What the beautiful things…
…happen to you and me – takie właśnie słowa przewijały się w jednej z wstępnych solowych improwizacji Bobby’ego McFerrina, wyłaniając się ze scatowych sylab. I to prawda. Piękne rzeczy spotkały nas, bo go słuchaliśmy, i jego, bo się z nami dzielił, co w widoczny sposób uwielbia…
Wczoraj czekając na koncert RtF rozmawiałam ze znajomym fotografikiem, który opowiedział mi, że koncert Pata Metheny poprzedniego dnia (na którym nie mogłam być z powodu Krakowa) był świetny, bo jazzowy, a nie z piosenkami. Natomiast na McFerrina się krzywił, że cyrkowiec. Powiedzieć coś takiego, to nie rozumieć w ogóle, o co Bobby’emu chodzi. Jego koncerty są prawie jak seanse terapeutyczne służące rozluźnieniu, otwarciu, wreszcie rozśpiewaniu. I czuje się, że on uważa, że ma taką właśnie misję. Nieraz już dawał wyraz swemu zdaniu, że śpiewać naprawdę każdy może. I powinien, bo to jedna z piękniejszych spraw. What the beautiful things…
Koncert nazywał się „Duety”, bo do współuczestnictwa zostali zaproszeni Anna Maria Jopek i Leszek Możdżer. Ale oni wykonali z Bobbym pośrodku koncertu tylko po jednym kawałku oraz jeden w trójkę. Świetnie wypadł duet z Możdżerem, weszli w przezabawny onomatopeiczny dialog, który rozwinął się, aż Leszek poddał temat Ellingtona Take the A Train i dalej poszło tym tropem, aż pod koniec muzycy się zamienili – Bobby odsunął Leszka od fortepianu i sam zaczął grać, a Leszek wziął mikrofon i zaczął coś nadawać głosem… Z biedną AMJ było dużo gorzej, była chyba potwornie stremowana i dlatego jej obecność wypadła dość cienko.
Ale główny dialog McFerrin prowadził z publicznością. Po trzech solowych utworach rozpoczął swoje sztuczki. Podzielił publiczność na dwie grupy, każda śpiewała „swój” motyw. Potem skakał po scenie i od miejsca, gdzie skoczył, zależała wysokość śpiewanych przez nas dźwięków – to wszystko było ćwiczeniem nie tylko na słuch, ale na pamięć i refleks. (Czy nie tak należałoby uczyć muzyki – na zasadzie zabawy?) Był też oczywiście numer z Ave Maria, tylko melodia publiczności coś cicho brzmiała. Za to po występie z gośćmi Bobby wszedł w bezpośrednie dialogi z ludźmi zgłaszającymi się z publiczności. Co do paru osób, zabrzmiały całkiem zawodowo, ale nie widziałam z daleka (I rząd amfiteatru), kto to mógł być. Jeszcze parę znanych przebojów (Aria na strunie G Bacha, Beatlesowski Blackbird, potem Somewhere over the Rainbow znów z naszym udziałem), jeszcze przyjmowanie pytań od publiczności (ktoś spytał, czy podobał mu się wczorajszy koncert, Bobby odpowiedział, że bardzo, i widać było, że mówi to szczerze) – i wyszliśmy z uczuciem niedosytu, za to we wspaniałym humorze…
Jak się dzielić, to się dzielić – wspaniałym humorem także… Oto stronka Bobby’ego, a z prawej jej strony napis „Click to launch radio”. Bardzo polecam nakliknięcie…
Komentarze
Znam muzyków „poważnych”, którzy bardzo poważają MCFerrina i znam nauczycieli muzyki, którzy bardzo mu zazdroszczą, więc jak dla mnie, może się ten fotografik wypchać trocinami. A i sztywne definiowanie gatunków, tego, co wolno w ich obrębie i które są warte wyłącznego szacunku, wydaje mi się zajęciem jałowym, dziękuję, nie reflektuję.
Namówić konsumentów do współtworzenia to może i cyrkowa sztuczka, ale w takim razie oby więcej takich cyrkowców. Moje szczeniacze serce raduje się każdym twórcą, który opanował trudną sztukę złażenia z piedestału, a Bobby umie to w stopniu mistrzowskim.
