Stop japońsko-europejski
Kiedy oglądałam spektakl Matsukaze w Operze Narodowej, przyszło mi to głowy właśnie słowo: stop, ścisłe połączenie tworzące nową jakość. Bo tak: Toshio Hosokawa jest Japończykiem, ale ukształtowała go muzyka europejska, a potem pojechał na studia do Europy. Studiował u Koreańczyka Isanga Yuna, który namawiał go do zainteresowania się kulturą kraju pochodzenia, ale żeby było śmieszniej, to jego kolejny, całkowicie już niemiecki (niemieckojęzyczny Szwajcar, ale w Niemczech wykładający) pedagog Klaus Huber kazał mu jechać na cały semestr do ojczyzny i zapoznać się z własną tradycją.
Ciekawe też, że Toshio i w rodzinie miał znawców dawnej kultury japońskiej, ale od nich nie dowiedział się właściwie niczego, w dzieciństwie i młodości zresztą mało go to obchodziło. A rodzice już mieli europejskie upodobania.
Tak więc Toshio Europie zawdzięcza powrót do korzeni. Wypracował własny styl, w którym wyczuwa się głębokie nawiązania do japońskości, ale warsztat europejski. Opera Matsukaze, napisana do treści przedstawienia teatru nō, zawiera zdecydowanie europejską muzykę XX i XXI wieku, ale z japońskimi akcentami (bębenki, flet) i muzycznymi gestami, choć nie jednoznacznie związanymi z nō. Jednak ten spektakl to nie tylko muzyka Toshio, ale w równym stopniu reżyseria i choreografia wspaniałej Sashy Waltz ze scenografią Pii Maier Schriever i Chiharu Shiota. Wszystko tworzone było we współpracy i to widać.
Treść jest dość prosta: oto Mnich przychodzi do wioski, gdzie na sośnie znajduje epitafium dla dwóch sióstr: Matsukaze i Murasame. Te młode kobiety zakochały się w tym samym mężczyźnie. Yukihira, rozkochawszy je obie, udał się do miasta, gdzie rozchorował się i umarł, one zaś nie mogły wyzwolić się z tęsknoty za nim, nawet po własnej śmierci. Mnich spotyka się z ich duchami. Dwa światy przenikają się wzajemnie.
To, co zrobiła na scenie Sasha Waltz, jest piękne i wzruszające. Niesamowita jest pojawiająca się w pewnym momencie przegroda-siatka-pajęczyna, za którą widoczne obie siostry pływają w powietrzu, jak prawdziwe duchy. W tańcu, kameralnym i grupowym, nie ma dokładnego odwzorowania treści, nie ma też nawiązań do japońskiego teatru. Jest to subtelna ilustracja treści, ale nie dosłowna. Ze śpiewaków zwracają uwagę zwłaszcza odtwarzające obie siostry Barbara Hannigan (Matsukaze) i Charlotte Hellekant (Murasame). Pierwsza z nich odwiedziła już Warszawę, gdy na Warszawskiej Jesieni 7 lat temu wystąpiła w kameralnej operze Michela van der Aa One. Jest świetna, i jej koleżanka też.
Spektakl jest koprodukcją z brukselskim Théâtre Royal de la Monnaie, gdzie premiera odbyła się 3 maja, berlińską Staatsoper i teatrem w Luksemburgu. Jeszcze tylko dwa razy zostanie tu pokazany, 1 i 2 czerwca. Może jeszcze wróci?
Toshio niestety nie przyjechał na premierę. Ale w programie jest ciekawy wywiad z nim, z którego zacytuję parę zdań: „W japońskim teatrze, również w kabuki, ważne są gesty aktorów, które funkcjonują w stylistycznej syntezie z tekstem, muzyką, specyficznym rodzajem śpiewu. To jest zresztą coś, czego mi brakuje w operze europejskiej. Niemal zawsze jest to fantastyczna muzyka, cudowny świat dźwięków, ale wydarzenia na scenie, ów nieustanny ruch oraz imitacja rzeczywistości irytują mnie. Są oczywiście reżyserzy, którzy uciekają od tej konwencji, jak choćby Robert Wilson, ale to wyjątki”.
