Muzyka udręki
Wiem, że to nie jest zachęcający tytuł. Ale to prawda, zważywszy temat i fakt, że kompozytor starał się muzyką oddać cierpienie, rozdarcie, chorobę bohatera. A spektakl Jakob Lenz w Operze Narodowej z kilku powodów wart jest obejrzenia i – przede wszystkim – posłuchania, choć jest to muzyka niełatwa.
Młodzieńcza opera Wolfganga Rihma jest kolejnym piętrem nadbudowanym nad tą historią. Bo Jakob Lenz to postać autentyczna, poeta epoki burzy i naporu, utalentowany, ale cierpiący na schizofrenię, autor m.in. sztuki Żołnierze (która w XX w. stała się podstawą opery Bernda Aloisa Zimmermanna). Łączyła go dziwna, trudna przyjaźń z Goethem, który jednak z czasem oddalił go. W jednym z momentów załamania opiekował się Lenzem pastor Oberlin, który zostawił z tego czasu notatki. Z tych notatek korzystał Georg Büchner (ten od Woyzecka) i napisał na ich podstawie nowelę. Adaptacja sceniczna owej noweli stała się podstawą sztuki wystawionej parę miesięcy temu w Teatrze Narodowym oraz właśnie dzieła Rihma, które Opera Narodowa wystawiła w koprodukcji z sąsiedzkim teatrem (pierwszej tego rodzaju), za czym poszedł udział dwójki aktorów TN: Doroty Landowskiej w milczącej roli żony Oberlina oraz Krzysztofa Wakulińskiego jako pokazującej się na chwilę, symbolicznej sylwetki ojca Lenza.
Spektakl w Operze Narodowej jest wart przede wszystkim posłuchania. W 1985 r. Jakob Lenz został wykonany na Warszawskiej Jesieni przez Niedersachsischer Theater Hannover i nie mam z tego wykonania najlepszych wspomnień – odebrałam muzykę jako ciężką i zagmatwaną. Jednak dziś, pod batutą Wojciecha Michniewskiego, zabrzmiała bardzo logicznie, słyszalne były wszelkie aluzje – a jest ich niemało – do chorałów, a wykonawcy byli świetni: przede wszystkim koncert gry aktorskiej wraz z popisem wokalnym dał odtwórca roli tytułowej Holger Falk, a ma niezwykle trudne zadanie pokazania choroby, rozpadu osobowości. Bardzo zaskoczył mnie na plus Jacek Janiszewski w roli pastora Oberlina, dobry był też Daniel Kirch jako przyjaciel Lenza Kaufmann. Głosy, jakie zwidują się Lenzowi, występują głównie chóralnie, ale mały, efektowny epizod miała Kamila Kułakowska jako głos Fryderyki, miłości Lenza.
Z inscenizacji Natalii Korczakowskiej (ze scenografią Anny Met) nie wszystkie elementy wydały mi się konsekwentne, np. pastor brutalnie odpychający żonę (jest on postacią wielkiej łagodności), przebranie głosów za konkretne postacie, w tym… Jurija Gagarina (który zresztą jest tu kobietą, podobnie jak Napoleon – nie, nie, Kopernika tu nie ma) i wiele innych rzeczy. Ale ogólna koncepcja przeciwstawienia sielskiej tapety w tle i łanów zbóż na podłożu z czarnymi geometrycznymi ruchomymi kształtami symbolizującymi wizje bohatera jest zrozumiała. Nie powaliła mnie jednak reżyseria. Jednak nie przeszkadza bardzo treści, a to już nie jest źle.
PS. Miałam go dopisać wieczorem, ale wyleciało mi z głowy: w Australii, w Canberrze odbywa się właśnie Konkurs Chopinowski: www.australianchopincompetition.org . Dziś od naszej szóstej godziny transmitowane są w Internecie finały. Zakwalifikował się do nich Gracjan Szymczak. I świetnie, w Warszawie niedoceniony, może tu odniesie sukces.
Komentarze
Pobutka.
Dzień dobry,
niesamowita historia, raczej a propos poprzedniego wpisu:
http://wyborcza.pl/1,75248,9552587,Wojenna_historia___Beethoven_w_getcie.html
Niedawno marzyła nam się opera na basenie, dla zrównoważenia basenu w operze. No i jest!
No łaaadne… a czy publiczność też musi nurkować? 😐
O to samo chciałam zapytać 😆
Hehe!