Ponieważ psy na szczęście nie wiedzą o tym, że rozbawienie publiczności może obniżać rangę artysty, to szalenie się cieszę, że Pani Kierowniczka dobrze się bawiła (i inni też) i komentuję zgodnie ze swoim statusem:
hau, hau, hau,
też bym chciał! 😀
Jest jeszcze bardzo ważna cecha, którą opisywany artysta posiada poza absolutną muzykalnością, wdziękiem i charyzmą: ciepło. Zwraca się do tłumów tak samo jak do pojedynczej osoby – z życzliwością i radością.
Uśmiech Bobby’ego:
http://www.bobbymcferrin.com/
Dobry jest przytoczony na stronce tytuł z „NYT”: „One Man Band Conducts a Chorus of Inner Children”. Czyli właśnie wydobywa z ludzi ową, jak mówi Bobik, szczeniaczość i tworzy z niej chór 😉
Polecam też nakliknięcie na radyjko na tej stronie 😀
Ależ to cały koncert! Piękny! 🙂 Pani Dorotecko, dziękuję! 🙂
Tekst przeczytany (z dużą przyjemnością), uśmiech obejrzany, radyjko kliknięte 🙂 Wnioski: szczeniaczość to cecha szlachetna i pożądana. A jak jeszcze z nią w parze idą duże umiejętności, muzykalność i ciepło, które emanuje na zewnątrz, mamy artystę jak marzenie 🙂 Zdecydowanie lubię artystów słonecznych i McFerrin się do nich zalicza.
Ależ on jest zaraźliwy 😀 !
O, to, to, haneczko. Zaraźliwość to w tym przypadku nawet lepsze słowo niż charyzma czy kontaktowość. 🙂 Nie zarazić się Bobbym można chyba tylko wtedy, kiedy się ma naturalną obronę immunologiczną w postaci kompletnego braku poczucia humoru. 🙁
To ja dorzucę tę linkę do samego wpisu, żeby mogli z niej skorzystać i ci, co w komentarze nie zaglądają – a takich, z tego, co wiem, jest całkiem niemało – nie wiedzą, jaka ich strata 😉 😆
Może ci, co nie zaglądają w komentarze też mają jakieś przeciwciała… 😀
Nie, Bobiczku, często jest to po prostu brak czasu. Ktoś sobie robi poranną prasówkę, ma dużo stron do obejrzenia, ma bardzo intensywne życie w realu czy w ogóle mniej jest uzależniony od sieci…
Swoją drogą pokazano mi ostatnio statystyki blogowe – hmmm… wygląda to całkiem nieźle, jest dla kogo to robić, co mnie bardzo cieszy 😀
A z jak różnych stron się ludzie trafiają, jakimi drogami docierają, np. przez jakie hasła wpuszczane do googla – to bardzo pouczające…
Eeee, tak mnie Pani nastraszyła tym uzależnieniem od sieci, że chyba pójdę do realu! 😆
😆 Ale mam nadzieję, że nie na długo nastraszyłam… 😉
Jestem uzależniona tylko od niektórych oczek 😉 Z radością i wielkim pożytkiem.
Taaaaki znowu strachliwy to ja nie jestem. Przerwę na papieroska sobie zrobię i wrócę na zakład. 😆
bardzo intensywne życie w realu
A co to znaczy? 😆
Kto nie próbował, ten nie wie…?
Ja tam rozumiem 😀
Etam, życie w realu to jest ciężkie, a nie intensywne… 🙂
PS
Bobik, to Ty palisz??