Komentarze
errata: klaus huber jest (niemieckojęzycznym) szwajcarem
Jeszcze do poprzedniego wpisu, bo dwa watki sie chyba splotly wyjatkowo udatnie:
Nie jestem pewien, czy jestem na dobrym tropie, ale Daniel Passent wspomniany przez PAK-a byl zafascynowany osiagnieciami Gilberta E. Kaplana, ktory w latach 60-tych dostal fascynacji 2 Symfonia Mahlera. Kiedy lata pozniej dorobil sie pieniedzy na wydawnictwie o inwestycjach, dotarl w jakis jemu wylacznie znany sposob do mozliwosci dyrygowania najlepszymi orkiestrami w tejze drugiej.
DP pisal o nim nie raz, dajac go za przyklad, ze „jak sie bardzo chce, to mozna niemal wszystko”. Az tu nagle 8 grudnia 2008, NYP poprosila, zeby juz im tego nie robic, bo oni wprawdzie moga zagrac nawet taki kawalek jak 2-ga Mahlera bez dyrygenta, ale poniewaz p. Kaplan ma problem z utrzymaniem rytmu, to im to jednak przeszkadza.
P. Kaplan oczywiscie dopuscil, ze nie wszystkim jego sztuka odpowiada, co do rytmu przyznal, ze prawda, ale w tej czesci wszyscy dyrygenci nie daja rade, wiec nie jest to takie wyjatkowe.
A drugi watek? NYT opisujacy to wydarzenie napisal:
Mr. Kaplan’s performances present a particularly extreme example of the gap that can exist between the way performers perceive a concert and the way listeners do: a gulf as old as music criticism itself.
Czyli, kuzden moze zostac przy swoim i juz….
Sinfonia Varsovia jakoś wytrzymywała wielkiego Menuhina, przed którym trzeba było zamykać oczy, żeby nie mylił im taktu, nie z powodu braku poczucia rytmu osobiście, ale dlatego, że ręce już mu się bardzo trzęsły i dyrygować za bardzo nie potrafił. Ale mówił im tak piękne rzeczy o muzyce i tak im pomógł w karierze, że jakoś mu to wybaczali, zaciskali zęby i robili swoje. Mieli (i mają) jeszcze parę takich współpracowników…
em-esz – oczywiście racja, już poprawiam. Zapomniałam, bo skleił mi się z Freiburgiem (Fryburgiem Bryzgowijskim, jak się ładnie po polsku mówi) – który zresztą jest o dwa kroki od szwajcarskiej granicy – gdzie przez wiele lat wykładał kompozycję. Studiował też u niego Tadeusz Wielecki 🙂
Zamiast Pobutki trochę o p. Hannigan i nie tylko:
http://vimeo.com/12624923
Bardzo szkoda, że w sumie będą tylko 3 spektakle (w Brukseli było ich 7)! Dawno nie doznałem w warszawskiej operze tak prawdziwych wzruszeń zarówno słuchowo-muzycznych, jak i wizualnych. Wspaniały, choć krótki wieczór.
Od paru lat jestem wiernym wielbicielem twórczości Chiharu Shioty, która w tej scenogarafii ukazała kwintesencję swojego kunsztu. Przykłady jej dokonań można zobaczyć tutaj http://www.chiharu-shiota.com
Dzięki za link! Bardzo ciekawe. Te „pajęczyny” to widać znak rozpoznawczy artystki 🙂
Niesamowity był efekt, kiedy solistki za tą pajęczyną „pływały” w przestrzeni, i moment, kiedy tancerz rzucił się na nią i zaczął wdrapywać.
Recenzja po premierze w Brukseli – troche bardziej krytyczna i bardziej do mnie przemawiajaca. Z mezem niestety wynudzilismy sie wczoraj jak jeszcze nigdy :/
http://www.sfgate.com/cgi-bin/article.cgi?f=/g/a/2011/05/08/bloomberg1376-LKRWB30UQVI901-35QQTJQDU9QKN26MHF4EFCA8QD.DTL
Proszę się nie przejmować śpiewakami, Pani Kierowniczko. Budzą wielkie namiętności, a ponieważ podejmują największe ryzyko osobiste, są też mało odporni. Rudolf Bing powiedział kiedyś – a on ich znał i kochał, więc cienia złośliwości w tym nie było, tylko angielskie poczucie humoru… – że im trzeba wiele wybaczyć, bo „mają chore struny głosowe”. My, zwykli ludzie, mamy zdrowe…
A z ich fanami bywa strasznie. Nigdy za żadnego skrzypka, pianistę, czy dyrygenta świętokradczy krytyk tak nie oberwie, jak za śpiewaka.
