Carmen z dawnych demoludów
Tak jakoś wyszło w transmitowanym dziś z Met spektaklu: Carmen z Gruzji, Don José z Łotwy, Escamillo z Baszkirii, Micaëla z Rumunii. Ale to była prawdziwa Carmen.
W roli tytułowej – Anita Rachvelishvili, zmysłowa Konczakówna z marcowego Kniazia Igora także z Met, rolę Carmen wykonywała wcześniej w La Scali, tam też studiowała. Ma 30 lat, iście rubensowskie kształty, ale niewątpliwą urodę i charyzmę. Gdy Joyce DiDonato, która prowadziła transmisję, powiedziała do niej w wywiadzie: – Ty jesteś Carmen! – ona odparła: – Tak, mamy podobne charaktery. To się daje zauważyć, że ta rola jest jej wyjątkowo bliska.
Partnerował jej również nie od dziś występujący w Met Aleksandrs Antonenko, Łotysz, sądząc po nazwisku – o korzeniach ukraińskich. Gabarytami do siebie pasowali; głosowo jest to artysta sprawny, aparycyjnie mógł pasować do takiej koncepcji: prosty facet ze wsi (tak przecież jest), którego Carmen uwodzi tylko dlatego, że wydaje się niedostępny, ale szybko traci do niego serce, właściwie już od momentu capstrzyku. Przyzwyczailiśmy się do przystojniaków w tej roli, ale zawsze wtedy jest dysonans poznawczy, jak Carmen mogła takiego przystojniaka nie chcieć… W tym spektaklu Escamillo – Ildar Abdrazakov, który w Kniaziu Igorze wykonywał rolę tytułową – jest bardziej przystojny od Joségo; głosowo w porządku, choć nic nadzwyczajnego.
I wreszcie prawdziwy kwiat przedstawienia: Anita Hartig jako Micaëla. Chyba nie słyszałam lepszej (nie licząc wykonań historycznych). Podobnie jak Anita-Carmen, jej imienniczka w swoją rolę wczuwa się absolutnie, całą duszą. Jakież piękne prowadzenie frazy, jakie emocje, po prostu dała tej nudnawej i przesłodzonej zwykle postaci nowe życie. Tutaj niewielka próbka z Opery Wiedeńskiej.
Inscenizacja Richarda Eyre (tego samego, który reżyserował Wesele Figara – poprzedni spektakl transmitowany z Met) jest zrobiona całkowicie „po bożemu”, a jest tu trochę ujmujących pomysłów, jak np. para taneczna „streszczająca akcję” na wstępie orkiestrowym czy scena flamenco, rozpoczynająca II akt (trochę zapewne zainspirowana pamiętną adaptacją Saury). Tutaj fragment finału, który może nie jest najciekawszym momentem tego spektaklu. Zresztą to ta sama realizacja, w której jakiś czas temu oglądaliśmy Elinę Garančę. Ciekawie jest zresztą porównać jedną i drugą panią.
Ale ogólnie – warto się wybrać. A polecam mieszkańcom miast, w których z powodu szczególnej daty nie było transmisji, lecz będzie retransmisja. W Warszawie kino Praha zdecydowało się na bezpośredni przekaz, Teatr Studio retransmituje w niedzielę, ale zdaje się, że bilety wykupione.
Komentarze
A ja myslalem, ze ktos przypomnial sobie K. Szczepanska, B. Paprockiego i A. Hiolskiego 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=hiUUMR5lj-w
Pobutka.
Jest cała aria :
https://www.youtube.com/watch?v=wmYlCTvyDn8
Nawet francuski bardzo dobry…
Dzień dobry 🙂
Rumuni tradycyjnie nie mają kłopotów z francuskim 🙂
Nagranie kiepskawe, ale i tak słychać jakość. Dzięki!
Różnie to bywa. Draculetta miała nawet przez jakiś czas męża Francuza, a jej francuski nie tylko nie przewyższał, ale wręcz nie dorównywał…
No, zdarzają się osoby mniej zdolne do języków. Ale ogólnie Rumuni czują się spokrewnieni z Francuzami – nie wiem zresztą, na ile słusznie…
Mój pierwszy kontakt z Carmen. Do naszej szkoły przyjechała… wędrowna trupa muzycznych edukatorów? W każdym razie – przyjechali. I jakaś pani o bardzo nieprzyjemnym głosie (tak to w każdym razie wtedy odbierałam) śpiewała arie z Carmen po polsku. To zgon! Najpierw ja potem on! zapamiętam do końca życia.
No śliczne. Krystyna Szczepańska podrzucona wyżej przez pietrka też śpiewa po polsku 🙂
Jakoś mi relacja Agi przypomniała najkrótsze streszczenie „Carmen”. Po polsku. 🙂
On: żołnierz. Dyscypliny brak.
Ona: raz mówi nie, raz tak.
On dźga, a ona kona.
Populacja: zmniejszona.
Zauważyłam. 🙂 Pamiętam Anitę Rachvelishvili w Carmen z La Scali. Zdaje się, że zgłosiła się wtedy na przesłuchanie do którejś drugoplanowej roli, a dostała główną. Też uważam, że Carmen z niej jak malowanie, ale jako całość, dużo bardziej mi się podobała Carmen z Covent Garden, kiedy dyrygował Antonio Pappano. Nie mam pojęcia, czy to było dobrze zaśpiewane i zagrane, ale mnie porwało. 🙂
Bardzo dobra była ta z Covent Garden, świetna reżyseria Franceski Zambello, śpiewała tam Anna Caterina Antonacci:
http://www.youtube.com/watch?v=KJ_HHRJf0xg
Ja też pamiętam ten spektakl z La Scali – był wtedy zresztą niezły skandal, wszyscy opluwali tę nieszczęsną Anitę, jakim prawem początkująca mezzosopranistka śpiewa z takimi gwiazdami jak Jonas czy Erwin Schrott, i mówili, że to bezczelność ze strony Daniela Barenboima. Ona rzeczywiście jeszcze wtedy była bardziej drewniana, nawet na tym kawałku z generalnej próby kostiumowej z Met też. Dziś już czuje się pewniej i jest rzeczywiście uwodzicielska, choć jeśli w takim tempie będzie nabierała ciała, za kilka lat będzie mieć kłopoty…
Całkiem niedawno świetną Micaelą była Genia Kühmeier. Za to Carmen nie istniała w salzburskim spektaklu niemal wcale, bo Simon Rattle zatrudnił małżonkę, zaś Kožená to ani głos, ani wygląd ani temperament do tej roli. Rachvelishvili sprawia wrażenie urodzonej Carmen. Poza tym w pierwszej transmisji („Makbet”) z Met objawiła się jako doskonała jej gospodyni – kobieta z biglem, po prostu. W ROH Francesce Zambello mocno się oberwało za tradycjonalizm, bo wszystko było jak być miało. Antonacci wokalnie kontrowersyjna, ale postać stworzyła pamiętną. No i był Kaufmann – Jose niebezpieczny od samego początku.
