Między Wschodem a Zachodem
Dopiero dziś udało mi się dotrzeć do Krakowa na ostatnie przedstawienie Ja, Şeküre – nowej opery Aleksandra Nowaka. Szkoda, bo polecałabym – a teraz nie wiadomo, gdzie i kiedy będzie można to znów obejrzeć/posłuchać.
Jak się przekonałam zresztą na miejscu, takie polecenie pewnie by się przydało, bo sala Teatru im. Słowackiego bynajmniej nie była dziś pełna, może też ze względu na nietypową porę – południe (jak dla mnie miało to tę dobrą stronę, że mogłam po spektaklu – jak tydzień temu – wsiąść w pociąg powrotny). Dziwne jakieś rzeczy dzieją się wokół festiwalu Opera Rara, odkąd jego organizację przejęła Capella Cracoviensis. Dość powiedzieć, że kiedy zwróciłam się do tejże Capelli, że chciałabym się akredytować na festiwalu, otrzymałam odpowiedź, że już nie ma biletów prasowych, co brzmi szczególnie przy tym, co widziałam dziś. Ale nikt wcześniej mnie nie powiadomił o terminie, do kiedy można o akredytację się ubiegać. Coś tu nie w porządku. Na Solaris zaprosił mnie Stary Teatr; na dziś po prostu kupiłam bilet, bo to było zbyt ważne, żebym mogła opuścić.
Ale do rzeczy. Dzieło zostało swego czasu zamówione przez Festiwal Malta, a jego prawykonanie miało się odbyć w zeszłym roku; niestety na wykonanie zabrakło pieniędzy – wiadomo, jaka była dramatyczna sytuacja. Przy tym nie odwołano wizyty noblisty, Orhana Pamuka, ale dla niego wykonano tylko parę fragmentów i przeczytano libretto, które na podstawie książki Nazywam się Czerwień napisał sam kompozytor. To jego pierwsza w tej dziedzinie próba, i trzeba powiedzieć, że udana. Pisarz udzielił zgody, ale nie chciał się w to mieszać; początkowo kompozytor był umówiony na pisanie libretta z Małgorzatą Sikorską-Miszczuk (autorkę libretta m.in. do Czarodziejskiej góry Pawła Mykietyna), ale w końcu postanowił uporać się z tym sam.
Opery Nowaka polegają trochę na tworzeniu niemożliwego, czyli wyciąganiu sensów z dzieł wielowątkowych. Tak było np. z Drachem według Szczepana Twardocha, tyle że to pisarz sam został poproszony o stworzenie esencji tego niezwykle złożonego dzieła. Ogromnie złożona jest też książka Pamuka, na którą składają się liczne opowieści i opowiastki – istny romans szkatułkowy z elementami kryminału (które, jak uznał pisarz, mniej mu się udały) i z rozważaniami o sztuce. Rzecz bowiem dzieje się w środowisku malarzy miniaturzystów z końca XVI w., twórców artystycznych ksiąg. Pamuk sam w młodości studiował przez parę lat malarstwo i architekturę, więc te sprawy są mu w szczególny sposób bliskie, zwłaszcza jeśli połączyć je z tradycjami lokalnymi. Tu problemem jest stosunek Wschodu i Zachodu, pytanie, czy można łączyć ich światopoglądy i języki malarskie (szczególnie ważna jest tu sztuka figuratywna i perspektywa, w sztuce muzułmańskiej zabronione).
Kompozytor wydobył właściwie jeden tylko z wątków, nie doprowadzając go zresztą do końca – w powieści dzieje się z bohaterami jeszcze mnóstwo rzeczy. W operze kończy się to na jakimś rozdrożu; ktoś, kto zna książkę, wie, co działo się z bohaterami dalej. Ale ten moment zakończenia jest dramaturgicznie dobry, choć niczego nie rozstrzyga i nie rozwiązuje (a może właśnie dlatego). Całość można przeczytać tutaj.
Podobnie jak w przypadku tych wszystkich dzieł Nowaka, które kolejno były wykonywane w Tychach, i ta forma jest właściwie koncertowa, choć teoretycznie można by sobie wyobrazić wystawienie sceniczne. Marcin Chlanda stworzył instalację dwupiętrową. W orkiestronie siedział zespół o bardzo oryginalnym składzie: połączenie Spółdzielni Muzycznej z Capellą Cracoviensis, czyli instrumenty współczesne – smyczki, dęte, w tym nawet saksofon – z dawnymi, jak teorban, gamba czy nawet cymbały. Na scenie rozstawione zostały dwie baterie perkusji. Powyżej było nadbudowane piętro, na którym w pojedynczych komórkach siedzieli (a wstawali na śpiewanie) soliści: Aleksandra Żakiewicz (rola tytułowa), Jan Jakub Monowid (Meddah), Maciej Straburzyński (Enişte, ojciec Şeküre), Bartosz Gorzkowski (Kara), Sebastian Szumski (Ilustrator I) i Jacek Wróbel (Ilustrator II). Te klatki, w których się znajdowali, oświetlone były z przodu lampami neonowymi (które zapalały się i gasły zależnie od tego, co się działo), a jednocześnie po scenie wciąż wędrowały projekcje, których głównym elementem była partytura utworu oraz linie. Na najwyższych balkonach schronił się Chór Polskiego Radia, a całość prowadził Maciej Tomasiewicz.
Muzyka od początku zaskakuje. Jest tu pewien posmak turecki, ale przemieszany z całkowicie współczesnymi środkami. Niezwykłe jest brzmienie zespołu; niektóre zestawienia wydają się przedziwne, ale nadspodziewanie spójne. Jest też jedno ciało obce: chóralne opracowanie staropolskiej Skargi umierającego z XV w., stylistycznie też bardzo odbiegające od reszty. Ryzykowny to zabieg, ale rozumiem, że kompozytor chciał tu podkreślić ważny dramaturgicznie moment śmierci jednego z bohaterów. Co do partii wokalnych, czasem wydają się zbyt monotonne, poruszając się na paru zaledwie dźwiękach, czasem bardziej zróżnicowane. Ma to zapewne powody dramaturgiczne.
Całość z pewnością warta jest dalszego wykonywania – podobno jakieś plany są. Ale lepiej nie zapeszać.
Komentarze
Na FB Opera Rara są świetne zdjęcia, np. https://www.facebook.com/photo?fbid=960266122289468&set=pcb.960271248955622 Na prapremierze też były wolne miejsca, nie dużo, ale były.
Rzeczywiście fajne zdjęcia, dają pewne pojęcie. Ciekawe, czy było to też nagrywane.
Zamieszanie jest też w związku z biletami na Misteria Paschalia. Z fanfarami ogłoszono datę i stronę z „kup bilet”, ale uruchomiono sprzedaż tylko na niektóre koncerty. Nie wiadomo, np. kiedy będę bilety na koncert Le Poème Harmonique w Bazylice Mariackiej.
Akurat przed spaniem, dla mnie więcej niż trochę nawiązująca do Pozytywki Ignaza Friedmana nowa kompozycja Marca-Andre Hamelina, chyba najspokojniejsza z całego, świeżego albumu:
https://youtu.be/jptFPqF1RA8?si=g6uvEgX-2jlf5QCy
Dla osób obeznanych cała ta płyta to musi być super frajda, całe mnóstwo tu nawiązań, humoru. Z tytułów chyba najbardziej chwytliwy to: „My Feelings About Chocolate”. Jeszcze na slippedisc przeczytałem teraz, że cierpi na cukrzycę, to już nie wiem, co o tej nazwie utworu sądzić!
Jeszcze tutaj po 9 sekundach klipu https://youtube.com/clip/UgkxSVisGXaZ0IepuKX0AVklnIpLHMTBATyF?si=M-y5qt_AWYEFnWms słyszę trzepiącego się po wyjściu z wody psa, no nie mogę. Zresztą znów friedmanowsko to brzmi, może trochę też jak te aranżacje francuskich piosenek Weissenberga, które nagrywał.
Fajny ten Hamelin, muszę w wolniejszej chwili przesłuchać całość. Mnie z tytułów zaciekawiły „diaboliczne wariacje na temat Beethovena” 🙂 To w ogóle świetny facet o błyskotliwej inteligencji i erudycji, z prawdziwą klasą. Kiedyś był trochę taką maszyną do grania, ale z czasem bardzo wysubtelniał, a i poczucie humoru też gra tu swoją rolę.
Nie mogę zrozumieć jak się Wam podoba ten Hamelin. Słuchałam tej płyty dwa razy (drugi raz trochę nie z własnej woli :wink:). Bardzo go cenię jako pianistę. Natomiast te utwory wydają mi się tak eklektyczne i jednocześnie barokowe (tak jak się mówi o barokowym języku tj. w sensie nadmiernej ornamentyki, sztucznego udziwnienia). Naprawdę, rzadko używam tego słowa, ale ta muzyka wydaje mi się okropna. Ja rozumiem, że to niby z przymrużeniem oka. Nie rozumiem natomiast po co, będąc tak dobrym pianistą, raczy się jeszcze świat swoimi „wyobrażeniami na temat”. Nie przeczę, że MA Hamelin jest wybitnie inteligenty i erudyta, ale węszę w tym pewien przerost ego jednak. Powtórzę, czy naprawdę nie wystarczy być pianistą, pokornym odtwórcą, który jednak musi charakteryzować się tyloma przymiotami, żeby być bardzo dobry, a Hamelin jest bardzo dobry.