Ja nic nie mówiłem, że palę. Papierosa można również potarmosić i z uciechą (z bezpiecznej odległości) oglądać minę mamy. 😀
Hoko, mogę się zgodzić, że życie w realu BYWA ciężkie. Ale nie, że JEST, bo bywa i wspaniałe 😀
Ach, te mamy, same palą i Bobikom nie dają 😆 Co gorsza, narażają pieski na bierne palenie 🙁
Papierosy brzydko pachną, więc co to za przyjemność z tarmoszenia… kota potarmosić, o, to co innego! 😆
Hoko 👿
Kot może odwrócić kierunek tarmoszenia, a z papierosem jako żywo jeszcze nigdy mi się to nie zdarzyło. 😀 A poza tym, kto to widział, na zakładzie robić przerwę na kota? 😯
Ja się Hoko dziwię jako wielbicielowi kotów 😯
Hoko miał może napad empatii i chciał się wczuć w duszę psa. 😀 Ale ja nie jestem rottweilerem! 🙄
No nie, na rotttweilera nie wyglądasz, przynajmniej na oko… 🙂
Melduję Blogownictwu, że udaję się na ostatni z dużych koncertów Warsaw Summer Jazz Days. To właściwie koncert podwójny – Branford Marsalis i Charlie Haden ze swoimi zespołami, więc może się skończyć późniejszym wieczorem. Spodziewam się jazzowej uczty… i na pewno zdam sprawozdanie 😀
No i jak tu mam powiedzieć, że życie w realu jest ciężkie 😉
Haden i Marsalis… Pani Kierowniczka, jak widzę, konsekwentnie realizuje Old and New Dreams mojej mamy. Czyżby firma kontynuowała znaną skądinąd tradycję spijania nektaru ustami przedstawicieli? 😀
Witam po przerwie! Miałem dziś dość długą jazdę samochodem, słuchałem między innymi audycji Kydryńskiego w Trójce – mówił on o koncercie McFerrina. I tak sobie pomyślałem, że Kierownictwo pewnie zda na blogu relację z tego koncertu. No i się nie pomyliłem 😀
O tym, że małżonka wystąpiła na tym koncercie Kydryński nie wspomniał ani słowem 😉
p.s. Brandford Marsalis? No tylko pozazdrościć 🙂
Quake, czemu tylko Branforda? Wyntona też by można było. 🙂
Bobik, nie można przesadzać z ilością zazdrości 🙂
Zazdrości w dobrej sprawie nigdy nie za wiele! 😀
W moim przypadku słuchanie pana Branforda zaczęło się trochę nietypowo, od takiego nieco zapomnianego projektu pod nazwą Buckshot LeFonque
http://pl.wikipedia.org/wiki/Buckshot_LeFonque
Na youtube można znaleźć kilka ich utworów, największy hicior nazywał się „Another Day”. Ale było też kilka lepszych utworów 🙂
Wróciłam 🙂
Pozwolicie, że już nie dam nowego wpisu – tylko tutaj zdam relacyjkę… ale przedtem sobie zrobię jakąś, jak to mawia Pani Sekretarz, kromuchę 🙂
No, niech będzie – krótka kolacyjka, długa relacyjka. 🙂
Spoko, spoko – mogą być nawet dwie kromuchy 🙂
Proszę, co za jednomyślność w tej samej minucie 😆
Quake, to zanim Pani Kierowniczka przełknie – Charlie w sytuacji Patowej 😉
http://www.youtube.com/watch?v=1B7tKqMH27c
Czy mogę nie wykorzystać kodu 7777 ? Taki cudny mi się jeszcze nigdy nie trafił.
No to pozwólmy jeszcze Kierownictwu otworzyć Veuve Cliquot. 😀
Ech, chciałaby dusza do raju… 🙁
Bobik, no bardzo ładna linka 🙂 Taką Patologię to ja lubię 😉
Quake: stara psia mądrość – jak już musi być linka, to niech chociaż będzie ładna. 🙂
Ponieważ Kierownictwo najwyraźniej jeszcze nie najedzone, to jeszcze jeden Charlie, ale z pytaniem. Czy ja mam omamy słuchowe, czy w tym rzeczywiście chwilami pobrzmiewa „Georgia on my mind”?
http://www.youtube.com/watch?v=zU5Wd13OSCk
No dobra, nalałam sobie resztkę porto (mała wprawka przed króciutkim 🙁 wypadem urlopowym do Portugalii 😉 ) – i do roboty!
