Znów dzień kontrastów
Klezmer czyli radość życia. Czy są jeszcze prawdziwi klezmerzy? Nie jazz-klez, tylko tacy, co potrafią naprawdę cieszyć się muzyką klezmerską taką, jaką kiedyś grywano na weselach w sztetlach? Okazuje się, że są… w Izraelu. Mówi się, że Oy Division to jedyny tam zespół klezmerski; w programie został zareklamowany jako „punk-klezmerzy”. Zapewne po to, by zachęcić publiczność, bo może bez tego by nie przyszła tak licznie. Ale doprawdy, związków z punkiem nie sposób się w ich muzykowaniu dopatrzyć; odległym skojarzeniem może być „punkowa energia”, cokolwiek by to oznaczało. Chłopaków jak widać nosi, rozpiera ich radość życia i muzykowania. Grają dla siebie i dla ludzi, żeby ich tą radością zarazić. Spełniają tradycyjne funkcje klezmerów – grają na weselach. Grają melodie tradycyjne, grywane od pokoleń, także te zapisane w najciekawszym i najbardziej wszechstronnym zbiorze Mosze Bieriegowskiego. I nie odczuwa się w tym cienia cepelii, lecz absolutną muzyczną szczerość. Wzruszyłam się rozpoznając wiele melodii śpiewanych mi w dzieciństwie – w jidysz i po rosyjsku. Bo niektórzy z tych młodych muzyków przybyli z Rosji, czego nietrudno się domyślić. Tylko emigranci stamtąd mogą dziś naprawdę kultywować tradycję aszkenazyjską…
Ten koncert, jak wszystkie główne koncerty festiwalowe, odbywał się również w synagodze Tempel; można powiedzieć, że tam nie pasował, bo był całkowicie świecki. A co się działo, to trudno opisać. Publiczność z miejsca oszalała. Zaczęły się tańce, jakich chyba nigdy w tym świątobliwym miejscu nie było. I po godzinie chłopcy nie wytrzymali i wyprowadzili publiczność na placyk przed synagogą. I wtedy się zaczęło! Ponad pół godziny jeszcze wielkiej, wspólnej euforii, grania i tańca. Tańczyli młodzi, starzy, z Polski i ze świata, Michael Alpert jak zręczny bocian tańcował z Januszem Makuchem, otaczały ich kręgi kolejnych taneczników, kto żyw, ten przynajmniej klaskał. Mnie w takich momentach coś łapie za gardło – trwaj, chwilo, jesteś piękna, kochamy się wszyscy, świat jest dla nas życzliwy i my dla niego. To niestety szybko się kończy…
A potem, o 22., zupełnie inny nastrój – Erik Friedlander, wiolonczela solo. Artysta bezkompromisowy, człowiek Zorna (wierny uczestnik projektu Masada), ale i sam z siebie eksperymentujący. Tu jednak nie grał takich numerów, ale muzykę łagodniejszą, o nastrojach z Masady właśnie (wiele utworów Zorna); jego zaś własne rzeczy były trochę bluesowe, trochę nawet z aluzją do bluegrassu – „z podróży przez Amerykę”, jak skomentował. W sumie jednak muzyka była raczej spokojna i uduchowiona; wywołała ciepłe reakcje publiczności.
Kontrasty – to jedna z dużych zalet tego festiwalu…
Komentarze
No jak to nie sposób dopatrzyć się związków z punkiem u Oy Division? Czy granie na akordeonie w samym podkoszulku to nie jest punk? 😆
PS
Pobudka!!
Rozkaz, generale… słoneczko już wysoko 😀
PS Czy ulissesoman widział wiadomość? (wczoraj 15:23) 😉
No przecie się tam dopisałem na końcu! 😀
[…] odbywał się również w synagodze Tempel; można powiedzieć, że tam nie pasował, bo był całkowicie świecki.