Ago, też sobie cenię tę inscenizację.
Co to w ogóle był za pomysł, żeby z Koženej robić Carmen. Zaraz będziemy ją mieli w Warszawie na szczęście w repertuarze, który jednak lepiej wykonuje.
Ja z kolei mam mieszane odczucia w kwestii Garančy jako Carmen. Głosowo wspaniała… natomiast aktorsko i wizualnie po prostu dla mnie gołym okiem widać przebranie za osobę, którą nie jest.
To streszczenie, Bobiku, to chyba z boskiej serii Stanisława Barańczaka?
Była jeszcze inna Carmen wysoce „egzotyczna”: von Otter. Wspaniała artystka, ale w tej roli akurat samom inteligencjom sie nie ujedzie…
Niemniej do opery w przekładzie warto wrócić. Z przekładów nabijał się już Makuszyński w Bezgrzesznych latach, ale nigdzie nie jest napisane, że mają to robić swagrowie i swagierki wyzsych uzędników (tych z mgłą w okulaze).
Ja bym Bobika zapędził, niech tyra.
Cudze chwalicie, swego nie znacie. Nie, Panie Piotrze, to nie z Biografiołów. To Pies Bobik.
Tutaj zaczyna się od Biografiołów, a potem jest wspólna twórczość zbiorowa. Dłuuuga, przez prawie sto komentarzy 🙂
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2009/08/13/cwierkanie-w-operze/
11:32 Carmen nie moze zadzierac spodnicy! Jest Cyganka i pokazywanie golych nog jest w tej kulturze gestem „wygardzenia”, rzucenia smiertelnej klatwy, z ktorej nie sposob wyjsc! Chyba, ze sie zbierze „kris” – sad calej spolecznosci, ktory moze wygardzenie uchylic, jesli uzna, ze bylo niesprawiedliwe. Wtedy biada takiej kobiecie!
Słusznie, bardzo mi wstyd…
Kochany Mordko, ależ nikt z wystawiających Carmen nie zna się na cygańskich obyczajach.
Nie wiem zresztą, czy znał się na nich Prosper Merimée, o Bizecie nie mówiąc.
Oj, muszę popracować nad sobą. 😳 Kiedy kolega zapytał mnie, co to jest ten Don Carlo, odpowiedziałam mu krótko, ale całkiem bezrymnie, że to taka śpiewana lista katastrof, do których dochodzi wskutek tego, że stary król bierze sobie młodą żonę i ona go, o dziwo, nie kocha.
To prawda, zaden z nich sie nie znal. Ich Cyganki sa pochodna romantycznego stereotypu szlachetnego dzikusa. Romow to okropnie wscieka.
Moja Stara pisala o tym przed laty:
(…) Z całego romanipenu – systemu i kodeksu wielowiekowych romskich tradycji i obyczajów – ten właśnie, dotyczący miejsca kobiety w społecznosci, jest najtrudniejszy do przyjęcia, a właściwie, mówiąc szczerze, w ogóle nie do przyjęcia. Romanipen jest tym, co pozwoliło ocalić odrębność, tożsamość. Nakazy, zakazy i zwyczaje regulują życie od kolebki do grobu, ale w różnym stopniu w różnych grupach – surowiej lub łagodniej. Przypominam sobie rozmowę z moją przyjaciółką Zosią, która, podobnie jak pani Maria, należy do najbardziej ortodoksyjnej grupy cygańskiej – Polska Roma.
– Przyznasz chyba, że istnieje jedna, ostateczna broń kobiety, niedostępna waszym mężczyznom, perorowalam w liberalnym uniesieniu. – Możesz mu przed nosem machnąć spódnica i wtedy on jest skalany! Wygardzony, jak to nazywasz. Bo kobieta ma władzę skalania. I taki skalany, wygardzony facet musi dopiero zasłuzyć na przebaczenie i tylko ty możesz to skalanie cofnąć!
– Wybij to sobie z glowy – ucięła krótko. -Tego nie wolno robić ani w złości, ani z zemsty.
– Ale w ostateczności W skrajnej sytuacji – nie poddawałam się.
– A wybij to sobie z glowy! – uparcie powtarzała Zosia. Odnosiłam wrażenie, że chce się przeżegnać, odganiając moje diabelskie podszepty.
I jeszcze coś pamiętam: jak opowiadałam znajomemu historię Cyganki Carmen. – Ależ to głupoty! – żachnął się zgorszony. – Nasze Carmen nie tańczą na stole. (…)
Dla mnie Carmen jest w ogóle postacią abstrakcyjną, pewną ideą, którą z Cyganami/Romami może łączyć tylko umiłowanie wolności. Ale rzeczywiście, ten „szlachetny dzikus” jest tu chyba na rzeczy. A może nawet bez „szlachetny”…
To jest stereotyp rownolegly z tym bardziej jadowitym: urodzonego zlodzieja. Jeden i drugi tak sie maja do rzeczywiostosci jak stereotyp(y) Zyda.
W operze przynajmniej są przemytnikami, nie złodziejami.
Kocie Drogi, jakbyśmy z przeszłych opowieści wyeliminowali wszystkie „stereotypy”, czyli „stock figures”, czyli „postaci typowe” (György Lukacs), to by wiele nie zostało.
Można by zacząć od stereotypu dozorczyni u Balzaca, a potem by już poszło szuuuuu.
Wiem, Piotrze. Chce tylko aby pamietac, ze nawet owe „umilowanie wolnosci” jest stereotypem – chetne zreszta wykorzystywanym komercyjnie przez samych Romow na uzytek gadziow – np w czasie t.zw. „Festiwalu Kultury Romow” w Ciechocinku. Ogladamy to czasamni wspolnie z tasm posylanych nam do Londynu, zasmiewajac sie.