Branford. Osobowość. Bezkompromisowa, precyzyjna i perfekcyjna, a zarazem pełna emocji gra. Bez mizdrzenia się, bez ułatwiania słuchaczowi życia. Cień najukochańszego mojego – Coltrane’a, w brzmieniu instrumentu, żarliwości i motywach. Zdarzają mu się i takie solówki jak ta:
http://www.youtube.com/watch?v=DJtRey1RuBs&feature=related
Ale w warszawskim występie, jak to nierzadko mu się zdarza, zaprezentował ze swym kwartetem (pianista Joey Calderazzo, kontrabasista Eric Revis i perkusista Jeff Tain Watts) program bardzo zróżnicowany. Jakby muzycy chcieli udowodnić, że znajdują się w najrozmaitszych kierunkach. Było awangardowo, jak z czasów freejazzowych, było knajpianie (ten utwór podobał mi się najmniej, ale wystarczyło, by wszedł saksofon, żeby całe wrażenie knajpianości znikło), były interpretacje znanych standardów, a także aluzje do utworów muzyki poważnej, np. Obrazków z wystawy (konkretnie Promenady) Musorgskiego, oraz piękna, nastrojowa aranżacja O Solitude Purcella. O, tego samego:
http://www.youtube.com/watch?v=s5Bv3307x08
A w interpretacji kwartetu Marsalisa brzmiało to tak.
A na bis był pyszny, wesolutki bop…
Nic więc dziwnego, że skoro Branford aż tak podniósł poprzeczkę, to występ kwartetu West Charliego Hadena musiał być pewnym rozczarowaniem. Haden – czaruś, wypadł blado po wirtuozowskim Revisie, podobnie perkusista po rewelacyjnym również Wattsie. Klasą dla siebie był tylko saksofonista Ernie Watts (zbieżność nazwisk przypadkowa chyba?), starszy dżentelmen z ukłonem ustępujący miejsca do solówek, elegancki i precyzyjny jak zegarek szwajcarski. W ogóle stylistyka tego występu przypominała elegancką knajpę; pojawił się tylko jeden, i to nader uładzony utwór z czasów współpracy lidera z Ornettem Colemanem – Lonely Woman. Kiedyś brzmiał tak:
http://www.youtube.com/watch?v=NgTr8Z2ioMk
Dziś całkiem inaczej. Ale w sumie było trochę przyjemnych kołysanek i gdyby nie ten Branford przedtem, myślę, że przyjęto by je o wiele lepiej… Choć nie powiem, entuzjazm sali był.
Jak to dziwnie się plecie… Branforda Marsalisa ja uwielbiam i owszem, ale nabyłem polecaną przez PK płytę zrecenzowaną w drukowanym wydaniu i rozczarowałem się… Natomiast w grze ze św. pamięci kenny kirklandem Marsalis osiągał szczyty – dla mnie oczywiście.
Ale Bobik zapodał tytuł, który owszem u Hadena znam i to jest coś wg mnie bardzo mocnego, ale jakże dalekiego od Bobikowego….
To z płyty z Methenym utwór o tytule niby takim samym….
A dlaczego on trwa ponad 8 min. – niech uzasadnieniem będzie Wasze wrażenie po przesłuchaniu. Dodam tylko, że radzę lojalnie: kto może, niech nie słucha w kompie, ino niech zdobędzie nagranie i na sprzęcie niezłym puści – tam słychać takie rzeczy, no takie…., które uzasadniają ten KICZ!!! Bo to, że to jest z kiczu wzięte – nie muszę chyba uzasadniać, a nawet nie zamierzam. Ale wielcy artyści pokazują, co można z wyciśniętej ścierki jeszcze wycisnąć 🙂 A okazuje się, że drugie wiadro….
zeenie, ja już chyba mam sklerozę – polecałam jakąś płytę Branforda? Może to nie byłam ja, bo sobie jakoś nie przypominam…
A że wielcy artyści potrafią i z kiczu – no, dlatego też m.in. są wielkimi artystami 😉
Przesłuchałam w końcu linki Bobikowe i jakoś nie słyszę w tej drugiej Georgia on my Mind…
A ten Haden to jakoś tu nieprzystojnie się giba z tym kontrabasem 😉
A tu Branford z Kennym Kirklandem:
http://www.youtube.com/watch?v=AolLm912rZE
Calderazzo faktycznie nie wytrzymuje porównania, choć przyzwoity.