Tu jest ichnia strona
http://www.unterwasseroper.de/darsteller.php
Czy Pani Struzyk na tubie będzie też pod wodą solówki grać?? Jest co wydmuchiwać…
„Inicjatorką przedsięwzięcia jest Claudia Herr – obdarzona trójoktawowym głosem mezzosopranistka, która wcześniej odnosiła sukcesy jako zawodowa pływaczka. ”
To jak będzie jednooktawowa basistka, która była treserem dobermanów, to opera następna będzie…w budzie?
Ta opera robi się coraz bardziej fascynująca!
Nie nie, publiczność na sucho, tylko ostrzegają, że nie ma miejsc siedzących (można kupić w kasie składane krzesełko turystyczne).
Zdjęcia z prób: http://www.unterwasseroper.de/probenbilder.php
Jest próbka:
http://www.youtube.com/watch?v=vFj_l1QXeJM
Perkusja pod wodą!
😯
Pani Claudia ma całkiem niczego głos – to po co potem wchodzi do wody z maską i wydaje z siebie taki śpiew wieloryba? 😈
Wszystko dla sztuki!
Ja bym powiedziała raczej: dla reklamy 😛
Claudia Herr specjalizuje się w muzyce współczesnej, zresztą kursy mistrzowskie robiła m.in. u Wolfganga Rihma. Na swojej drodze artystycznej zmagała się już z różnymi żywiołami, przed wodą był m.in. ogień: http://www.claudiaherr.de/mezzosopran-projekte.php
No i Luft i Erde!
I Fussball… dobre połączenie, jak u starożytnych Greków.
No to można powiedzieć, że trzymamy się tematu, bo była na kursach u Rihma 😉
A czy ktoś może coś wie na temat wczorajszej premiery The Fairy Queen w Poznaniu? Dlaczego zawsze premiery muszą być jednocześnie Dziś mam inne plany, a ponadto przygotowuję się merytorycznie do obrad Konwencji Muzyki Polskiej, która zaczyna się jutro…
Ja też się przygotowuję, to znaczy podczytuję kawałki raportu. 🙂
Pani Kierowniczka sprawozda potem jakieś sprawozdanie?
Opera w budzie się komuś nie podoba? 👿
Oj, niech się o tym jeden zajomy pitbas dowie… 🙄
No z całą pewnością coś sprawozdam. Czytam raport do upęku. W przypadku kilku rozdziałów mam duuuże poczucie niedosytu.
Byłam wczoraj na „The Fairy Queen”. Jak dla mnie najmocniejsze ogniwo całości to orkiestra instrumentów barokowych La Tempesta, dostała zresztą na koniec największe brawa, a najsłabsze – dykcja. No różniło się to od tego, co słyszeliśmy w marcu Łodzi na „Dydonie i Eneaszu”, aż nadto się różniło… Tekst w wielu momentach po prostu zamazany.
Inscenizacja nierówna, chwilami nadmiar pomysłów, który nie pozwala się wypowiedzieć muzyce Purcella. Szczególnie na ariach dużo miotania się po scenie, żeby się działo. I nachalnego mrugania do widza – trudno się zapomnieć i zaangażować emocjonalnie. Ale było i trochę ładnych momentów, nie powiem (np. cztery pory roku). I tak jak zmęczyła mnie nadmiarem „dosłowności” pierwsza część, tak druga nawet wciągnęła, choć ani na moment nie zapomniałam, że oto siedzimy sobie tutaj i „oprawiamy Purcella”.
Nie był to oczywiście język baroku, raczej przaśność różniastego pochodzenia… Pijany poeta, pogrążony w artystycznej niemocy, bije życiową partnerkę, przepija odrapany stolik i regał, aż wchodzi komornik (dwóch „karków” wynosi mienie). W drugiej części powtórka. Męki twórcze jak na mój gust zbyt spazmatyczne. Inscenizacja wychodziła do widza – chór chodził po balkonach, wyłaniał się to tu, to tam, a na końcu nawet śpiewał z widowni 🙂
Podstawa scenografii to białe wnętrze (oświetlane w trakcie najróżniejszymi kolorami), które ma dużo otworów – jest skąd się wyłaniać (z sufitu, podłogi i drzwi bocznych), a korzystają z tego faktu na najróżniejsze sposoby postaci, które rodzi wyobraźnia Poety. Podłoga pochyła, ale kąt nachylenia o wiele mniejszy niż ten rozety z „Ernaniego” 😉 Sufit kiedy zjechał, okazał się łąką 🙂
Śpiewacy między przyzwoicie, dobrze i bardzo dobrze (tu Patryk Rymanowski), chociaż nie skąpali nas w barokowym blasku i fantazji. No ale skoro na tej scenie z wyjątkiem niedawnego epizodu z „Służącą panią” Pergolesiego nie wykonuje się w ogóle baroku, to niby jak śpiewacy mieliby poruszać się swobodnie w barokowej konwencji, zdobić i bujać w przestworzach? Pozostaje mieć nadzieję, że ten początek to nie koniec i w przyszłych latach pojawią się kolejne barokowe tytuły.
