Zaduma na koniec festiwalu
To właściwie był już jakby suplement do Chopina i Jego Europy – koncert w Kościele św. Krzyża, i to za darmo. A jednocześnie zamknięcie klamrą formy festiwalowej – byliśmy tu przecież pierwszego dnia. Ale tym razem było kameralnie. I częściowo po japońsku, bo to było dla Japonii.
Piękną miniaturę Toru Takemitsu Paths poświęconą pamięci Witolda Lutosławskiego słyszałam już wcześniej na pamiętnym koncercie z tej okazji w ramach Warszawskiej Jesieni 1994, kiedy to w sumie dziesięciu wielkich kompozytorów – m.in. Xenakis, Kurtág, Nordheim – stworzyło miniatury na cześć naszego Wielkiego. Grał ją wówczas – wspaniale – Håkan Hardenberger; dziś wykonał ją Jakub Waszczeniuk, trębacz z Sinfonii Varsovii. Bardzo nastrojowo zabrzmiała ta muzyka grana z chóru, a więc z tyłu i góry, a kto chciał, mógł się dopatrzeć w niektórych motywach przypomnienia Lutosławskiego. Drugim żałobnym utworem tego samego autora był The Rain Tree Sketch II – ten powstał z myślą o Olivierze Messiaenie, którego Takemitsu podziwiał i wielbił. Grała japońska pianistka Akane Sakai, a co ciekawe, udało jej się osiągnąć właściwą, impresjonistyczną atmosferę na… erardzie. Bo ten instrument został sprowadzony tu do następnego utworu.
A była nim Via crucis Liszta, dzieło nieledwie ezoteryczne. Dziewiętnastowieczny pianista, pedagog i krytyk Jan Kleczyński powiedział kiedyś o Preludium a-moll Chopina: nie grać, bo dziwaczne. Podobnie myślano chyba o tym utworze, w związku z tym takiego Liszta prawie nie znamy. W fajnych dzisiejszych czasach można tego nawet na YouTube wysłuchać… Bardzo to rzeczywiście dziwne dzieło i wyprzedzające epokę, także w miłości do archaizacji. Ale ta archaizacja bywa całkiem nowoczesna; powtarzające się jak refren słodkie Stabat Mater mogłoby wyjść spod ręki Arvo Pärta… Nowoczesne jest też (to oczywiście żart) zastosowanie przez kompozytora metody kopiuj-wklej: pojawia się tu w niemal niezmienionej formie słynny chorał O Hauptvoll Blut und Wunden w harmonizacji Bacha. Są i harmonie niemal impresjonistyczne. Niesamowita zaiste mieszanka. Utwór przy tym absolutnie spokojny, bez wybuchów. Czy go stworzył ten sam szalony wirtuoz, autor Walca Mefisto? Trudno uwierzyć.
Pięknie zaśpiewała Camerata Silesia pod dyrekcją Anny Szostak oraz soliści; wielki szacun należy się pianistce Ani Marchwińskiej, która nauczyła się tego utworu dziś, od godziny 14, ponieważ Janusz Olejniczak odwołał swój występ. Mało więc brakowało, by ten koncert się nie odbył, ale od czego są tak wspaniali fachowcy.
I tak, z nutą zadumy, zakończył się tegoroczny festiwal. Od ulubionej Dyrekcji co jakiś czas słyszę o jakichś genialnych projektach na przyszłość. Pozostaje więc trzymać za nie kciuki, a jak tylko będzie to możliwe, zdam sprawę.
Komentarze
Dla mnie „The Rain Tree Sketch II” jest chyba za trudnym utworem.
Dyrekcja Kierownictwa też jest moją ulubioną.
Wielkie, wielkie podziękowania, ech, czuję, że kocham Dyrekcję. 😀
Świetnie Mu to idzie, oby tak dalej.
Mam problem z wrzuceniem plików muzycznych na serwer.
Najpierw straciłam mnóstwo czasu, bo nie chciałam ciąć, a program do obróbki zawieszał mi się na długi czas, a teraz, jak już wreszcie podzieliłam z sensem i sfilcowałam, to ta tereniowa strona Media Fire nie chce tego wgrać.