No sporo jest hałaśliwych numerów na tej płycie, nie bez powodu napisałem, że tamta część Suite à l’ancienne jest najspokojniejsza i nie bez powodu akurat to tamtej suity fragmenty wysłałem. Że barokowa to ja bym nie powiedział, bo w muzyce kojarzę to właśnie z brakiem udziwnień, raczej jakbym miał jedną rzecz wymienić bez której baroku dla mnie nie ma, to byłaby to polifonia. Ale niektóre tu rzeczy są rzeczywiście eklektyczne, ale nic w tym złego, dla mnie gorzej, że ekspresyjne, czy nadekspresyjne, gdzieś na granicy między rzeczowością a po prostu wirtuozerią, ale all in all bardzo na plus dla mnie płyta.
Suite à l’ancienne jest najmilsza dla ucha, obok jego Myśli na temat czekolady i Pavane variée. Zresztą, jak już drążymy, Pavane variée proszę zwrócić uwagę zaczyna się właściwie dokładnie tak samo jak Norma Liszta, którą niedawno też nagrywał, mi chodzi o pierwsze akordy, ale jak ktoś obeznany, to na pewno znajdzie tu sto innych ciekawostek:
https://youtu.be/kHIpmmGZhwg?si=29NZznuAzOGpTH_z
https://youtu.be/u3-WbNcsfuk?si=JDo2O2xF2GrfFnX7
A te Diabelskie wariacje, które akurat znów są moim zdaniem fajowe na tej płycie, udane, im najbliżej chyba do IX Wariacji LvB, tak mi się wydaje, ale może to powierzchowne:
https://youtu.be/OxhuiFdAJ6o?si=fA7U0Ix1IukfpCfM
Rzeczywiście „Suite à l’ancienne ” można jeszcze posłuchać.
Nie miałam bynajmniej na myśli baroku w muzyce, dlatego napisałam, jak rozumiem to określenie, gdy potocznie mówi się tak o języku.
Nie czuję się przekonana 🙂 Nie wrócę do tej płyty. Do nagrań klasycznych Hamelina, jak najbardziej.
A my byliśmy dzisiaj po raz pierwszy w „Nowej Miodowej”. Bardzo byłam ciekawa tego budynku i tej sali. Architektura jest świetna. Konior to Konior. A sala robi wrażenie i słychać wyśmienicie. Jedyne moje „ale”, że jest bardzo ciasno między siedzeniami. Tak dla dzieci, nawet nie licealistów, ale to drobny mankament.
To był koncert z nowej serii „Lekcja Muzyki”, zatem służący też kształceniu uczących się tam. W pierwszej części grał Tymoteusz Bies i Janusz Wawrowski. Grali dwa utwory Bacewicz. Później natomiast był jazz…, którego głównym bohaterem był Filip Wojciechowski na fortepianie ze swoim triem. I nawet mi się podobało 😉
Sala reagowała entuzjastycznie, czasem zachęcana, chyba jak na prawdziwym koncercie jazzowym (ale nie mogę tego powiedzieć, bo na nie nie chodzę).
Filip Wojciechowski i Janusz Wawrowski są pedagogami w „Nowej Miodowej” zatem nie dziwne, że było tak energetycznie.
Byłam zaskoczona, ile ludzi przyszło. Było prawie pełniutko, a sala ma chyba rozmiary Studia, lub jest odrobinę mniejsza. Naprawdę byłam zaskoczona, że ta sala może zgromadzić taką publiczność, gdy w Studiu czasem jest garstka.
Myślę, że poza, być może, rodzinami uczniów, to byli Mokotowianie (to moja dzielnica, więc przemawia przeze mnie lokalny patriotyzm 🙂 ), którzy, być może, uznają to miejsce za modne. Myśmy informację o koncercie znaleźli na plakacie w Nowym Teatrze, czyli innym trendy miejscu. Mokotów ma takie swoje modne miejsca. Studio też niby jest na Moko, ale może nie ten vibe (choć je bardzo bardzo lubię).
@Frajde et al.
Nowa Miodowa – 305 miejsc; S1 – 405 🙂
Na Nowej Miodowej jest ciasno i stromo. Sala jest piękna wizualnie i akustycznie, ale mogę sobie wyobrazić, że niektórzy mogą mieć trudności, zwłaszcza ze schodzeniem w dół.
@Gostek Przelotem
No właśnie, byłem świadkiem kiedyś jak kilka seniorek miało problemy z zachowaniem równowagi przy schodzeniu, bo w Nowej Miodowej nie było się nawet o co oprzeć. W czasie przerwy nawet nie wychodziły z sali (na górę), bo potem trzeba by znowu zejść… Szkoda że przy tak nowym projekcie nie pomyślano o większej dostępności.
@Vroo – zasadniczo pomyślano – dla osób na wózkach itp. jest balkon z prawej strony (patrząc na scenę z widowni) – od głównego wejścia odbija się w prawo i tam wchodzi, ale wtedy na scenę patrzy się z samej góry i z boku.
@Gostku
dziękuję za liczby 🙂 To daje pogląd.
Myślę, że następnym razem wybiorę balkon; z ciekawości, żeby zobaczyć, czy tam też tak dobrze słychać i jednak z wygody, bo tam nie powinno być tak tłoczno.
Stromość mi (jeszcze) nie przeszkadza, ale jednak, gdy już się siedzi i ktoś chce wejść do rzędu, to jest to niekomfortowe, albo świadomość, że prawie opiera się głowę o kolana sąsiada z tyłu.
Natomiast, żeby tak nie narzekać napiszę że, nie oszczędzano na detalach. Te wykónczenia drewniane wokół sceny są przepięknie wykonane.
Aha, i podobne , ale nie tak radykalne, uczucie ciasnoty miałam w … Concertgebouw, ale to dotyczyło przestrzeni między fotelami,
Wygląda fenomenalnie na zdjęciach. Powiedziałbym, że nawet wyjątkowo. I jeszcze akustyka Toyoty? Jak to się ma w porównaniu do innych sal w Warszawie?
Co do stromych schodów: ewidentnie będą musieli pomyśleć o poręczach, i to prędko. Bo to wstyd. Jeszcze do pierwszego rzędu można by puszczać jednymi z drzwi dla muzyków. Ale to jakieś kuriozalne niedopatrzenie
Ja już kiedyś ochrzaniłam p. Tomasza Koniora dokładnie z tego powodu i spytałam, co by się takiego stało, gdyby zaprojektować choćby cienką metalową poręcz. No nie, bo mu estetycznie nie pasuje. Artycha 👿 Przyjdzie czas, że i jemu będzie trudno zejść z tych schodków.
A ja byłam na walentynkowym koncercie 😉 Prawdę mówiąc nie wybierałam się specjalnie, ale przypomniałam sobie ostatnio film Pianoforte, w którym jedną z pobocznych postaci jest Hyuk Lee, więc w ostatniej niemal chwili zdecydowałam się pójść na na jego występ w duecie z bratem Hyo. Sala koncertowa FN była pełna i widać było, że wielu przyszło z powodów walentynkowych właśnie 😉 Program trochę szerszy niż latem na Ogrodach ( https://szwarcman.blog.polityka.pl/2023/07/31/po-tanecznych-ogrodach/ ): był też Piazzolla, Gershwin/Grainger, Karnawał zwierząt, a do tego jeszcze Scaramouche Dariusa Milhaud i Sinfonietta Nikołaja Kapustina. Na bis: Schafe können sicher weiden z Kantaty BWV 208, znów Taniec węgierski nr 5 (na cztery ręce), jeden przebój, którego zapowiedzi nie dosłyszałam (ale bardzo znany) i w końcu znów Wariacje na temat Paganiniego Lutosławskiego, zapowiedziane przez Hyuka po polsku. No, tym razem to już przegięli – tempo chyba na rekord Guinnessa…
W sumie: chłopaki dobrze się bawią, choć trochę im brakuje swingu. Ale kto ich tego nauczy? W każdym razie są wszechstronni, bo obaj grają też na skrzypcach, a poza tym pasją obu są szachy.
Co do Pianoforte, wczoraj byłam na premierze i po raz pierwszy miałam możność obejrzeć ten film na dużym ekranie. Zupełnie inna jakość, zwłaszcza jeśli chodzi o dźwięk – zrobiono tam wspaniałe rzeczy. No i w ogóle bardziej robi wrażenie. Warto się wybrać. Informacja, gdzie będzie grany, tutaj: https://www.facebook.com/PianoforteDoc/posts/pfbid0ei8UNSYVDHhRmwSq1PBf9HRTA1XCASmDN4oDktqa2HNESTxy4yuB1Vtsj94LG2j3l
Nauczyć mogłaby ich np. ona: https://youtu.be/e0AKlczyj5Q?si=UILulBrOQdsuq7IG Dla mnie to jak ta płyta jest zapoznana, to jest kryminał. A już ta Siódma Etiuda, to ja się rozpływam, kapitalne wyczucie rytmu. Ale wiem, że Pani jakoś za Yeol Eum Son specjalnie nie przepada, jedyne co widziałem o niej tutaj to chyba, że gra jak maszyna 🙂 no ale nie kojarzę, żeby ktoś umiał tak grać Kapustina, nawet Józia mnie w nim tak nie przekonuje, świetnie czuje amerykańską muzykę.