Przyjęcie przez publiczność ciepłe. Wychodziłam dość zadowolona, no bo jednak Purcell, na końcu zwycięża miłość, wena powraca, a po drodze rozbawiło mnie kilka momentów i postaci. Nie żałuję, że się wybrałam. No i cieszę się, że mamy w Poznaniu w końcu barok na dużej scenie Teatru Wielkiego.
Ta inscenizacja była już w ubiegłym roku w Szczecinie, są nawet migawki: http://youtu.be/WqpUeLqIT0U
Aha, to średnio żałuję. Patryka Rymanowskiego już parę razy słyszałam, robi bardzo pozytywne wrażenie. La Tempesta – cieszę się, że wciąż istnieje, a bo to dziś wiadomo, kto z tych bieraków przeżyje…
Idę na film.
Bieraków – biedaków? 🙂
Fajnie, tylko scena mi się wydała jakaś za głęboka. Coś tam ciągle się dzieje na drugim planie, ale za daleko, jakby oddzielnie.
No i pierwszy raz słyszę, żeby „pierwszą muzykę” grać bez najmniejszej różnicy między częściami. Poszli jak walec. Nie zaraz przekombinować jak Koopman, ale pośrodku jest dość przestrzeni na inwencję twórczą. 😕
A propos numerów podwodnych- zdaje mi się,że Kazimierz Pyzik już jakiś czas temu komponował tego typu utwory.. ukłony dla PK.. wszstko mi ostatnio zeżerało… A Fairy Queen to super kawałek, Beato, zazdroszczę..
Czy Pyzik coś podwodnego komponował – nie pamiętam, bardzo dziwne rzeczy robił, jak to student Schaeffera. Za to pamiętam Muzykę terenów podmokłych Lidii Zielińskiej, ale to już całkiem coś innego 🙂
Byłam odświeżyć wrażenia z filmu Dlaczego konkurs. Ludziom na sali bardzo się podobał, z czego się cieszę, to naprawdę świetny film. Jest jeszcze jeden pokaz.
Ja byłam dziś i pójdę jeszcze za tydzień. I zmuszę do tego wszystkich znajomych, bo – i to jest być może najlepsze – nie trzeba znać się na Chopinie ani interesować się konkursami muzycznymi, żeby zrozumieć, o czym jest, dobrze się bawić i czegoś jeszcze dowiedzieć.
O! Cieszę się, że kogoś zachęciłam 🙂
Pobutka.
PS.
Zazdroszczę FQ… 🙂
Śpiewanie podwodne byłoby dużo bardziej intrygujące niz nawodne.
Pamiętam jeszcze, że jakoś inaczej GŁOS-SIĘ-ROZ-CHO-DZI
—
Mimo, że Kobylka is out of Warsaw boundary, mogę się poczuć w połowie Prażaninem Borealnym, jako, że biuro mam z widokiem na Lasek Bródnowski..
—
Wirtualna degustacja ? Niby sam miałbym oceniać i po każdym łyku podążać do klawiatury. Nie, nie dam rady, za duży dystans.
Proponuję powołać jakieś np. 5 osobowe jury – będzie po 150 ml na głowę.
V-S jeszcze raz udało się ocalić dla Dywanu , nawet po wczorajszo weekendowych „upojnych” odwiedzinach naszych łódzkich przyjaciół.
Degustowaliśmy generalnie South Africa m.in. R. & R. Baron Edmond 2004
—
też zazdroszczę FQ, widziałem ją tylko na Mezzo – chyba z Williamem Chrisitie
Dzień dobry,
idę zaraz na Konwencję, więc Was dziś trochę zaniedbam… za to będzie o czym mówić później.
Głos („dźwięk”) w wodzie rozchodzi się ~5 razy szybciej niż w powietrzu. Nie wiem jak to wpływa na percepcję i odbiór…
To znaczy, Gostku, że event może trwać 5 razy krócej? 😈
Można by wobec tego robić podwodne wersje wszystkich oper dla tych, którym wiecznie brakuje czasu. 😆
Ale też chyba inaczej się rozkładają przenoszone częstotliwości w wodzie, bo powstaje charakterystyczny „stłumiony” dźwięk.