Już wczoraj chciałem napisać, ale nie napisałem, bo jakoś ciężko. Jednak trudno, skoro temat znowu się pojawia — otóż nie mam poczucia sakralności tej synagogi. Czy to sprawa reform religijnych i tego, że nie pilnuje się, by wchodzący zakładali jarmułki (przynajmniej jak byłem ostatnio nikt się tym nie przejmował), czy względnej jasności wnętrza, jego pewnej prostoty i teatralności — nie wiem. Ale tego poczucia mi było zupełnie brak, w przeciwieństwie do Starej Synagogi (mimo charakteru muzealnego), czy Remu…
Oy Division – odważne skojarzenie, szczególnie jak na Izrael…
O tak, mnie się też bardzo spodobało i to jest prawdziwy, ale zarazem chyba jedyny, powód do nazywania ich punkowcami 😉
Hoko – nie zauważyłam pod poprzednim wpisem, a przyznam się szczerze, że poszłam jeszcze z godzinkę dospać 😀 Miło, że Paziak pamiętał. Ja ze swej strony spróbuję się wywiedzieć, czy coś można by pomóc w wykradzeniu 😉
PAK: czy mówimy o tej samej synagodze? Bo Tempel (pięknie zresztą odnowiony) jest raczej ciemny niż jasny, nabożeństwa się tam odbywają, a teraz zawsze przy wejściu rozdaje się jarmułki z czarnej fizeliny. Nawet od razu z wsuwką do włosów 😉 Podobno dla łysych wymyślono już w Izraelu czy Stanach specjalne przyssawki, ale do nas to unowocześnienie jeszcze nie dotarło 😆
Ja o tej: http://bp3.blogger.com/_2ybxjiD_qJU/RsSagnCrqSI/AAAAAAAABQM/3nWYNYYqBWA/s1600-h/2007_0816Krakow0221.JPG
Może to dlatego, że ostatnio byłem tam w słoneczny poranek, przed koncertem, gdy ekipa (bez jarmułek) rozstawiała dodatkowe krzesła; jarmułki zaś leżały przy wejściu, trudne do zauważenia. I były chyba niebieskie…
PS. Jeszcze przyssawki nie potrzebuję 😆 Ale dobrze wiedzieć 😉
No tak, zgadza się, to ta synagoga.
Może to ekipa festiwalowa tak tych kip pilnuje 🙂
W sprawie wykradania książek: Mój znajomy profesor kiedyś szczerze ucieszył się po konferencji, kiedy okazało się, że dwie jego książki zniknęły bez śladu z wystawy publikacji. Poczuł się bardzo doceniony jako autor 🙂
Ja, wyznam to szczerze i z bólem, w czasach studenckich ukradłam partyturę Livre pour orchestre Lutosławskiego z wystawy Polskiego Wydawnictwa Muzycznego na Warszawskiej Jesieni. Zboczenie, nie? 😆
A w ogóle w tym miejscu jeszcze nie witałam Komisarza po urlopie 😀
To witam! 😀
Pani Kierowniczko , jakie tam zboczenie, toż to szlachetny pęd do wiedzy 😆
No dobrze, ale wstyd na całe życie 😳
Ale mam do dziś, mogłabym jeszcze zwrócić…
Ja i tak z góry wiem, że się Pani ze mną nie zgodzi, ale jest płyta popowa, która ma klimat żydowski i bardzo mi się podoba. To jest „Alkimja” Justyny Steczkowskiej, a jeszcze większe wrażenie robi program telewizyjny z tej płyty. Uważam, że Steczkowska jest w tej płycie świetna. A to „Austeria” z płyty „Alkimja”
http://pl.youtube.com/watch?v=93LlnFCb98A
Ps. Mówiąc o programie telewizyjnym mówię o całym jej koncercie, a nie o tych popłuczynach w YouTube.
Znalazłem swój ulubiony utwór i to z tego koncertu
http://pl.youtube.com/watch?v=umz7nA9EgYA&feature=related
Ps. Mikrofalówka jest niezdrowa.
Odpowiedziałam już pod poprzednim wpisem – wiem i nie używam 😉
Co do płyty Steczkowskiej, to jest ona jednak całkiem popowa…
A to swojom drogom ciekawe, skąd pomysł na nazwe Oy Division. No bo zbiezność z nazwom zespołu, o ftórym w związku z filmem „Control” w papierowej Polityce tyz sporo sie gwarzyło, na pewno przypadkowo nie jest.