Rzecz w tym, ze te stereoptypy nawet zawarte w dzielach powstajacych dzis, wciaz sa zywe. Nie wiem czy przypominasz sobie dyskusje (choc trudno to nazwac dyskusja, raczej wymiana ciosow, gdzie sily nie byly rozlozone po rowno) na temat niedawno powstalego filmu „Ida”. Ilez szczerego oburzenia wzbudzila wypowiedz Heleny Datner i jeszcze kogos, ze film jest oparty na stereotypie „dobrego” i „zlego” Zyda. Wielu ludzi tego nie dostrzegalo i uwazalo, ze to wlasnie bardzo dobry film. Moze dobry, nie poszedlem, ale z zaciekawieniem przeczytalem te wszystkie glosy oburzenia, ze wlasnie dobry.
Bo my czasami – i mowie to takze o sobie – stereotypu nie dostrzegamy i myslimy, ze zaproponowane schematyczne fabulki mowia nam faktycznie cos o swiecie, o ludziach i ich losach. Pewnie kompletnie sie tego wyeliminowac nie da, no striemitsa nada.
Ja Idę akurat widziałam (zostałam nawet obdarzona DVD przez producentów, skądinąd bardzo miłych ludzi) i miałabym do powiedzenia jeszcze więcej niż Helenka D., w tym kierunku, ale nawet bardziej. Ale daruję sobie. Ze stereotypami się nie wygra i to jest bolesne.
Tu jest wiecej o tym dlaczego „Ida” odbierana jest roznie:
http://natemat.pl/80843,ida-pelna-antysemickich-stereotypow
Nie poszedlem na Ide, bo mam pelne zaufanie do Heleny Datner , krtora znam od lat wczesnej mlodosci i wiem jak rzetelnym i zrownowazonym jest umyslem.
Ale ze spojrzeniem na postać Wandy Helenka przesadziła. Wanda nie jest po prostu stalinowską k…ą, ale głęboko nieszczęśliwą kobietą i budzi współczucie – m.in. dzięki znakomitej grze Agaty Kuleszy. W wielu ludziach ta postać budziła współczucie, i tego zresztą pewna część publiki nie może temu filmowi darować, bo film ma wrogów z obu stron.
Dla mnie szkodliwe są tam inne rzeczy, ale długo by mówić, a tu nie miejsce jednak na to chyba.
A kto jeszcze pamięta pamiętną inscenizację z TW-ON z ogromnym bykiem w IV akcie? Walewska jako Carmen, a Micaelę pamiętam, że śpiewały na zmianę Izabela Kłosińska z Dorotą Radomską: w moich wspomnieniach obie doskonale…
Re: Piotr Kamiński i Kot Mordechaj
Krótko się o tym nie da, bo wtedy treść zamykamy w stereotypach, co jest zresztą nieodłączną cechą blogowej wymiany myśli lub bezmyśli. Jest już dużo prac na ten temat. Roland Barthes uważa, że w każdym znaku jezykowym drzemie stereotyp i jest on nieodłącznym, często nieuświadamianym elementem wspólnego języka i kodu kultury. Człowiek jest bydlęciem semantyzującym i poza językiem nie wie nic. Koty wiedzą więcej, ale nas lekceważą, bo co będą gadać z istotami, które się same z trudem porozumiewają. Bo ile ja się muszę nagadać, żeby mi taki jeden ustąpił miejsca na fotelu, a on tylko machnie łapą i już wiem, że nie mam racji. Psy są bardziej spolegliwe, ale też swoje wiedzą.
Świadomość stereotypów narodowych zrodziła się w społeczeństwach wielokulturowych, bo tam były warunki do ich zweryfikowania. Ale cała obecna polityczna poprawność rodzi nowe stereotypy i tak w kółko. Cała reklama jedzie na stereotypach.
Kiedyś to było prościej, jak np. u Boya-Żeleńskiego:
Tak więc: chytry jest Germanin,
Francuz –sprośny, Włoch – namiętny,
A zaś każdy krakowianin:
Goły i inteligentny.
I komu to przeszkadzało?
@ pierwszyrzad – ja pamiętam 🙂 Fajny był ten bysior! Robił ten spektakl Lech Majewski do spółki z Hanną Bakułą. A obie Micaële rzeczywiście były niezłe; Dorota Radomska później jakoś znikła…Jako Carmen zaś brylowała Walewska 😀
Z tego co znalazłem w necie, dr D. Radomska zajmuje się teraz edukacją na Okólnik
No tak. Ale śpiewającej to już jej daaawno nie widziałam.
Ale śpiewa – chyba że to stare:
http://www.youtube.com/watch?v=Bmw4064P-b0
Tego zestawu mazurków, który słyszeliśmy w sierpniu w Krakowie w FN za dwa tygodnie już nie usłyszycie, bo program recitalu warszawskiego G. Sokołowa jest taki sam jak w pozostałej jesiennej części tournée. Czyli Bach (I Partita D-dur), Beethoven (sonata D-dur, op. 10/3) i Chopin (Sonata h-moll). Krótko mówiąc, żelaznym zasadom zmian w repertuarze GS stało się zadość.
A głosy dystansujące się od zachwytów „Idą” uspokoiły mnie – bo zacząłem zastanawiać się, czy coś ze mną nie tak, że od premiery nie podzielam nieomal powszechnych zachwytów tym filmem. Z prostego powodu – „tu” nie wnosi do znajomości tematu niczego nowego (również w dziedzinie języka i warsztatu filmowego), „tam” – czyli poza kraj – niesie uproszczony, zredukowany obraz pewnej rzeczywistości.
W Lionie Olivier Py tlumaczyl, ze Carmen to dla niego alegoria Opery…Nie wiemy czy dla publicznosc to bylo czytelne…
Akcje umiescil w kabarecie „Raj utracony”,
wiec musielismy spiewac w bezposrednim sasiedztwie weza wijacego sie na ramionach Carmen (prawie ja polizal, bleee)
Ale co tam komfort spiewaka…
Najwazniejsze jest, zeby rezyser mogl przezywac na naszych oczach swoje konflikty wewnetrzne
To juz zaczyna byc nudne – wszyscy juz zrozumielismy, ze homoseksualizm i kataolicyzm Oliviera Py sa niekompatybilne:(
P.S. Byl pomysl, aby partie Carmen spiewal u nas kontratenor, jednak jakis cudem zauwazono, ze brakowalo mu rejestru (nomen omen) piersiowego 🙂
W sumie nie żałuję, że będzie Bach i Beethoven, choć tych mazurków może i byłabym ciekawa. Ale wolę płodozmian na koncercie. Samego Chopina w dużych ilościach będziemy mieli dosyć za rok 🙂
Co do Idy, cieszę się, że jest więcej głosów sceptycznych. Choć podobno Zachód zachwycony (ludzie lubią uproszczone przekazy) i szansa na oficjalną nominację też ponoć jest 😯 Zobaczymy, na ile te przewidywania są prawdziwe.