Można pomyśleć też o operach przenoszonych np. szynami kolejowymi…
Moje zatroskanie operami w budach wypływało stąd, że, po pierwsze, gdzie się podzieje prawowity mieszkaniec budy?, będzie przeżywał; po drugie, nawet buda dla bernardyna będzie miejscem koncertowym dla niewielkiego człowieka. Najwyżej psa i jego ludzkiego poddanego, jak się dobrze zwinie 😆
Udręka w sztuce jest dla koneserów i masochistów. Na przyjęciu dopiero co u nas temat dymisji Florencia nie chwycił, bo prawie dla wszystkich opera czy filharmonia są męczące zbytnio. Grease w Teatrze Muzycznym to zupełnie co innego. Muzyka przyjemna, odpoczywa się bez wysiłku. Dla zapracowanych to najlepsze. Zaczynam rozumieć, dlaczego w teatrze farsy są oblegane, a taki „Zmierzch Bogów” nie. Recenzje Zmierzch miał różne, ale moim zdaniem było to bardzo przyzwoite przedstawienie z wieloma dobrymi pomysłami. Tylko nie odprężało, to fakt.
Wczoraj obejrzeliśmy rodzinnie A Serious Man braci Cohenów. Kojarzy się z historią Hioba, jednak bez jej optymistycznego zakończenia. Niby komedia ale nie do śmiechu. Mnóstwo nagromadzonych historii całkiem absurdalnych, ale realnie przytrafiających się niejednemu, tyle, że nie jednemu w komplecie. Ale film mnie fascynował, gdyż przypominał mi właśnie świat, którego u nas już nie ma. Wiele postaci filmu jakbyw widział we własnych wspomnieniach. Z wyjątkiem rabinów, tych w latach 40- i 50-tych u nas nie widziałem, nie wiem, czy byli. Ale musieli być, bo przecież gminy funkcjonowały.
W każdej rozrywce jest potrzebny pewien element odmóżdżenia. Bywa (częściej, niżbym chciał się przyznać), że sadzam zewłok przed telewizornią i nie mam siły obejrzeć Sonaty Jesiennej (czeka w kolejce wraz z kilkoma innymi dziełami mistrza), ale jakąś strzelaninę i mordobicie owszem.
Problem szerszy zaczyna się, gdy coponiektórzy odmóżdżają się bez ustanku, no ale to już inny temat.
Toniekryptoreklama:
Kilkanaście pozycji Harmonii Mundi z serii Musique d’Abord po 3 ojro + 3 ojro za wysyłkę (chyba niezależnie od liczby płyt):
http://store.harmoniamundi.com/promotedproducts?entity_id=22
Chyba problemem jest to, że wszelka sztuka jest teraz traktowana jako coś bezużytecznego, jako rozrywka, gorsza lub lepsza, mniej wymagająca lub bardziej. Ta najbardziej ezoteryczna sztuka zaś to wyraz indywidualizmu artysty. Gdzie te czasy, gdy film, sztuka, książka, przekazywały w mniemaniu (elit przynajmniej) pewną prawdę o ludziach, nieredukowalną do teorii naukowej? Mam wrażenie, że jeszcze w latach sześćdziesiątych tak było (aczkolwiek sądzę tak pośrednio, z drugiej ręki, za młodym będąc).
Gostku, to jest naturalne. Wszyscy jesteśmy zmęczeni. Może z wyjątkiem PK, która ma gdzieś motorek typu perpetuum mobile. Ja jestem do tego stary, więc często oglądam byle co mając w kolejce rzeczy wartościowe. Ale obaj zdajemy sobie sprawę, że coś ogladamy ze zmęczenia, a nie dlatego, że to lepsze. I przeciez stopniowo odrabiamy zaległości i nie robimy tego z musu, tylko sprawia nam to rzeczywistą przyjemność. A świadomy wybór czegoś całkowicie odmóżdżonego jako czegoś swietnego przeraża mnie gdy dotyczy osób z tytułami profesorskimi.