Maila, Poni Dorotecko, przecytołek, a w swojej skrzynce nojdzie Poni dowód, ze godom prowde, ze przecytołek 🙂
A jesce jako ten ulissesoman fciołbyk spytać sie, cy pon Paziński mógłby moze przetłumacyć „Finnegans Wake” na polski? Piiiiknie pytom. Bo jaz tak dobrze angielskiego, coby Dżojsa w oryginale cytać, to owcarki nie znajom 🙂
Owcarki podhalańskie znacy sie. Bo angielskie to co inksego 🙂
„Bo niektórzy z tych młodych muzyków przybyli z Rosji, czego nietrudno się domyślić. Tylko emigranci stamtąd mogą dziś naprawdę kultywować tradycję aszkenazyjską…”
Ja w tej sprawie.
Żydzi aszkenazyjscy, których mową był język jidysz, powstały w oparciu o niemiecki i hebrajski z wpływami słowiańskimi, wywodzą się z krajów niemieckich. Nazwa wzięła się z biblijnej nazwy Niemiec: Aszkenaz.
Migracja ich zaczęła się na przełomie XII i XIII wieku a nasiliła się w okresie reformacji.
Znakomita większość z nich trafiła do Polski, gdzie mieli warunki do życia. Z wybuchem powstań kozackich 1648, których jednym z celów było wypędzenie Żydów z Ukrainy skończył się złoty wiek Żydów aszkenazyjskich i nowym kierunkiem migracji znów stał się zachód do Niemiec i dalej.
Żydzi aszkenazyjscy narzucili polskiej społeczności żydowskiej własny język i kulturę religijną, przyniesioną z zachodu, skąd się wywodzili.
Znakomita większość Żydów aszkenazyjskich osiadła w Europie środkowej i zachodniej.
Obecnie zamieszkują przede wszystkim w USA, Izraelu, Niemczech, Rosji, Ukrainie, Meksyku i Argentynie, z których Rosja nie jest uznawana za dominujące skupisko.
Doskonale zatem mogę sobie wyobrazić, że nie tylko emigranci z Rosji (do Izraela zapewne) ale też Żydzi aszkenazyjscy mieszkający w w/w krajach „mogą dziś naprawdę kultywować tradycję aszkenazyjską”
Czytałam Pani artykuł w Polityce. To brzmi niewiarygodnie, jak bajka. I jest możliwe chyba tylko w muzyce.
Jeszcze w sprawie wykradania ksiazek w czasach dawnej warszawki (koniec lat 70-tych i lata 80-te). Wielu dziennikarzy i tzw. ludzi z towarzystwa intelektualnego potepiloby kradziez czegokolwiek, ale sankcjonowalo kradziez ksiazek podczas przyjec domowych. Ot, podwojna moralnosc. Tradycja zyje 🙂
zeenie, cóż za uczony powrót 😀 😀 😀
Pierwsza część – to oczywiście prawda. Ale z drugą – to bardziej skomplikowane. Rosja, za czasów sowieckich nie prowadząca oficjalnych statystyk, była i jest wciąż ogromnym skupiskiem Żydów aszkenazyjskich, jednym z tych większych. Nawiasem mówiąc swego czasu, czytając po raz pierwszy Mój wiek Wata, doznałam szoku, gdy zauważyłam, że podczas swych lat spędzonych w sowieckich więzieniach i na wygnaniu wszędzie spotykał głównie Żydów – to mi uświadomiło ogrom tej populacji w tym kraju.
Zupełnie inaczej wyglądało przechowywanie tradycji w społecznościach np. w Stanach Zjednoczonych, gdzie albo trzeba było dostosować się do zewnętrznych warunków, zasymilować się do pewnego stopnia, albo zewrzeć szeregi i zamknąć się w swoistym skansenie. Skansen tworzy cepelię – taka jest jego natura.