@ Joanna Curelaru
O rany boskie… 😯
Boskie zaiste. 😈 A ten wąż na ramionach nie mógł był wystąpić w roli brakującego rejestru? 😎
On żywy był? 😯
To chyba jest to:
http://www.youtube.com/watch?v=dYfFZ0HyAj0
Nie otwiera mi się na moim jeszcze niezupgrade’owanym kompie, a do innego specjalnie nie chce mi się przesiadać. Sami zobaczcie.
Zaczyna się od striptizu. Nie wiem, czy doczekam do węża…
Potem jest tłumne obmacywanie Micaëli, która jednak wydaje się bardziej zaniepokojona możliwością zniknięcia walizki. Wejście węża – 19:50. Pani Kierowniczko, to trzeba zobaczyć. Choć przyznam szczerze, że po zniknięciu węża, obejrzałam sobie jeszcze tylko parę migawek (Carmen w ślubnej sukni dała przez chwilę odpocząć oczom od golizny, ale nie głowie od absurdów) i zakończyłam przygodę z tą inscenizacją.
A już chciałam przepraszać za narażenie na nieprzyjemności 🙄
Cóż, to może zobaczę 😉
Obmacywanie Micaëli było i w Met, dość realistyczne to było.
A główną rolę w Lyonie grała nasza dobra znajoma z Misteriów Paschaliów 😯
My też byliśmy na byku po byku i cokolwiek obnażonej M. Walewskiej. Eh, to były czasy, bez basenów.
Waz byl zywy à wlasciciel zapewnial nas co wieczor, ze dobrze nakarmiony…
Miala byc tez czarna puma spacerujaca nad kanalem podczas uwertury. Puma to alegoria Carmen wedlug P.A. Waltza(kostiumy i decoracje) . Tymi alegoriami team Py+Waltz tlumacza wszystkich swoje zachcianki. Jak nie rozumiesz tos beton i zabijasz wolnosc w sztuce.
Jest jeszcze inna ciekawostka w tym spektaklu -S. Montanari (tutaj dyrygent) . Co wieczor inna koszulka – od Myszki Miki i Spidermana do nadruku „Vodka forever”
Jak się dowiedziałam, że w końcu tego byka zniszczyli, smutno mi się zrobiło. Ale cóż, trochę miejsca zajmował.
Myszka Miki wiecznie żywa 😉
Dobrze, że lampart przynajmniej wypchany, i struś… Natrafiłam na kilkuminutowy „wyciąg” z przedstawienia. Niestety węża tam akurat nie było.
Abstrahując (z trudem) od innych wężowych aspektów, śpiewanie jednej ze sztandarowych arii opery z takim (żywym, a więc nieobliczalnym, nawet jeśli najedzonym) ciężarem na szyi (wąż, tak na oko, w najszerszym miejscu był mniej więcej grubości ramienia śpiewaczki, do krótkich też nie należał), z unieruchomionymi rękoma, w stroju Ewy… naprawdę nie zazdroszczę. Żal patrzeć na przestępującą z nogi na nogę „Carmen”.
Ja na Ide nie poszedlem, bo mialem podejrzenia, jak ten film moze wygladac, co zostalo potwierdzone przez PT Kota M, 60jerzego i innych. Mieszkam w Toronto, i film byl przyjety dobrze, z przyczyn tez tu wymienionych.
Wracajac do Carmen – najbardziej operowej ze wszystkich oper, o czym pisze p. Joanna, cytujac Oliviera Py.
Moje ulubione nagranie to albo L. Price i J. Vickers, albo Victoria de los Angeles.
Zupelnie z innej beczki – BBC donioslo, ze zmarl Acker Bilk – podstawa przytulanej czesci prywatek z przelomu lat 50/60.
Lza sie kreci.
http://www.youtube.com/watch?v=Wua8I0YY3-o
Błeee…
A nas w tym sezonie (w lutym) też czeka niezłe zjawisko. Jak już Opera Narodowa zaczęła współpracę z ROH, to czy musiała zacząć od spektaklu pary rekordowych głupków? Niestety nie dostajemy w pakiecie Joyce DiDonato (zniżyła się, żeby w tym zaśpiewać), a tylko z tego powodu zapewne warto byłoby to zobaczyć…
Szukałam czegoś na tubie i znalazłam tylko oklaski po spektaklu. Po 4’15” wychodzi na scenę para reżyserów. Reakcja mówi sama za siebie.
http://www.youtube.com/watch?v=OR-6vO0X2c4
O, Acker Bilk… 🙁
Tego co prawda w moich czasach już się na prywatkach nie grało, ale nagrania znało się, i owszem.
Tu bardziej szczypacielny:
http://www.youtube.com/watch?v=iFvI42Evmy4
Pamiętam bardzo dobrze tę premierę (1995) „Carmen”, a za „byczą” scenografię odpowiadał Janusz Kapusta (Hanna Bakuła projektowała kostiumy).
K.
Faktycznie, o Kapuście zapomniałam! A to zdaje się była jedyna w jego życiu przygoda ze scenografią. No jakże mogłam zapomnieć – były kapelusze z jego k-dronów 😉
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Przypomniało mi się jeszcze a propos węża, że kiedyś mój znajomy hodował pytona. Pyton był całkowicie oswojony i uwielbiali się z Piotrkiem, jak zszedł z tego padołu, to Piotrek ponoć płakał rzewnymi łzami. On to by zagrał taką Carmen z przyjemnością 😆
Ale to był naprawdę duży ciężar, bo pytonisko się porządnie rozrosło. Ale było absolutnie niegroźne.
Nie znam się na wężach, ale ten dźwigany przez Carmen pytoniasto mi wygląda.
Pewnie też oswojony 🙂
Nie mogłem zasnac póżną nocą, w hotelu przy prospekcie Szota Rustaweli .W grudniu roku 1963.Pod sąsiednim balkonem kłębił się i wiwatował tłum admiratorów (teraz fanów) divy operowej ojczystej.Wychodziła na balkon ze swym mężem amerykańskim i przesyłała całusy.
Pomyślalem,że maluczko,a znajdą jakąś karetę,do niej się zaprzęgną i powiozą divę w dół prospektu.To cała Gruzja…
Abchazi jej nie znoszą,ale ja ja uwielbiam..