A też od razu się nakręciłem i zacząłem słuchać, tutaj z Rhapsody in Blue fragment, który pamiętam w zeszłym roku mnie z butów hmm wystrzelił:
https://youtube.com/clip/UgkxI1v0i-_Dg4oJWiARFgWKm8LRisdV6E0E?si=78Gsz4XHX2oKjpxI
Też w ich telewizji miała recital z Gershwinem, trzy dość proste, ale też swingujące numery, zapewne przed jakąś K-Dramą o muzykach!
https://youtu.be/iy1OgwZisyM?si=-wPJthRilZ8j8s2w&t=3
Ogólnie mają, mają się od kogo uczyć, chociaż jak Hyuk mieszka tu, to raczej łatwo mu na nią trafić nie będzie.
Dostałem właśnie maila z Bilety24:
„Uwaga, wydarzenie Nikolay Khozyainov – Tytan Fortepianu Wraca do Warszawy (2024-02-22 19:00:00) zostało odwołane.”
Nie wiem czy zdecydował organizator, czy też Filharmonia Narodowa ugięła się pod presją. Ale to oznacza, że zwyciężyli protestujący, nie mający pojęcia o muzyce, kierujący się tylko niechęcią do kraju pochodzenia pianisty. Brak mi słów.
(a na koncercie braci Lee też wczoraj byłem, widać że chłopaki się dobrze bawią, no i to chyba ich pierwszy wspólny występ na dużej sali FN i to z takim przyjęciem).
Może po prostu za mało biletów się sprzedało? Spróbuję się dowiedzieć, ale to rzeczywiście jakaś chora sprawa.
Ukraińscy aktywiści wystosowali petycję w tej sprawie, Natalia Panchenko chwaliła się tym na FB.
W każdym razie nie sądze żeby chodziło o mała ilość sprzedanych biletów
https://www.facebook.com/share/p/iGNBuH3hFAibWYJa/
No więc już wiem – tak, ugięto się pod presją. Obrzydliwe.
Najpierw napisałam, potem zobaczyłam komentarz Z. Tak, też na to trafiłam, poza tym spytałam organizatorkę.
a czy to pierwsza sytuacja w ostatnich latach, kiedy rodacy prześcigają się w tym, kto ma bardziej stanowczą opinię w sprawie, o której nie ma pojęcia
Nie pierwsza i nie ostatnia niestety 🙁
Zabawnie jakby FN sprawdziła, ile z tych wzburzonych osób, których wpisami klikanymi w pracy na smartfonie uległa, było przez ostatni rok choć raz na koncercie.
Nietrudno się domyślić, że ani jedna.
Napisałam komentarz na stronę „P”: https://www.polityka.pl/tygodnikpolityka/kultura/2245619,1,koncierta-nie-budiet-czyli-zwyciestwo-terroru-moralnego.read
Errata: Czy Pani Kierowniczka mogłaby poprawić w moim wpisie wyżej, o koncercie w Nowej Miodowej, nazwisko jednego i to głównego z wykonawców, proszę. Napisałam, że w drugiej części koncertu grał na fortepianie i nauczycielem jest Filip Michałowski, a ten artysta nazywa się Filip Wojciechowski. Dziękuję…
Otóż jedna z tych osób przynajmniej raz była na koncercie, a w każdym razie to deklaruje 😉 , niejaka pani Baca-Pogorzelska chwali się, że ma muzyczne wykształcenie, w związku z tym ma większe prawo wypowiadać się w temacie niż ja, a o tym pianiście wie coś czego ja nie wiem i jak już mnie zwyzywała od naiwnych i zindoktryniwanych, zapowiedziała że się tą wiedzą ze mną podzieli. Ja niestety nic nie wiem o osobistym życiu i sytuacji tego pianisty (toteż założyłam, że stoi po jasnej stronie mocy uznawszy, że takie założenie będzie uczciwsse niż odwrotne). Rada byłam dowiedzieć się więcej. Niestety zbanowała mnie na FB, przez co nikt nie widzi mojej wypowiedzi, tylko polemikę pani Pogorzelskiej, ani ja nie mogę zobaczyć jakimiż to nowinami zostałam uraczona.
Tekst z Polityki krąży teraz w dyskusjach na FB i się „protestanci” oburzają… No to mamy kolejny obiekt dzisiejszej polaryzacji w mediach społecznościowych…
A co do Hyuka – jeszcze dopytałem go na Instagramie o ten trzeci bis i to był Arthur Benjamin – Jamaican Rumba. 🙂
Bardzo niebezpieczna ta awantura o Kolę. Bardzo niebezpieczna. Nawet wielopłaszczyznowo niebezpieczna. Dziwię się, ze Filharmonia ugięła się pod nachalna presja. Chociaż może to nie FN, a organizatorzy (to przecież impreza zewnętrzna – co mnie nawet zdziwiło, Kola jest w PL wystarczająco znany).
@Vroo, tam pod spodem jest jeszcze taki mrożący krew w żyłach link:
https://www.facebook.com/story.php?story_fbid=383962797582796&id=100079072366299
Z komentarzem się zgadzam, z jednym, być może ważnym, ale.
Kwestia moralności z tytułu być może rzeczywiście ma odniesienie do, w tym przypadku chybionego, na co słusznie zwraca uwagę komentarz, oburzenia zaproszeniem inicjatorów protestu. Ale nie do reszty. Nie każda aktywistka zajmująca się pomocą Ukrainie musi mieć rozeznanie w niuansach sceny muzyki poważnej, wygląda na to, że podciągnięto ten przypadek bez zastanowienia pod ogólnikową strategię. Bywa. Jednak to nie miałoby przecież żadnego przełożenia na rzeczywistość, gdyby nie „masowe” poparcie, którego by nie było, gdyby nie procesy społeczne rozpoczęte prawie 20 lat temu wraz z tym jak pan Zuckerberg zrobił sobie aplikację do wymian uwag na temat wyglądu koleżanek:
Rozregulowaliśmy sobie ośrodki nagrody w mózgach już kompletnie tymi mediami społecznościowymi – jakby uzależnienie od cukru, gier, seriali, to było mało – i klikamy. Stąd nie „idzie się już tylko po kolę” do automatu, ale mamy też opiniozę. Nie ma posiedzenia w toalecie w biurze bez stukania lajków i smażenia postów. Bez związku z realiami pod spodem, z tematem, który akurat rozgrzewa facebooka czy twittera. Chodzi o czynność, za którą idzie przyjemność; oczekiwanie na reakcję.
Dodatkowo teraz po prostu słychać tych kilkadziesiąt tysięcy wszechwiedzących, którzy w czasach bardziej analogowych tak samo męczyli, ale wtedy jednak głównie swoje rodziny przy niedzielnym obiedzie. Stąd też cudzysłów przy słowie „masowe” wyżej. Realnie w tym kraju żyje 38 milionów ludzi, skala oburzenia i tak była mała. Chodzący do FN świetnie wiedzą, kim jest Khozyainov, jest ich pewnie nie mniej niż pohukujacych, ale zwyczajnie nie siedzą na telefonach i nie będą go przecież bronić pod postami jakichś dziennikarzy zajmujących się polityką międzynarodową.
A że kierujący instytucjami kultury średnio chyba mają zaplecze, a na pewno nie mają badań socjologicznych jak partie polityczne, że, jak strzelam, czasem w ogóle mogą nie orientować się jak funkcjonuje dzisiaj społeczeństwo w sieci, media internetowe, to pewnie czasem zamiast machnąć ręką, jak należałoby w tej sytuacji, reagują chaotycznie.
Szkoda Khozyainova, który zrobił dla polskiej kultury więcej niż >99% tych wzburzonych „patriotów” i przyjaciół Ukrainy, którzy nie są jednak w stanie sprawdzić daty urodzin Fryca, ale takie tanie satysfakcje moralne, wymagające kliknięcia, to jest już klasyka. Nawet jest to zinstytucjonalizowane w postaci badży czy jak to się nazywa przy zdjęciach profilowych.
Jeżeli Kola sam jest ogarnięty, (a łebski chyba jest), to wie, jak to działa.
Na koniec też już osobiście powiem ale w temacie, że to społeczeństwo się dla mnie skończyło w odmienianym przez wszystkie przypadki „patriotyzmie” czy rzekomej solidarności wobec siebie nawzajem, również naszych przyjaciół z Ukrainy, kiedy uznało, że ważniejsze jest nie musieć zakładać „niewygodnej” maski na kwadrans w sklepie jak się jest „przeziębionym”, od tego, żeby potencjalnie uchronić sąsiadkę seniorkę czy gościa z rakiem co przyszedł po bułki od wizyty w szpitalu, (nie mówiąc o powikłaniach na całe życie u całej reszty, w tym moich znajomych i rodziny).
Od tego czasu na podobne wybuchy wirtualnej przyzwoitości, na te wzmożenia moralne patrzę już raczej naprawdę jak na n-ty wyraz tej samej potrzeby natychmiastowej gratyfikacji. Nie umiemy odsunąć przyjemności w czasie na pięć sekund. Dlatego zamiast „terrorem moralnym” określiłbym tę sytuację sukcesem modelu moralności taniej, klikanej, albo coś w tym stylu, może ktoś ma lepszy pomysł
Ale jest to na swój sposób terror. Terror „jedynie słusznej opinii”, a jeśli się z nią nie zgadzasz, to jesteś wróg. I jeszcze grożenie demonstracją przed filharmonią…
Ja naprawdę mam wrażenie, że społeczeństwo zaraża się wojną i złem z niej płynącym. Putin zaraził nas złem i zaraz będziemy tacy jak on. I tak, w niemałym stopniu dzieje się to przez media społecznościowe (to, że nie jestem na nich, to moja świadoma decyzja).