Dawno temu, na forum operowym w czasach usenetu (dziś te fora wygasły), powiedziałem coś złego – szałony! – o Otellu Maria del Monaco, o którym nadal myślę, co myślę… W życiu nie dostałem takiej kocówy, istny lincz.
Kiedyś też napisałem coś nie tak – oficjalnie i konkretnie, przejechawszy się po bardzo „obiektywnych” szczegółach – o pewnej śpiewaczce, która we Francji ma wielu wyznawców. Przez wiele lat dostawałem potem regularnie listy anonimowe od jakiegoś wielbiciela(lki), zawsze ten sam charakter pisma, podpisane nazwiskiem Dietrich Fischer-Dieskau, albo Elisabeth Schwarzkopf itd, z wycinkami prasowymi, gdzie owi artyści dobrze się o tej pani wyrażali. Ostatnio to jakoś ustało, ale myślę, że na setkę znaczków facet(ka) wydał(a). Wywąchał(a) mnie nawet, kiedy się przeprowadziłem… Urzędy, oficjalnie poinformowane o zmianie adresu, pisywały przez rok-dwa na stary – on(a) od ręki na nowy!
Wielu fanów po prostu nie słyszy, jak Idol(ka) śpiewa naprawdę. Kochają i już, a kocha się nie za – ale pomimo…
PMK
PMK, przecież ja to wiem. Ale też widzę niestety w naszym kochanym kraju (a może tak jest i na świecie, nie umiem tego powiedzieć) ogólną tendencję do posiadania jedynie słusznej racji przez każdego, wyostrzoną do tego stopnia, że mających inne zdanie muszą wyzywać od idiotów (a w przypadku kwestii politycznych – zdrajców itp.). Trudno się przyzwyczaić, ale pomału stwierdzam, że jednak nie ma wyjścia 🙁
Witam Mon i dziękuję za link. No proszę, jak rozmaicie można odbierać to samo 🙂 Ja całkowicie się poddałam rytmowi tego spektaklu i oglądałam go niemal z zapartym tchem. A mój kolega – muzyk, oswojony ze współczesnością, żeby było jasne – stwierdził: „W pewnym momencie przysnąłem, a kiedy się obudziłem, lepiej mi się słuchało. Najlepsze było ostatnich 10 minut” 😉
Miłość jest nie tylko ślepa, ale i głucha.
Szarganie świętości zawsze boli zagorzałych fanów.
Być zagorzałym fanem znaczy kochać bez uprzedzeń i bezwarunkowo. Zazdroszczę takim ludziom wytrwałości, ale i też nie rozumiem, że słuchając filcu wychwalają go pod niebiosa nie dając złego słowa komukolwiek powiedzieć.
Myślę, że to nie jest zjawisko lokalne, ani nowe, ani ograniczone do tej dziedziny, choć w niej znajduje szczególnie silny (aczkolwiek niegroźny) wyraz. Wyjścia nie ma, bo taka jest natura ludzka, a spokojnej dyskusji z użyciem argumentów i kontrargumentów ludzkość nie potrafiła prowadzić… no chyba właściwie nigdy.
Czytankowy ideał brzmi oczywiście, że „tylko krowa nie zmienia zdania”, ale nikt przecież takich przysłów poważnie nie traktuje…
Gdzieś kiedyś czytałem niezłe uzasadnienie tego zjawiska. Człowiek utożsamia swoje poglądy ze swoją… tożsamością. Jestem tym, co myślę na różne tematy. Jeżeli dam się przekonać, to dam się zmienić, czyli unicestwić, bo okażę słabość. Jeśli zmieniłem zdanie, to znaczy, że przedtem się myliłem, jeżeli przedtem się myliłem, to znaczy byłem gorszy, niż sądziłem, że jestem itd, a jeśli nie jestem taki, jak myślałem, to kim-czym jestem? Cała robota na nic.