@ abchaz – witam. A co to była za diva?
Byłem wtedy w wieku div nie rozróżniającym.Była piękna. Póżniej też nie mogłem zasnąc.
Poszukam we wszystkowiedzącym Google.Jak znajdę to przedstawię.
Pozdro..teraz tak podobno..
Trzy pytania do chętnych albo lepiej ode mnie poinformowanych :
1) W zamian za Agnieszkę Zwierko , która będzie w tym czasie przygotowywać Diakonisę w Covent Garden , Opera Poznańska postanowiła obsadzić partię Kundry w najbliższych spektaklach Parsifala Małgorzatą Walewską. Czy ktoś ma pomysł , jak to skomentować , bo moja inwencja na to nie starcza?
2) W tej samej Operze już drugi reżyser zrezygnował z (został odsunięty od?) planowanej realizacji Halki. Czy ktoś ma wieści z frontu , dlaczego akurat nad tym spektaklem ciąży takie fatum?
3) W Operze Podlaskiej próby do Czarodziejskiego Fletu zaczyna J. Marszewski , przedstawiany na stronie jako „znany reżyser operowy”. Ponieważ przedtem nie miałem pojęcia , że ktoś taki istnieje , zacząłem intensywnie guglać , ale znalazłem tylko jedną (!) recenzję , i to w stylu „people”. Może ktoś pamięta „znane” spektakle tego realizatora i może coś więcej o nich powiedzieć? Nb. chyba potraktowano tam poważnie wytyczne zarządu województwa , iż należy dać spokój zwykłej scenografii stawiając na tańszą multimedialną , bo lista twórców spektaklu w ogóle nie wymienia scenografa – tylko twórców scenografii multimedialnej i kostiumów.
Małgorzata Walewska jest chyba w trakcie przestawiania się na zupełnie inny repertuar. Skoro podołała Mamce w „Kobiecie bez cienia” (według Opera Magazine) to może ta Kundry nie jest aż tak absurdalna, jak się wydaje …
Abstrahując już nawet kompletnie od tego , co kto myśli o samej Walewskiej : w życiu nie zaśpiewała ona nawet pół partii wagnerowskiej (w repertuarze ma tylko Wesendonck-Lieder). Jest też sporo tenorów , którym głos z wiekiem rozwija się i ciemnieje , co skłania ich do sięgnięcia po wielkie role niemieckie , ale nie znam żadnego , który swoje boje z Wagnerem zaczynałby od Zygfryda w trzeciej części tetralogii. A to jest coś podobnego.
Walewska rzeczywiście się przestawia. Jej najnowsza rola to Cześnikowa 🙂
A do Wagnera i owszem, głos musi się rozwinąć. Jadwiga Rappé też zaczęła śpiewać Erdę dość późno. Jednak Kundry to duża rola… ale Walewska jest ambitna. Zobaczymy, od razu bym nie skreślała.
O Halce nawet wiem, ale zostałam poproszona, żeby jeszcze o tym nie mówić. Maciej Prus po prostu zrezygnował, bo nie czuje się na siłach.
Pana Marszewskiego nie znam. Zaraz będę guglać, co mi z tego wyjdzie…
Przy okazji świetnego wywiadu z Taruskinem sprawdziłem , co poza tym ostatnio ukazało się na Meakulturze , i odkryłem wywiad z wicedyrektorem Opery w Poznaniu. Na pytanie , dlaczego zagranicznym krytykom podobał się Parsifal , a polskim nie , Robert Szczepański był łaskaw odrzec :
„Krytycy muzyczni i media zajmujące się kulturą to osobny temat. Podobnie jak w przypadku menedżerów kultury brakuje także krytyków z prawdziwego zdarzenia. Gusty nie podlegają dyskusji i jednej osobie spektakl może się podobać, a innej nie, ale w profesjonalnej krytyce muzycznej nie o to przecież chodzi. Recenzja powinna być merytoryczna, posługiwać się konkretnymi argumentami, a nie emocjami, bazującymi na osobistych antypatiach bądź sympatiach oraz z góry ukształtowanej opinii (jeszcze przed obejrzeniem spektaklu) o danej instytucji bądź realizatorach. Niestety takie niezbyt profesjonalne podejście dominuje w naszych mediach. Dlatego też Teatr Wielki w Poznaniu przy współpracy różnych podmiotów postanowił uruchomić Pracownię Krytyki Operowej, w której autorytety z tej dziedziny w trakcie warsztatów będą przekazywać wiedzę młodym adeptom tej niełatwej dziedziny.”
Dobre! Pewnie w imię tego profesjonalizmu najbardziej wnikliwy krytyk operowy w Poznaniu , czyli Adam Olaf Gibowski , jest traktowany przez władze Opery niczym osobisty wróg.
Nie wiem, czy Adam Olaf Gibowski (przeciwko któremu oczywiście nic nie mam) jest najbardziej wnikliwym krytykiem operowym w Poznaniu. Są w tym mieście ludzie, którzy wiedzą o operze naprawdę wiele, ale raczej nie mają łamów… 🙁 Albo też zajmują się poważniejszymi sprawami.
Może o tego Marszewskiego chodzi?
http://pl.wikipedia.org/wiki/Jaros%C5%82aw_Marszewski
Ja wiem , że o tego , ale z tego biogramu przecież nic nie wynika.
A co do Gibowskiego – oczywiście , miałem na myśli najbardziej wnikliwego z tych , którzy mają łamy , czyli krytyków w służbie czynnej. W przeciwnym razie trzeba by dodać sporo osób , zarówno z UAM , jak i np. z tzw. „lobby poznańskiego” – moja kodowa nazwa na grupę fanów z nieistniejącego już w praktyce forum Trubadura , z legatem8 , Szujskim i resztą ferajny.
I Babilasami 😉
Ja oczywiście miałam na myśli głównie ludzi z UAM.
Pietrek nie poszedł na „Idę” bo miał podejrzenia potwierdzone przez PT Kota M, który też nie poszedł ( może miał potwierdzenia od Pietrka ?). To jest dopiero stereotyp. Litości!
Nowy – ja też uważam, że trzeba coś zobaczyć, żeby mieć na ten temat zdanie. Dlatego też Idę obejrzałam i wiem, o czym mówię.