Widzę, że już sama ze sobą gadam. Dobranoc 😀
Sorry, byłem w innym pomieszczeniu.
Recenzowała Pani Płytę Branforda i chwaliła – rozumiem, że polecając słuchaczom – w Polityce drukiem. Jak trza, to przypomnę, ale chyba nie trza…
Jak się mieszka w tym kraju, co ja, to się z kiczem trzeba oswoić, bo inaczej życia nie ma. 😉 Ale ja kiczu wcale nie lekceważę, bo on, tak samo jak trzeciorzędne powieści, dużo mówi o ludzkiej naturze. A dla psów poznawanie ludzkiej natury jest sposobem na przyżycie. 🙂
Z tą Georgią jednak miałem omamy? 😯 To chyba pora iść spać. Dobranoc. 🙂
A w ogóle to chciałem coś całkiem innego napisać…..
Po przeczytaniu Pani recenzji z ostatnich koncertów przyszło mi na myśl, że artyści tworzą muzykę a odbiorcy ją odbierają….
Genialne, nie?
No właśnie.
Ile się taki artysta nagłowi, napoci i nadyma lub naszarpie, albo naklawiszuje, a potem czyta recenzje: dobry był, spocił się nawet….
A wśród publiczności siedzi skromny procent erudytów, którzy wiedzą skąd artysta czerpie inspiracje, jakimi cytatami się podpiera, jak trawestuje, jak tworzy nowe jakości, chwytów jakich używa i na czym buduje, by się nie zawaliło… Owszem, większość docenia za „wrażenia artystyczne”, nie wnikając tak głęboko w dźwięki. Ale odnoszę wrażenie, że artyści lubią być rozszyfrowywani, kiedy uda im się stworzyć kod swój własny, który rozczytywalny jest dla publiczności, ale smaczki tylko dla wtajemniczonych. I ten aspekt koncertów, ale też i płyt studyjnych jest dla mnie VATem, czyli wartością dodaną. Lubię odnajdywać inspiracje i nawiązania. A obecność Waszej Mości na koncertach wielu artystów często ich nobilituje 🙂 Ino ciekaw jestem, czy oni wiedzą tak naprawdę co grają 😉
Oczywiście piszę to z przymrużeniem oka, ale czy nie jest tak, że czasem wydaje się nam, że więcej odkrywamy w produkcjach artystów, niźli sami w nich zawarli ? 🙂
Sekretarz po wizycie gości z Polski lekutko zmęczona i musi odespać, no przeciez gęby się nam nie zamykały 24/7
A goście trafili na jazz festival w Montrealu… 🙂
A ile razy zeenie jest tak, że reżyser nakręcił tragedię, a ludzie chodzą na genialną komedię?
zeen 1:49 – ja powiem więcej i śmieszniej: czasem nawet wielki artysta nie zdaje sobie sprawy, do czego nawiązał… 😆 I to nawet nie dotyczy koniecznie jakiejś innej muzyki, tylko swojej własnej 😉
Przykład z trochę innej działki: Koncert wiolonczelowy Lutosławskiego. Zaczyna się kadencją wiolonczeli, a ta kadencja – powtarzaną na jednej wysokości nutą pociągniętą smyczkiem: pum… pum… pum… pum…
Później są różne perypetie, utwór jest bardzo dramatyczny (Rostropowicz, dla którego został napisany, wyobrażał sobie, że to muzyczny obraz jego walki z komuną). Tu jest jego kulminacja i zakończenie:
http://www.youtube.com/watch?v=iudtvUpu3f4
Słuchaczowi się narzuca wręcz, że to, co słyszy od 17 do 27 sekundy, to w zupełnie innej dynamice i w akordach, ale jednak nawiązanie do tego pum… pum… i tak samo jeśli chodzi o ostatnie nuty zagrane przez wiolonczelistę (1’40” – 1’50”), co zresztą znakomicie zamyka formę. Kiedy Lutosławski usłyszał o tym od któregoś z krytyków, zdziwił się bardzo, bo kompletnie (podobno) nie zdawał sobie z tego sprawy 😀