W Rosji, po latach sowieckich, kiedy bywało różnie, wszystko było jakby zamrożone i w końcu odtajało. Bardzo wiele jest społeczności posługujących się jidysz w żywy sposób, kultywujących jakby w prostej linii to, co działo się kiedyś na tych samych ziemiach – tu nie było efektu przeszczepu, raczej efekt lodówki. W ostatnich latach zetknęłam się z licznymi takimi grupami.
Owszem, można powiedzieć, że społeczności amerykańskich ortodoksów, kontynuatorów tradycji dworów chasydzkich z dawnych ziem polskich i ukraińskich, też kultywują tradycję aszkenazyjską, ale to trochę coś innego. Mnie chodziło o kulturę związaną w sposób naturalny z życiem codziennym, niekoniecznie z religią. Nb. język jidysz używany był i jest przez Żydów rosyjskich (z wyjątkiem całkowicie zasymilowanych) cały czas. Mieli oczywiście problemy związane z rozmaitymi falami antysemityzmu, ale tam nie było doświadczenia Zagłady i nie było oporów przed używaniem tego języka.
Wśród amerykańskich i izraelskich ortodoksów też był swego czasu wymóg używania jidysz na co dzień (bo hebrajski jest językiem świętym, służącym do modlitwy), teraz owszem, w niektórych społecznościach nadal tak jest, ale nie we wszystkich.
Wśród polskich Żydów większość była aszkenazyjczykami (jakaś garstka sefardyjczyków też się kiedyś osiedliła, ale słuch o nich zaginął), ale na skutek doświadczeń kolejno Zagłady i fal emigracyjnych 1949, 1956 i wreszcie 1968 znikli stąd prawie wszyscy, którzy mieli na temat swoich korzeni pewne pojęcie. Zostały niedobitki (w tym ja 😉 ) oraz ludzie, którzy dawno od tej kultury odeszli i nie wiedzą o niej zgoła nic. Ostatnia fala z 1968 roku to byli ludzie w większości zasymilowani, ale wśród nich część jeszcze miała pewne pojęcie o swoich korzeniach i kulturze (przed 1968 na koloniach żydowskich śpiewało się piosenki w jidysz, ale nawet nie zawsze znało się znaczenie słów); przeważająca większość z nich (w tym i ja) wywodziła się z fali ocaleńców, którzy przeżyli wojnę w Związku Sowieckim, więc nie mieli kłopotu z identyfikowaniem się z żydowskością.
Oni zresztą w Izraelu i innych miejscach emigracyjnych byli raczej grupą identyfikującą się z Polską, nie z kulturą żydowską, i szybko wtapiali się w społeczeństwo nowego kraju. Z „Rosjanami” jest zupełnie inaczej – jest ich w tej chwili w Izraelu tylu, że mają swoje enklawy i trzymają się swoich zwyczajów i upodobań.
haneczko – tak, to jest chyba po prostu jakiś cud. I niech ktoś powie, że muzyka nie jest czymś cudownym 😀
Owcarku, za fragmenty Finnegans Wake zabrał się kiedyś Joe Alex 😉 Ale całości nie przetłumaczył… Pon Paziński człek wielce uczony, ale tłumaczeniami się nie zajmuje niestety. A to byłoby zadanie karkołomne…
A jeszcze o nazwie Oy Division – oczywiście początkiem musiało być „oj” – tradycyjne westchnienie Żydów aszkenazyjskich 😆 Skojarzenie z Joy Division – na zasadzie przekory i podobieństwa Joy i oj. Może poeta miał coś więcej na myśli, ale tego nie wiem.
Artykuł Pani Kierowniczki w dzisiejszej „Polityce” mógłby dać do myślenia decydentom w sprawach kultury. Muzyka ma potencjał prostowania życiorysów, ale potrzeba do tego rozwiązań systemowych. Od tego wenezuelskiego przykładu El Sistema serce rośnie.