Mogę jednak zrozumieć, że wierzy się opiniom osób, do których ma się zaufanie. Każdemu zdarza się to w różnych dziedzinach.
dla mnie osobiscie najlepsza Carmen to Teresa Berganza. Jej glos i poruszanie sie po scenie sa nieporownywalne. Oczywiscie do sprawdzenia juz tylko na nagraniach.
I drogi Kocie: widac nie wszyscy romowie maja takie same obyczaje. W Hiszpanii kobiety unosza i powijaja spodnica tak ze dobrze widac jej nogi przy „taconeo” tanczac flamenco. Nie turystyczne wystepy, nie o tych mowie, tylko te w obrebie znajomych i przyjaciol. I zaden mezczyzna nie czuje sie wykletym, moge zapewnic.
Czy mam zatem wierzyć krytykom filmowym, ktorzy nie chodzą do kina?
Mogę dyskutować o „Idzie”. Jednak postawa – nie pójdę bo mam przeczucia, ale zabieram głos w dyskusji – jest dla mnie nie do przyjęcia.
W dalszym ciągu – litości!
@ Nowy
Też nie zabierałabym głosu w dyskusji, gdybym nie widziała filmu. Ale tu de facto dyskusji nie było. Drobna wymiana zdań. To tak, jakby powiedział mi ktoś, że dany film jest bardzo krwawym horrorem – wtedy nie poszłabym na ten film, bo nie chcę oglądać krwawych horrorów.
Wracam do muzyki.
@ joa – Teresa Berganza była w ogóle fantastyczna. Pamiętam jej występ w Warszawie już pod koniec kariery, była ubrana w piękną suknię koloru maków i jak śpiewała! Nikt lepiej nie stosował – jak ja to nazywam – „hiszpańskich sztuczek”, niż ona. Wielkiej klasy pani. I uroczy uśmiech.
Netrebko własnie zrezygnowała z „Manon Lescaut” w Monachium. Czyżby pan reżyser się nie podobał? Taki Wielki Artysta?
Aha, pojawiło się „N.N.” 😉
Ciekawe, co też pan Neuenfels wymyślił? 🙄
Za Netrebko będzie Kristine Opolais, która miała wtedy śpiewać w MET, ale dostała wychodne. Zastąpi ją Sonya Yoncheva. Tak przynajmniej podaje Kurier:
http://kurier.at/kultur/buehne/manonlescaut-anna-netrebko-steigt-wegen-regie-von-neuenfels-aus/94.905.177
Nieśmiało wracam do linku z wczorajszego przedświtu – dziękuję ! Toż to moja pierwsza w życiu Carmena! Dobrze zapamiętałam łóżko z drugiego aktu, na nim figlowała dama wdziękami dalece szczodrzej obdarzona niż p. Szczepańska, co w zderzeniu z p. Paprockim…. Wizja była dla dziecka cokolwiek wstrząsająca, tak że do dziś się kołacze. Do tego spolszczone dialogi, a dykcja nieskazitelna. Ale p. Paprocki zrobił ogromne wrażenie.
Polecam właśnie wydaną na DVD inscenizację Carmen w operze w Zurichu (2008) z Kasarovą i Kaufmannem. Carmen nieoczywista, ale interesująca.
Chciałam spytać, czy jest jeszcze jakaś inscenizacja Carmen bez Kaufmanna, ale zapomniałam, że sama dopiero taką widziałam 😉
A ja polecam „Carmen” z Antonacci, ale nie londyńską, ale nagraną u żródeł, czyli w paryskiej Opera Comique i pod dyrkecją J.E.Gardinera. Nie wiem czy to DVD jest jeszcze na rynku, ale, mam nadzieję, że tak.
Nowy, a o co Ci chodzi? Nie poszedlem na Ide po przecztaniu tego co napisala publicznie o filmie moja wieloletnia przyjaciolka, w ktorej rozum ufam bezgranicznie i ktora znam odkad byla nastolatka. Mamy podobna wrazliwosc na wiele spraw. A napisala, ze film jest pelen antysemickich streotypow. Popatrz na te morde –> 😈
Czy Twoim zdaniem jest to morda masochisty? No, widzisz. Ja nie chadzam na filmy pelne antysemickich streottypow, poniewaz mam ich dosc wokol bez utraty czasu i pieniedzy .
Wiec przestan sie denerwowac. 😈
Znowu pod kluxzem Lotra.
Kocie, chyba już zostało wyjaśnione nieporozumienie. Nie dyskutowaliśmy tu o Idzie i nie zamierzamy.
@ Beata
Na stronie Bayerische Staatsoper jest wymieniona Kristine Opolais, ale w paru przedstawieniach również „N.N.”. W końcu jedna Opolais nie jest chyba w stanie obskoczyć wszystkiego, to trochę forsowne jednak.
Właśnie dostałam wiadomość, że medici.tv nawiązała współpracę z Carnegie Hall i będzie stamtąd transmitować koncerty.
Pierwszym ma być recital Joyce DiDonato 4 listopada godz. 20. Ich czasu oczywiście. Gra z nią pianista David Zobel, program nazywa się A Journey Through Venice i zawiera arie od Vivaldiego i Rossiniego po Faurego i Reynaldo Hahna oraz pieśni współczesnego kompozytora Michaela Heada.
Kolejne koncerty:
18. 11. Anne Sophie Mutter z The Mutter Virtuosi (A. Previn i Vivaldi),
22. 11. Leonidas Kavakos/Yuja Wang (Schuman, Brahms, Respighi, Ravel),
9. 12. Daniil Trifonov (Bach/Liszt, Beethoven, Liszt).
Podcasty będą dostępne przez kolejnych 90 dni za friko.
Wygląda na to, że jednak obskoczy – „N.N.” pozostało w dwóch przedstawieniach planowanych dopiero na koniec lipca przyszłego roku, we wszystkich siedmiu tegorocznych ma śpiewać Kristine Opolais. Od 15 listopada do 7 grudnia, z dwu-, trzydniowymi przerwami między spektaklami. Jeśli chodzi o BHP śpiewaczki operowej, to chyba rzeczywiście może niepokoić liczba tych spektakli.
Kierowniczko, Opolais śpiewa wszystkie przedstawienia listopadowe i grudniowe. N.N. jest tylko przy dwóch terminach lipcowych.
https://www.staatsoper.de/en/schedule-tickets/cast-news/news/umbesetzung-titelpartie-manon-lescaut.html?no_cache=1
No to współczuję 🙂
W ostatnim przedstawieniu scena śmierci wyczerpanej Manon na pewno wypadnie przekonująco.