@ Ewelina – a cóż może wiedzieć p. Karolina więcej niż to, co my tu o tym pianiście wiemy. Oczywiście chlapnęła, że „może coś powiedzieć”, nie mogąc powiedzieć nic, bo czegoś takiego nie ma. No, chyba że ten cytacik nie wiadomo skąd wzięty, że podobno kiedyś powiedział, że on „przecież Putina nawet nie zna”. Litości, to jest chłopak, który zajmuje się wyłącznie muzyką, podróżami, językami (nauczył się nie tylko polskiego, ale też np. hebrajskiego, co naprawdę nie jest łatwe) i jest jak najdalszy od wojny.
@ tjc – organizatorką koncertu była p. Bożena Schmid-Adamczyk, którą zapewne znasz, a która już dość dawno wzięła Kolę pod swoje skrzydła, by tak rzec. I to w końcu chyba była jej decyzja – przeraziła się. Nie mieszka w Polsce, a z daleka te pogróżki wyglądają pewnie bardziej niebezpiecznie. Bo co w końcu mogłyby zrobić panie Panczenko i Baca-Pogorzelska? Pobiłyby zmierzających na koncert? Napadłyby na pianistę? No nie, w to nie wierzę.
I tak, z jednej strony rozumiem, że i p. Bożena, i FN mogły się obawiać agresji, bo te wrzaski na fb wyglądają na po prostu niepoczytalne. Ale z drugiej strony ustępowanie to danie im pola do dalszej agresji. A już najlepszym kwiatkiem jest to, że panie powołują się na rozkaz Glińskiego…
No i do dziś nie doczekaliśmy się nazw tych „23 organizacji”, które za tym protestem podobno stały. I nie doczekamy się.
Może faktycznie to jakoś pasuje, jak teraz myślę, może źle napisałem. W tym sensie, że jak zasada, na którą się organizatorzy powołują, (już odłóżmy tę żałosną okoliczność, że okazała się być zastosowaną wybiórczo, z powodu ignorancji), zastosowana akurat do przypadku Khozyainova okazała się być w ogóle niesprawiedliwą, to… tym gorzej dla niego.
To jakiś rodzaj zaślepienia, niezważania na ludzi, którzy jakoś do obrazka nie pasują. Wciąż uważam, że dla większości internetowych oburzonych to kolejne oburzenie mające bodźcować ośrodek nagrody, bez oglądania się na realia. Ale jak jeszcze raz przeczytałem, to lepiej czuję, skąd to Pani skojarzenie i te słowa. Mnie ewidentnie bardziej po prostu przejmuje ten mechanizm, obserwuję go w innych dziedzinach i mam go dość. I też dlatego lata temu się wypisałem z fejsbuka, na instagramie nawet nigdy nie byłem.
A też domyślając się, że dzisiaj gwiazdą wieczoru będzie Bartłomiej Nizioł, to wcześniej podzielę się offtopowo tym, że Włosi zrobili Sophii Shuyi Liu płytę live z jej występu na Michelangelim, jest na streamingach. Czy będzie CD, tego nie wiem, jakość jest fatalna, jakby grała na pudełku po butach, więc może lepiej nie, ale i tak myślę, że fajnie. Słuchając jej mam poczucie, że to fart: móc obserwować sobie z odległości tysięcy kilometrów rozwój takiego super talentu. Etiudy, Walc, Ecossaises są najbardziej spektakularne, ale op. 9 no. 3 też bardzo ładny. No i skoro @tjc narzekała na ogólne przeinterpretowanie Beethovena w całym konkursie, o ile dobrze pamiętam, to też go na płytę nie dali:
https://open.spotify.com/track/2p2kaNfVo6uNpFrH5Q8cjE?si=0dd7b76ce9994ef1
https://tidal.com/browse/track/338562197
https://music.apple.com/us/album/nocturne-in-b-major-op-9-no-3-live/1726215595?i=1726216083
@Zympans
Jestem Panu bardzo wdziączna za to, co Pan dzisiaj napisał o mediach społecznościowych. Bardzo trafne, przenikliwe i świetnie wyrażone. Mam radykalny początek Wielkiego Postu (jestem chrześcijanką) i właśnie, również pod wpływem Pan słów, wykasowałam swoje konta na Twitterze/X i Insta, na Fejsie mnie szczęśliwie nigdy nie było. Nic tam nie zamieszczałam i nie komentowałam, ale Insta pochłonął lwią część mojego czasu przez ostatnie półtora roku. Od cukru, gier i seriali nie byłam nigdy uzależniona 🙂 No może trochę od cukru. Poczułam się wolna.
@PK
Dziękuję za poprwienie nazwiska
Koncertu Khozyainova mi szkoda. I chłopaka szkoda. Nie wiedziałam, gdzie na niego kupić bilety. Teraz to bez znaczenia.
Facebookowe „dyskusje” faktycznie bywają obrzydliwe, a biorą w nich udział wszyscy rozprawiający o wszystkim, ale spoglądanie na to z wyżyn swojego znawstwa tematu i postawa typu: nie będę zniżać się do poziomu ignorantów i rozmawiać z ludźmi, którzy wygadują bzdury sprawia, że to te bzdury właśnie wybrzmiewają najgłośniej i najszerzej się niosą stwarzając wrażenie jednomyślności i masowości danego przekonania.
Warto rozmawiać, ale niestety nie umiemy.
Co do nowinek p. Pogorzelskiej na temat pianisty, to wprawdzie nie mogę przeczytać czym mnie uraczyła bo dała mi bana (to a propos umiejętności dyskutowania), ale mogę się domyślić, bo korzystam z FB a te treści krążą, więc chodziło pewnie o ten filmik:
https://www.youtube.com/watch?v=XxuLJQu6zFA
oraz to: https://www.facebook.com/permalink.php?story_fbid=pfbid0PpH8h3WVLAA9Mvq2F6fbh6g3rj6urRxGkx2y2RBiMa2GdoVnNMmD9wq85f27SSSSl&id=100013477777304
a także to:
https://www.facebook.com/DominikGasiorow/posts/pfbid0AvJHryL4vbPMTT8byxe1q8EaLpb5SLDou5y5aGuerKvKoWqFSs2Y98o3RcmmpyDnl
Ten ostatni wpis udostępniła na swoim FB p. Panchenko opisując to jako dowód słuszności podjętych działań mających na celu odwołanie koncertu.
A zatem pewnie nic czego bym wcześniej nie czytała.
A co do ostatniego artykuł w Polityce to faktycznie odbija się echem.
Jeśli chodzi o określenie „terror moralny” to nawet mi się spodobało. Oczyma wyobraźni ujrzałam na scenie FN pianistę, który wystarczająco dobitnie potępił wojnę (może filharmonia powinna udostępnić do wydrukowania jakiś gotowy formularz potępienny?), czym uzyskał certyfikat moralności potwierdzony pieczątką na czole „spełniający standardy etyczne UE”.
To chyba Ruch Muzyczny krytykował FN za zaproszenie Avdiejewy do występu na koncercie w okolicach święta niepodległości. A w NOSPR usunięto w tym sezonie „klasyczne” już utwory napisane przez Rosjan na długo przed narodzinami Putina. Do tego niewystawianie w Polsce Borysa Godunowa zaplanowanego w TWON. To jest po prostu kontynuacja tej blokady.
Z tym Borysem to dopiero paranoja. Nie ma chyba opery dobitniej mówiącej o bezeceństwach władzy absolutnej. W sam raz byłaby na dziś. Ale w Tokio jakoś wystawili i Trelińskiemu nic nie przeszkadzało – zrobił swoją robotę…
@ Ewelina
Ten drugi link już wcześniej wrzuciła tjc. No po prostu kupa śmiechu – że pianisty broni ruski agent, to ma znaczyć, że pianista też jest agentem. Pierwszego linku nie chce mi się słuchać, szkoda mi dwudziestu minut. Ale po obu stronach są jakieś niejasności. Koncert organizowała wymieniona powyżej przeze mnie pani, która mówi o sobie, że jest prezeską stowarzyszenia Les amis de Nikolay Khozyainov – nie wiem, czy takie stowarzyszenie rzeczywiście istnieje, ja pamiętam sprzed lat – powstałe po Konkursie Chopinowskim w 2010 r., którego był gwiazdorem – forum na fb (otwarte), które dokładnie tak się nazywało i na którym udzielała się zresztą nasza późniejsza blogowiczka – lisek. Mogło tak być, że z tego forum wyrosło stowarzyszenie czy fundacja, ale prawdę mówiąc tego nie wiem – może to po prostu sama p. Bożena. W siedzibie ONZ rzeczywiście występował.
Nawalnego wykończyli, nie będzie lepiej. Wykończyli go w jamalskiej kolonii karnej „wilk arktyczny”, która – o ironio – leży jakieś 100 km od Workuty i 50 od Salechardu. Tam zesłańcy budowali tę kolej, która miała połączyć Ob z Jenisejem, ale nic z tego nie wyszło poza trupami.
Dodatkową ironią polega na tym, że jakieś dwa tygodnie temu zakończył się w Salechardzie zorganizowany przez jedną z najistotniejszych prawych rąk Władimira Władimirowicza, Denisa Matsujewa, wielki konkurs pianistyczny ” Symfonia Jamału”. Z Elisiejem Mysinem na przystawkę. Nie pamiętam, kto wygrał, chyba Min Rui, ale trochę znanych nazwisk się pojawiło. Ten „mały Czajkowski” ma się odbywać co dwa lata.
Lepiej nie będzie. Na razie.