Ja cały czas mam wrażenie, że opinie o muzyce zwanej niezręcznie poważną lub klasyczną (nie ma dobrego terminu) biorą się z uprzedzeń. I ten przykład jest dla mnie dowodem na tę tezę. Tak jak napisałam na początku artykułu – wenezuelskim dzieciakom nikt nie powiedział, że klasyka jest nudna…
Ja pamiętam też przykład ze Wschodniego Harlemu – był taki film Koncert na 50 serc z Meryl Streep w roli głównej, oparty na autentycznej historii skrzypaczki Roberty Guaspari, która uczyła (i nadal uczy) muzyki tamtejsze, slumsowe dzieci. Film wydaje się kiczowaty, ale tak właśnie stało w życiu! I naprawdę doszło do koncertu dzieciaków w Carnegie Hall z Isaakiem Sternem, Icchakiem Perelmanem i innymi sławami 🙂
Tak mi się skojarzyło: Polski misjonarz-naukowiec ks. prof. Piotr Nawrot (zresztą z UAM) jest odkrywcą jednego z najcenniejszych na świecie zbioru nut baroku amerykańskiego, które zrekonstruował poświęcając temu ponad dwadzieścia lat pracy. Wędruje też po indiańskich wsiach w Boliwii, gdzie prowadzi próby z młodzieżą (i nie tylko). Podobno są takie wsie gdzie na 2 tys. mieszkańców 600 osób czyta nuty. Oglądałam o nim film: Z ubogich chat dobiegał dźwięk wiolonczeli i skrzypiec. Indianie potrafią ćwiczyć godzinami – nie mają telewizorów i innych rozrywek, które by ich od tego odciągały. Najbardziej ujęły mnie w tym filmie ogromne skupienie i szczera radość na ich twarzach. Widać, że muzyce oddają się bez reszty, bez stawiania warunków. Im też nikt nie powiedział, że tzw. klasyka jest nudna.
I jeszcze dla ew. zainteresowanych sylwetka ks. prof. Piotra Nawrota
http://150.254.193.77/thfac/p/pr/pomoce/nawp/gpoznan.html
O tak, to też jest przepiękna historia!
Widzę, że zaczynamy zbierać Muzyczne Historie Krzepiące 🙂
Na razie! Idę na koncerty. Wrócę w nocy…
Tłumaczenie Finnegans Wake? W sieci jest jedno… 😆
Tutaj, bo link strasznie długi
Ale chyba poza Słomczyńskim jeszcze się ktoś za to brał, parę lat temu w Literaturze na Świecie były jakieś fragmenty 🙂
PS
Jeśli o wykradanie książek idzie, to może najprościej zamówić w wydawnictwie całą partię i napaść na kuriera – trasę przesyłki można obserwować w internecie, więc no problem… 🙄
Buuuuuu… w nocy? A tam mój komentarz na redzie stoi… – albo przez link, albo przez namawianie do przestępstwa…
Historią krzepiącą jest też to, że nasza Kierowniczka zabrała ze sobą laptop do Krakowa i na gorąco może rewelować stamtąd. Bardzo ciekawe dziś wpisy. W Polityce pani Dorota zachwala album z koncertami Mozarta, ponieważ nie tylko polegam na jej guście ale kupuję Mozarta wszystko – wiec udałem sie do Empiku. Nie mieli. To znaczy – może są, ale od jakiegoś czasu nie ma kto rozpakować nowych dostaw i wprowadzić faktur do komputera – a bez tego nie da rady sprzedawać. Ale za to byłem świadkiem niezwykłej sceny. Elegancka dama, w wieku, w ktorym sĄ wszyscy normalni ludzie – i wyglądająca na normalną, zapytala afektowanym głosem pracownika Empiku:
– Czy dostanę jakieś płyty Ewy DEMARCZUK?
Beato, siedzę w linku, który podrzuciłaś. Niesamowita historia. Niesamowita osobowość.
Allo, ks. Piotr Nawrot to rzeczywiście piękna postać.
Tymczasem podrzucam jeszcze film o muzykowaniu na misjach w Boliwii i przeobrażającej roli muzyki. Będzie w trzech odcinkach:
http://www.youtube.com/watch?v=-X88odq9jHE
Przy okazji proszę Panią Kierowniczkę o niewpuszczanie mojego komentarza z trzema linkami do tego samego filmu (znów się zapomniałam 😉 )
cz. II
http://www.youtube.com/watch?v=TlPXbr5VxMw
cz. III
http://www.youtube.com/watch?v=LXq0AdhRKOY
Beato, dzięki za bardzo ciekawy termat; pierwszy link to wzruszajace rzępolenie ale nastepne to już coś naprawdę.
