Milhaud x 2
Przewrotna opera-dreszczowiec i zwariowana commedia dell’arte – takie dwa dzieła Dariusa Milhauda zabrzmiały w ramach cyklu oper zapomnianych na Festiwalu Beethovenowskim.
Oba utwory zostały wykonane po raz pierwszy w Polsce. Milhaud, choć był kompozytorem bardzo płodnym, bardzo słabo jest tu znany, może poza słynnym Scaramouche. Członek Grupy Sześciu, tworzył muzykę lekką, przyjemną i… wcale nie łatwą w wykonaniu (bo w odbiorze to coś zupełnie innego). Dwa niedługie dzieła sceniczne, Le pauvre matelot (Biedny marynarz) i Salade (Sałatka), powstały w beztroskich jeszcze paryskich latach 20. Pierwsze z nich opowiada o żonie, przez lata wiernej swemu mężowi-marynarzowi, który popłynął od niej w świat po lepsze życie, ale gdy wraca, ona go nie poznaje i go zabija. Taki motyw, jakby wzięty żywcem z tragedii greckiej, pojawia się nieraz w teatrze. Mimo tego ponurego dramatu muzyka jest w miarę lekka i pogodna, nawet żartobliwa (choć i mroczne momenty się zdarzają); dają się wysłyszeć melodie jakby wzięte z ludowej muzyki francuskiej.
Motywy ludowe pojawiają się w jeszcze większej ilości w Salade napisanej dla Ballets Russes Diagilewa; m.in. są to melodie pochodzące z Sardynii, którą kompozytor niedługo wcześniej odwiedził. Trudno się zorientować w tej komedii pomyłek. ale całość jest wdzięczna i wesoła.
Było to co prawda wykonanie koncertowe, ale pojawiły się też drobne elementy dekoracji zaprojektowane przez Dariusza Vasinę. Śpiewakom towarzyszyli, jak co roku, muzycy Filharmonii Poznańskiej pod batutą Łukasza Borowicza, który sam wyszukał te partytury we francuskich antykwariatach (to jest jego pasja). Z solistów w pierwszym utworze brylowali bracia Gierlachowie – Robert i Wojtek, Natalia Rubiś i jej mąż Krystian Krzeszowiak (piszę to, bo to pewien smaczek, że bohaterka zabija swojego męża), a w drugim utworze dołączyli Magdalena Lucjan, Mateusz Zajdel, Krzysztof Lachman i Adrian Janus. W sposób widoczny świetnie się bawili, choć, jak mówili potem, łatwo nie było.. Wszystko było nagrywane i miejmy nadzieję, że będzie z tego płyta.
Komentarze
Maurizio Pollini +
Niedługo już nikogo nie będzie 🙁
O tak 🙁
Z całej szóstki nagrodzonych na konkursie w 1960 r. żyje jeszcze tylko Li Minquiang. Reszta już poumierała, niektórzy całkiem niedawno (Tania Achot-Haroutounian i Zinaida Ignatieva – w 2022 r.).
Pollini… artysta kontrowersyjny, ale wielki. Pamiętam jego wizytę na Warszawskiej Jesieni w 1977 r. Grał Schoenberga, Nono i Bouleza (II Sonatę). Bezkompromisowo. Nie tego zapewne spodziewali się miłośnicy jego chopinowskiej pianistyki. Po latach wrócił do Chopina zupełnie inaczej. To swoją drogą bardzo ciekawe, Chopin po Boulezie i Stockhausenie. Można było, jak widać. Interpretacje też były różnie przyjmowane, nie pozostawiały nikogo obojętnym.
Odechciało mi się pisać o dzisiejszych koncertach festiwalowych. Wspomnę więc tylko, że w południe byłam na bajce z muzyką Krzysztofa Pendereckiego – O krasnoludkach i sierotce Marysi. Zgrabna muzyczka między Prokofiewem a Lutosławskim ludowym. Do tego zrobiono dość prostą animację. Od znajomych rodziców dzieci usłyszałam, że byliby za tym, żeby festiwal na stałe wprowadził koncerty dla dzieci. Właściwie czemu nie.
Wieczorem NOSPR pod Leopoldem Hagerem w Wagnerze (fragmenty Parsifala) i Brucknerze (VII Symfonia). Już tu kiedyś pisałam, jaki kłopot mam z Brucknerem, właśnie na przykładzie tego utworu – wówczas pod batutą Skrowaczewskiego. Hager również w podziwu godnej formie, niewiele młodszy niż wówczas był Skrowaczewski – 88 lat. Na zdrowie.
Na tym zakończyłam moją bytność na tym festiwalu. Jutro do Krakowa.
Ja bardzo przepraszam, że monotematycznie, ale teraz jeszcze Péter Eötvös.
Ojej. Poznałam go osobiście w Brukseli, przy okazji świetnych koncertów poświęconych Szymanowskiemu, na których zastępował Bouleza.
https://szwarcman.blog.polityka.pl/2012/05/04/piesn-z-balkonu/
https://szwarcman.blog.polityka.pl/2012/05/05/natura-i-ekstaza/
Zrobiłam z nim wtedy rozmowę dla dawnego „Ruchu Muzycznego”, opowiadał o swoich młodzieńczych podróżach na Warszawskie Jesienie i jak jeździł stopem po Polsce, miał wtedy zresztą polską dziewczynę…
Fajny był gość i świetny muzyk.
Jednak Wielcy rodzą się w kupie i umierają w kupie. Jeszcze się nie pozbierałam po Byronie, a tu Pollini, teraz Eötvös. Jak Radu Lupu, Angelich i Berganza, potem Lars Vogt i Ponti.
O właśnie, o Byronie Janisie zapomniałam wcześniej wspomnieć. Też wielka legenda, choć nieco już zapomniana, bo w sumie dość dawno zrezygnował z kariery, choć żył jeszcze długo (tylko czterech lat zabrakło mu do setki). Dopiero ostatnio się dowiedziałam, że właściwie de domo to on był Yankilevitch (a właściwie jego rodzice, oczywiście pochodzący ze wschodniej Europy)…