Nie tylko pianistyczny, byly szksypcze i wiononciele.
No to faktycznie „mały Czajkowski”.
Jako, że nie jest Pani na fb to pozwolę sobie skopiować tekst polemiki z Pani tekstem o koncercie Nikoli Khozaynova, który na fb zamieścił Marcin Rey.
Gdyby tekst „Koncierta nie budiet, czyli zwycięstwo terroru moralnego” o odwołaniu koncertu rosyjskiego pianisty Nikołaja Choziainowa był autorstwa Mateusza Piskorskiego czy Łukasza Warzechy i ukazał się w „Myśli Polskiej” albo „Do Rzeczy”, byłoby to zrozumiałe. Ale autorką jest Dorota Szwarcman z liberalnego tygodnika „Polityka”, którego nie sposób posądzić o antyukraińskość podszytą sympatią dla Kremla, przystrojoną w piórka pseudo-pragmatyzmu i „zdrowego rozsądku”.
Niezaprzeczalnie, Nikołaj Choziainow jest pianistą wybitnym: nie od parady był finalistą Konkursu Chopinowskiego. Muzykolog i krytyczka muzyczna Dorota Szwarcman także jest autorytetem w swojej dziedzinie. Rzecz w tym, że żyjemy w groźnych czasach, czyli nie lewitujemy w próżni. Nikołaj Choziainow, a za nim Dorota Szwarcman pokazują, że można być na samym szczycie w muzyce, ale być też próżnym hipokrytą albo przynajmniej mimowolnie służyć złej sprawie.
Tekst Doroty Szwarcman jest wypełniony nieuczciwymi, krzywdzącymi aluzjami. Zaczyna się od podkreślenia, że organizatorką protestu była Natalia Panchenko, Ukrainka kierująca fundacją „Euromaidan Warszawa”. Inicjatorką była Karolina Baca-Pogorzelska, dziennikarka i woluntariuszka, pomagająca Siłom Zbrojnym Ukrainy w strefie przyfrontowej, którą za to Łukasz Warzecha powyzywał od „Ukrainek”, tak jakby to było pejoratywne. W tekście Doroty Szwarcman, Karolina Baca-Pogorzelska została pominięta. Czy dlatego, że jest Polką, a to nie pasuje do tezy o machinacji lobby ukraińskiego?
Ale nie o równowagę w wymienianiu zasług w zatrzymaniu koncertu mi chodzi. Dorota Szwarcman sugeruje, że doszło do jakiegoś spisku niejawnej, ukraińskiej loży. Zarzuca, że fundacja „Euromaidan Warszawa” nie wyszczególniła z nazwy wszystkich 23 organizacji, które współpracowały w proteście. Dopisuje, że nie ma dostępu do nazwisk ludzi, którzy podpisali apel, a tylko podano ich liczbę – 3754. I wisienka na torcie: „ktoś dał hasło”. A więc, spisek.
Dorota Szwarcman posuwa się znacznie dalej. Twierdzi, że odwołano koncert, bo bezpieczeństwo artysty i melomanów było rzekomo zagrożone. Czyli co? Że będzie szturm Ukraińców z widłami i siekierami na Filharmonię Narodową, że przyjdę ja i odstrzelę Nikołaja Choziainowa z granatnika przemyconego z Ukrainy, pierwotnie z zamiarem powtórzenia rzezi wołyńskiej, tym razem nad Wisłą?
Otóż nie. Znam i cenię organizatorów protestu, który był legalnie zgłoszony. Takich protestów był bezlik, nigdy nie stosowano przemocy, nawet w jeszcze bardziej oczywistych przypadkach, jak pikiety pod rosyjskimi placówkami dyplomatycznymi czy marketami budowlanymi francuskiej sieci Leroy Merlin, która kolaborowała z Rosją mimo wojny. Nikt nie stłukł nawet szyby, nikomu nie dano po twarzy. Byliśmy natomiast przygotowani na usuwanie ewentualnych prowokatorów.
„Ignorancja jest siłą” mędrkuje Dorota Szwarcman w swoim poczuciu wyższości. Ale co to jest ignorancja? Ignorancja to ignorowanie, kim jest, co robi i przede wszystkim, czego nie czyni Nikołaj Choziainow poza tym, że wyśmienicie gra na fortepianie. Ignorancja to ignorowanie, że żyjemy tu i teraz i ignorowanie informacji o artyście i organizatorze koncertu, które przecież były ujawnione i trafiły do redakcji tygodnika „Polityka” – wiem, bo sam wysyłałem.
Myli się Dorota Szwarcman pisząc, że Nikołaj Choziainow nie bywał w Rosji w ostatnich latach. Był. Grał koncert w Moskwie, dla całej tamtejszej śmietanki, jeszcze w 2019 roku. To było po agresji na Ukrainę, która co warto przypomnieć, bo muzykolog może o tym nie wiedzieć, zaczęła się w 2014 roku, a nie w 2022 roku.
To było też dwie dekady po rozpoczęciu (bo trwa!) ludobójstwa 1/3 narodu czeczeńskiego. To było po zleconych przez Kreml zabójstwach Anny Politkowskiej, Aleksandra Litwinienki, wielu innych przeciwników reżimu. To było akurat wtedy, kiedy rosyjscy siepacze zastrzelili Zelimchana Khangoszwilego w Berlinie, gdzie Nikołaj Choziainow też koncertował.
Argumentem ma być, że Nikołaj Choziainow mieszka w Genewie od 2010 roku. Co z tego? Jego występ był nachalnie reklamowany jako koncert „rosyjskiego tytana fortepianu”. Wystarczyło podać, że przyjedzie szwajcarski artysta, a sam bym uznał, że czepianie się jego rosyjskiego pochodzenia jest przesadą, albo w ogóle nie zauważyłbym sprawy.
W Genewie na każdym kroku można się natknąć na żony, kochanki i dzieci rosyjskich oligarchów i kremlowskich urzędników, konsumujących w niewyobrażalnym luksusie pieniądze zrabowane rosyjskiej populacji i pozostałym narodom ostatniego na świecie imperium kolonialnego, ulokowane w tamtejszych bankach i kancelariach offshoringowych pod osłoną zakłamanej szwajcarskiej neutralności. Neutralności i hipokryzji, które swoją postawą personifikują Nikołaj Choziainow i organizatorka koncertu, muzykolog Bożena Schmid-Adamczyk.
Chcąc sobie wyrobić zdanie, zadzwoniłem osobiście do Bożeny Schmid-Adamczyk, która jak podaje, jest obywatelką szwajcarską polskiego pochodzenia. Od razu skojarzyła moje nazwisko, wszak moja rodzina na zachodzie jest znana w kręgach starej polonii londyńsko-paryskiej i nie da się ukryć (zresztą nie ma takiego dążenia), że jesteśmy arystokracją, a moi francuscy krewni obracają się kręgach tzw. wyższych sfer.
Jak to u mieszczan bywa, Bożena Schmid-Adamczyk lgnie do tytułów i herbów, więc zanim pozwoliła mi przejść do rzeczy w tej rozmowie, wyszczególniała mi wszystkie moje zacne Ciocie i Stryjów, których poznała, a potem wymieniała książąt a nawet królów, którzy odznaczyli Nikołaja Choziainow medalami i laurkami. Sęk, że mnie takie obnoszenie się mierzi i nudzi tym bardziej, że to było nie na temat.
Ustaliłem, że Bożena Schmid-Adamczyk jest prezesem, a Nikołaj Choziainow wiceprezesem stowarzyszenia o nazwie „Cercle des Amitiés Internationales” (w tłumaczeniu: Koło Przyjaźni Międzynarodowych) w Genewie. Tak przynajmniej wnika ze strony internetowej, bo tego bytu nie znalazłem w szwajcarskim odpowiedniku KRS, a jako badacz rosyjskich wpływów także w dziedzinie biznesu, mam wprawę w przeszukiwaniu tego rejestru.
Niewiele można się dowiedzieć o „Cercle des Amitiés Internationales”, ale ze strony internetowej wynika, że byt ten organizuje dosyć regularnie eleganckie kolacje klubowe, podczas których zapraszane osobistości z genewskiego świata finansjery i dyplomacji (przypominam: w Genewie jest jedna z siedzib ONZ) wygłaszają prelekcje na wzniosłe tematy, zazwyczaj o pokoju na Świecie, zanim goście siądą do stołu.
Krótko mówiąc: towarzystwo wzajemnej adoracji, z którego działalności nie wynika nic, poza dobrym samopoczuciem. Ktoś walczy o pokój na polu bitwy na wschodzie Ukrainy, by odbić tereny okupowane przez Rosjan, a ktoś walczy o pokój konsumując kolacje w świetnych restauracjach nad jeziorem Lemańskim.
Gdyby równowartość pieniędzy wydanych na te kosztowne wydarzenia towarzyskie w najdroższym mieście Świata przekazać Karolinie Bacy-Pogorzelskiej, kupiła by za to ładne kilka dronów albo terenówki dla wspieranych przez nią oddziałów ukraińskich.
Owszem, Nikołaj Choziainow nie zajmuje się polityką, ale jednak walczy o pokój, nie tylko na rautach i kolacjach. Jak? W grudniu zagrał w Genewie na koncercie „dla pokoju” poświęcony pamięci Nelsona Mandeli. Przemówienia przed występem wygłosili Bożena Schmid-Adamczyk oraz Michel Reymond – wicedyrektor „Universal Peace Federation” na Europę, z siedzibą w Biel niedaleko Genewy.