Myślimy tak nie tylko o sobie, ale również o innych. Ktoś, kto przyznał się do błędu, jest zgubiony: jeżeli raz się pomylił (i przyznał do tego), to znaczy, że niesposób mu wierzyć nigdy i w niczym. Przyznanie się do błędu powinno być raczej gwarancją uczciwego, zdrowego myślenia. Jest odwrotnie.
Prezydent Mitterrand powtarzał takie stare hasło: „n’avouez jamais”, nigdy się do niczego nie przyznawaj. Nie tylko do zbrodni, ale nawet do drobnej pomyłki. Raczej śmierć niż taka hańba.
PMK
To rzeczywiście niezłe uzasadnienie – ale dlaczego nie dotyczy wszystkich? Ja mogę dać się przekonać, jeśli istnieją jakieś racjonalne przesłanki, bym zmieniła zdanie, i nie uważam tego za ujmę. Jednak akurat własnym zmysłom wierzę, póki jeszcze są w pełni zdrowe 😉
No i jeśli czegoś naprawdę nie wiem, mówię otwarcie: nie wiem 😀
No właśnie.
Zgodnie z powyższym wywodem, jeśli PK nie wie, znaczy że ma braki, znaczy że nie jest uprawniona do wydawania osądów o innych, bo nie wie.
Q.E.D.
Chętnie zaglądam na Dywan także dlatego, że tak rzadko pojawiają się tu komentarze nieprzebierających w słowach oszołomów – ukłony dla Pani Redaktor za trzymanie miłośników inwektyw na dystans. 🙂 Mam krótki komunikat logistyczny: Jeśli ktoś z Państwa wybiera się gdzieś w najbliższych dniach pociągiem (np na koncerty do Łodzi), to doradzam (ponowne) sprawdzenie rozkładu jazdy. Właśnie się zmienił.
Na szczęście to, że jednego artystę lubimy bardziej niż innych nie wszystkim wyłącza słuch i zdrowy rozsądek (słyszę, kiedy mój ulubieniec jest w kiepskiej formie- bo, jak każdy – bywa i wiem, czego śpiewać nie powinien).Ale bywają przypadki kuriozalne, jak znany wszystkim bywalcom „Trubadura” fan pewnego barytona , który występuje tam pod licznymi nickami, a każde nowe wcielenie kocha idola jeszcze bardziej.Mnie też dostało się tam za… niedostateczne uwielbienie dla Piotra Beczały, co zdziwiło mnie tym bardziej, że wyrażałam tylko lekkie wątpliwości nie dezawuując go (bo do tego powodu nie ma). W wypadku pana, który zaatakował PK za tak delikatne wyrażenie własnej opinii – chyba ma ciężkie życie z niezwykle kruchym ego. Tylko współczuć, bo z pewnością jeszcze nie raz komuś się nie spodoba
Kruche ego i – nazwijmy to – niezbyt korzystny mechanizm obronny. 😉 Ktoś, kto potrafi na negatywną krytykę odpowiedzieć spokojnie, przy pomocy rzeczowych argumentów udowadniając, że krytyk nie miał racji, wzbudza szacunek. Ktoś, kto próbuje wyłącznie zdezawuować osobę krytyka, zamiast argumentów używając obelg, wyzwisk i insynuacji, w najlepszym wypadku się ośmieszy (o najgorszych możliwościach nawet już nie wspomnę).
Wiem, że atakowanie osoby zamiast meritum jest obecnie praktyką bardzo wśród ludzi rozpowszechnioną. Ale ja jestem pies i nie muszę tego uważać za normalne. 😉
Nadwrażliwość na krytykę nie omija nawet wokalnych gigantów jak Dietrich Fischer-Dieskau. Posądzenia o przesadnie analityczne podejście do muzyki, manieryzm oraz zbyt pieczołowite traktowanie słowa zatruwały mu życie nawet i po zakończeniu kariery, czemu dał wyraz m.in. w drugim tomie wspomnień. Pisze tam m.in.: „Publiczne wyjawianie najmniejszych nawet słabostek własnej konstytucji, niczym chorych miejsc poranionego starego drzewa to los, który sami sobie wybraliśmy”.