Z kilkunastu par całkowicie lub połowicznie profesorskich, z którymi jestesmy zaprzyjaźnieni, jedna tylko chodzi do opery, trzy na koncerty. Ta, która chodzi do opery, nie bywa w naszej, chadza tylko do della Scala, Met i Covent Garden. Do innych nie warto. Może i mają rację, stac ich na to. Ale my chodzimy do naszej opery m.in. i z ciekawości, jak oni wystawiają. Do teatru nasze zaprzyjaźnione pary chodzą, gdy warszawskie farsy zjadą gościnnie. Ale na gwiazdy pop pójdą na pewno. A są to niby elity intelektualne przynajmniej na poziomie okręgowym. Jest wśród nich profesor humanista o wielkiej wiedzy historycznej, dziennikarskiej i z zakresu funkcjonowania mediów w ogóle. I on też nie chodzi do teatru ani opery.
Zastanawiam się czasem, czy moje zaangażowanie w różne sprawy i ciekawość świata, w tym kultury, jest moją zasługą, czy tylko zasługą rodziców, którzy sami ją mieli i mnie zaszczepili. A Ukochana ma tego samego bakcyla. Jak się kłócimy, a czasem są to wręcz awantury, nie idzie o to, kto ma zmywać czy skosić trawę, tylko o znaczenie czegoś w jakimś filmie albo o o interpretację zachowania jakiegoś polityka. Tak się kłócimy, ponieważ opinia tego drugiego jest dla pierwszego bardzo ważna. Chcemy więc go przekonać lub ewentualnie dać się przekonać, ale prawdziwie, a nie dla świętego spokoju.
Zastanowiłem się jeszcze nad komentarzem Tadeusza. Dotyka czegoś bardzo istotnego. Na pewno przekazywanie prawdy o świecie ma coraz mniejszy udział w literaturze, teatrze i filmach. Ale nadal bywają filmy, spektakle i powieści pod tym względem ważne. Natomiast rozleniwienie odbiiorców przez utwory odmóżdżone sprawia, że coraz większa liczba odbiorców przestaje na tę prawdę zwracać uwagę. Pamiętam, jak pewnemu panu z Indyka Mrożka zostało słowo „dupa” wypowiedziane na scenie. Sczęśliwie większej liczbie widzów zostało „A może byśmy tak co zrobili?” z odpowiedzią „Ii tam”.
Na dywanie wszyscy wiedzą, jak wielką rolę może mieć dydrygent i wykonawcy we właściwym przyswojeniu utworu muzycznego przez słuchaczy. Dla nich to oczywiste. Ale dla zwykłego zjadacza chleba, który o muzyce mało co wie, utwór muzyczny jest dziełem kompozytora i jest, jakim się go słyszy. Dla mnie bardzo długo utwóry były wykonywane świetnie albo tak sobie, ale nie dostrzegałem, że to już nie były te same utwory. To nie tylko utwór wykonany staranniej lub mniej starannie, ale zinterpretowany i inaczej przekazany, a więc już nie ten sam.
Podobnie ze sztukami teatralnymi. Kilka razy oglądałem Księżniczkę Burgunda nic z niej nie rozumiejąc. Dopiero Hubner swoim spektaklem w Powszechnym w 1983 sprawił, że wszystko stało się klarowne i można było się dziwić wcześniejszym problemom z odczytaniem. Potem był jeszcze bardzo czytelny spektakl w Teatrze Miejskim w Gdyni, o dziwo. Reżyserował Waldemar Śmigasiewicz w 1998r.
trzymając się tematyki filmowej, świetny krótki dokument o sprawie Joyce Hatto:
http://www.youtube.com/watch?v=bSaGMaA3eA4
Tadeuszu, pierwszy Twój argument jest słuszny i dobrze o Tobie świadczy. 🙂 Ale z drugim muszę zapolemizować: niektórzy budę swą widzą ogromną… 😈
Odpoczynkowo odmóżdżać moja rodzina lubi się kryminałami, najlepiej niezbyt sierioznymi. Stąd padające czasem w domu pytanie: czy są dziś w telewizji jakieś śmieszne trupy? 😈
Melduję, że istnieję. Musiałam wypchnąć pilną i odpowiedzialną robotę. Jutro znów obrady, ale w podgrupach, i dopiero się zacznie…
Hm, już dziś były momenty wesołe. Np. podczas przedstawiania raportu, kiedy każdy z autorów kolejno omawiał swój rozdział; jeden z nich coś wspominał o amatorskich chórach, których działalność polegała kiedyś w dużym stopniu na wyjazdach zagranicznych (fakt, sama do takiego należałam), „a dziś już można jeździć po świecie, więc nie trzeba śpiewać” 😆 To oczywiście nie było serio.