Jakże konsensualnie. Oczywiście uważam Nelsona Mandelę za postać pozytywną, a apartheidem się brzydzę, ale to nic nie kosztuje – Mandela zmarł, apartheid dawno się skończył. W RPA nie ma wojny, wojna jest na Ukrainie i jest to wojna z Rosją. Ale o tym ani słowa, a przesłuchałem wszystko. Może na sali był ambasador Federacji Rosyjskiej przy ONZ i nie chciano popełnić faux-pas?
Wystarczy wejść na stronę internetową „Universal Peace Federation” i wszystko jasne: okazuje się, że to organizacja przykrywkowa dla pochodzącej z południowej Korei „sekty Moon’a”. Założycielami tej całej „Międzynarodowej Federacji dla Pokoju” są założyciel sekty Sun Myung Moon (zmarły) i wdowa po nim, Hak Ja Han Moon.
Na plakacie warszawskiego koncertu Nikołaja Choziainowa czytamy, że pianista jest „Ambasadorem Pokoju Narodów Zjednoczonych”. Nie polega to na prawdzie. Nie ma takiego tytułu. ONZ wyznaczyła natomiast tzw. „Posłańców Pokoju” (po angielsku: „Messengers of Peace”), ale jest ich tylko kilkunastu. Są to gwiazdy najwyższego formatu, takie jak hollywoodzcy aktorzy Leonardo di Caprio, Michael Douglas albo Charlize Theron, czy dyrygent Daniel Barenboim. Nikołaj Choziainow tego zaszczytu na razie nie dostąpił, najwyżej gościł na swoich kolacjach ludzi z genewskiej centrali ONZ, ale to go nie upoważnia do kłamania na swoim plakacie.
„Ambasadorem Pokoju”, to Nikołaj Choziainow jest co najwyżej przy „Universal Peace Federation”, czyli przy sekcie Moon’a, która takich tytułów rozdała już aż 100 tysięcy, zapewne głównie swoim wyznawcom. Przy tej ilości należy uznać, że to ambasadorstwo pokoju jest raczej tanią walutą.
Nikołaj Choziainow a także Bożena Schmid-Adamczyk byli pytani, czy należą do sekty Moon’a, ale zamiast odpowiedzi, z profilu pianisty wycięto wszystkie nieprzychylne komentarze pod wpisem o warszawskim koncercie: nie ma mojego pytania, nie ma też moich polemik z działaczami rozbitej przez ABW byłej prorosyjskiej partii „Zmiana” Mateusza Piskorskiego, którzy się zlecieli popierać Choziainowa i potępiać „rusofobię”.
W czasach zimnej wojny, Korea Południowa była jedną z tych dyktatur, które w światowym podziale na dwa wrogie bloki stały paradoksalnie po dobrej stronie. Korea Południowa, Chile, Argentyna, Turcja… Niestety. Sekta Moon’a, mocno popierająca ówczesny południowokoreański reżim, była wtedy bardzo antykomunistyczna, ale to nie umniejsza jej szkodliwości. To nie jest godny szacunku związek wyznaniowy, tylko klasyczna sekta, wyciągająca ostatni grosz od swoich ofiar, po wypraniu im mózgów wszelkimi technikami psychomanipulacji.
Kiedy upadł ZSRR, sekta Moon’a natychmiast podjęła ekspansję w Rosji, zakładając tam oddziały i znajdując wyznawców wśród zagubionych duchowo tubylców, łaknących jakiegokolwiek sacrum po 7 dekadach przymusowej ateizacji. Odbywało się to przy całkowitej akceptacji władz rosyjskich. W Rosji, zwłaszcza na dalekim wschodzie, sporo jest etnicznych Koreańczyków, z rosyjskimi obywatelstwami.
Mniej więcej wtedy, kiedy genewski oddział sekty Moon’a organizował koncert Nikołaja Choziainowa „dla pokoju”, oddział „Universal Peace Federation” we Władywostoku urządził tam bieg „dla pokoju”, którym kierował inny, lokalny „Ambasador Pokoju”, pewien rosyjski maratończyk. Były baloniki, były nagrody i ciasteczka, były dzieci, były uśmiechy, odbyła sie akademia, ale oczywiście nie było słowa o wojnie z Ukrainą.
No skąd: współorganizatorem biegu „dla pokoju” była Administracja Miejska we Władywostoku, czyli państwo (w Rosji nie ma żadnych samorządów w naszym rozumieniu, a tylko tzw. wertykał władzy). To samo państwo rosyjskie, które organizuje wiece poparcia dla tzw. „Wojskowej Operacji Specjalnej”, których uczestnicy – kto wie, czy nie ci sami – układają się w żywe litery „Z”. Ta sama administracja, która prowadzi brankę na wojnę z Ukrainą, przy okazji dokonując depopulacji wszelakich mniejszości narodowych, które mieszkają na podbitych jeszcze przez Cara terenach.
O to mi chodzi, kiedy piszę o hipokryzji i tak: jest ewidentny związek między organizowaniem elitarnego koncertu w najbogatszym na świecie mieście Genewie, a urządzaniem zakłamanej imprezy „pokojowej” w zapyziałym Władywostoku, w pełnej współpracy z reżimem, który prowadzi najgorszą współcześnie wojnę. Kto nie sprzeciwia się, ten pomaga. Dlatego bardzo dobrze, że nie będzie takiej szopki w Warszawie.
Można przecież być jednocześnie wybitnym muzykiem i świadomym, wolnym Rosjaninem. Mścisław Roztropowicz, największy wiolonczelista wszech czasów, całe życie był dysydentem. W 1974 roku musiał w końcu wyjechać z ZSRR na zachód, ale przyjechał do Rosji w czasie krótkiej, rosyjskiej wiosny demokratycznej. I nie po gażę za koncert, jak Nikołaj Choziainow, lecz żeby walczyć o wolność swojego kraju.
W czasie puczu Janajewa w 1991 roku, sędziwy już wtedy Mścisław Roztropowicz bronił rosyjskiego parlamentu, podczas gdy pod budynek podjeżdżały czołgi nasłane przez twardogłowych kagiebistów, którzy nie mogli się pogodzić z upadkiem sowieckiej dyktatury. Mścisław Roztropowicz nie gadał o apolityczności muzyka, jak Nikołaj Choziainow i jak Dorota Szwarcman, tylko wziął do ręki automat Kałasznikowa.
Mścisław Roztropowicz pokazał, czym jest odwaga. Czym zaryzykowałby Nikołaj Choziainow, gdyby powiedział jasno, że Putin jest dyktatorem, a Krym to Ukraina i powtórzyłby to ze sceny Filharmonii Narodowej w Warszawie? Najwyżej tym, że rosyjscy dyplomaci oraz genewscy finansiści i adwokaci obsługujący rosyjskich oligarchów nie chcieliby przychodzić na proszone kolacje w „Cercle des Amitiés Internationales”.
I rozprawmy się przy tym raz a dobrze z tym całym pacyfizmem, zarówno tym naiwno-szczerym, jak i tym zakłamanym, o którym tu mowa: teraz nie chodzi o pokój, tylko o militarne zwycięstwo Ukrainy nad moskiewskim najeźdźcą. Pokój teraz byłby tylko zamrożeniem zdobyczy Putina, którego wojska trzeba wygonić z okupowanych terenów, żeby przestali katować ludność. Kto twierdzi inaczej, ten by uważał, że dobrze się stało, że alianckie bombowce nie zniszczyły komór gazowych w Auschwitz, bo bombardowania przecież takie niepokojowe.
Najbardziej szokująca jest konkluzja tekstu Doroty Szwarcman, kiedy cytując Mariana Turskiego o Auschwitz, sięga po argument ad Hitlerum: „Uwaga, uwaga, zaczynamy się oswajać z myślą, że można kogoś wykluczyć, że można kogoś stygmatyzować, że można kogoś wyalienować. (…) Ludzie przestają reagować na zło”.
Kiedy zaraz po wielkoskalowej inwazji eurazjata Mateusz Piskorski wypowiedział na kanale postkomunistycznego endeka Jana Engelgarda z „Myśli Polskiej” słynną kwestię, jakoby „Rosjanie byli w Polsce traktowani gorzej, niż Żydzi w czasie II wojny światowej, skrytykowałem „Myśl Polską” nie tylko za prorosyjskość, lecz także za antysemityzm, co kosztuje mnie trwającą sprawę sądową, jaką mi wytoczyli.
Za oczywiste uważam bowiem, że instrumentalne nadużywanie odwołania do Zagłady dla bieżących celów, zwłaszcza celów złych, takich jak obrona ocieplania wizerunku Rosji, jest formą antysemityzmu. W przypadku nacjonalisty Jana Engelgarda, a zwłaszcza byłego neonazisty Piskorskiego, to nie dziwi.
Miałbym nadzieje, że przynajmniej w tym Dorota Szwarcman, która publikuje nie tylko w Polityce, ale też w „Midraszu”, się ze mną zgodzi. Zasadą jest, żeby nie tłumaczyć się antysemicie z nie bycia Żydem. Za swoją głośną solidarność z Ukrainą w obliczu rosyjskiej agresji regularnie padam ofiarą antysemickiego hejtu tyleż obrzydliwego, co chybionego.
Ale w przypadku Doroty Szwarcman, eksploatacja argumentu Auschwitzu do uzasadniania ocieplania wizerunku Rosji koncertem zakłamanego „ambasadora pokoju” zdumiewa, bo autorka tekstu należy przecież do polskiej wspólnoty żydowskiej, z czym oczywiście nie mam najmniejszego problemu.