Przyznaje się tam do potrzeby dementowania wypowiedzi krytyków, choć wie, że to bez sensu. Według niego krytyka powinna przede wszystkim rejestrować wydarzenia i powstrzymać się od wyroków, tymczasem zawsze jest wypowiedzią wartościującą, rzadko za, najczęściej przeciw. Krytyków muzycznych przedstawia jako niedoszłych muzyków, frustratów, którzy odgrywają się za swoje niepowodzenia na artystach, podejmujących ryzyko każdym swoim występem. Podkreśla, że często zdarzają się recenzje wzajemnie sobie zaprzeczające z tych samych wydarzeń i że ocena krytyki muzycznej jest subiektywna, a zależy od nastroju krytyka, miejsca zajmowanego na danym koncercie, preferencji repertuarowych i stylistycznych, związanych z jego temperamentem. Próbuje wprawdzie racjonalizować i wzywa (sam siebie?), by się krytyką nie przejmować, ale to głos brzmiący słabo w konfrontacji z ogromem żalów wypełniających wiele stron tej książki.
No tak, Beato. Nie za to go kochamy. 😉
Ja tam, Bobiku, go kocham „pomimo” (patrz PMK 12:17) 😉 Poza tym DFD jest przystojny nie tylko wokalnie, ale i umysłowo. A to powyżej to tylko takie rysy na tej umysłowej przystojności.
Krytyka miałaby tylko rejestrować wydarzenia? To co to za krytyka? 😯 Rejestrować każdy potrafi, nawet komputer 😛
Aga – właśnie, właśnie! Ja już jutro do tej Łodzi. Zakwateruję się w Filharmonii. Ciekawam, kto kiedy przybywa. Wiem tylko, że lesio w piątek.
Trzeba będzie jakieś zajęcia zlotowe… 😉
Dla wszystkich przyjeżdżających na Piotrusialia: w ramach festiwalu jest cykl pokazów filmów z polecenia PA (producent stał również za filmem Anderszewski gra Schumanna):
http://www.kinomuzeum.pl/index.php?action=kino
Muzeum Kinematografii jest 10 min. spacerkiem od Pałacyku Herbsta.
@PK
Ja w temacie recenzowanej w dzisiejszej „Polityce” książki Alexa Rossa „Reszta jest hałasem”. Wiadomo czy/kiedy ta książka pojawi się w księgarniach? Na stronach wydawnictwa przesunięto premierę z maja na czerwiec, PIW jak wiadomo jest w opłakanym stanie, a wpis tłumacza Aleksandra Laskowskiego na Kulturze Liberalnej http://kulturaliberalna.pl/2011/05/24/laskowski-halas-w-piw-ie/ bardzo gorzki…
Premiera w połowie czerwca.
Z tą redakcją to różnie… ale ja dostałam książkę do czytania w pdf, nie gotową wersję, więc mogli jeszcze coś poprawić. Jak się okaże, że nie, to tradycyjnie służę erratą 😉
Dziękuję PK za odpowiedź!
Takich książek jest na naszym rynku bardzo mało niestety. Oby bankructwo PIW-u nie przeszkodziło w publikacji…
Że niby tutaj nie ma inwektyw?
A gdzie tam!
Najlepszy przykład:
Aż Wy takie i owakie
torbyborby ósmesmakie!
impotenty innowierce,
zębologiczne wyszczerce!
płytkie, wklęsłe i na zewnątrz
z trąbką w uchu mocno drzewną
z fizjonomią zbędną światu
z poleceniem tylko katu
ze szczątkową myślą co to
świat jak ujrzy tylko błoto
i ubrani jak na bal,
was nie przyjmie nawet pal!