Ale serio wyraził się w mówce wstępnej p. Jacek Weksler, który był uprzejmy podać do zastanowienia problem, czy aby nie mamy za dużo festiwali, czy nie marnujemy sił i nie powinniśmy się skupić na mniejszej ilości, a lepszej jakości. Centralizm demokratyczny się marzy 😈
A o jakież to festiwale chodzi p. W.: warszawskie, czy pozastołeczne?
No to niech odważnie powie pan Weksler, które uwalić. I uzasadni na miejscu (festiwalu do uwalenia) słuszność i sensowność swoich elukubracji. A mnie osobiście – proszę to przekazać p. Wekslerowi – może będzie łaskaw ufundować zniżkę na kolej, dać ryczałt na benzynę. O diety upominać się nie będę – mało jem, mało piję. No i ciągle żyję. Od festiwalu do festiwalu. Do uwalenia…
Ech, te kongresy, konwencje… No, ale w końcu mamy w temacie słowo „udręka”.
Dobrej nocy.
Dobranoc 🙂
Festiwal w Kołobrzegu był fajny. Tako sztuke popieramy. I kulture.
W kwestiach wodnych,to jeszcze MW2 uskuteczniało Cage’a na basenie.Jedna fanka prawie się utopiła.
Co do uwalania,właśnie to robią.Bo czym jest obcinanie dotacji do zera?Jak chcą zabronić żebraniny,to niech się skupią na mafii mołdawskiej na początek.A jak słyszę,ile kosztują burdy na stadionach,to co tydzień parę fortepianów by się uzbierało.Ręce opadają.
Na okoliczność Kongresu Pani Kierowniczka chodzi spać z kurami! Zazdraszczam…Nawet motorki muszą czasem spać.
W jakiejś mierze zgodzę się z 60jerzy — to znaczy z pytaniem, czy stołeczne, czy — proszę o wybaczenie — prowincjonalne. Bo za Warszawę się nie wypowiadam, poza Warszawą mam wrażenie wręcz niedofestiwalnienia Polski.
Pobutka*.
—
*) Wczoraj młodzież z Francji śpiewała mi pod domem, więc jakoś zostało do pobutki 😉
Ha, kłaść się spać z kurami, ale wstawać skoro świt… 😈
A propos festiwali w regionie śląskim, to dopiero z raportu niestety (dzięki Maćkowi Karłowskiemu, autorowi rozdziału jazzowego) dowiedziałam się o likwidacji wspaniałego cyklu JaZZ i okolice w dawnym GCK, obecnie przemianowanym nie wiedzieć czemu na CKK – Centrum Kultury Katowice, co brzmi bardziej prowincjonalnie, najpierw centrum miało bardziej metropolitalne i ogólnoregionowe ambicje. Zlikwidowano też galerię prezentującą sztukę współczesną, a teraz prezentuje się np. epokę Gierka na fotografii. Zrobiła to wszystko nowa pani na stanowisku dyrektora (od zeszłego roku), import z Krakowa. Na JaZZ i okolice zjeżdżała się publiczność nawet z Czech, o innych miastach Polski nie mówiąc.
Żeby nie być gołosłowną:
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35063,9333576,Bunt_w_Centrum_Kultury_Katowice.html
Warto poczytać forum pod tym tekstem.
musi być Kierownictwo nie dość że niewyspane, to jeszcze podziobane…
Dlaczego podziobane? Jak dotąd nie…
Pędzę 🙂
A, i jeszcze dodam wiadomość, którą powzięłam wczoraj: pani dyrektor, żeby było śmieszniej, jest – jak się okazuje – siostrą pana dyrektora Instytutu Muzyki i Tańca.
Ja tam akurat wolałbym, aby w normalnym trybie sezonowym pojawiali się muzycy ze świata, nie w zagęszczeniu festiwalowym. Bo to i łatwiej sobie czas zaplanować… i mniej nieco snobów będzie…. szaraczkowi trudno wyrwać z życiorysu tydzień na festiwal.
Tu rzecz jasna nie o festiwale chodzi, ale o mamonę. Bo każdy chce być finansowany centralnie.
Dzien dobry 🙂
Gdyby ktos mial ochote posluchac – dzis wieczorem zaczyna sie konkurs Rubinsteina w Tel Awiwie, transmitowany w sieci na Competition live
Kolejnosc uczestnikow bedzie ustalona losowaniem (dzis).
Niejako poniekąd w nawiązaniu do wypowiedzi Stanisława, w miesięczniku, którego nazwa oznacza „lustro” (na okładce 50-letnia pani Kamyczek), dość obszerny materiał o Hildegardzie von Bingen.
