusz”, mnóstwo recitali (niezrównany Szymanowski i Lutosławski, najwspanialsza „Ariadna na Naksos” Haydna, jaką w życiu słyszałem, nie tylko na żywo, z mężem przy fortepianie). Zresztą czegokolwiek ONA się tknęła, zazwyczaj było właśnie naj-, nieporównywalne, non plus ultra. Ostatni raz podziwiałem Ją na UMFC. „Pieśni i tańców śmierci”, które wtedy wybrzmiały, nie da się zapomnieć, to było mistrzostwo świata. Gęsia skórka i łzy (a nie byłem w tym odosobniony).
Nagrań oficjalnych (przynajmniej jak na tak wielką Artystkę) zostało faktycznie dość (i oczywiście zbyt) mało – obok przywoływanych przypomnijmy jeszcze choćby Opinię publiczną w „Orfeuszu w piekle” pod Minkowskim – jest jednak nadzieja, że z czasem wypłyną liczniej i te nieoficjalne, amatorskie – zwłaszcza że śpiewaczka podchodziła do nich z dobrotliwą wyrozumiałością. Miała rację i w tym.
Na występy Ewy Podleś trafiałem zazwyczaj poza Polską. Czasem przypadkowo, czasem świadomie. Tancredi w Madrycie, Arsace w Barcelonie i Berlinie, zaczęła się wreszcie pojawiać w Pesaro akurat wtedy kiedy zacząłem jezdzić na ten festiwal. Jej występy tam były zjawiskowe, ale równie zjawiskowa była reakcja włoskiej publiczności, która wpadła w istne delirium.
Miłość do tego głosu i ekspresji zawdzięczam radiowej Dwójce, która w czasach mojego liceum transmitowała „Semiramidę” z Teatru Wielkiego w Poznaniu. To był ewenement bo polska radiofonia nie transmitowała spektakli operowych z polskich teatrów i chyba do dzisiaj to rzadkość (?).
Wszyscy teraz się zachwycają wielką światową karierą. Ale chyba warto też przypominać, ze Ewa Podleś karierę zrobiła o własnych siłach. To, że artystka tej klasy ma tak mało nagrań, zwłaszcza kompletów operowych świadczy, że w tym biznesie jakość artystyczna z pewnością nie stoi na pierwszym ani może nawet na drugim miejscu. Cóz…Francuzi teraz piszą hołdy dla „contralto assoluto”, ale niech się uderzą we własne piersi. Paryż ją zawsze ignorował. Występowała na francuskiej prowincji na południu – Avignon, Toulon, Nicea…
Podobnie w USA – wielkie sukcesy, oszalali fani a MET daje jej łaskawie jakąś małą rólkę…Eh! Zawsze to dla mnie było uderzające: promowana ponad wszelkie granice absurdu Cecilia Bartoli, którą ze sceny średniej wielkości teatru ledwie było słychać w połowie parteru…
Do medialnych kuriozów przeszła pewna recenzja w „Le Monde” gdzie pani recenzentka opisując koncert w Paryżu na którym Podleś wykonywała rolę tytułową a Bartoli jakąś poboczną nie mogąc się skupić na stronie wokalnej postanowiła przez pół recenzji opisać jak pięknie i poetycko wyglądała Bartoli na krześle czekają na swoja kolej.