Trujojemcy, nocne snuje
klątwy, bździągwy i szczeżuje
łysi, bladzi i zgarbieni
zatrzymani wiecznie w sieni…
a, że jestem durak krugom,
mógłbym jeszcze tak dość długo
ino po co, przecież wiecie,
żeście som jedyne w świecie:
Aż Wy takie i owakie
torbyborby ósmesmakie!
impotenty innowierce,
zębologiczne wyszczerce!
płytkie, wklęsłe i na zewnątrz
z trąbką w uchu mocno drzewną
z fizjonomią zbędną światu
z poleceniem tylko katu
ze szczątkową myślą co to
świat jak ujrzy tylko błoto
i ubrani jak na bal,
was nie przyjmie nawet pal!
Trujojemcy, nocne snuje
klątwy, bździągwy i szczeżuje
łysi, bladzi i zgarbieni
zatrzymani wiecznie w sieni…
da capo al fine…
Wystarczy ?
😆
Aha, zupełnie zapomniałam – dziś Dzień Dziecka…
Najlepszego wszystkim! W końcu każde z nas jest po trosze dzieckiem 😀
No to powtórzę się we w związku ze z dniem owym…
Jest raz w roku taka bzdura:
dzień swój ma progenitura.
Raczy wiedzieć Bóg Jedyny
za co te z przedrostkiem …syny
dzień swój mają, nawet święto
i skąd na to pomysł wzięto?
Wszak wiadomo to niezbicie
najsmaczniejsze jest … współżycie
za co ceną w dziewięć miechów
długie życie na bezdechu…
Człowiek wciąż głupotą grzeszy
i kretyńsko z tego cieszy!
Wrzaskiem, smrodem toto sieje,
przy nim człowiek dziecinnieje,
ciuciu, mniamniam, piciu, mlasku,
i do zmroku tak od brzasku…
Żeby nam kto za to płacił,
gdzie tam! Na tym tylko tracisz!
Tu odżywki, tam pieluchy,
(Jezu, te frykcyjne ruchy!)
a lekarstwa, a ubranka,
a dziecięca układanka,
jednym słowem: katastrofa
– ja swe wszystkie ruchy cofam!
Może wreszcie przyszła pora
– ogłosimy dzień seniora!
Tylko wtedy do poduchy
też przydadzą się pieluchy,
(no i gdzie me lube ruchy…)
też nam będą piciu, mlasku,
też do zmroku tak od brzasku…
Z tą różnicą, że co młode
ma nadzieję na urodę,
stetryczałym dziadom zasię
już po czasie, już po czasie…
Chyba jednak jakaś racja
za tym stoi, że Dzień Dziecka
świadczy: tylko prokreacja
przyszłość ma, chociaż zdradziecka…
zeen w pełni formy 😆
Dziękuję bardzo za pomoc! No to ja wiem, gdzie ta opera (Estates) w Pradze, ale nazw nie kojarzyłem. Tam nigdy z doskoku nie było biletów 🙁 A ja się i tak nie wyrwałem. Kiedyś przyjadę specjalnie, zamówiwszy wcześniej bilety. Przecież królewskie miasto Wrocław jest blisko od Pragi…
Od Wiednia też.
Jednego i drugiego Wam we Wrocławiu zazdroszczę…
Tadeuszek nie mył uszek
mama chociaż pilnowała
nie dostrzegła, że zły duszek
sprawił, że jest dziś patałach…
I bede tak pisał dopotąd, dopokąd każden wchodzący nie wyrazi w pierwszych słowach zachwytu dla mego geniuszu…
😆
Czy zdanie, że ktoś nie mył uszu,
może objawem być geniuszu? 😯
Nie bójta się piszta…
Tylko liczta się z kosekwencjamy…
😆
Na Dorotę:
która –
wyraziła zachwyt
nic mi zatem teraz
już nie będzie łatwym…
😉
Pani Kierowniczko, chyba odpuszczę, bo zapach strachu dobiega….