Flaki mu się nie podobają? A co go obchodzi, co wrzucam? Nie wiem, co zrobić. 🙁
Odwołuję alarm. Coś drgnęło i idzie pomału.
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=gt6oUf6YHLE&feature=related
Pobutka miła bardzo, ale spokojna, więc zaspałam 🙁
Swoją drogą mało kto pamięta, że Zecchi był fajnym pianistą 🙂 W Polsce już występował tylko jako dyrygent. Też fajny zresztą.
Hm, Via Crucis jawi mi się jako muzyka bardzo intymna, do przeżywania prywatnie bardziej niż „publicznie”.
Niemniej bardzo lubię ten utwór, jak i wszystkie późne, natchnione religijne kompozycje Liszta.
Najbardziej w wykonaniu Reinberta de Leeuw.
Czekającym na Lubimova podaję ścieżkę do katalogu , gdzie będę wrzucać inne transmisje, bez ponownego podawania adresu.
Nie chcę PK stawiać w kłopotliwej sytuacji i zaśmiecać.
Gostku – dość byłam wczoraj zaskoczona, kiedy to wykonanie pochwalił Stanisław Dybowski 😉
De Leeuw to wielki muzyk.
No proszę 🙂
Czy ktoś może mi udostępnić nagranie całego koncertu Julianny z Opery (31.08.2011) Proszę o link. Dziękuję!!!
Ja mogę udostępnić fajnego kota 🙂
http://fc05.deviantart.net/fs6/f/2006/352/0/8/Street_cat_by_Dream_traveler.jpg
Ja tez 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=IyGUsXboPok&feature=related
Oba fajne 🙂
A rudzielec reaguje tylko na słowo „jeść” 😆
mt7 serdeczne podziękowania za nagranie z 30, wreszcie usłyszę com widziała (Brahms).
A kot Hoko jest zasłuchany w muzykę sfer – i nikt mnie nie przekona, że jest inaczej (no chyba, że by się sam kot odezwał). 😉
Mrauuuu, jaka tam muzyka sfer, na mleczko czekam 🙂
Lekarko droga, wrzucę Juliannę i dodam Marhę, tylko muszę znależć większą chwilę.
Się zrobi. 🙂
Na zdrowie, bazyliko. Przepraszam, ze trochę trwało. 🙂
Również dziękuję i pozdrawiam, EmTeSiódemeczko 🙂
A w rozmowie w przerwie festiwalu interlokutor PK jednak powiesił parę psów na Avdeevej.
Dobrze mu Kierowniczka odpowiedziała, ale nie przypuszczam, żeby był skłonny akceptować inne propozycje niz uznawane przez siebie.
Może i dobrze, drobne kłótnie oczyszczają atmosferę, chociaż tu akurat salonowe maniery panowały. 😀
Zaświadczam, że kierownictwo ujęło się za bocznymi słuchaczami.
Avdeeva to przecież konkurencja. Na stronie pewnego pana z Austrii, co to niesłusznie nie wygrał konkursu, widnieje nazwisko „osobistego menedżera”: Paulina Dybowska 😆
W ramach odpoczynku (bo przez większość dnia kończyłam tekst, z całkiem zresztą innego muzycznego świata) przeszłam się na Plac Grzybowski wysłuchać opery klezmerskiej Franka Londona według W nocy na starym rynku Icchoka Lejba Pereca. Bardzo sympatyczne, z nawiązaniami zarówno do klezmerki, jak i do musicalu, świetnie śpiewane, z wyświetlanymi zabawnymi animacjami, a Frank nawet raz obsadził się w trąbkowej solówce (szkoda, że tylko raz). Tylko nagłośnienie… wrrr.
Jutro wybieram się w samo południe na inaugurację Sali Prób pewnej Leniwej Orkiestry 😉
No nie, znów będą leżakować. Ukłony dla Leniwej! Czekam na jakiś większy program z Dyrektorem Muzycznym, wtedy przybędę 🙂
Tymczasem wybywam na Beowulfa…
No tak, północ się zbliża 😉
Najbliższe występy Leniwej z Dyrektorem Muzycznym to już pewnie na Szalonych Dniach Muzyki 🙂
Frank London? UFFF! A może N Rozalski? Karduner? Kocham wszystkich łącznie z Zubel i Witoldem Lutosławskim! Dla egzaltowanych…., Rattle też Kocha !!!!!!!!!