Piotrze, polecam też płyty „Bolivian Baroque” cz. 1 i 2, nagrane przez brytyjski zespół „Florilegium” pod kierunkiem flecisty Ashleya Solomona, z udziałem solistów z Boliwii. Nagranie boliwijskiej muzyki barokowej, wykonywanej niegdyś w jezuickich ośrodkach misjonarskich (większość utworów odkryto niedawno w krypcie kościoła w Concepcion, wzniesionego w 1707 roku) powstało własnie w kościele Concepcion pośrodku boliwijskiej dżungli.
Do płyty załączony jest też krążek DVD z 45-minutowym filmem „The Making of Bolivian Baroque” A oto próbka http://www.youtube.com/watch?v=uKrKqS3rjHM
Beato, bardzo Ci za to dziekuję, próbka bardzo mi sie podoba, zapisałem sobie te płytę i ją zdobędę.
To może jeszcze dla pełniejszego obrazu trochę więcej próbek:
Vol. 1 http://www.emusic.com/album/Florilegium-Bolivian-Baroque-vol-1-MP3-Download/11002136.html
Beato, jeszcze wszystkich części nie widziałam, zaczęłam od trzeciej. Zafrapowały mnie słowa wypowiedziane przez księdza: „Stworzylismy tę orkiestrę, by obudzić piękno”.
W takiej biedzie, w takiej nędzy, w dzielnicy, którą sami mieszkańcy uznają za niebezpieczną, budzi się piękno.
Vol. 2 http://www.emusic.com/album/Florilegium-Bolivian-Baroque-Vol-2-Music-from-the-Missions-an-MP3-Download/11000431.html
Poni Dorotecko, jo właśnie o to mom najwięksy zol do pona Dżo Aleksa – cemu on pomorł, zanim zdązył „Finnegans Wake” przetłumacyć? Nie mioł prawa tak robić! 🙂
Co jak co, ale umierać to wszyscy mamy prawo… 😐
Ale popodrzucaliście… i kiedy ja biedna mam to obejrzeć? A wszystko pasjonujące. Ja zaś padam na pyszczek, klezmerzy i Romowie (najpierw osobno, na koniec jeden kawałek razem) mnie wykończyli… 😉
Jeszcze a propos tego, co pisałam o 15:20. Co do używania języka jidysz, dotyczy to jednak przede wszystkim starszych pokoleń, i już od dawna nie jest to pierwszy język. Trudno, trzeba się chyba pogodzić z tym, że ten język umiera, choć wciąż nowi ludzie się go uczą. Ale przecież nawet w mojej rodzinie było tak, że dla mojej siostry to był pierwszy język, a dla mnie już nie – rodzice bali się, że będę miała akcent czy cóś… bez sensu, siostra nie ma żadnego akcentu. Do dziś mam do nich o to pretensję.
W Polsce są dziś studia jidyszystyczne, którymi zajmują się głównie Polacy…
A Yasmin Levy, śpiewaczka wykonująca pieśni sefardyjskie (trochę na modłę flamenco), która miała dziś koncert o 19., twierdzi, że używany przez Sefardyjczyków język ladino już umarł.
Też niestety miał prawo…
Hoko: a czy przypadkiem w tej „Literaturze na świecie” to nie było właśnie tłumaczenie Słomczyńskiego? Głowy nie dam, ale coś mi się tak zdaje.
A teraz dobranoc 🙂
Mirkowicz tłumaczył (o ile pamiętam) początek Finnegas Wake. A teraz przypadkiem dowiaduję się, że od pięciu lat nie żyje 🙁
Dzień dobry!