Myślę, że zart został zrozumiany i nie był w opozycji do merytoryzmu, któren wcionsz zachwyt mój budzi, lepiej niż nastawiona komóra na 8:00
Niech sobie piszą… Ja to pot
em eszystko przeczytam…
😉
Dobra dobra 😀
Dobra dobra dobra
z Kierowniczki kobra
spójrz jej w oczy tylko
a poczujesz szpilką
ukłucie zjadliwe
nie pytaj qui vive…
śmierć cię już dopadła
dobrze, że choć nagła…
Jam łagodna kobra wielce,
jak panienka z miasta Kielce…
(tak mi się jakoś zrymowało 😛 )
Patrzcie na zeena się ludziska,
geniusz mu tak uszamy tryska,
że szmer przez miasto Łódź przechodzi:
nową fontannę mamy w Łodzi. 😈
Na Bobika:
Bobik – pies jest – na kobiety,
szczeknie… i tylko niestety…
Jutro przybędę do miasta Łodzi,
wizję lokalną zrobić się godzi:
gdzie ta fontanna, jak to się dzieje,
że się uszami geniusz tak leje 😉
Pani Kierowniczko,
ja żem jeszcze w Gdańsku
ale owszem, będę,
przywitać po pańsku 😉
(jak zdonżem, bo mój wielocyped rozwija rozmaryna, nie prędkość…)
😆
Okazji zapewne
będzie dosyć wiele,
bo ja będę w Łodzi
jeszcze aż w niedzielę 😉
Zeena geniusz nad poziomy
źródłem wielkiej jest oskomy
Na pochwały, na zachwyty
– chciałbym nimi być utyty.
Jednak wiedzą ludzie w blogu:
zdechła wizja już w połogu.
Akuszerką był tam Bobik.
Łapką wydarł z ziemi grobik,
Aby złożyć na dnie jego
flaszkę potu codZEENego.
(Wybacz psinko, że cię wrabiam
coś się w rymach nie wyrabiam).
A do tego dziś dzień, tego,
dziecka z ruchu poczętego.
No, ta fontanna stoi w centrumie,
bo nie w centrumie zeen być nie umie. 😉
Schodzi się do niej mnóstwo narodu,
co zeena wielbi wszerz i do spodu,
więc widać z dala, w słońcu i w cieniu:
tam, gdzie to mnóstwo, tryska ten geniusz. 😀
Sześćdziesiąty Jerzy
no, się szczerzy…
Lecz nic Go nie uratuje
gdy wemą Go za szuję…
Ja na szczęście mam na względzie-
niech sobie bedzie…
A z przemądrzałości Bobika
nic nie wynika
pies na kobiety?
niestety!
Ani pies, ani bies
on tylko wielbi kotlety…
Gdym tak miłą wrobion ręką,
nawet nie zaskomlę cienko,
tylko mężnie stawię czoła
sytuacji (jeśli zdołam).
Zeena grób jam kopał nieraz,
lecz wygrzebał się, przechera,
po czym lotem nietoperza
na blog Kierowniczki zmierzał,
tu się wpijał i wampirzył,
tego ujął, tego wpirzył,
tu poważnie, tu dla zgrywy…
I jest do dziś wiecznie żywy. 😆
Żywość moja, drogi …cielu
boli do dziś ludzi wielu
jam skurczybyk wyjątkowy
dobiorę się każdej głowy….
Znam ja tego skurczybyka,
Więcej gada niźli fika… 😆
Bo w przyjaźni tak już bywa:
zawsze jest alternatywa…
Jesli ci przyjaciel fika-
nie jest nim, gra muzyka…
Ja doprawdy jestem w szoku:
blog założył zeen na boku? 😯
Grzmijcie, trąby i puzony,
bo zeen zrobił się czerwony 😆
Fiknie także sobie czasem,
to sopranem, to znów basem,
tu spod spodu, a tam z wierzchu,
raz o świcie, raz o zmierzchu,
lecz czy fiknie, czy zagadnie,
wkrótce pewnie gdzieś przepadnie,
znaczy, uda się do wyra…
Lecz nie koniec to wampira,
bo za tydzień, dwa lub osiem,
kiedy znowu będzie w sosie,
zjawi się tu żądny juchy –
tak przynajmniej głoszą słuchy. 😎
Dzisiaj wampiry szaleją po wsiech 😉
Ten fakt trzeba sobie cenić,
że się zeen dziś zarumienił,
bo wampiry – drżyj stolico! –
mają trupioblade lico.