Ale jeśli ktoś, jak muzyk jazzowy, na koncertach nawiązuje do czegoś świadomie, to też myślę, że właśnie chciałby nawiązać dialog z publicznością, apelując do – niech przerysuję 😉 – odruchu inżyniera Mamonia…
PS. Wrzuciłam do archiwum „Polityki” nazwisko Marsalis w polu tytułu i Szwarcman w polu autora. Dwa razy wymieniony w artykułach, żadnej recenzji… Wrzuciłam jako autora nazwisko Mirka Pęczaka – jest tylko omówienie płyty z Anną Marią Jopek…
Ja naprawdę sobie nie przypominam, żebym się kiedy zadawała recenzyjnie z jakąś płytą Branforda, nie mam nawet takowej w domu…
Kołysanką na śniadanie pozdrawiam z zasnutych deszczem Alp:
http://www.youtube.com/watch?v=GczSTQ2nv94
Ten zestaw artystów bardzo mi na dzisiaj pasuje 😉
Słodkie 😀
Tu też się zdobiło chłodniej i mgławo…
Przy okazji: wspominałam wyżej, że pokazywano mi statystyki blogowe, bardzo dokładne. M.in. przez jakie hasła wrzucane do gugla ludzie tu docierają. I okazuje się, że jednym z wcale nie tak rzadkich zestawów słów jest… „dziki duduk” – przypominam, że ta zbitka, autorstwa passpartout, pojawiła się w naszym libretcie 😉
Czyżby ono było już kultowe? 😯
Wow 😯 Coś podobnego! To nieoczekiwane 😆 Dla ochłodzenia zmysłów udam się teraz rowerem do sklepu sportowego. Potrzebuję nowych raków do chodzenia po lodzie. Po prawdziwym, dzikim lodzie lodowcowym, zanim kompletnie stopnieje i zniknie 🙁
Najmocniej przepraszam, skleroza. Owszem, chodziło o równie dętego 😉 M. Breckera….
E, tu się nie zgodzę. Dla mnie ta płyta jest piękna. A dęty to on chyba był wyłącznie w kwestii wydobywania dźwięku z instrumentu 😉
„dziki duduk” – Mocne. Ale co „przepis na prawdziwą śliwowicę” ma wspólnego z komisariatem? 😯 A skutecznie odsyła…
To są zagadki niezmierzone… 😆 😆 😆
Tę recenzję Breckera pamiętam bo też mnie skłoniła do zakupu – z tą różnicą, że mi się ta płyta podoba 🙂
„dziki duduk” – jak dla mnie rewelacja 😆
W moich statystykach często pojawiają się hasła dość nieciekawe, np.: jak sfałszować legitymację czy jak napisać wniosek o zatarcie skazania. Nie są to wymarzeni czytelnicy 😉
Rękopis znaleziony na stacji Metro Kabaty
PIEŚŃ O DZIKIM DUDUKU
Niech mi kto powie,
Czegóż wędrowiec
Internetowy tu szuka,
Gdy zamiast kasy
Lub „naszej-klasy”
Pragnie dzikiego duduka?
Ach, duduk dziki
Jakież wybryki
W słynnym popełniał libretcie…
Panie rozkochał.
Wraz z nimi szlochał,
Aż wszystko wzmogło się w stretcie…
Pragniesz miłości,
Chcesz namiętności –
Czy duduk ci to zapewni?
Nosowym brzmieniem
Targnie wzruszeniem,
W końcu rozpłaczesz się rzewnie…
Lecz dziki duduk
Nie da ci cudu –
Wszakże to tylko instrument…
Lecz są powody,
By, zamiast kody,
Stawiać mu tutaj postument:
Wszak to on przecie
Tu i na świecie
Przysporzył nam czytelników!
To duża sztuka.
Zdrowie duduka!
Nie szczędźmy za niego łyków…
http://www.youtube.com/watch?v=rMXo6NQFeyM
No to zdrowie duduka! 😀
Witam Panią Gospodarz i Szanownych Blogowiczów, bom po raz pierwszy na tym blogu.