Oj, tak 😉
Właśnie odkryłam: Kristine Opolais w towarzystwie m.in. Artura Rucińskiego w Walencji, w inscenizacji, którą jakby skądś znamy…
http://www.youtube.com/watch?v=dHfhP7Sljxc
@jan 22:54
I to przy pełnej widowni – bilety wyprzedane. Chociaż kto wie, może będą zwroty. Nie wiadomo, jak się dalej sytuacja z obsadą potoczy. W każdym razie jeden pan w dyskusji zauważa, że kupił bilet na Netrebko, a nie na Neuenfelsa i to jego sugeruje wymienić 😉
Myślicie, że tam też będą szczury? Bo już jakoś tak mi się z nimi zrósł. 😛
Na razie mało przecieków, o szczurach ani słowa 🙂 Tylko że w pierwszym akcie ma być na scenie ogromna rama (od obrazu), w drugim wielka platforma a na niej potężnych rozmiarów łóżko, w trzeciej duża (a jakże!) kładka na wodzie, w czwartym platforma wypełniona piaskiem. Każdy ruch kochanków ma być poddany krytycznej obserwacji i ocenie z zewnątrz, żeby nie powstało wrażenie prywatności.
Szanowna Pani Redaktor, o ile wiem, to Pan Maciej Prus po trzykrotnych spotkaniach z dyrygentem zrezygnował ze współpracy.
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
@ Motek – nie wiem, o co chodziło, wiem, że zrezygnował i nic więcej. (Mógłby sam powiedzieć, bo czytuje ten blog, ale chyba mu nie wypada…)
Dzien dobry 🙂
Pianista zada usuniecia z internetowych wyszukiwarek zlej recenzji swojego koncertu, opublikowanej w The Washington Post:
http://www.washingtonpost.com/news/the-intersect/wp/2014/10/31/pianist-asks-the-washington-post-to-remove-a-concert-review-under-the-e-u-s-right-to-be-forgotten-ruling/
Ciekawostka przyrodnicza 🙂 Recenzja nie była nawet zła… Do mnie p. Lazic też mógłby mieć pretensje za recenzję z tegorocznych Chopiejów, ale mój blog pewnie mu się tak wysoko nie pozycjonuje 😉
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2014/08/16/trzy-fortepiany-siedem-kontrabasow/
Chory ten świat, doprawdy.
Pani Kierowniczko, jest jeszcze jedna „Carmen” bez Kaufmanna, za to z Beatrice Uria-Monzon, Alagną, Schrottem i Poplavską, ale to Bieito reżyserował, ze wszystkimi tego faktu konsekwencjami.
Ja swój bilet na „Manon Lescault” przekazuję fance, która tak kocha Kaufmanna, że zniesie zarówno Neufelsa jak Opolais. W najbliższym czasie może być trudno złapać Jonasa bez Opolais, jak niegdyś Alagnę bez Gheorghiu.
Dejan Lazic zaistniał na Chopiejach bardziej chyba jako ciekawostka przyrodnicza specjalizująca się w graniu fortepianowych transkrypcji koncertów niefortepianowych i symfonii. Ja go więcej słuchać już nie muszę (to w razie gdyby się obraził na blog Pani Kierowniczki)
Z lektury periodyku Muzyka21 dowiaduję się, że w firmie CPO ukazała się kolejna płyta z muzyką symfoniczną Andrzeja Panufnika, gdzie orkiestrą berlińskiego Kozerthausu nie dyryguje nikt. W stopce są nazwiska solistów, nazwa orkiestry, ale nie ma dyrygenta. W tekście też nie ma jego nazwiska, choć recenzent płytę bardzo chwali i poleca.
Ponieważ jednak Redakcja opublikowała reprodukcję okładki, nazwisko da się odcyfrować przy pomocy lupy.
To nie pierwszy taki przypadek.
Może tego akurat dyrygenta nie lubieją. Wszyscy lubieją, a oni nie. Tak to bywa z dyrygentami. 😉
Tacy propolscy (przynajmniej wydawca tak się prezentuje), a Łukasza Borowicza nie lubieją? 😉
@ Pani Redaktor 9:19 – zgadza się, czytuje, ale się nie wypowiada. Nie dlatego, że Mu nie wypada – po prostu nie ma ochoty na aktywny udział w forach internetowych.
Pozwolę sobie przypomnieć wpis Pani Redaktor, na który zareagowałam: „O Halce nawet wiem, ale zostałam poproszona, żeby jeszcze o tym nie mówić. Maciej Prus po prostu zrezygnował, bo nie czuje się na siłach.”
Nie wypowiadałabym się, gdyby Pani Redaktor użyła nieco innego sformułowania, np. ograniczyła się do stwierdzenia „Maciej Prus po prostu zrezygnował.”
Dodam jeszcze od siebie, że ja bardzo żałuję, bo ta koncepcja Halki wydała mi się nowa, konsekwentna i interesująca, a bardzo mi się podobał mi się prusowy „Straszny Dwór” w Teatrze Wielkim w Warszawie w 1972 r. Wtedy partię Stryjenki wykonała Krystyna Szostek-Radkowa, wspominam o tym, ponieważ ten wpis na blogu Pani Redaktor dotyczy Carmen, a zdaniem bardzo wielu melomanów (zapewne nieco starszych i od Pani Redaktor i od większości PT Frędzelków) była to najlepsza polska Carmen. Pamiętne przedstawienie Erharda Fischera i Jana Krenza w Warszawie, chyba w 1967 roku, to była rewelacja! I śpiewały wówczas także wspaniale dwie polskie Micaele: Bożena Kinasz-Mikołajczak i Halina Słonicka.
Korekta:
Powinno być:
a bardzo mi się podobał prusowy „Straszny Dwór”
Ach, mój Boże, wtedy jakoś jeszcze nie chadzałam za bardzo do opery, a jeśli, to nie na takie rzeczy jak Straszny dwór…
Krystyny Szostek-Radkowej jako Carmen ma się rozumieć także nie widziałam, ale pamiętając jej temperament i urodę ze zdjęć mogę sobie wyobrazić, że mogła być bardzo dobra 🙂
http://www.poranny.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20141104/BIALYSTOK/141109852
Gdybym był wierzący , rzekłbym : o Jezu!
(Graca jest niezłym dyrygentem , ale tylko wtedy , gdy nie sięga po nic nowszego od Rossiniego. Z tej listy chyba tylko Klauza obiecuje , że będzie jako tako).
Michał Klauza może być OK.