To dla kochających Avdeevą – wrzuciłam koncert z 31.08. 🙂
W katalogu, który podałam.
Branoc!
Pobutka.
Kochana jestes emtesiodemeczko!!!!
Te Małe Instrumenty są super 😀 Na żywo to jeszcze śmieszniejsze, bo dość dokładnie widać, na czym oni grają tego Chopka 😆
Beata pewnie odsypia Beowulfa – mam nadzieję, że jak się obudzi, da głos. Dziś transmisja koncertu Orlando Consort, także z Wratislavii. Jutro z kolei z Gdańska – „królestwo gdańskich kantat” z Festiwalu Goldbergowskiego, na który nie pojechałam z powodu niedogodności komunikacyjnych 🙁 W radiu też nie odsłucham 🙁 bo idę na projekcję Mani.
Ta Mania w TWON ma strasznie drogie bilety.
Poczekam na projekcje kinowe.
Mogę nagrać. 🙂
Nagrywam ze strumienia internetowego.
Eeee, pokreciło mi się. 🙁
Na Manię w FN nie widziałam biletów.
Wcześniej miałam na myśli „Pinę”.
Idę zjeść sniadanie, może sie obudzę. 😉
Ach, inauguracyjny koncert Wratislavii Cantans z pewnością był niemałym przeżyciem. Benjamin Bagby bardzo przekonująco opowiedział/ wyśpiewał historię losów Skylda, Hrothgara, Grendel i Beowulfa – prezentując przy tym zarówno swój niemały talent aktorski, a także, co oczywiste, doskonały śpiew i grę na tej malutkiej, sześciostrunowej harfie. Właściwie trudno sobie wyobrazić, aby ten poemat można było wykonać w jakiś inny sposób, bo to, co wykreował BB niemal „przenosiło” do czasów wędrownych gawędziarzy, którzy opowiadali liczne mityczne historie jak gdyby będąc ich świadkami.
Ale mój entuzjazm, nie udzielił się chyba wszystkim słuchaczom, gdyż podczas koncertu dało się słyszeć odgłosy kroków i otwieranych/zamykanych drzwi… (nie widziałam, więc nie mogę mieć pewności, ale te dźwięki były dość jednoznaczne). Cóż, muzyka dawna łatwa w odbiorze nie jest, ale ci ludzie mogli już przecierpieć odrobinę i zostać do końca, bo takie ucieczki musiały wyglądać, z perspektywy artysty, niezbyt miło (a i dla pozostałych słuchaczy przyjemne nie były).:(
Nietypowa pora koncertu też mogła zniechęcić niektórych, ale w nocy tego typu muzyka brzmi zupełnie inaczej, a opowieści o straszliwych, siejących postrach potworach i ich walecznych pogromcach przybierają inny wymiar. Oprócz tego, dla mnie, jako tegorocznej maturzystki, jest to niezły trening wytrzymałościowy 🙂
I jeszcze jedno: Bagby wystąpił w sali Filharmonii Wrocławskiej. Czy był to dobry wybór, nie wiem – siedząc w trzecim rzędzie wszystko słyszałam i widziałam bardzo dobrze, ale zastanowić się należy, czy ludzie siedzący w rzędzie 20 też mieli dobry odbiór?
O, 302 – dzięki za relację! 🙂
Ja miałam okazję wysłuchać tegoż monodramu Bena Bagby’ego lata temu w Jarosławiu. Ben przyjeżdżał na Pieśń Naszych Korzeni niemal co roku, zaczął jeszcze do Starego Sącza, wtedy oczywiście jeszcze z nieodżałowaną Barbarą Thornton. To faktycznie test na wytrzymałość, zwłaszcza, że z tekstu nie rozumie się ani dudu, ale sugestywność Bena sprawia, że po pewnym czasie zaczynamy jakby coś rozumieć 😉
I raz, pamiętam, przyjechał Orlando Consort. No i się zaczęło… Bo to po prostu zespół artystyczny, który występuje, odśpiewuje i wyjeżdża. W „korzennym” światku, gdzie już panowała jedynie słuszna teoria, jak powinien żyć ktoś wykonujący taką muzykę, postawa taka wywołała oczywiście zdegustowanie. Bo trzeba tym żyć… A oni wykonują. No i się zaczęło, że to jest niedobre, bo jest nieszczere itp. Ben z Barbarą byli „nasi” i „słuszni”, Orlando Consort – nie.