Pata słucham od dziecka, na WSJD2008 zachwycił, jednak jak zwykle wyszedł nierozgrzany, i trochę kózek, czyli głuchych dźwięków mu wyskoczyło. Nie umniejsza to jego roli w moim życiu (wręcz!) ani trochę. Ostatnia składanka z kawałkiem Phase Dance na początku to majstersztyk. Kolega gitarzysta silnie jazzowy powiedział po płycie One Quiet Night, że sprzedaje gitarę, bo mu Pat za szybko ucieka 🙂 ze swoją grą na gitarze barytonowej.
Na RtF nie byłem, chociaż kocham Chicka Corea. Sorry Chick.
Co do Marsalisa, to miałem wrażenie, że sobie, przepraszam za wyrażenie, jaja robi przez pierwsze 3 utwory – te rwane zakończenia i prowokacje z ‚zabawnymi’ tematami i wstawkami Wattsa jakoś bardziej wychodzą duetowi Lovano-Scofield. No, ale też taki jego zawadiacki trochę urok. Ostatni utwór przed bisami to był Branford, jakiego kocham. Każdy z muzyków skupiony na muzyce, pot się leje, praca, praca, praca bez pajacowania. Kontrabasista dla mnie niewyraźnie nagłośniony, albo tak artykułował, bo często w moim 13 rzędzie było słychać głuche dudnienie miast dźwięków. Obstawiam, że chciał rzucić rękawicę Hadenowi swoim długawym wstępem do jednego z utworów. Jak dla mnie przepraszam, hasło muzyków jazzowych „solo basu – można gadać’ akurat tu na miejscu. Czekam i czekam kolejny koncert Branforda na Impressions, potem mogę spełniony umrzeć 🙂
Co do kwartetu Hadena, to nie lubię jazzu jak garnitur szyty na miarę lub koszule wykrochmalone w szafie, mimo, że od najlepszego krawca. Jazz na saksofonie dla mnie ma być brudny, jak np. czarna, rwąca rzeka dźwięków Branforda, albo Boba Berga. Jak dziadzieć, to z wygarem i wykopem, jak Miles, never look back. Więc saksofonista Ernie Watts bardzo poprawny, ale złej energii w tym nie było. Za to solówki Hadena przypomniały mi „za co kochamy Beyond the Missouri Sky”, śpiewny jak Buster Williams czy młodszy, ale równie piękny i czytelny Christian McBride.
Jeszcze słówko o Mike’u Breckerze – bez kąśliwości, ale jednak poproszę – ciszej nad tą świeżą trumną. Chyba w przerwach między koncertami wczoraj podano nam jako tło Time is of the Essence właśnie?
Ale festiwal, ehh, długo wszystkich ich zapamiętam.
Pozdrawiam serdecznie,
chemou
Witam chemou i dzięki za recenzję uzupełniającą! 😀
Oczywiście, że „równie dęty” odnosi się do grania na tym samym instrumencie – saksofonie i tylko do tego 🙂
Pędzą, pędzą bimber na komisariacie,
Hej, czy tam śliwowicy jakowejś nie macie
Czemu komisarzu pędzisz bimber nocą,
Hej, głośno odpowiada, bo nam słabo płacą…
Oj, słabo płacą, słabo, policja uboga,
Do picia śliwowica też dla nas za droga.
Sprzedajemy ją tylko; na komisariacie
Sami sobie pijemy tylko po herbacie
(„ja bardzo lubię tę naszą madras” 😉 )
Jeszcze coś dla Pana Radcy:
Ja mam do Radcy interpelację:
Jak mam sfałszować legitymację?
Może u niego tego się dowiem –
Radca Kłejkiewicz prawdę ci powie.
– A ja chcę sobie zatrzeć skazanie,
Liczę na radę, mój drogi panie!
I będę sobie żył jak królewicz,
Bo mi poradzi Radca Kłejkiewicz 😀
Czy ktos pamieta wspolny album Bobby McFerrina i Yo-Yo Ma „Hush”?On chyba pokazuje klase Bobby’ego jako muzyka. Lubie rowniez Pata Metheny’ego, bylem nawet raz na jego koncercie w Detroit. Moj ulubiony album to wspolne nagranie z Hadenem „Beyond the Missouri Sky”.