Zostaje przedstawiona jako kto, koteczki? Socjolożka i ekolożka, no less, co to się na dodatek papieżom i Rudobrodym nie kłaniała, jej nowoczesne metody ziołolecznicze są stosowane do dziś – po prostu kobieta współczesna, w tonie feministycznym.
podziobane bo z kurami. że też takie rzeczy trzeba tłumaczyć 😐
Nie wiem co się czepiacie. Ja tam bym poszedł na koncert Milesa jeszcze raz… 🙄
Tadeuszu:
Generalnie rzecz biorąc też mam uczucia mieszane. Ale na plus dla festiwali — zwłaszcza poza Warszawą. Bo w ilu miejscach w Polsce są orkiestry ‚HIPowe’? W ilu wystawia się opery na poziomie? W ilu sprowadza nie tylko pojedynczych solistów, ale całe orkiestry i chóry?
Tej różnorodności praktycznie bronią wyłącznie festiwale. I dlatego z przykrością patrzę na pomysły centralistyczne, podobnie zresztą, jak na rozdrabnianie festiwali, czy może rozgrabianie między lokalne instytucje kultury.
Też bym poszedł. To 2 bilety na Milesa już sprzedane. 😈
A czemu Kierownictwo musi pędzić? Przecież czasy kartek na procenty już się dawno skończyły… 😉
W studio im. Lutosławskiego, przed wejściami do sali koncertowej bywa rozkładane stoisko z płytami. Repertuar baaaaaaaaardzo szeroki. Niekiedy również płyty z tym co na sali…
Podczas przerwy w koncercie Sinfonii Iuventus po wystepie Agaty Szymczewskiej z cudownie wykonanym II k. Szymanowskiego, do owego stoiska podszedł pan słuchacz, długo w CD przebierał, aż wreszcie się zdecydował i zakupił – no to ja spozieram bacznie co on tam wspaniałego wypatrzył a czego ja nie widziałem.
To było : „U Cioci na imieninach”
Panem et circenses
To może petycyjkę jakąś machnąć, żeby jednak zorganizowali ten koncert… Jeśli Miles nie dotrze, to żaden problem. Ile razy Doorsi grali we trójkę, jak Jim zapił.
Fajnego kota znalazłem 🙂
http://s53.radikal.ru/i141/0901/47/aa2efd17494c.jpg
Ale w 0 chyba nie pójdzie…
—
Rezygnując wczoraj z retransmisji Philipa Giusiano na zeszłorocznym ChiJE, czyli idąc na łatwiznę włączyłem TV a on juz automatycznie na Mezzo się nastawia..
A tam – szok – wspaniała orkiestra symfoniczna w pełni romantyczna a BEZ DYRYGENTA (co to mi sie kiedyś nie mieściło w głowie jako, że nawet minimalistyczne obsady Jozuy Rifkina były centralnie prowadzone) grająca WSPANIALE, WSPANIALE WSPANIALE (dawno nie słyszałem takiego wykonania pełnego pasji , chęci i radości grania) symf. 5 i 7 naszego ulubionego Becia…
L’Ensamble des Dissonances !!! Pod minimalnym kierownictwem (dużo mniejszym niż Robert Kabara) Daniela Grimala.
Zajrzałem dzisiaj do programu – za późno mi TV odpalił bo przedtem było jeszcze I-sza i konc.skrzypcowy..
To zależy, który zespół zaprosimy.
Shorter Hancock Carter Williams
Scofield/ Stern Foster Cinelu Darryl Jones
spoko spoko
Orpheus Chamber Orchestra grała Mozarta bez dyrygenta.
Pamiętam program z Bernsteinem, jak zaczyna dyrygować pierwszą Brahmsa (chyba), a po kilku taktach odwraca się do kamery i mówi coś w rodzaju: „oni właściwie mnie nie potrzebują, więc po co ja tu stoję?” jednocześnie na drugim planie nowojorczycy bez zająknięcia dalej rżną jak trza.
Hildegarda była wszechstronnie uzdolniona. Muzyka, ziołolecznictwo i żywioły, do tego przewodnictwo w zakonie. Dlaczego nie ma tam być miejsca na socjologie i ekologię. Fryderykowi I chyba się pokłoniła jednak.
L’Ensamble les Dissonances też wczoraj w Mezzo oglądałem i słuchałem. Włączyłem jeszcze znacznie później i widziałem tylko VII i Kwartet smyczkowy, ale byłem pod wrażeniem. Równoczesnie w Kulturze była VIII Mahlera.