Skoro mowa o obozach koncentracyjnych, to zamiast domniemywać, że organizatorom protestu przeciwko koncertowi marzy się pakowanie Rosjan i ich przyjaciół do Auschwitz, Dorota Szwarcman powinna się zająć Gułagiem, który działa w najlepsze od blisko wieku. Kiedy pisałem te słowa padła wiadomość, że do dziesiątek milionów ofiar archipelagu dołączył Aleksiej Nawalny. Nie wolno przykrywać Workuty i Norylska Auschwitzem!
Dorota Szwarcman zaczęła pierwsza, więc czuję się zwolniony z zasady unikania porównań ad Hitlerum. Przypomnę tu słowa pastora Martina Niemöllera, jednego z nielicznych Niemców, którzy sprzeciwiali się nazizmowi:
„Kiedy naziści przyszli po komunistów, milczałem, nie byłem komunistą.
Kiedy zamknęli socjaldemokratów, milczałem, nie byłem socjaldemokratą.
Kiedy przyszli po związkowców, nie protestowałem, nie byłem związkowcem.
Kiedy przyszli po Żydów, milczałem, nie byłem Żydem.
Kiedy przyszli po mnie, nie było już nikogo, kto mógłby zaprotestować.”
Herbert von Karajan, wybitny austriacki dyrygent, odbył w latach 1937-1938 roku tournée po Skandynawii, Holandii i Włoszech. Był członkiem NSDAP, nadwornym muzykiem reżimu Hitlera, obwieszony medalami ze swastykami. Były protesty w Sztokholmie i Amsterdamie przeciwko jego występom.
Czy gdybyśmy żyli wtedy i tam, Dorota Szwarcman by protestowała, czy napisała, że bojkotujący niepotrzebnie mieszają muzykę z polityką, a „ktoś dał hasło”, na przykład szwedzcy czy holenderscy Żydzi, ale nie chcieli wskazać nazwisk osób podpisanych pod petycją? Nawet gdyby Herbert von Karajan nie był w NSDAP, jak Nikołaj Choziainow chyba nie jest działaczem putinowskiej partii „Jedna Rosja”, a tylko milczał o rozpoczętym przecież mordowaniu niemieckich, austriackich i czeskich Żydów?
W ostatnim zdaniu Dorota Szwarcman pyta retorycznie: „Ludzie przestają reagować na zło?”. Ma na myśli przeciwników koncertu. Nie! Zareagowaliśmy na zło, pomni słów pastora Niemöllera, do których dopisujemy: ‘Kiedy przyszli po Ukraińców, milczałem, nie byłem Ukraińcem”.
Protestowaliśmy przeciwko ocieplaniu wizerunku Rosji tym koncertem i nie było w tym żadnej rusofobii. Gdyby Mścisław Roztropowicz żył i przyjechał do Polski, wszyscy byśmy poszli na jego koncert, bić mu brawo i może mieć zaszczyt zamienić parę słów. Pani Dorota Szwarcman natomiast znalazła się po złej stronie tego sporu.
Marcin Rey
Taak, nawet prowadzący ci sami.
Jakby ktoś chciał…
https://youtube.com/@YamalSymphony?si=d6THAQ2AwnZZrmcb
Wrzuciłam powyższy dłuuugi komentarz dopiero teraz, ponieważ byłam zajęta wywiadem i dopiero po południu zajrzałam na blog. Poniżej moja odpowiedź.
Marcin Rey wysunął wobec mnie szereg zarzutów. W skrócie odpowiem na nie i mam nadzieję, że ta odpowiedź do niego dotrze.
Kiedy się zdumiewa, że mój komentarz „Koncierta nie budiet…” ukazał się na stronie „liberalnego tygodnika „Polityka”, którego nie sposób posądzić o antyukraińskość podszytą sympatią dla Kremla, przystrojoną w piórka pseudo-pragmatyzmu i „zdrowego rozsądku””, ja mogę się zdumieć, w którym miejscu ten komentarz jest antyukraiński. Co więcej, trudno jest podejrzewać o antyukraińskość mnie, która już w maju 2022 r. napisałam artykuł „Muzyka uciśniona” (POLITYKA nr 20/2022) o rosyjskiej kolonizacji muzyki ukraińskiej.
Już na początku Marcin Rey wysnuwa teorię spiskową, że specjalnie napisałam o Natalii Panchenko, że była inicjatorką apelu o odwołanie koncertu, podczas gdy inicjatorką była Karolina Baca-Pogorzelska – bo chciałam udowodnić jakieś „machinacje lobby ukraińskiego”. Ależ drogi Panie, wpis Natalii Panchenko na Facebooku (na którym, jak Pan wie, nie jestem) został mi przekazany w komentarzu na moim blogu. Co więcej, na stronie apelu o odwołanie koncertu, do którego link znajduje się we wpisie Panchenko, można zobaczyć, że stworzył go nie kto inny, tylko Euromaidan Warszawa. Innych podpisów czy nazw owych 23 organizacji nie ma. Może Pan je zna – ja nie. Jeśli wszystko jest w porządku i lege artis – to dlaczego ich nie ujawniać? Czego się bać w wolnym kraju, jakim jest podobno Polska?
Argumenty o zagrożeniu bezpieczeństwa z powodu zgłoszonych protestów nie ja wysunęłam, tylko ci, co odwołali koncert. Ja zresztą sama się z tego zagrożenia nabijam w jednym z powyższych komentarzy. Co więcej, uważam, że odwoływanie koncertu z powodu protestu jest dawaniem przyzwolenia na układanie życia kulturalnego (i nie tylko) przez osoby, które i tak mają naprawdę poważne sprawy na głowie i powinny raczej zająć się nimi.
Co do meritum, czyli czy pianista i organizatorka recitalu to „ruskie onuce”, „ruskie szpiony” czy też „pożyteczni idioci”. Tak się składa, że znam te osoby. Organizatorka jest być może osobą naiwną i o skłonnościach snobistycznych, ale „obracanie się w kręgach” pomaga jej organizować rozmaite wydarzenia muzyczne, nie tylko w Szwajcarii zresztą, a jest w tym bardzo czynna i ma wiele zasług. W istocie, Szwajcaria to dziwny kraj i jakoś się w tej dziwności trzeba poruszać, jeśli chce się coś zrobić. Co do pianisty, już z jego cech charakterologicznych wynika, że nie mógłby być ani „szpionem”, ani „onucą” – byłby ostatnią osobą, która się do tego nadaje. O sekcie Moona raczej nie ma pojęcia (czy p. Bożena Schmid-Adamczyk ma – nie wiem tego po prostu). Że wystąpił w Moskwie w 2019 r.? Ależ na miłość boską, to jego ojczyzna, tam ma rodzinę, tam się urodził i zdobył pierwsze wykształcenie – ważniejsze chyba, że od tamtej pory tam nie wystąpił, prawda? Nawiasem mówiąc, można tam nawet mieszkać i być przeciwnym wojnie, o czym pisałam w artykule „Protestują i grają” (POLITYKA nr 34/2023). Przenalizowałam tam najróżniejsze postawy rosyjskich artystów wobec wojny, jest tam mowa także o Khozyainovie.
Recital jego w Warszawie nie miał być „szopką” wynikającą z jakieś rzekomej hipokryzji, tylko wydarzeniem, na które czekali melomani. Owszem, zgodzę się, że zupełnie bez sensu była reklama tego koncertu w iście amerykańskim stylu „Tytan fortepianu wraca do Warszawy” – kompletnie niepotrzebna, bo przecież go tu znamy. Chyba w sumie to mu najbardziej zaszkodziło, bo gdyby nie to, zapewne mało kto zwróciłby na sprawę uwagę. Czasem robi się komuś niedźwiedzią przysługę – znam znakomitego muzyka, któremu bliska osoba złamała karierę fałszując jego życiorys. Tak też bywa.
I na koniec a propos mojego odwołania „ad Hitlerum”. Marcin Rey pisze, że „oczywiście nie ma najmniejszego problemu” z tym, że „należę do polskiej wspólnoty żydowskiej” (łaskawca…). Skoro nie ma problemu, to chyba powinien zrozumieć, że jeśli komuś zabrania się występu dlatego, że jest Rosjaninem (w gruncie rzeczy o to chodzi – bo przecież żadnych niecnych intencji mu nie udowodniono), to musi mi się to skojarzyć jednoznacznie. A tworzenie analogii między Khozyainovem a Herbertem von Karajanem, posiadaczem legitymacji NSDAP o niskim numerze, jest doprawdy obrzydliwe.
Domniemywam, że Marcin Rey jest również sygnatariuszem owego apelu o odwołanie koncertu. I tak, teoretycznie protestując przeciwko domniemanemu i nigdzie nieudowodnionemu złu stworzyliście kolejne zło na podstawie teorii spiskowej. A na teorie spiskowe nie kto inny, jak Marcin Rey powinien jednak uważać: sam musiał rok temu przepraszać Fundację Otwarty Dialog za tekst, z powodu którego spotkało tych ludzi wiele zła.
https://odfoundation.eu/a/623837,przeprosiny-marcina-reya-ugoda-sadowa-konczy-proces/
Pani Doroto, wielkie podziękowanie za Pani tekst w „Polityce”, za zdrowy rozsądek, za odwagę i umiejętność nazwania rzeczy po imieniu. 100% poparcia dla Pani argumentów w tej smutnej i zarazem strasznej dyskusji. I pomyśleć, że coś takiego fundują środowisku muzycznemu, najwyraźniej zainfekowani już wojennym złem „aktywiści”, którzy – czy aby sobie tym nie strzelają w stopę?