Znałam Tomka Mirkowicza, współpracował z „Wyborczą”, kiedy tam pracowałam, gazeta zawdzięcza mu erudycyjne teksty o literaturze anglojęzycznej. Kiedy usłyszałam o jego śmierci (już nie pracowałam wtedy tam), doznałam szoku – to był młody człowiek, miał zaledwie 50 lat…
Tu o nim:
http://free.art.pl/akcent_pismo/pliki/nr1-2.03/kutnik.html
Może to jednak właśnie jego robota była w tej „Literaturze na świecie” – nie pamiętam, czy ją jeszcze mam (kilka najciekawszych numerów z lat 80. zachowałam), teraz nie mam jak sprawdzić.
Po małym gugielku wygląda na to, że to jednak był Słomczyński: http://pl.wikipedia.org/wiki/James_Joyce#Wydania_Joyce.27a_w_Polsce
Ja czytałem początek Finnegans Wake po polsku (chyba w tłumaczeniu Tomasza Mirkowicza) w jakimś innym wydawnictwie — z konferencji w Krakowie poświęconej Joyce’owi, czy jakoś tak. Już nie pamiętam. Literatura na Świecie była z przekładem części pierwsza.
E, to stare wydanie „Literatury” 😉 W tym z 21 wieku tłumaczył niejaki Krzysztof Bartnicki
http://katalog.czasopism.pl/index.php/Literatura_na_%C5%9Awiecie_7-8/2004
Za mną ciągle jeszcze chodzi problem aszkenazyjczycy-sefardyjczycy (następny wpis poświęcę tym drugim, bo jest na nich położony akcent programowy w tym roku). Otóż trzeba tu jeszcze dopowiedzieć, że kultura aszkenazyjska w Izraelu przez wiele lat nie była ceniona. Poza enklawami ortodoksyjnymi, gdzie kultywowanie dawnych obyczajów doprowadzono do absurdu, społecznie nie istniała, bo kojarzyła się z galutem, czyli wypędzeniem Żydów z Ziemi Izraela (a potem jeszcze z miejscem Zagłady). Można spytać, dlaczego nie spotkało to kultury sefardyjskiej, która też powstała na wygnaniu? A no dlatego, że wielu Sefardyjczyków uciekając z Hiszpanii trafiło na Bliski Wschód, w tym na dawne (i obecne) ziemie Izraela, i na północ Afryki; to były społeczności, które uznano w Izraelu za „tutejsze”. Choć pomysł powstania państwa był pomysłem aszkenazyjskim (Theodor Herzl), i to w centrum Europy narodził się ruch syjonistyczny, ale nic dziwnego, że to właśnie oni chcieli odciąć to wszystko, co kojarzyło się z wiekami wygnania. Stąd ożywienie języka hebrajskiego, stąd wypieranie jidysz, stąd obyczaj zmiany imion i nazwisk na hebrajskie (np. znajomy mojej mamy nazywał się w Polsce Lejb Tojbman, co w Izraelu zmienił na Arie Jonatan, co oznacza to samo – lejb i arie to lew, tojb i jonatan – gołąb 😉 ).
Hoko, tego nowego tłumaczenia nie znałam – „LnŚ” dawno nie czytuję…
Hej, zrobiłam teraz krótką wyprawę na Rynek (kupić bilet powrotny – już jutro rano niestety 🙁 ) i cóż widzę. Jest hejnał z Wieży Mariackiej. Trębacz trąbi, a potem… z minutę macha ręką 😯 Kiedyś to chyba było nie do pomyślenia…
A ja już zawsze słysząc hejnał będę myśleć o ojcu Jasnego Gwinta 🙂
Nieznani bohaterowie naszej codzienności…
Pędzę dalej!