Jak się głęboko zastanowiłem, to przestałem rozumieć, dlaczego Pani Derektor tylko do Milesa się ograniczyła. Przecież na koncert takiego, powiedzmy, Chopina Fryderyka, zapewne jeszcze większe tłumy by waliły.
Kreatywna myśl Derekcji nie powinna znać żadnych granic w wylatywaniu nad poziomy!
Stanisławie – tak, pod Bernsteinem ale byłem w takim dosycie piątą i siódmą, że świadomie poprosiłem pilotem TV, żeby się wyłączył.
—-
Gostku – do wszystkich nowojorczyków ! – proszę zobacz jednak L’Ensemble (szansa chyba niemała – na Mezzo często powtarzają) ; to był koncert w Dijon
—-
Dzisiaj w Filharmonii Dwójki Christine Stotjin śpiewa 7 Fruehe Lieder Berga
Gostek nie ma Mezzo…
Ale jak grzebał o Orpheusie, znalazł to:
http://www.orpheusnyc.com/listen.html
a najmniejszym zespołem widzianym / słyszanym przez wyżej podpisanego i prowadzonym przez dyrygenta przodem do zespołku skierowanego, był 7-osobowy chórek wykonujący motety JSB.
Było to jakieś 15 lat temu, w Hamburgu, w bocznej nawie kościoła św. Jakuba (tam gdzie wspaniałe organy Arpa Schnittgera).
Nie mogę zapomnieć tego wieczoru..
Ein neues Lied..
Bobiku, w Chopina mogliby nie uwierzyć, a w Davisa to większość nie uwierzy, ale część kto wie. Chyba żeby artyści występowali jako dybuki panujące nad ciałem mniej doskonałego artysty współczesnego. To jest jakaś myśl do wykorzystania.
Myślę właśnie o innej instytucji kulturalnej. Bardzo zasłużony Klub Studentów Wybrzeża Żak. Rada Miasta klub odebrała studentom. W zamian dała starą zajezdnię tramwajową, ale włada nią już miasto a nie studenci. Pozostały we współpracy z Nowym Żakiem osoby organizujące życie kulturalne wokół dawnego klubu. M.in. teatr Dada von Bzdylov, osoby sprowadzające japońskich tancerzy butoh i w ogóle różnych tancerzy eksperymentalnych. Także osoby organizujące przeglądy jazzowe. Z czasem trudności w znalezieniu wspólnego języka sprawiają, że kolejne osoby współpracujące wynoszą się z Żaka. Ale władze miasta niewiele się tym przejmują.
Stanisławie,
Zabawny jest po prostu lekki ton, w jakim podają informacje o Hildegardzie, zgodny z ogólnym stylem pisma.
cichutko wpadam tylko obwieścić:
wczoraj PA dostał Fryderyka za album z Schumannem
i już znikam 😉
To ja lokalne uczucia wyleję:
Filharmonia Wrocławska dwa Fryderyki: Lutosławski, symfonie (pod Kasprzykiem) i Wrocławska Orkiestra Barokowa pod Thielem za Czechów. Tę ostatnią znam, podoba mi się.
Hm, że FW dostała Fryderyki, dowiedziałam się właśnie z kilku maili. Że również PA – dopiero teraz od mica 😉
Uff! wreszcie w domu. Łeb mi pęka. Poszłam nawet na kawałek koncertu jazzowego, ale to nie był najlepszy pomysł. Jazz to ci był bardzo środkowoeuropejski (niemiecki), a – jak wiem od doc. Jacka Niedzieli – takiego jazzu nie ma. A jeszcze śpiewany kontratenorem… co za pomysły 😉
Nawiałam więc w przerwie.
A teraz zrobię se kolację.
Tyle absurdów, ile dziś usłyszałam, wystarczyłoby na dwadzieścia wpisów. Coś Wam dziś zaserwuję, a pośmiejcie się trochę, co będę żałować. 😈
Drodzy Dywanowicze,
Powiedzcie, co to za muzyka w tym teledysku. Ja to skądś kojarzę, ale…
http://www.viddler.com/explore/cheezburger/videos/1543/
Cholera wie. To mógłby być nawet Isang Yun…
😯 nie znam?
To jest Isang Yun:
http://www.youtube.com/watch?v=C0MWDCsZi0A&feature=related
Jeśli to nie to samo, to podobne, prawda? 🙂
Miał bardzo ciekawy życiorys:
http://en.wikipedia.org/wiki/Isang_Yun
No ja dziękuję za taki ciekawy, ale dziękuję również za informacje.