Tak narzekaliśmy na fejsbuka, aż on przyszedł tu do nas 🙂
Z boku to wygląda tak: ktoś, kto, jak rozumiem, nie wie, kiedy (możliwe, że) urodził się Fryc, zrobił biały wywiad na temat tak ostrożnego w wypowiedziach, że aż nudnego, muzyka, chopinisty; przejrzał jego zdjęcia z instagrama, czego mi się np. nigdy nie chciałoby robić, rejestry, i wyszło mu, że tenże Khozyainov podkręca biografię. Jeżeli to prawda, to byłby to jakiś zawód. Może jest też bardziej megalomański niż mi brzmiał w wywiadach w czasie KCh? Ale wciąż, protest nie odbył się dlatego, że NK miał źle przypięty medal, że zagrał dla sekciarzy, czy że przypisał sobie jakieś odznaczenie, a dlatego że pochodzi z Rosji i nie potępił wprost jej agresji, podobnie jak szereg innych muzyków, którzy tu jednak grają bez kontrowersji. Jak się człowiek orientuje w tym światku z uwagi na to, że to jego zainteresowanie, bez śledczego nerwu, jak ja, to zna Khozyainova jako osobę pozamuzycznie kompletnie nijaką, która z drugiej strony jest chopinowskim geekiem, która zrobiła dużo dla promowania jego muzyki i historii na świecie, która żyje i koncertuje od lat na tzw. Zachodzie. Dlatego to skupienie akurat na nim teraz wydało się takie dziwaczne, szczególnie że przy tym całym wysiłku nie wykazano, że jego sprawa była rozgrywana propagandowo. Co tu się właściwie odbywa: analiza historii Korei Południowej, a nie propagandowej rosyjskiej prasy? Stąd napisałem, że czuję, czemu PK mogła użyć takich mocnych słów: sama okoliczność jak bardzo organizatorom zależy, żeby pokazać go w złym świetle, jest niepokojąca, zupełnie abstrahując od tego, że faktycznie może być bardziej szemrany niż się wydawało do tej pory miłośnikom Chopina. To zresztą musiałoby być autentycznie osobliwe: gość, co nie tylko tam nie mieszka, co nawet nie gra u nich na konkursach, co gada po polsku, po wrogiemu, który gra w urodziny Chopina Chopina, jako koń trojański. No ale jeżeli faktycznie to by wykorzystywano, to ok, jakby no ani ja nie jestem alfą i omegą, Państwo też mogli się pomylić. Jeżeli faktycznie to by była jakaś wyrafinowana akcja propagandowa, to chrzanić ten jego występ.
Jako meloman, nie śledczy, mogę natomiast zwrócić uwagę na to, że od 2014 r. w tym groteskowo propagandowym wydarzeniu jakim jest konkurs Czajkowskiego grali jednak Polacy, a nie Khozyainov. We wspomnianym 2019 r. prof. Paleczny był nawet w jego jury, z Matsuevem. Jest to paskudne, nacjonalistyczne wydarzenie, które od dziesięcioleci artwashuje kolejne reżimy. Ciekawe, że wtedy nikogo nie prześwietlano. Tylko czemu to w ogóle nie kieruje uwagi na realny problem pod spodem, a mianowicie na to, że potrzebujemy tutaj wychowywać swoją publiczność, dać ludziom czas i takie zarobki, żeby nie musieć wypychać muzyków w ręce wycierających sobie gębę sztuką dyktatorów czy mętnych miliarderów?
Muzycy w Szwajcarii nie siedzą dlatego, że lubią towarzystwo bankierów szumowin tego świata, a Szwajcaria za takie zagłębie chyba uchodzi, a dlatego że w krajach wrażliwych jak Polska, ta wrażliwość się kończy jak wrażliwcy mają zagłosować za tym, żeby polscy, zupełnie lokalni, porządni oligarchowie mieli zacząć płacić wyższe podatki, żeby muzykom finansować tutaj lepsze zaplecze, za tym, żeby płace rosły razem z produktywnością pracy, a nie trafiały na szwajcarskie konta. Ci polscy swojacy z setkami milionów w akcjach i gotówce nie są widywani w tutejszych salach koncertowych, a raczej nad tymi okropnymi jeziorami w szwajcarskich górach. Zagadka: czemu?
@Zympans, Khoziaynov nie grał na Czajkowskim, bo go nie przepuścili przez tajne i bardzo poufne eliminacje, jakie miały miejsce w przeddzień. To była aferka, bo nie afera. Bardzo mu to nie zaszkodziło, i tak przecież wygrał Sydney i Dublin.
Co do reszty, nie wiem, dłuższa dyskusja. Specyfika, świat otworem, a gdzie świat?
Ouć, jak się pisze taką tyradę, jak wyżej pan Rey, to najpierw wypada nauczyć się we właściwych miejscach stawiać przecinki. O meritum się nie wypowiem, ponieważ już tu wiele na ten temat napisano, a Pani Szwarcman jasno wyłożyła cały sens, a raczej bezsens oprotestowywania nazwisk i pochodzenia.
Swoją drogą, nie mogę się się powstrzymać, ale na widok fragmentu „nie da się ukryć (zresztą nie ma takiego dążenia), że jesteśmy arystokracją, a moi francuscy krewni obracają się kręgach tzw. wyższych sfer” dosłownie szczęka mi opadła (przepraszam za kolokwializm). Co za finezja argumentacyjna! …
Jeszcze mała uwaga do tekstu Marcina Reya. Napisał, że wydarzenie było nachalnie reklamowane jako koncert „rosyjskiego tytana fortepianu”. Rosyjskość pianiście wytykali aktywiści zafiksowani na tę rosyjskość właśnie. Plakat głosił o „tytanie fortepianu”, nie odwoływał się do narodowości owego „tytana”.
A w całej tej awanturze o Khozyianova najsłabiej wybrzmiewa POWÓD, dla którego aktywiści wszczęli larum i doprowadzili do odwołania koncertu. Rewelacje z życia pianisty ujawniono przy okazji szukania haków na niego. I jeśli prawdą jest, że afiszuje się orderami kupionymi na bazarze, ma powiązania z jakąś brzydką sektą a na śniadanie zjada katolickie dzieci, to faktycznie jest niesympatyczną postacią. Tylko nie z tego powodu były protesty, petycje itp.
Powodem tym był fakt, iż rosyjska propaganda wykorzystuje kulturę do swych niecnych celów, dlatego należy tę kulturę (tu w osobie konkretnego pianisty, który nie potępił) bojkotować. Potem okazało się, że środowiska proputinowskie wykorzystują propagandowo, ale działalność aktywistów a nie Khozyianova, przedstawiając Polaków jako rusofobów.
Gdyby nie ta awantura, pianista przyjechałby, zagrał i pojechał. Tak jak wielu przed nim. Na koncert przyszliby ludzie zainteresowani muzyką po to by posłuchać muzyki, z żadnego innego powodu, a już na pewno nie z powodu medali prawdziwych czy fałszywych, czy z powodu przynależności pianisty do wielkiego narodu rosyjskiego.
I tu chyba jest pies pogrzebany, znaczy nie dla wszystkich jest oczywiste, że do filharmonii idzie się słuchać muzyki. W czasie ostatniego koncertu Kijowskiej Orkiestry Symfonicznej taka refleksja mnie naszła, że jest przecież sporo osób, które do filharmonii chodzą sporadycznie i z tego samego powodu, dla którego idzie się na mecz – bo „grają nasi”. Może stąd te histeryczne reakcje i obelgi pod adresem tych, którzy wybierali się na koncert „ruska”. Może wydaje im się, że jak ktoś idzie na koncert rosyjskiego pianisty to dlatego, że jest on rosyjski, w związku z tym uznają za uprawnione nazwanie takiej osoby ruską onucą.
A ja naprawdę mam w nosie to z jakiego kraju pochodzi muzyk, a co do orderów i medali to może się nimi obwiesić od stóp do głów, byleby nie pobrzękiwały w trakcie koncertu.
Cały ten bojkot rosyjskich twórców i rosyjskiej kultury, choć zrozumiały w niektórych przypadkach i sytuacjach, to czasem jednak przybiera karykaturalną postać negowania wszystkiego co rosyjskie, czy „ruskie”, od „ruskiego” kompozytora po ruskie pierogi. To takie polskie. Czy może ruskie… Przecież Rosja tak samo postępuje względem Ukrainy.
Sto procent zgody z Eweliną.
I muszę też powiedzieć, że Zympans znalazł dobre określenie: geek. Tak, Khozyainov jest właśnie typowym muzycznym (i językowym) geekiem, skupionym niemal maniacko na tych dziedzinach i na niczym innym.
@tjc
Napisałem to nie po to, żeby pokazać, że „on taki fajny, że nawet w Czajkowskim nie grał”, a że i Polacy w Moskwie się pokazywali w 2019 r., ergo że na różne kompromisy w tym światku się chodzi.
Ale też tak mnie zmęczyła już ta sytuacja, że sobie od dwóch dni oglądam stare amerykańskie musicale, serdecznie polecam Freda, Ginger, Gene’a, Cyd i całą resztę na takie chwile irytacji, wczoraj akurat trafiłem oglądając „The Band Wagon” na taką piękną scenę z parku, na poprawę humoru czy ku wzruszeniu!
https://youtu.be/1fGYeNxk-lc?si=9BYB8LsCjVAbWwHI