Co do Gracy, ja nie widziałam, żeby sięgał po coś nowszego niż Rossiniego. Głównie jest od Mozarta.
W Poznaniu Graca bodaj w zeszłym sezonie prowadził chyba dwa razy Toskę…
Ale Muzyka21 to nigdy chyba nie był zbyt przekonujący periodyk. Przynamniej mnie się wydawał zawsze robiony tak trochę chałupniczo za to kolorowo 🙂 Ale może teraz jest lepiej? Skoro jednak w recenzjach płytowych nie ma słowa o dyrygentach to może jednak jest gorzej…
A wracając do Carmen to ta z paryskiej Comique, w reż. Adriana Noble, też jest bez miłościwie nam panującego JK
Podejrzewam, że szef tego periodyku uważa, iż „Bóg mu powierzył honor muzyki polskiej” i bardzo nie lubi, kiedy mu ktoś robi konkurencję.
Ech, to polskie piekiełko ze znanej anegdoty oraz aforyzmu Churchilla! No opuścili w recenzji nazwisko dyrygenta – autor, komputerowcy? Aleście im dołożyli: „…nie dyryguje nikt!”, po takim morderczym ciosie, to już chyba powinni ze wstydu zwinąć interes.
Artykuły i recenzje w Muzyce 21 są takie sobie, czasem infantylne, ale są, bo gdzie są lepsze? Literówek itp. jest dużo, przydałaby się im fachowa korekta, ale jako jedyni w tym naszym muzykalnym kraju spełniają funkcję informacyjną. I szczerze gardłują za wydawaniem polskiej muzyki, a przede wszystkim wydają. Łukasza Borowicza zawsze chwalili.
Jeśli założyciel pisma (ani mi brat, ani swat, i nie piszę tam) wkłada własne pieniądze – bo o ile wiem, nie czerpie z budżetu – w tak piękną i szlachetną rzecz to jest to piękne i szlachetne. Krytykować trzeba, ale za rzeczy istotne. Dobrze by było, żeby mieli konkurencję, ale gdzie ona jest? Ja im życzę dobrze i dobrze mi, że są.
@ Motek
4.11. / 19:36
Fakt, jestem tego samego zdania. „Straszny dwór” w reżyserii Prusa, pod Krenzem i z zachwycającą scenografią Krystyny Zachwatowicz z malowniczymi zaspami śniegu w ostatnim akcie – był zjawiskowy. To on spowodował, że jako mała dziewczynka pokochałam „staropolskę” i Moniuszkę. Nikt już po nich nie miał chyba takiego sukcesu, a każda następna inscenizacja tu i tam była coraz większą porażką, z paranoją Żuławskiego u szczytu późniejszych „twórczych poszukiwań”. Słyszałam, że w TW-ON są nowe pomysły, i już się lękam…
@Ank, jakaś konkurencja jest. Nie pamiętam dokładnie tytułów, ale jak bywam w Polsce to widuję różne „Twoje Muzy”, „Presto” (?), jest pismo wydawane we Wrocławiu, jest wciąż RM… To i tak chyba nie tak zle, bo pamiętam okres gdy poza „RM” nie było kompletnie niczego, jakieś pisma na chwilę powstawały i znikały. Najbardziej żałuję, że nie ma pisma operowego – w każdym wojewódzkim mieście (no, prawie) jest jakiś teatr muzyczny, mamy paru światowych śpiewaków, dyrygentów operowych, ludzie się kręcą po świecie jak wynika z coraz liczniej prowadzonych po polsku blogów o operze…Tylko chyba profesjonalnych i bezstronnych krytyków nie ma 🙁 Może państwo sypiące pieniędzmi na te różne nowe sale koncertowe od Białegostoku po Gorzów (czy wiecie, że niedawno wystąpił tam Thomas Hampson?), od Katowic po Szczecin zadbałoby i piśmiennictwo muzyczne?
Za naiwność z góry przepraszam.
Re: Robert
Drogi Robercie, jaka naiwność? Masz najzupełniejszą rację, że coś tam jest, tyle że wymienione przez Ciebie pisma, oprócz „MWM”, mają innych odbiorców, czyli tzw. target. „Twoja Muza” jest dla szkół muzycznych i to raczej nie wyższych. „Presto” jest dla początkujących, co jest oczywiście bardzo szlachetne i potrzebne, chociaż może się zmieniło, bo dawno doń nie zaglądałem. Wrocławska „MWM” jest bardzo ciekawa i na dobrym poziomie, tyle że mała, z mikroskopijnymi recenzjami i bardzo ograniczoną dystrybucją. „Ruch Muzyczny”, o czym już wcześniej gadałem, przechodzi długą, bolesną mutację i wciąż nie wiadomo jakim głosem będzie śpiewać. Poczynania Acte Prealable i „Muzyki21” śledzę z wielką sympatią, bo to jeden szlachetny człowiek za własne pieniądze robi to, czego nie potrafią lub nie chcą robić beneficjenci niemałych budżetowych, czyli naszych dotacji. A tzw. środowisko albo to przemilcza, albo wali poniżej pasa. Dlatego, choć dawno powinienem przywyknąć, wciąż mnie irytuje to polskie piekiełko, w którym diabeł nie musi pilnować, bo sami Polacy przypilnują konkurentów. Od państwa to ja w tym zakresie niewiele oczekuję, ale nado staratsa.
Masz oczywistą rację, że mamy znakomitych artystów i powstały wspaniałe obiekty muzyczne. W tym wypadku przemawia przeze mnie zawiść, bo te obiekty nie powstają w Krakowie. Ale mamy za to Haaalę o wielkości lotniskowca, więc zapraszam Cię w sobotę na mordobicie Adamka ze Szpilką.
I jeszcze, Robercie, masz najzupełniejszą rację co do krytyków, ale ja tu robię za czarną owcę, więc już tego nie powtórzę.
Miałem na myśli przede wszystkim krytykę operową, która właściwie w Polsce nie istnieje. Pisała też o tym, w jednym ze swych wpisów, Pani Kierowniczka.
Uff… Jest nadzieja dla Opery w Polsce. Znalazłem ostatnio coś takiego i nie mogę się otrząsnąć…
http://www.lifestyle.newseria.pl/newsy/edyta_herbus,p830854476
http://film.interia.pl/wiadomosci/telewizja/news/edyta-herbus-w-operze-salome-w-pradze,2043645,3604
http://www.echodnia.eu/apps/pbcs.dll/article?AID=/20141029/NAJEZYKACH0103/141028776