Ciekawam, jakby mi się po latach słuchało jednych i drugich.
Internet muli.
302 sprawozdała z trzeciego rzędu, ja sprawozdam jeszcze z pierwszego. Przyznam, że obawiałam się mniejszego skupienia publiczności, a tutaj właściwie tylko raz piknął zegarek, ze dwa-trzy razy ktoś się przespacerował i zaskrzypiał drzwiami. Inna rzecz, że jakoś nie mogę się poczuć na Wratislavii u siebie, z różnych względów. Stwierdzam to po raz kolejny, choć prawie co roku przyciąga mnie tutaj nazwisko któregoś z ukochanych artystów na afiszu. Podejście do słowa i muzyki w wydaniu Benjamina Bagby’ego, które tak jak Kierowniczka znam bliżej z Jarosławia, jak dla mnie nie do pożenienia z tutejszą „oprawą” (przedtem odbył się bankiet dla VIP-ów…). Na szczęście siedziałam w pierwszym rzędzie i byłam bez szans – barwnie opowiedziana historia zrobiła swoje. Ale nie od razu – uciekł mi początek, a to z powodu poczucia nieadekwatności w zderzeniu z filharmonicznym wnętrzem i całą sytuacją. W Jarosławiu jednak jest nieporównanie bardziej adekwatny nastrój na odbiór tego rodzaju repertuaru, odpowiedni rodzaj skupienia – publiczność spija każde słowo, odbiera każde najsubtelniejsze nawet drgnienie struny czy głosu. Odpada konwencja, zostaje esencja. Tak wspomina to przeżycie i inne swoje spotkania z Bagbym Magda Łoś: http://www.wratislaviacantans.pl/przewodnik-koncertowy/sztuka-pamietania/
Benjamin recytował / opowiadał / inscenizował (trudno nazwać to jednym słowem choć to tylko głos i lira). Zagęszczenie środków wyrazu, z jakich korzysta, jest niesamowite. Głos, gest, mimika i sześć strun – potrafi nimi przedstawić wszystko: rozkołysane morze, niewiastę subtelnej urody, bełkot pijanego dworzanina, szczęk broni, rzężenie konającej bestii, lejącą się krew. No i to niesamowite brzmienie, głos wielowymiarowy, wokalne 3D. Szacun i … wielki niedosyt. Wydaje mi się, że były skróty, bo zwykle wykonywana przez niego część Beowulfa (około ¼ całości) trwa około 2 godzin, tutaj było to ledwie 80 minut. Zasypiałam z sugestywnym obrazem unurzanej we własnej krwi bestii zdychającej w mokradłach, a brzmiał mi w uszach ten niesamowity, wskrzeszony dziś w nocy z martwych język. I głos Bagby’ego.
Były wyświetlane slajdy z tłumaczeniem, starałam się śledzić tekst, ale miotały mną sprzeczne pragnienia 😉 Bo chciałam się też poddać recytacji Bagby’ego, rytmowi języka, nawet jakąś część rozumiałam, no i szkoda było mi każdej sekundy, w której nie patrzyłam na wykonawcę. Ma on w sobie coś z zaklinacza węży 😉 Przydałaby się druga runda już bez tłumaczenia przed oczami.
Dzisiaj idę na Ludus Danielis i Scholę Teatru Węgajty 🙂
Szanowna Pani Doroto, to co napiszę a jest to prawda i biorę za te słowa pełna odpowiedzialność tak jak za moje działania na swoich pacjentach…
Otóż napisała Pani, że red Dybowski źle mówi o grze Julianny Avdeevej, bo Pani Paulina Dybowska jest agentem Wundera, a więc konkurenta Julianny. Zadałam sobie trochę trudu i dowiedziałam się ponad wszelką wątpliwość, że Pan Dybowski nigdy nie poznał Ingolfa Wundera i nigdy z nim nie rozmawiał. Zna tylko jego grę podczas przesłuchań konkursowych i wydanej CD przez DG. Pozdrawiam z szacunkiem dla Pani dobrej roboty, lekarz meloman