O 10:45 passpartout wrzuciła tu linkę z Hush 😀
Beyond the Missouri Sky:
http://www.amazon.com/Beyond-Missouri-Sky-Short-Stories/dp/B0000047EC
A ja mam wyjść na koncert jednego kontratenora, ale rozpadało się i grzmi… chyba jednak wyjdę mimo to.
Jeżeli chodzi o „Hush”
http://pl.youtube.com/watch?v=kCIa7lxq2cE
Bry!
Lato znakomite, ale zdaje się, że sauna czai się za rogiem. Bobik McFerrin jak najbardziej na lato.
PA2155,
też lubiłam Metheny’ego, ale mam wrażenie, ze się powtarza i juz nic nowego. A co do Anny Marii J., kiedyś siostra mi opowiadała, ze widziała jakiś program z nią i z mężem, i ten facet dosłownie niszczył ją każdym wypowiadanym zdaniem. Zeby czasem nie wyszło na to, ze to ona jest gwiazdą. Osobiście nie uważam, zeby była wielka, jak dla mnie – za mało pieprzu w jej głosie, ale to nie powód, zeby zachowywać się wobec niej paskudnie, a juz zwłaszcza własny mąż. Teraz znowu wyżej gdzieś wyczytałam, ze recenzję zrobił, a o własnej żonie sie nie zająknął.
U mnie zbiory porzeczek, wpadłam w przerwie. Tych porzeczek nie jest wcale dużo (2 krzaki), więcej hałasu, niż to wszystko warte, no i oczywiscie… będzie wino 😉
Z tym „Hush” to musialem nieco przespac…. U mnie dopiero poludnie po dluuugim weekendzie.
Torlin:
To jest to, ale polecam cala plyte, ale trudna ja dostac. Na Amazon jest niedostepna, moze na eBay?
Alicja:
A ja myslalem, ze domestic violence to tylko sprawa grupy „Andrzej i Eliza”. Kiedys widzialem niemila scene miedzy nimi… 🙂
Na szczescie nie musze polegac na ekspertyzie muzycznej mlodszego Kydrynskiego. Chyba specjalisci od jazzu sa lepsi w NPR albo w CBC1.
W czasie weekendu obcialem trawe, pomalowalem deck i uporzadkowalem moje plyty i ksiazki.
Pozdrowienia.
Ja się Hoko dziwię jako wielbicielowi kotów
No nie, przecie „tarmoszenie kota” to dla wielbiciela kota zajęcie najulubieńsze 😆 Oczywiście trzeba to robić z wyczuciem… chociaż i tak niektóre koty się buntują…
PA2155,
ja w ogóle nie znam młodego Kydryńskiego (Lucjana uwielbiałam, Juliana szanowałam za wszystko), ale ponieważ Lucjan i Julian byli gentelmanami w każdym calu, zdumiało mnie, ze młody taki niewychowany.
Pracowity jesteś, PA2155 – ja podejmowałam gości z Polski, czyli kilka dni były rozrywkowe, no a teraz poniedziałek i trzeba się zabrać do roboty 🙁
Poza porzeczkami przewiduję filtrowanie zajzajeru z rabarbaru (doroczny nastaw winny). Jeszcze musi po tym odstać trochę, ale trzeba zlać znad osadu do innej butli. Wygląda w miare klarownie, ale osad jednak się uzbierał.
Lecę skubać następny krzak.
Pozdrowienia!
Alicja:
To moja zona zmusila mnie do tego wszystkiego. Ja, zamiast tego wszystkiego gralbym w szachy na internecie. 🙂
… no i zobacz, ile pożytku z Ciebie było, PA2155 😉
Już żony wiedzą, co potrzeba 🙂
Porzeczki pozbierane.
Pani Kierowniczko, dzięki za miły wierszyk (17:38) 😀
Ależ proszę. Firma Wierszykowa „Dywanik”, do usług… 😉
pozwolę sobie podać linka do mojego spojrzenia na koncert Bobby’ego
http://www.funkyelefant.blogspot.com