W mieście Łodzi to uchodzi,
więcej powiem – budzi podziw,
lecz w stolicy budzi lęki,
wszyscy trzęsą się od ręki…
Więc że zeen dziś jakiś krwawy,
to tak chyba – dla Warszawy ❓
Nie boimy się wampirka,
on nie gryzie, on nie ćwirka,
tylko robi fiku miku,
aż się zarumienił w nicku… 😉
Łajza rzondzi, łajza chodzi,
łajza nigdy nie zawodzi… 😆
Ja bym się i zarumienił…
co to zmieni, co to zmieni…
Ciała dać na blogu swoim
nie przystoi, nie przystoi…
Blogu nie mam – i na szczęście
wolę dla innych nieszczęściem
być, co z nieba nagle spada
co napiszą, to dogada…
rola łatwa, lekka, no i
sztywno ego moje stoi
do wiwatu dać autorom,
niech me wpisy trochę bolą…
Bo dokopać jest mą rolą
Niech ich bolą, niech ich bolą cool:
Piękna Łajzo, cudny kwiecie,
rzondzisz nam w blogowym świecie,
od przypadku do przypadku,
z boku, z przodu, tudzież zadku,
lepszaś niż kawior z bieługi!
Podpisano: korne sługi. 😆
a tera jest najwłaściwsza pora na utwora…
Jak go posłuchać – ino całego, to robi wrażenie, że ma coś z Bolera niejakiego Ravela.
Nie, żeby podobne w prostatyczny sposób, ino przez analogię użycia środków.
Jak ktuś się nie zgadza, chętnie mu dokopię…
http://www.youtube.com/watch?v=iofT_kc7FH8
Pobutka.
Dzień dobry,
właśnie dostałam kolejne płyty Włodka: muzykę do filmu Pora umierać (na którym nie byłam; na Rewersie i owszem) oraz muzykę do wierszy Iwaszkiewicza pt. Struny na ziemi.
Oj, nie było jeszcze kiedy przesłuchać. Może zaraz zapuszczę.
A link zeenowy bardzo przyjemny 🙂
A propos powtarzania („coś z Bolera niejakiego Ravela” 😉 ). Obudziwszy się jak zwykle przy Poranku Dwójki słyszę kawałek szybszej części III Kwartetu Góreckiego i natychmiast, jakby jeszcze przez sen, przychodzi mi do głowy słowo: perseweracja.
Nie miałam chyba odwagi (?) myśleć w ten sposób o Góreckim. Ale coś w tym jest… Tzn. perseweracja jako jeden ze środków, którymi buduje szaleństwo w swoich utworach, tych szybkich zwłaszcza 🙂
Zachwyty Matsukaze w „GW”:
http://wyborcza.pl/1,75475,9709620,_Matsukaze__w_Operze_Narodowej.html I w „Rzepie” – recenzent w ogóle nie zauważa muzyki 👿
http://www.rp.pl/artykul/9131,667343_Matsukaze_w_Teatrze_Narodowym.html
I rozmowy z Sashą Waltz:
http://www.rp.pl/artykul/9131,667335_Rozmowa_z_Sasha_Waltz.html
http://wyborcza.pl/1,75475,9709674,Rozmowa_z_Sasha_Waltz.html
Fajne psy mi przysłano 😀
http://www.youtube.com/watch_popup?v=EVwlMVYqMu4&vq=medium#t=125
Popatrzyłem na zawartość miski… wrrrr! 👿
Pełny szacun dla moich współgatunkowców, że z takim spokojem i kulturą to znoszą. 😈
Nie? Bez popitki… 🙂
Hej, jest tam kto? 😯
Nocowanie w filharmonii ma swoją ciekawą stronę… jako to o godzinie 23 ćwiczenie biednych puzonów i trąbek, które przygotowują się do piątkowego koncertu symfonicznego – tu nie muszą się martwić, że komuś zakłócą ciszę nocną. A ja… pewnie stoppery w uszy i jakoś się zaśnie, sama chciałam 😀
Już po pierwszym spotkaniu minizlotowym – z łabądkiem i 60jerzym 😀
Pobudka mało pobudkowa, ale przynajmniej łabędzia.
Hej, ja jestem 🙂
Hop hop 😀
A tu znów TROMBY plus odkurzacz chyba. Fajnie 😉