Moze ten trębac ryktowoł rękom wiater, coby zmienić trajektorie strzały wystrzelonej przez tatarskiego najeźdźce? 🙂
Jeśli Pani tego nie zna, to polecam: Itzhak Perlman plays klezmer http://pl.youtube.com/watch?v=DkmFgQ9fM94&feature=related
Przylaczylbym sie do dyskusji o jezyku i identyfikacji kulturalnej. Moje cale otoczenie w pracy to albo Zydzi amerykanscy ( w tym terminie nie ma nic obrazliwego, troche inaczej niz w Polsce) albo emigranci z innych krajow. Otoz, Zydzi amerykanscy, nawet ci bardzo religijni (moj boss) nie znaja ani hebrajskiego ani jidysz. I nie widza w tym nic zlego. Dla nich identyfikacja to religia i obyczaje, nawet przy calkowitym zanurzeniu w nowoczesnym zyciu amerykanskim. Nawet nie kultura zydowska, bo o literaturze i kulturze zydowskiej wiedza niewiele. Znam rowniez osoby, ktore nie sa religijne, ale przestrzegaja obyczaja i swiat zydowskich, tak jak ja, agnostyk- Boze Narodzenie.
Co do jezyka- ten brak kultywowania oryginalnego jezyka ojczystego w kolejnym pokolenia jest raczej praktyczne. Moja corka mowi po polsku, ale namowienie jej na czytanie po polsku jest cokolwiek trudne.
A dziś w „Panoramie” w TVP 2 pokazywano „zjazdowy” hostel. Pokazali nawet stolik przy którym żeśmy zena pili 🙂
No to ta ekipa Panoramy sie spóźniła. Powinna przybyć do tego hostela półtora tyźnia temu 🙂
Witam PI! Znam, znam, prawie przy tym byłam 😉 Mam dwie płytki i DVD…
PA2155 – dlaczego określenie Żydzi amerykańscy miałoby być obraźliwe? Nie bardzo rozumiem. W Polsce, a i w innych krajach, są ludzie chorzy. Co nie znaczy, że ich choroba ma być chorobą całego narodu…
Ale z tą nieznajomością nie tyle nawet języka, co kultury, to bardzo smutne. W Polsce pojawiają się od czasu do czasu młodzi ludzie pragnący konwertować się na judaizm. Tak robią – i żyją religią, a kulturę odrzucają, bo nie jest ich. Jak ta kultura ma nie umrzeć?
Ja mogę się zaliczyć do takich właśnie agnostyków, co obchodzą święta dla tradycji i z przywiązania do kultury…
Quake, Owcarek: TVP jak zwykle w ariergardzie 😆 W nadesłanych zdjęciach widzieliście, że inna telewizja (nie piszę która, bo to nie product placement, kto dostał maila, ten wie 😉 ) zdążyła na zjazd, co prawda nie do hostelu, ale do Łazienek 😀
A teraz zabieram się za ostatni wpis z FKŻ. Jutro skoro świt wyjeżdżam z upalnego Krakowa. A wieczorem kolejne atrakcje, o których także napiszę… 😀
O, Pani Kierowniczka! Rzadkie ostatnio zjawisko… 😀
A mnie się dziś akurat wyjątkowo wcześnie ziewa, więc tylko dzieńdobro-dobranocnę, w kłębek się zwinę, ślepia zapluszczę i postaram się nie chrapać, żeby nie zbudzić ludzkiego brata śpiącego (na szczęście tylko jednego) 🙂
Kierowniczka:
Chyba nalezy sie asekurowac z pewnymi terminami i ich konotacja. W Ameryce Pln. zyjemy pod presja „political correctness”. Stad np. „Blacks” sa gorsi znaczeniowo niz „African Americans”. Polscy „Murzyni” byliby nieakceptowalna obelga. Mam znajomych o kolorze czarnym skory i oni preferuja „Blacks”. Podobnie jest z grupa zydowska. Zamiast rozszyfrowywac niuanse na wlasna reke, warto sie zapytac, co jest wlasciwe, a co nie.
Wydaje mi sie, ze jest duzo swiat pochodzacych z judaizmu i nie nalezy pozostawiac celebrowanie ich jako formy wlasnosci tylko ludziom, ktorzy sa aktywni religijnie. To samo dotyczy muzyki sakralnej chrzescijanskiej, ktora jest wlasnoscia wszystkich melomanow.
Hej, pieseczku! To prawda. Ale już wracam do się… 🙂
PA2155 – zgadzam się. A przy okazji anegdota: pewien mój znajomy homoseksualnej orientacji nienawidzi słowa „gej” i najbardziej lubi, jak się o nim mówi „pedał” 😆